Co przed Bieszkiem, czyli co środowiska narodowe sądzą o Wielkiej Lechii

Kempa odpowiada widzom Mediów Narodowych

Wojciech Kempa, redaktor naczelny Magna Polonia (gdzie udziela się m.in. znany katolicko-narodowy publicysta Stanisław Michałkiewicz, ten od „ubeckich żygowin”), autor książki „Co przed Mieszkiem”, w wywiadzie dla telewizji MN (Media Narodowe), odnosi się do pytań widzów o Wielką Lechię.

Jednym z tematów jest 270 map z Lechią zakazanych przez Watykan. Redaktor prowadzący przyznaje, że kojarzy tylko jedną fałszywą znana jako Lechina Empire. Kempa stwierdza, że ta mapa nie jest starożytna (choć mało kto to sugeruje), i tak jak inne tego typu źródła podawane przez wyznawców Wielkiej Lechii, jest fałszywką.  Czyli prosta socjotechnika zarówno ze strony redaktora jak i jego rozmówcy. Bierzemy jedną mapę (którą Szydłowski przerobił w Paincie, do czego się sam przyznaje, aby pokazać obszar Wielkiej Lechi, na bazie oryginalnej mapy angielskiej) i twierdzimy, że wszystkie źródła o Wielkiej Lechii są tego samego rodzaju. Czyli wynika z tego, że taki Bieszk napisał 4 książki na temat jednej mapy. A propos, ten autor planuje niebawem wydać właśnie atlas z historycznymi mapami dotyczącymi Lechii, więc poczekajmy czy tam będą kartograficzne dokumenty przerobione w Paincie czy coś innego.

Kempa uważa też, że wspomniany przez widza dokument z 1601 roku nie jest żadnym źródłem historycznym na temat czasów starożytnych. Twierdzi, że nie można się opierać na publikacjach powstałych 1000 lat po wydarzeniach, jakich dotyczą. Ale nie dostrzega sprzeczności w tym, że widzowie mają wierzyć jemu, choć komentuje sprawy, które miały miejsce 1500 lat wcześniej. Czyli kolejny zabieg. Wszystkie opracowania, książki, dokumenty z czasów późniejszych niż same opisują, nie są traktowane za źródła, ale współcześni historycy mimo upływu jeszcze więcej lat, mają rację. Ciekawe założenie metodologiczne. Pytanie, czy pan historyk Kempa stosuje je tylko do tematu Lechii, czy w całej swojej pracy dziennikarsko-naukowej. Zgodnie z takim podejściem, po co zatem pisać kolejne książki takie jak jego ostatnia „Co przed Mieszkiem”.

Jeden z widzów zwrócił uwagę, że sam Feliks Konieczny pisał o tym, iż Cesarz Bizantyjski zakazał podawać nazw ludów napadających na Bizancjum. Kempa sam wpada we własne sidła, gdyż twierdzi, że spotyka się przecież relacje z VI wieku z nazwami Słowian, więc takowego zakazu miało nie być. Ale przy tym wyjaśnia, że w tym czasie mało kto umiał pisać, nie był to czas publikacji, a te które powstawały pisane były na zlecenie władcy i zgodnie z jego wytycznymi. Zatem nieświadomie ujawnia przyczynę, dlaczego nie ma zbyt wielu źródeł rzymskich czy bizantyjskich o Lechii, która z tymże Cesarstwem wojowała.  Słowa F. Konecznego (jakby zapomniał kim jest ta postać dla środowisk narodowych, które sam reprezentuje) kwituje stwierdzeniem, że tak może twierdzić tylko osoba, która nie ma pojęcia o czym mówi. Już słyszę ten jęk narodowców, wpatrzonych w swojego filozofa, którego jakiś tam Kempa sprowadza do parteru.

Redaktor odnosi się do treści strony Tajne Archiwum Watykańskie, gdzie można znaleźć artykuły i słowa kluczowe dotyczące nie tylko Wielkiej Lechii, ale także szczepień, medycyny alternatywnej, czy cywilizacji pozaziemskich. Kempa po raz kolejny mówi, że nie ma czego komentować, ale jednak komentuje, sugerując, iż autor tego bloga kreuje swoje materiały jako wykradzione z Watykanu tajne informacje, co jest według niego niedorzecznością. Nie zauważa, że bloger ten nigdzie tak nie twierdzi, a może to tylko sugerować nazwa jego strony. Jednak każdy, kto czyta o doktorze Ziębie czy Czerniaku, których wymienił redaktor jako kluczowe tematy strony, chyba nie sądzi, że autor sugeruje, że czerpie informacje na ich temat z Watykanu. Mamy więc tutaj robienie z widzów naiwnych tępaków, którzy mieliby wszyscy myśleć tak jak nasz komentator, że nazwa strony mówi wszystko.

Nagle Kempa zaskakuje i stwierdza, że nie neguje faktu, iż Lechici istnieli. Dodaje jednak, że ich pierwotna nazwa to nie Lechici a Lędzianie. Tłumaczy też, że Lechici, Polacy, Polanie, to nie są nazwy synonimiczne. Lędzianie-Lechici mieli być wspólnotą ponadplemienną i jednym z tych pomniejszych plemion byli właśnie Polanie. Czyli przyznaje, że istniał ponadplemienny organizm społeczny pod nazwą Lędzian-Lechitów w VII-VIII wieku (którą Bieszk nazywa Lechią właśnie). Mówi, że nie da się rozstrzygnąć czy informacje podane przez Gala Anonima w XII wieku są prawdziwe czy nie, co w ustach historyka brzmi dziwacznie, gdyż najczęściej twierdzą oni, że krytyka źródeł i porównywanie ich z innymi danymi daje możliwości weryfikacji faktów historycznych.

Dalej Kempa próbuje zdyskredytować Kadłubka, argumentując tym, że podaje on informacje, których u Gala Anonima nie było, sugerując, że je zmyślił, gdyż musieli oni korzystać z tych samych źródeł. Czyli znów robimy z ludzi przygłupów, jakby nikt nie pomyślał, że Kadłubek mógł jednak mieć dostęp do innych źródeł niż jego poprzednik, co przecież w historii jest normą. Wiemy przecież, że Długosz nie znał kroniki Thietmara, a jednak mógł napisać o słowiańskich bogach korzystając z innych źródeł i własnej wiedzy w tym temacie. Poza tym także dawniej odkrywane były coraz to nowe źródła pisane, więc podejrzenia naszego historyka zakrawają na kolejną manipulację.

Czerwona lampka zapala mu się wobec informacji Kadłubka o walkach Leszka I z Aleksandrem Wielkim i Leszka III z Juliuszem Cezarem, gdyż oba wydarzenia dzieli ok. 300 lat, czyli za mało by rządziło w tym okresie 3 władców: Leszek I, II i III. Między śmiercią Juliusza Cezara a chrztem Mieszka I mija 1000 lat, a Kadłubek podaje tylko 5 władców, którzy musieliby żyć po 200 lat. Czyli tutaj robi z kolei idiotę z Mistrza Wincentego, który, według niego, nie potrafił liczyć. Pan historyk nie bierze tu nawet pod uwagę, że Mistrz Kadłubek idiotą jednak nie był, a jako biskup krakowski i scholastyk w krakowskiej szkole katedralnej miał dostęp do różnych źródeł, nieznanych innym. Dobrze też wiedział, że w omawianym przez niego okresie rządziła także rada 12 wojewodów, o czym każdy historyk powinien słyszeć, w tym także pan Kempa. Kadłubek zatem nie zakładał, że jego czytelnicy są ciemniakami, dlatego podawał nazwy władców, które są mu znane i może coś o nich powiedzieć. Nie wymyślał więc władców na życzenie, którzy pasowaliby mu do właściwej chronologii.

Historyk odwołuje się też do źródeł opisujących walki Aleksandra i Cezara, w których nic nie ma o bojach z Lechitami, zapominając swoje wcześniejsze stwierdzenie, że władcy mieli swoich kronikarzy, którzy pisali na ich zamówienie. Dlatego trudno doszukiwać się tam przegranych wojen.

Kolejnym argumentem Kempy ma być fakt, że w okresie rzekomych walk z Aleksandrem Macedońskim na ziemiach polskich mamy okres zapaści związanej z upadkiem kultury łużyckiej.  Obarcza on za regres kulturowy jedynie Celtów, którzy mieli najeżdżać nasze ziemie. Nie przyjmuje jednak, że ta zapaść mogła być też wywołana właśnie wojnami z Macedończykami.

Jakoś krytyk nie zauważa, że Kadłubek w sprawie walk z Aleksandrem Wielkim powołuje się na jego listy do Arystotelesa, do których odwoływali się także inni kronikarze, jak np. Adam z Bremy. Czy ich wszystkich też należy odrzucić? Z tego co wiem, Adam z Bremy jest często przytaczany przez historyków, mimo jak widać odwoływania się do podobnych źródeł, nie znanych obecnym historykom, czy pisania bajek o psiogłowych dzieciach Amazonek. Czyli dobieramy i oceniamy sobie dowolnie źródła pod tezę.

Jak wiemy „Historia Gotów” Kasjodora, którą streszcza w swojej „Getice” Jordanes, także zaginęła. Jakoś jednak wszyscy dają wiarę Jordanesowi w to, co pisze na podstawie tego zaginionego źródła. E. Zwolski pisze, że w 533 roku  „Historia Gotów” Kasjodora była publicznie znana, dlatego może dziwić fakt, że Jordanes publikujący swoją „Getikę” po 18 latach od tej daty, w 551 r., miał do niej tak ograniczony dostęp, a tak “powszechne” źródło zaginęło.

Kempa kompletnie gubi się w argumentacji, jeśli chodzi o panowanie Lecha I od 550 roku, jak podają XVI wieczni kronikarze. Tłumaczy to tym, że źródła archeologiczne mówią nam, że Słowianie pojawili się na naszych ziemiach dopiero w VI wieku n.e., zatem dopasowano panowanie Lecha I do tego okresu. Tutaj redaktor Magna Polonia sam okazuje się idiotą, gdyż XVI wieczni kronikarze, nie mogli znać wyników badań archeologicznych, ani teorii allochtonicznej Kosinny powstałej w okresie międzywojennym, czyli na początku XX wieku o przybyciu Słowian na nasze ziemie nie wcześniej niż w VI wieku. Do tego czasu praktycznie większość historyków i kronikarzy była święcie przekonana o zasiedzeniu Słowian na ziemiach polskich i ich obecności tutaj w czasach starożytnych, co było dla każdego oczywiste. Spory toczyły się jedynie o to, jaki obszar oni zajmowali i jakie jest ich pochodzenie (biblijne, sarmackie, scytyjskie, czy wandalskie itp.). Gdyby Kempa odniósł się tu tylko do źródeł pisanych, np. Jordanesa, piszącego w VI wieku o Sklawenach, Wenedach i Antach, uznając ich wszystkich za ludy słowiańskie, to można by jeszcze mu wybaczyć. Ale sugerowanie znajomości XVI-XIX wiecznym historykom odkryć archeologicznych i teorii powstałych na zamówienie nazistów, świadczy o jakimś umysłowym zaćmieniu autora takich bzdur.

Dowiadujemy się też o tym, że niemiecki autor z 1869 roku umieścił poczet władców lechickich datując panowanie Lecha I na lata 550-655, co oznacza, że miał rządzić 105 lat. Czyli niemieccy historycy to już kompletnie nie umieją liczyć.

Cała lista władców lechickich przed Mieszkiem I jest według Kempy na 99% procent zmyślona. Argumentuje to tym, że skoro Kadłubek zmyślił wojny Lechitów z Aleksandrem Wielkim i Juliuszem Cezarem, to z pewnością też zmyślił też cały lechicki poczet. Dlatego całą kronikę Kadłubka należy odrzucić. Ciekawe, czy takie samo zdanie ma o Adamie z Bremy, szanowanemu przez większość historyków, który pisał o psiogłowych dzieciach Amazonek, co miał potwierdzać swoją powagą jeden z biskupów przekazujący mu tę informację.

Jeden z widzów zapytuje, czy to prawda, że Polacy mieli w 455 roku zniszczyć Rzym i właśnie dlatego mieli być okrzyknięci Wandalami. Panu redaktorowi kojarzy się to z humorem z zeszytów szkolnych, co ma sugerować, że to totalna bzdura. Kempa przyznaje jednak, że to fakt historyczny, iż Wandalowie złupili Rzym w 455 roku. Przyznaje też, że wywodzili się oni z ziem polskich, które opuścili w 406 r. przekraczając Ren i pustosząc zachodnią Europę docierając aż do północnej Afryki, skąd zaatakowali Rzym. Przyznaje też, że Wandalowie znani są setki lat wcześniej i tu słusznie tłumaczy, że określenie ”wandal” jest późniejsze, a powstało od nazwy tego awanturniczego plemienia a nie odwrotnie. Osobiście nie spotkałem się z taką tezą, o jakiej wspomniał widz, ale może mniej świadomi historycznie ludzie mogli umieścić tego typu głupotę, którą on podchwycił.

Redaktor porusza też sprawę poczetu (pisownia oryginalna z wypowiedzi) łysogórskiego królów polskich na Jasnej Górze, który obejmuje kilkunastu władców przed Mieszkiem I. Kempa wyjaśnia, że jego autor przyjął widocznie, że lista władców Kadłubka jest prawdziwa i na niej oparł swoje dzieło. Nie dodaje jednak, że może to świadczyć, iż nawet w środowiskach kościelnych do XX wieku uznawano ten poczet za prawdziwy. Większość kronikarzy była duchownymi i to oni spisywali naszą historię.

Kolejny temat od widza, to sprawa walk Bułgarów z Bizancjum, dobrze opisanych w źródłach, co ma sugerować, że Lechii nie było, bo o niej nie pisano. Widz nie ma świadomości, że jeżeli nie ma w czegoś w źródłach, to nie znaczy, że tego nie było. Kempa jednak to prostuje, przywołując słowa Porfinogenety, który podawał, że Bizancjum najeżdżali Serbowie i Chorwaci pochodzący z Białej Chorwacji, znajdującej się na północy, czyli na obecnych ziemiach polskich. Uważa, że to nieprawda, że w okresie, gdy pisano o Bułgarach to nie pisano o ludach z naszych ziem, ale ktoś potraktował znanych w Bizancjum Chorwatów i Serbów jako Lechitów. Wtedy to mieli istnieć obok nich także Lechici-Lędzianie, ale nazywanie Chorwatów Lechitami jest według Kempy nieuzasadnione. Jak widać, historyk ten traktuje tutaj nazwę Lechici, jako nazwę etnosu, a nie nazwę szerszą, ponadplemienną, o której sam wcześniej wspominał mówiąc o Lędzianach-Lechitach, która miała obejmować Polan, a zatem mogła i Chorwatów. Widzimy tu, że operuje on definicjami, w zależności od sytuacji, tak by pasowało do oceny faktów, zgodnie z jego przekonaniami. To, że jest niekonsekwentny i sam sobie często zaprzecza widocznie nie ma tu znaczenia. Może nikt nie zauważy.

Mówi o chaosie informacyjnym, który jak widać, przez swoje niezdecydowanie i manipulowanie faktami, sam tworzy.

Kempa potwierdza, że dla niego w temacie początków Polski najważniejsze są źródła arabskie i perskie, bo tam znajdujemy sporo informacji na ten temat.  Ciekawe jak ocenia opisy Al.-Masudiego ze „Złotych Łąk” bogactwa pogańskich świątyń z obecnych ziem polskich, a z innych źródeł arabskich potwierdzenia, że kraj Mieszka jest największy z wszystkich krajów słowiańskich oraz, że Słowianie mogliby rządzić światem, gdyby się tak nie kłócili?

Nagle okazuje się też, że to Scytowie przyczynili się do upadku kultury łużyckiej (czyli ktoś jeszcze poza Celtami). Nic jednak nie mówi więcej o Scytach, wspominając tylko, że podbili oni nasze ziemie ok. VII wieku p.n.e. Kempa stwierdza jednak, że to Germanie byli na naszych ziemiach przed Słowianami, podkreślając, że co do tego nie ma żadnych wątpliwości. Czyli, że Germanie musieli przegonić Scytów, ale jakoś i o tym nic nie ma w źródłach, więc skąd ta hipoteza. Ano z badań archeologicznych Kokowskiego i innych. Na ich podstawie zakłada, że Goci i Wandalowie to plemiona germańskie. Zatem, jak nie ma źródeł pisanych to można sięgnąć po inne, byle nie etnogentyczne.

Krytykuje poglądy Kostrzewskiego, piszącego o słowiańskim Biskupinie, uznając go za historyka piszącego zgodnie z wytycznymi władz komunistycznych, którym miało zależeć na uzasadnieniu praw Polaków do ziem Odrowiśla. Choć potwierdza, że kultura łużycka nie była germańska, ale nie musiała być od razu słowiańska. Powołuje się tu na Godłowskiego (absurdalna i podważona przez naukę jego teoria pustki osadniczej) i Parczewskiego (ucznia Godłowskiego), którzy byli zwolennikami teorii allochtonicznej, opracowanej przez ideologa nazistów G. Kosinnę. Nauka według niego opowiada, się za tą właśnie teorią. Śmieje się z przytoczonych przez widza badań etnogenetycznych mówiących co innego.

Sugerujemy by Kempa następną książkę zatytułował „Co przed Bieszkiem” i by zapoznał się bliżej z książkami tego autora, bo nie tylko Kadłubek pisał o Lechii i Lechitach. A także, by poważniej potraktował postęp naukowy w innych dziedzinach, jak etnogenetyka, co powoduje, że niebawem będziemy pisać na nowo podręczniki historii, a książki takie jak pana Kempy będą traktowane jako historia historiografii.

Tomasz Kosiński

05.10.2019

Se czytam, se wyzywam – opinia T. Kosińskiego o blogu Pawła Miłosza

Seczytam, czyli Paweł Miłosz nazywa turbolechitów "osłoszczękowcami"

Aktywny na portalach społecznościowych, piszący też opinie na stronach księgarskich i gdzie tylko się da w necie, bloger Paweł Miłosz od Seczytam, nie przebiera w słowach i za metodę zaistnienia w publicznej świadomości przyjął m.in. hejting turbosłowiaństwa, oparty na wyzywaniu autorów i ich zwolenników. Miejscami używa faktów i zasłyszanych od innych argumentów, ale żongluje nimi w dość chamski i często niedorzeczny sposób.

Tu moja poprzednia z nim polemika https://wedukacja.pl/pawel-m-i-jego-turbogermanski-hejt-na-temat-pismiennosci-slowian

Wali równo ze swojej wiatrówki, a ślepakami dostaje się Bieszkowi, Szydłowskiemu, Kowalskiemu, ale obrywa też Erich von Däniken, Davida Icke (m.in. “Ludzka raso powstań z kolan”), Aleksander Chiniewicz – inglizm i Santi Wedy i polscy chanellingowcy, jak Mikołaj Rozbicki („Nowy porządek świata”), czy Barbara Marciniak.

Nie zgadzam się z wieloma poglądami wyżej wymienionych autorów, a nawet wielokrotnie pisałem o wątpliwości, co do niektórych tez Bieszka, Białczyńskiego, czy Kossakowskiego. Dyskutowałem też z Szydłowskim, co skończyło się tym, że mnie zablokował na Fejsie (podobnie zresztą jak sam Paweł M. na swoim blogu Seczytam).

Równie przewrażliwionym na swoim punkcie okazał się też niejaki Kamil Wandal, aktywny dyskutant głównie na poczytnej fejsowej grupie Starożytna Polska, który, podobnie jak Seczytam, nie przebiera w słowach i nie słucha argumentów oraz nie umie czytać ze zrozumieniem, więc panowie pasują do siebie jak ulał. Niestety mnie Kamil Wandal też zablokował, gdy po serii wyzwisk, pouczeń i niewyszukanych komentarzy wobec mojej osoby stwierdziłem, żeby przynajmniej przeczytał moją książkę, na temat której się tak krytycznie wypowiada, nie znając jej treści. Najbardziej nie spodobała mu się moja teza, że teonim Wandalów sam wskazuje nam, że mógł być to sojusz Wendów i Alanów (Wend+Al). Według Kamila Wandalowie to Polacy, jak twierdzi też Szydłowski, a kto tak nie myśli ten wróg.

Jak widać środowisko turbosłowian też jest podzielone, czego nie zdają się zauważać niektórzy turbogermanie, wrzucając wszystkich do jednego worka z napisem „turbosłowianin – oszołom”.

Miło jednak znaleźć się w tak zacnym gronie jak Icke czy Däniken: „Podobne brednie głoszą inni szurowie turbowscy, choć niektórzy z pewną dozą ostrożności. Taki Kosiński np. w swoim bublu wydanym przez niesławną Bellonę z widoczną życzliwością prezentuje kosmiczne dyrdymały, ale jednak nie podpisuje się pod nimi. Za to jak najbardziej podpisuje się np. autor bloga „Tajne Archiwum Watykańskie”… Albo – niby lewicowy – Biuletyn RACJA SŁOWIAŃSKA (wyjątkowe szury nurtu promoskiewskiego). Ktoś jeszcze ma wątpliwości co do zdrowia psychicznego turbosków?”.

Tu muszę Seczytam pochwalić, bo jako jeden z nielicznych zauważył, że w swojej książce „Rodowód Słowian” opisując różne koncepcje powstania życia na Ziemi nie podpisuję się pod żadną z nich, co jest prawdą, W przeciwieństwie do nieczystych zabiegów Żuchowicza, czy Wójcika i im podobnych, którzy wyrywali z kontekstu jakieś zdanie o reptilianach, twierdząc, że to moje teorie, co jest celowym zakłamywaniem faktów i manipulacją w celu ośmieszenia mojej osoby. Jednak to nie ja jestem na głównym celowniku, ale Janusz Bieszk. Nawet niektórzy używają już prześmiewcza określenia „era przed Bieszkiem” i „era po Bieszku”.

Bieszk, wróg numer jeden

Gdy Janusz Bieszk wydał swoją książkę „Słowiańscy królowie Lechii” (2015), nie miał pewności czy wzbudzi ona jakiekolwiek zainteresowanie wśród czytelników. Okazała się jednak hitem i wydawnictwo Bellona, które odważyło się zaprezentować poglądy autora na temat naszych władców, sięgając do zapisów w zapomnianych lub lekceważonych przez historyków kronikach. Jego sukces przyczynił się do zainteresowania ludzi historią i naszymi dziejami oraz popularności nurtu zwanego pogardliwie przez jego przeciwników – turbosłowiaństwem. Gdy Bieszk zaczął zgłębiać temat i wydawać kolejne książki, stał się wrogiem akademików, którzy poprzez młodzieńcze bojówki samozwańczych historyków, zaczęli obrzucać autora błotem, nie przebierając w słowach, co skończyło się tym, że po początkowych próbach dyskusji, Bieszk przestał komentować ataki na swoją osobę.

Przyjrzyjmy się, co P. Miłosz pisze o Janusz Bieszku:

„Znany bredniopisarz Bieszk opublikował nowy wyrób książkopodobny, kontynuację poprzedniego gniota, pt. Chrześcijańscy królowie Lechii. Tak na marginesie, zastanawiam się na ile to „dzieło” samego Bieszka, bo ogranicza się chyba tylko do powtarzania tez brednioyoutubera Szydłowskiego.” W innym miejscu P. Miłosz pisze, że Bieszk jest „debilem”, a Szydłowski „matołkiem”.

Komentując tezę J. Bieszka, że Chrobry mógł być cesarzem, Secztam naskrzybał:

„Co do cesarza, to Otton III nawet gdyby chciał, nie mógł w Gnieźnie przeprowadzić koronacji cesarskiej Chrobrego. Z dwóch powodów – koronację cesarską przeprowadzał albo patriarcha Rzymu (papież), albo patriarcha Konstantynopola. Miejscem takowej koronacji był Rzym, albo Konstantynopol. Dlatego władcy Niemiec przeprowadzali trzy koronacje: w Akwizgranie na króla Niemiec, w Mediolanie na króla Włoch i w Rzymie na cesarza. Dopóki władca nie dotarł do Rzymu i nie został ukoronowany przez papieża, używał tytułu „król rzymski”, a nie cesarz!

Nawet w Wikipedii możemy jednak przeczytać: „Zgodnie z węgierską tradycją historyczną papież Sylwester II, za zgodą cesarza Ottona III posłał Stefanowi wspaniałą złotą koronę zwieńczoną krzyżem apostolskim, a wraz z nią list, w którym oficjalnie uznawał władcę Madziarów za katolickiego króla Węgier. Ten czyn następcy św. Piotra był potem interpretowany jako jego zgoda na uwolnienie Węgier spod zależności Niemiec. Koronacja królewska Stefana I odbyła się 25 grudnia 1000 r. lub 1 stycznia 1001 r.”

Zatem w tamtych latach to cesarz decydował o koronie, a nie papież, którego mógł jedynie delegować do wysłania korony jakiemuś nominowanemu przez cesarza władcy. Wśród historyków krążę zresztą spekulacje, że pierwszy król Węgier Stefan otrzymał koronę przeznaczoną dla Mieszka I, który zmarł pod koniec 999 roku. Czyli to nie sam papież koronował Stefana, a jedynie wysłał mu koronę, która czekała w Rzymie na Mieszka. O walce o dominację między papieżem a cesarzem można przeczytać tomy. Jeśli cesarz samodzielnie zakłada jakiemuś władcy koronę na głowę, to w tamtych latach oznaczało koronację, której nie musi potwierdzać papież. Oczywiście opozycja antyottonowska próbowała ten fakt podważać, uznając, że to papież powinien koronować władcę, a nie cesarz i dlatego nie można uznać Chrobrego za króla. Po otruciu Ottona III i ówczesnego papieża, nowy papież jednak nie przekazał korony cesarskiej królowi Niemiec przez długie lata. Dlaczego? O tym więcej można przeczytać w moim artykule https://wedukacja.pl/boleslaw-wielki-cesarzem

Seczytam podaje też bibliografię dla Bieszka i Szydłowskiego „przeczytajcie zanim znowu z siebie kretynów zrobicie”. Cóż, niech P. Miłosz przekonująco odpowie tylko na jedno pytanie: Dlaczego w latach 1001 -1014 nie było cesarza? Tu szybkie źródło dla leniwych, jakim Seczytam jest (sam to przyznał w innym miejscu, że nie chce mu się czytać Kroniki Długosza):

https://pl.wikipedia.org/wiki/Cesarz_rzymski_(%C5%9Awi%C4%99te_Cesarstwo_Rzymskie)

W innym miejscu pisze o Bieszku: „To, że pan nie wiesz o istnieniu czegoś, nie oznacza, że tego nie ma. Oznacza tylko, że jesteś pan ignorant.” W odniesieniu do głównego argumentu przeciwko istnieniu Lechii ma być brak wzmianek o niej w źródłach starożytnych. Można tu łatwo sparafrazować powyższe zdanie P. Miłosza: „Panie Seczytam, to, że nie ma źródeł starożytnych o Lechii, nie znaczy, że ona nie istniała”.

Zarzuca Bieszkowi, że opiera się na późniejszych dokumentach, twierdząc, że „rocznik Awentyna pochodzi z początków wieku XVI, czyli od opisywanych wydarzeń oddalony jest o ponad 600 lat.”.

Tymczasem w innym miejscu naśmiewa się z Lechitów, że: „Nie ogarniają, że np. za Naruszewicza (XVIII wiek) historiografia polska dopiero raczkowała. Może łatwiej turbolechici zrozumieliby, co to jest „postęp badań naukowych”, gdyby próbowali zęby wyleczyć metodami XVIII-wiecznymi… Brak znieczulenia, kowal, obcęgi i tym podobne rozkosze. Także dla nauk humanistycznych dwieście czy sto lat, to przepaść.”

Jego logika zatem jest bardzo elastyczna, raz dawne źródła mają być podstawą dowodzenia, innym razem to niewiarygodne starocie i należy czerpać wiedzę z opracowań współczesnych historyków, którzy wiedzą lepiej, niż jakiś tam Aventinus, jak to wtedy było.

Stara się też wchodzić czasem w bardziej szczegółowe rozważania:Pytanie, dlaczego Bieszka nie zastanowiło, że Awentyn wymienia Wrocisława polańskiego, a pomija rzeczywiście będącego na zjeździe Bracława panońskiego? To już pytanie do samego Bieszka, choć mam wrażenie, że jego w ogóle mało co zastanawia…”

Ja odpowiem, bo póki co, bawią mnie te wszystkie wyzwiska rzucane przez turbogermanów, którzy się tylko tym pogrążają jeszcze bardziej. Bieszk uznał, że nie ma sensu z takimi ludźmi dyskutować, bo to najczęściej nie jest rozmowa o tym, o czym on pisze w książkach, tylko o nim samym. Też tego doświadczyłem i rozumiem. Akademicy mają podobny problem. Większość z nich stara się lekceważyć temat turbosłowiaństwa, ale tacy ludzie jak Artur Wójcik czy Roman Żuchowicz uważają, że to błąd i należy się temu przeciwstawiać, bo jak to ujął Żuchowicz w swojej książce – zaraz tymi teoriami zajmą się algorytmy portali społecznościowych i zaczną ludziom podawać podobne tematy np. o nie szczepieniu dzieci, które mogą przez to umrzeć. Dlatego uznaje on, że opór wobec teorii Wielkiej Lechii to walka o życie niewinnych dzieci. Jak widać, do stworzenia turbogermańskiej sekty mamy tu już tylko krok, a nowi samozwańczy kapłani straszący ludzi, póki co zbijają kasę na książkach nie o swoich badaniach naukowych, ale o krytyce idei Wielkiej Lechii, czyli piszą o dokonaniach innych. To obraz naszych młodych naukowców – internetowych celebrytów nieudolnie odgrywających misjonarzy i demaskatorów kłamstw.

Ale wracając, do Wrocisława i Bracława. Gdyby leń Seczytam przeczytał dokładnie Bieszka, toby dowiedział się, że według tego autora Wrocisław i Bracław, to…to samo imię (jak i ja uważam), a być może jedna i ta sama osoba. Choć ja niekoniecznie bym przyjmował, że każda wzmianka o Wrocisławie i Bracławie mówi o jednej osobie, bo Lechów, Kraków czy Bolesławów też było wielu.

 

44 władców lechickich na Kolumnie Zygmunta, których miało nie być

O wspominanym przez Bieszka zapisie na Kolumnie Zygmunta III, dzięki podpowiedzi uczynnego Sattivasa, nasz bloger-prześmiewca przywołuje kronikę Bielskiego, gdzie zapisano, że Zygmunt III Waza był czterdziestym szóstym władcą: „Otóż poczet „czterdzistoczterowładcowy” znany jest także z dwóch dzieł znanego miedziorytnika Tomasza Tretera (1547-1610). Pierwsze z nich to słynny Orzeł Treterowski, czyli rycina Reges Poloniae z 1588 roku. Czasami można też spotkać nazwę: Poczet królów polskich w 44 medalionach. Nazwa stąd, że na sylwetce orła umieszczono czterdzieści cztery medaliony z wyobrażeniami naszych władców.”

Seczytam wymienia też inne źródła, które podają 44 władców lechickich, choć poczty te różnią się niektórymi postaciami, gdyż autorzy dowolnie operowali doborem władców. Sam  P. Miłosz pisze, że taki „Wolski zaczął, jak wówczas z zasady zaczynano, czyli od Lecha I. Potem idą Wyszomir, Krak itd. – ówczesny standard [44, przyp. TK]. Mniejszą ilość władców legendarnych, niż Bielski, Wolski uzyskał przez proste wywalenie części z nich – wyrzucił Kraka II i jednego z Leszków.”

O Bieszku, który także stworzył swoją autorską listę władców, mniej lub bardziej dyskusyjną, nie omieszkał jak na turbogermańskiego hejtera przystało, napisać: „pan osiołek bredzi na potęgę… Nawet nie ma pojęcia o jakich królów chodziło na owej liście czterdziestu czterech.” P. Miłosz oczywiście wie, o jakich królów chodziło, choć sam podaje, że w różnych źródłach podawano rozbieżne wykazy.

Zatem problemem nie jest to, że nie było 44 lechickich władców, ani też sugestie, iż tenże napis na kolumnie ma być listą szwedzkich, a nie polskich królów, jak starają się tłumaczyć inni turbogermanie, ale to, że Bieszk nie wie, o jakich królów chodziło osobie, która ten napis wyryła. Tym samym potwierdza, że Bieszk odgrzebał fakt, z którym trudno polemizować, ale i tak mu się za to dostaje, bo nie jego lista 44 lechickich władców, z pewnością jest inna niż ta, o jakiej jest mowa na kolumnie Zygmunta.

 

Nazwa Lechii w Biblii

Nasz zabawny komentator naśmiewa się też, dość często przytaczanemu w internetowych dyskusjach, zapisu nazwy Lechii w Biblii, gdzie w Księdze Sędziów (15.9-15.19) podano:

„Wypowiedziawszy te słowa, odrzucił oślą szczękę, a miejsce owo nazwano Ramat-Lechi. [po walce Samsonowi chciało się pić] I rozwarł Bóg szczelinę, która się znajdowała w skale w Lechi, i wypłynęła z niej woda. Kiedy Samson ugasił pragnienie, ożywił się i nabrał nowych sił. Dlatego nazywa się to źródło: En-Hakkore [źródło Powołującego]. Bije ono do dnia dzisiejszego w Lechi.”

„Dalej, Żydzi związanego Samsona ciągnęli tysiące kilometrów do Lechi. Tak przynajmniej wychodzi z bełkotu turbowców. Żeby było zabawniej, by pokonać owe tysiące kilometrów wystarczyło… zejść ze skały (Związali go więc dwoma nowymi powrozami i sprowadzili ze skały. Gdy tak znalazł się w Lechi, Filistyni krzycząc w triumfie wyszli naprzeciw niego).

A to nie jedyna wprawa Filistynów i Żydów do Lechii. Biblia wspomina jeszcze jedną (2 Księga Samuela 23.11-23.12):

Po nim jest Szamma, syn Agego z Hararu. Pewnego razu zebrali się Filistyni w Lechi. Była tam działka pola pełna soczewicy. Kiedy wojsko uciekało przed Filistynami, on pozostał na środku działki, oswobodził ją i pobił Filistynów. Pan sprawił wtedy wielkie zwycięstwo.

Jacy głupi ci Filistyni i Żydzi, gnali przez pół znanego im świata, żeby stoczyć walkę – bo po co na miejscu, przecież piesze rajdy są fajne… I o cóż walczyli tysiące kilometrów od swoich siedzib? O pole soczewicy. Śmiejecie się teraz? No właśnie.”

A całe zamieszanie o to tylko, że ktoś zasugerował, że skoro w Biblii jest mowa o Lechii, która jest wiązana z Filistynami, to może mieć ona biblijny źródłosłów. Może on pochodzić od szczęki, choć seczytam nie podaje naukowej etymologii tylko powołuje interpretuje po swojemu przetłumaczony na polski zapis oryginalnego tekstu tej biblijnej księgi.

Powołuje się tu na zapis biblijny „miejsce owo nazwano Ramat-Lechi.”, gdzie w oryginale miano użyć hebrajskiego słowa םלחיי, co zapewne Seczytam w tymże, nie znanym nikomu oryginale sprawdził. A jeżeli nie to ufa, że zrobili to tłumacze Biblii Tysiąclecia, którzy Ramat-Lechi tłumaczą na Wzgórze Szczęki.

Nie wie też, że leh, lehem po hebrajsku znaczy chleb, co ma swój wyraz chociażby w zapisie Betlehem, Ale dla niego Lechia to szczęka i tyle.

Moim zdaniem, dla Filistynów, jako jednego z Ludów Morza, pokonanie dwóch czy 3 tysięcy kilometrów nie stanowiło problemu. Nawet w Wikipedii można przeczytać, że „Pochodzenie etniczne Filistynów nie zostało definitywnie ustalone”. Jednym z głównych bogów czczonych przez Filistynów był Dagon, a u Połabian czczono bóstwo o imieniu Podaga. Nazwa ta wydaje się pochodna, i powstała zgodnie z prosta zasadą, jak Lech i Polech (Polach = Polak). A wiemy też, że Filistyni opanowali wschodnie wybrzeże Morza Śródziemnego, gdzie mogli mieć kontakt z Wenetami, którzy nazwę Lech/Lechia zanieśli nad Bałtyk. Żydzi nie znosili Filistynów, gdyż według Biblii, obok Fenicjan, handlowali oni żydowskimi niewolnikami sprzedając ich Grekom. O podobieństwie pisma, Filistynów (starohebrajskiego), Fenicjan i pisma Weneckiego można napisać oddzielną rozprawę.

O związkach Wenedów i Słowian można przeczytać w artykule Adriana Leszczyńskiego tutaj: https://bialczynski.pl/2017/01/25/adrian-leszczynski-rocznikpolskiego-towarzystwa-historycznego-dawne-zrodla-historyczne-laczace-wenedow-wandalow-i-slowian-oddzial-w-gorzowie-wielkopolskim/

Jako ciekawostkę warto też przeczytać artykuł, w którym jest też sporo o Filistynach i ich podobieństwach ze Słowianami https://rudaweb.pl/index.php/2016/11/08/slowianie-uczyli-zydow-pisac-kuc-zelazo-oraz-budowac-domy-i-lodzie/

 

Turbogermańskie szambo

Jako dno „turbolechickiego szamba” nasz znafca opisuje doktryny małżeństwa Melników i grupy Antrovis, fanów ufologii i ezoteryki, którzy po prawdzie z lechicyzmem nie mieli zbyt wiele wspólnego, poza kilkoma kontrowersyjnymi poglądami o Polanach, co się nie mieszali z Hebrajczykami „Hebrajczycy z kolei wylądowali na Mazowszu, a stamtąd zmanipulowali plemię Wiślan. Okłamali Słowian, że centrum energetyczne Wszechświata przesunęło się ze Ślęży do Gór Świętokrzyskich. Zmanipulowani Słowianie zaczęli się modlić w niewłaściwym miejscu, przez co oddawali energię Hebrajczykom, a skutkiem tego było powstanie hebrajskiego boga o imieniu Gotlieb.”

Tu kolejny raz pojawia się problem traktowania wszystkich teorii związanych ze Słowianami, czy Polanami, jako turbosłowianizm. Niepokorni naukowcy, jak Piotr Makuch[1] i Mariusz Kowalski[2], stoją tutaj w jednym szeregu z Edwardem Mielnikiem i Robertem Brzozą. Co prawda, R. Żuchowicz stara się w swojej książce o Wielkiej Lechi trochę to porządkować, ale niezbyt udolnie, gdyż sam nie rozumie do końca, o co tu chodzi i kto jest kim. Zebrał na szybcika materiał do książki licząc na zarobek (co sam potwierdza w wywiadzie z Sigillum Authenticum), możliwy ze względu na – jak prognozuje – krótkotrwałą modę na zainteresowanie Lechią. Ale trend okazuje się trwalszy, na czym skorzystał kolejny bloger i hejter Wielkiej Lechii znany nam dobrze Artur Wójcik (Sigillum Authenticum), który pozazdrościł Bieszkowi i swojemu koledze Żuchowiczowi, zarabiającym na tej idei i sam też przygotował o niej książkę, mającą się ukazać w listopadzie 2019. Może i Paweł M. też się niedługo załapie, choć jeszcze nie wspominał czy skrobnie coś więcej niż internetowe wypociny na swoim blogu.

Do błędu związanego z lekceważeniem turbosłowiaństwa przyznał się w swej ostatniej książce, także znany hiperkrytyk Słowiańszczyzny D. A. Sikorski, który w „Religiach dawnych Słowian” (2018) tłumaczył „jeszcze niedawno sądziłem, że turboslawizm można ignorować,. Dziś zmieniłem zdanie, ponieważ zdobywa coraz większą rzeszę zwolenników, a nawet wkroczył w dyskurs akademicki.[3]” 

Przygotowano też pseudodebatę na UJK na ten temat, ale nie zaproszono nikogo z wykpiwanych tam autorów, ograniczając się jedynie do wygłoszenia referatów i drwin. Wbrew zamierzeniom, lechickie teorie stały się dzięki temu jeszcze bardziej popularne, gdyż każdy zobaczył, jaki jest obraz polskiej nauki i kto ją reprezentuje oraz – co najgorsze – w jakim stylu prowadzona jest dyskusja na temat naszej przeszłości.

R. Żuchowicz w artykułach dla mainstreamowych pism i w swojej książce zachęca, by nie być biernym i walczyć o prawdę. Zebrał nawet kilka wypowiedzi uczonych, którzy komentują „lechickie rewelacje”.

No to teraz pójdzie lawina. Skoro profesory otwarcie już zabierają głos w sprawie Wielkiej Lechii, piszą i wygłaszają referaty i wydają pośpiesznie książki hiperkrytycznie traktujące dziedzictwo Słowiańszczyzny, aby reagować na niekontrolowany wzrost popularności szukania naszych korzeni. Możemy się zatem spodziewać dalszych histerycznych reakcji mediów, świata nauki i usłużnych blogerów związanych z uczelniami programowo propagującymi niższość kulturową Słowian. Niech się dzieje.

Mam nadzieję, że również płodni Lechici nie spoczną na laurach i doczekamy się kolejnych opracowań. Z tego co mi wiadomo Bieszk planuje wydać publikację z dziesiątkami map, ale szuka wydawcy, gdyż Bellona nie jest przekonana do tego pomysłu. 13 listopada ma natomiast ukazać się moja książka „Bogowie Słowian”, a na wiosnę 2020 związana z nią „Wiara Słowian”. Planuję też inne publikacje bezpośrednio lub pośrednio związane ze Słowiańszczyzną.

Oczekujemy też, że śladem P. Makucha i M. Kowalskiego pójdą inni naukowcy związani z uczelniami i dyskurs naukowy o naszej historii, dziedzictwie i pochodzeniu nabierze innych wymiarów.

Apeluję też do takich lechickich autorów, jak Adrian Leszczyński czy Paweł Szydłowski, by nieco zbastowali z niewybrednymi ad personam w dyskusjach o Lechii, bo nie sprzyja to skupieniu się na rzeczach bardziej istotnych, o których mówią lub piszą. Sam też czasem dałem się sprowokować i wyprowadzić z równowagi reagując na wyzwiska i ataki personalne tym samym. Ale zrozumiałem, że nie tędy droga i wielu dyskutantów pod pozorem rzeczowej krytyki próbuje tylko sprowokować rozmówcę, by mieć z niego bekę. Spece z grupki w stylu Raki pogaństwa właśnie w tym celują, dlatego od jakiegoś czasu zamiast wdawania się tam w personalne połajanki, podaję suche fakty, które drażnią towarzystwo.

Fajnie by było, gdyby druga strona też przyjęła inne ramy dyskusji, ale czy można tego oczekiwać od takich osób jak Paweł M. i jemu podobnych, którzy póki co są reprezentantami „turbogermańskiego szamba”[4] w najgorszym wydaniu?

 

Tomasz Kosiński

23.09.2019

 

[1] Makuch Piotr, Od Ariów do Sarmatów. Nieznane 2500 lat historii Polaków, Księgarnia Akademicka, Kraków 2013

[2] Kowalski Mariusz, Ariowie, Słowianie, Polacy. Pradawne dziedzictwo Międzymorza, Biblioteka Wolności, Warszawa, 2017

[3] Ubolewa tu nad wydaną przez Piotra Makucha jego pracą doktorską „Od Ariów do Sarmatów. Nieznane 2500 lat historii Polaków” (Kraków 2013)

[4] Paweł M. niestety rozumie tylko język, którym sam się posługuje, stąd w moim artykule tego typu parafrazy.

Paweł M. i jego turbogermański hejt na temat piśmienności Słowian

Seczytam, czyli 5 lat ordynarnego hejtu

Jednym z popularnych turbogermańskich blogów jest https://seczytam.blogspot.com. Prowadzi go Paweł Miłosz, ordynarny i wulgarny hejter, samozwańczy guru turbogermanów, misjonarz i obrońca jedynie słusznej wersji historii, pogromca mitów i wymyślacz kitów, który wielokrotnie zastrzegał, że nie będzie więcej pisał o turbosłowianach, ale jak to sam ujął „musi, bo się udusi”.

Tu inna moja polemika z tym typkiem https://wedukacja.pl/se-czytam-se-wyzywam-opinia-t-kosinskiego-o-blogu-p-milosza

Na co dzień zajmujący się strzyżeniem psów i grami komputerowymi oraz hejtingiem turbosłowian, Paweł Miłosz polecany jest przez innych hejterów, jak Artur Wójcik, czy Roman Żuchowicz, jako “rzetelne źródło wiedzy”. Ręka rękę myje.

Seczytam widocznie nie zdaje sobie sprawy z tego, że im więcej pisze o turbosłowiaństwie, tym bardziej przyczynia się do jego popularności. Nie rozumie też, dlaczego tak się dzieje. Ano dlatego, że wszystkich turbosłowian wrzuca on do jednego worka jak leci, uznając ich za „szurów”. Obrywa się Bieszkowi, Szydłowskiemu, Białczyńskiemu, Kossakowskiemu, mnie i wielu innym mniej lub bardziej „szurniętym turboskom”. A Paweł M. zna się przecież na wszystkim, zatem swobodnie wypowiada się na tematy związane z historią, językoznawstwem, archeologią, genetyką, runiką itd. Za „szurów” uznaje też czytelników książek lechickich i zwolenników poglądów ich autorów. A ludzie czytając agresywne komentarze omamionego antysłowiańską fobią hejtera bez żadnego dorobku, jeszcze bardziej nabierają przekonania, że może tu chodzić o próbę zakrzyczenia działań zmierzających do odkrywania prawdy.

Na swoim blogu nasz „duszący się” bloger nadmienia, iż miałem z nim kiedyś okazję dyskutować, co jest prawdą, podsumowując to słowami, że

Oszołomskie wydawnictwo Bellona rozpędza się coraz bardziej. Kolejny osłoszczękowiec zapowiada, że wyda tam swoje działo (bo przecież nie dzieło). Tenże Kosiński próbował kiedyś ze mną polemizować. Wykazał się tylko: 1) analfabetyzmem funkcjonalnym (nie rozumie co się do niego pisze), 2) zerową logiką.” (na: https://seczytam.blogspot.com/2017/07/turbolechickie-zidiocenie-czyli-dojenie.html)

Niejaki Sattivasa pod tymże artykulikiem napisał w komentarzu „Wydaje mi się, że pan Tomasz Józef Kosiński nie jest pospolitym szurem. Twierdzi, że napisał już trzy “książki historyczne”, a od kilku miesięcy buduje osiedle szczęścia dla Polaków na filipińskiej plaży. Ma rozmach! I zna się na reklamie, więc może być dla całej Szurlandii cenniejszym nabytkiem, niż Bieszk i Kudliński razem wzięci.” Bój się bój, bo trzeba będzie się bardziej wysilić, niż tylko rzucanie wyzwisk i wyśmiewanie, bo ludzie już tego nie kupują. Oczekują konkretów. Bieszk im pokazuje zapomniane kroniki i źródła, abstrahując od tego jak je interpretuje, ale każdy może do nich sięgnąć i znaleźć tam zapisy o Lechii, albo przekonać się, że nawet nazwy tychże kronik zostały celowo zmienione, by usunąć z nich nazwę Lechia. I tak sobie myślą, po co ktoś to robił? I wnioskują, chciano coś ukryć. Zatem nas okłamują i należy poznać prawdę. I szukają i pytają i dziękują Bieszkowi, który zainteresował ludzi historią i naszymi korzeniami, w dobie, gdy książki historyczne wydaje się w nakładzie 200-300 egz. a ludziom w mediach i szkole podaje się nudne dogmaty spisane na zamówienie polityków. Ostatnia dyskusja o zawartości podręczników do historii i naciski rządu na wprowadzenie do nich ich „jedynie słusznej wersji” tylko to może potwierdzać.

Natomiast Artur Wójcik, ukrywający się pod pseudonimem Sigillum Authenticum, napisał pod tymże artykułem „Jeszcze jedna mała uwaga. Zauważalne jest, że zwolennicy fantazmatu wielkiej lechii wymiękli do tego stopnia, że już nie udzielają się na takich blogach jak Pawła czy mój. Swego czasu mocno wojowali w komentarzach, ale widocznie przerastają ich argumenty i wartość merytoryczna takich wpisów jak ten. Turbosi zawsze mają tyle do powiedzenia, a tu od jakiegoś czasu cisza… 😉”. Maciej Zdanowski mu wtóruje: Poczekajmy tydzień, a może jakiś „turbosek” znowu się trafi! ;)”

Jakoś obaj żądni gównoburzy komentatorzy nie zauważyli, że ich kolega Seczytam po prostu usuwa komentarze swoich oponentów i ich konta na swoim blogu, gdy się okaże, że te jego „argumenty” to zwykły hejt, a nie rzeczowo krytyka, jak mu się wydaje. Pod tymże artykułem prowadziłem polemikę z bredniami Miłosza zawartymi w jego tekście, ale można zauważyć, że wykasował wszystkie moje komenty zostawiając tylko kilka swoich mających na celu wyśmianie mnie jako turbosłowiańskiego autora i komentatora. Śmierdzi tam gebelszczyzną, że aż na Filipinach czuć.

Jedynie ów Sattivasa dostrzegł: „Kosę wyrzucasz. Może by chociaż Damiana Prędotę przytulić? On taki rozkoszny jest.”

Niestety nie możemy sprawdzić jak wyglądała ta dyskusja, gdyż bloger zapędzony w ślepy kąt usunął wszystkie moje komentarze ze swojego „niezależnego” i słynącego ze swobodnych wypowiedzi bloga. Po czym odbębnił zwycięstwo nad „turboskiem”, który „Wykazał się tylko: 1) analfabetyzmem funkcjonalnym (nie rozumie co się do niego pisze), 2) zerową logiką.” A wszyscy muszą mu uwierzyć na słowo, bo wykasował moje komentarze, które rzekomo miałyby uprawniać autora do takiej opinii.

Jak się okazuje jego blog to nie miejsce na dyskusje, ale turbogermańska tuba hejterów, którzy podniecają się w pisaniu wyzwisk i pseudorecenzji o turbosłowiaństwie, nie przebierając w słowach. Tacy blogerzy jak Roman Żuchowicz (piroman.org) czy Artur Wójcik (Sigillum Authenticum) polecają blog seczytam jako „stojący na wysokim poziomie merytorycznym”.

Kiedyś napisałem polemikę do artykułów P. Miłosza, który można przeczytać tutaj: https://wedukacja.pl/turbogermanskie-zidiocenie-czyli-pseudonaukowa-histeria

W jednym z komentarzy Seczytam zarzucał mi, że używam niezdefiniowanego pojęcia „oficjalny obieg”. „Co to w ogóle jest „oficjalny obieg”? To nie PRL”. Ale widocznie to PRL BIS, skoro na polską Wikipedię nie można wstawić hasła Arkaim, choć jest takie w wersji angielskiej i innych wersjach językowych, Nie ma biogramów autorów, którzy pisali i piszą o dziedzictwie Lechii, choć setki tysięcy ludzi zna ich prace właśnie z „nieoficjalnego obiegu”. Co prawda, duże wydawnictwo jak Bellona, odważyło się wydawać tytuły autorów mających coś do powiedzenia na temat alternatywnej wersji historii i chwała mu za to. To jednak błotem jakim obrzucono to wydawnictwo za tenże fakt otwartości na różne poglądy świadczy tylko, że wyłamało się ono z zaklętego kręgu, jakiegoś pisanego czy niepisanego zakazu dopuszczania do głosu w mainstreamie ludzi, którzy myślą inaczej i co gorsza piszą o tym książki, artykuły i komentarze.

P. Miłosz udaje głupszego niż może jest naprawdę i jakoś nie chce zauważyć, iż osoby mające coś do powiedzenia nie są zapraszane do rozmowy czy dyskusji w ‘wiodących” mediach (czym chwali się chociażby R. Żuchowicz) na temat Wielkiej Lechii, a jedynie takim przywilejem obdarzani są krytycy tej idei. Tzw. Lechici mogą prezentować swoje poglądy jedynie w niezależnych mediach, jak „Nasz czas”, Niezależna TV (NTV), PorozmawiajmyTV i internecie. Na UJK zrobiono, co prawda, dyskusję o turbosłowiaństwie, ale zaproszeni akademicy wygłosili parę referatów kpiąc z lechickich autorów, którym nie dano możliwości uczestnictwa w tej pseudodyskusji. To już Seczytam i inni zrozumieli, co to znaczy „oficjalny obieg”, czy mam tłumaczyć dalej?

Ale czegoż można wymagać od Miłosza-naukowca, który zamiast rzeczowej krytyki woli napisać „Gdybyś miał ciemnoto minimalne pojęcie o 1) metodologii badań historycznych, 2) historii, to byś nie smarał takich debilizmów”. To jest właśnie styl prowadzenia dyskusji z młodymi wilkami udającymi naukowców. Cała Wielka Trójka turbogermańskich hejterów, Wójcik, Żuchowicz i Miłosz nazywa to „wysokim poziomem merytorycznym”. Najbardziej agresywny z nich jest Seczytam, który widocznie pozazdrościł obu kolegom wydania książek z krytyką idei Wielkiej Lechii, a on biedaczysko za darmo tyle czasu spędził na krytyce „ośloszczękowców” i nawet żaden profesor nie poklepał go po ramieniu ani tym bardziej nie zaprosił do wygłoszenia referatu na uczelni. Zostaje mu tylko blog i grupki w stylu Raki pogaństwa na Fejsie, gdzie może rzucać błotem w Lechitów, nie przebierając w słowach. Dziękujemy ci S.C. Johnson. Takich pożytecznych idiotów turbosłowianizm potrzebuje więcej.

Wszędzie ci niemieccy fałszerze historii, czyli słowiańskie runy to nie ściema

Znający się na runach słowiańskich, wybitny runolog P. Miłosz po wydaniu mojej książki na temat idoli prilwickich napisał o mnie „Tomasz Kosiński – nowy pisarczyk Bellony, zupełnie nieprzygotowany merytorycznie, a do tego bez predyspozycji intelektualnych do zajmowania się sprawami ciut bardziej skomplikowanymi niż budowa szpadla. Mówiąc krótko: facet słabo klei cokolwiek”.

Całą swoją argumentację w paszkwilu na temat słowiańskich run, który można przeczytać tutaj: https://seczytam.blogspot.com/2017/09/o-rzekomym-sowianskim-pismie-1-idole-z.html oparł na jednej książce znanego krytyka Małeckiego, który nawet idoli nie widział na własne oczy i odrzucił propozycję K. Szulca do udziału w komisji do zbadania kamieni mikorzyńskich. On wiedział przecież, co ma napisać na ten temat nie ruszając się niepotrzebnie z domu, skoro można tworzyć propagandowe bzdury na zamówienie siedząc sobie w kapciach w swoim domu.

Jednym z chybionych argumentów, jakimi posługują się krytycy istnienia słowiańskich run jest to, że miały one służyć podniesieniu prestiżu Słowian, którzy jako jedyni byli niepiśmienni w czasach przedchrześcijańskich. Dlatego Polacy i inni Słowianie na siłę szukali słowiańskich run mających potwierdzić, że jednak umieli pisać przed misją Cyryla i Metodego. To miała być wizerunkowe profity z tego fałszerstwa, gdyż – jak wiadomo – nikt się na nim nie dorobił finansowo, a przecież, jak w przypadku wszelkich mistyfikacji z zasady trzeba znaleźć potencjalne korzyści, by udowodnić sens ich tworzenia. Zatem znaleziono, tylko, że bzdurę na resorach. Jak jest to bezpodstawny argument niech tylko świadczy kilka faktów. Otóż, idole prilwickie odkrył niemiecki pastor, inny Niemiec Masch opublikował o nich rozprawę, a niemiecki książę Meklemburgii wystawiał je na swoim zamku, jako dziedzictwo regionu, którym władał (władcy Meklemburgii pochodzą, co prawda od słowiańskiego rodu Przybysława, ale to inna bajka). Zatem to Niemcom zależało na propagowaniu słowiańskich run, a nie Polakom czy Słowianom.

A tu obrazek, kolejny z koronnych argumentów o podrobieniu idoli, gdyż jeden z nich jest podobny (opleciony wężem) do znanego z mitologii greckiej kapłana Laokoona
walczącego z wężem morskim. Zgodnie z taką argumentacją, jaką prezentuje Małecki, a za nim Seczytam i inni wąskomyślący krytykanci to wszystkie wyobrażenia postaci oplecionych wężem moglibyśmy uznać za fałszerstwa, bo są podobne do Laokaona. Mądre nie? I takie naukowe.

Jeden z idoli prilwickich ze zbioru opisanego przez J. Potockiego

Rys. Jeden z idoli prilwickich ze zbioru opisanego przez J. Potockiego – po lewej, po prawej – fragment rysunku Williama Blake (z 1816-1819 r.) ukazującego słynną grecką rzeźbę znaną jako Grupa Laokoona

Następnym z bezdyskusyjnych argumentów ma być teza Małeckiego, że „Sponholtz zaczął idole produkować po 1757 roku. A właśnie tym roku wyszło dzieło Clüvera, w którym zaprezentowano runy skandynawskie – jak wykazał Antonii Małecki, to właśnie był wzór dla napisów z najstarszych idoli prillwitzkich. Natomiast te, które okazano hrabiemu Potockiemu zostały wyprodukowane na podstawie znanej nam już z książki Andreasa Gottlieba Mascha z 1771 roku.”

Czyli jeśli mamy jakieś książki na dany temat, to każdy, kto z nich skorzysta, może być uznany za fałszerza. A może te książki powstały na podstawie tychże artefaktów lub im podobnych, które dawni autorzy znali i dzięki temu napisali swoje książki na ten temat, jak Arnkiel czy Kluver podając alfabety run wendyjskich.

Argument o kopiowaniu napisów do kolekcji idoli prilwickich J. Potockiego z wydanej książki Mascha, w której opisano …idole prilwickie z tej samej kolekcji księcia Meklemburgii i mające być podrobiono przez tego samego fałszerza Sponholza, jest tak idiotyczny, że zdaje się potwierdzać zaćmienie umysłowe Małeckiego i zwolenników jego krytyki. Jeżeli Sponholz sfałszował obie kolekcje, Małeckiego i Potockiego, o co niektórzy hiperkrytycy jak Małecki i za nim hejter Seczytam, go oskarżają, to nie musiał do robienia kolejnych idoli korzystać z książki, kogoś kto o jego dziełach napisał. Jak ktoś tego nie rozumie i przyznaje dalej rację takim urągającym logice argumentom Małeckiego, to powinien założyć nową antysłowiańską religię, a nie zajmować się krytyką naukową.

O dyskusji na temat autentyczności idoli prilwickich, kamieni mikorzyńskich i kamieni Hagenowa można przeczytać więcej w moich książkach „Słowiańskie skarby. Tajemnice zabytków runicznych z Retry” (2018) i „Runy słowiańskie” (2019). Przedstawiam tam kontrargumenty wobec krytyki Małeckiego i Estreichera oraz innych wnioskując, że idole z kolekcji Mascha należy uznać za oryginalne, a wśród przedmiotów ze zbioru J. Potockiego mogą się znajdować podróbki sporządzone przez Sponholza lub jego uczniów dla zarobku lub celowego podstawienia ewidentnych fałszywek, aby zdeprecjonować całe znalezisko. Warto dodać, że oprócz figurek, kolekcja prilwicka obejmuje także szereg innych przedmiotów o charakterze sakralnym jak ofiarne noże, misy, fragmenty lasek kapłańskich, rzezaki, itp.. Wielu krytyków uznało je za oryginalne, a jedynie podważali autentyczność figurek z runami. Czyli ich motywem było nie zdeprecjonowanie samych archetypów, ale nie uznawanie istnienia run wendyjskich lub posługiwania się pismem runicznym przez Wendów (Słowian).

Jak do tej pory tematem run słowiańskich zajmowali się m.in. następujący autorzy zagraniczni: Arnkiel (1691)[1], Klűver (1728, 1757)[2], Westphal, Masch (1771)[3], Hagenow (1826)[4], Levezow (1835)[5], Szafarzyk (1838)[6], Kollar[7], Lisch (1854)[8], Jagić  (1911)[9] i niedawno Grinievicz (1993)[10], Platov (2001)[11], Trehlebow (2004)[12], Gromow i Byczkow (2005)[13], Ryš (2005)[14] oraz polscy, jak Potocki (1795)[15], Surowiecki (1822)[16], Wolański (1843)[17], Lelewel (1857)[18], Cybulski (1860)[19], Małecki (1860)[20], Przezdziecki (1872)[21], Szulc (1876)[22], Leciejewski (1906)[23], a także w ostatnich latach Gruszka (2009)[24] i Kossakowski (2011)[25].

Alfabet runiczny Słowian próbowali rekonstruować m.in. Arnkiel, Klűver, Jagić, Ryš, Byczkow, a także Lelewel, Cybulski, Wolański, Surowiecki, Leciejewski i ostatnio Gruszka oraz Kossakowski.

Do najważniejszych prac zagranicznych autorów piszących o runach Wendów (Słowian) należą publikacje:

  • Arnkiel M.T., Cimbrische Heyden-Religion, T. 1, Hamburg 1691
  • Klűver H. H., Beschreibung des Herzogthums Mecklenburg und dazu gehöriger Länder und Oerter: in sich haltend ein Verzeichnis nach dem Alphabet der Städte und merckwürdigen Oerter, wyd. I – 1728, wyd. II – 1757
  • Masch A. G., Woge D., Die gottesdienstlichen Alterthümer die Obotriten aus dem Tempel zu Rhetra am Tollenzer See, Berlin 1771
  • Kollar J., Die Götter von Rhetra oder mythologische Alterthümer der Slaven, besonders im westlichen und nördlichen Europa (rękopis)
  • Jagić I. V., Vapros o runach u Slavjan, Encyklopedia slavjanskoi filologii, 1911
  • Grinievicz G. S., Prasljavianskaja pismiennost, t.1, Moskwa, 1993
  • Platov A. V., Slavjanskije runy, Moskwa 2001
  • Trehlebov A. V., Koszczuny finista jasnovo sokola Rossiji, 2004
  • Gromov D. W., Byczkov A. A., Slavjanskaja runicznaja pismiennost – fakty i domysly, Moskwa 2005
  • Ryš K., Runy vostočnych Slavjan, Niewograd 2005.

Polscy autorzy, poza artykułami i wykładami, wydali tylko kilka publikacji o bezpośrednio lub pośrednio związanych z tematyką run słowiańskich, do których należą:

  • Potocki Jan, Voyage dans quelques parties de la Basse-Saxe pour la reserche des antiquites Slaves ou Vendes, Hamburg 1795
  • Surowiecki Wawrzyniec, O charakterach pisma runicznego u dawnych Barbarzyńców Europejskich z domniemaniem o stanie ich oświecenia (1822), [w:] Rocznik Królewsko-Warszawskiego Tow. Przyjaciół Nauk, t. XV, Wrocław 1964
  • Wolański Tadeusz, Odkrycie najdawniejszych pomników narodu polskiego, Z. 1, Poznań 1843
  • Cybulski Wojciech, Obecny stan nauki o runach słowiańskich, Poznań 1860, reprint Wyd. Armoryka 2010
  • Leciejewski Jan, Runy i runiczne pomniki słowiańskie, Lwów-Warszawa 1906
  • Gruszka Feliks, Runy słowiańskie, 2009 (rękopis)
  • Kossakowski Winicjusz, Polskie runy przemówiły, Białystok 2011 (wydanie elektroniczne); wyd. Slovianskie Slovo 2013 (wydanie drukowane).

Podsumowując, z zagranicznych autorów potwierdzających istnienie run słowiańskich i/lub występujących w obronie ‘prilwickich pomników’ możemy wymienić m.in. takie nazwiska, jak: C. Shurtsfleysh (1670)[26], T. M. Arnkiel (1691)[27], H. H. Klűver (1728, 1757)[28], E. J. Westphal (1739)[29], Pistorius (1768), A. F. Ch. Hempel (1768)[30], G. B. Genzmer (1768)[31], H. F. Tadell (1769)[32], A. G. Masch (1771, 1774), J. Thunmann (1772)[33], F. Hagenow (1826)[34], W. Grimm (1828)[35], J. Grimm (1836)[36], T. Bulgarin (1839)[37], L. Giesebrecht (1839)[38], Fin Magnussen (1842), D. Szepping (1849)[39], I. Ball (1850)[40], J. Kollar (1851-52)[41], A. Petruszewicz (1866)[42], G. S. Grinievicz (1993)[43], A. V. Platov (2001)[44], A. V. Trehlebow (2004)[45], D. W. Gromow (2005)[46], A. A. Byczkow (2005)[47], K. Ryš (2005)[48], A. Asov (2000)[49], W. A. Czudinow (2006)[50].

Krytycznie lub sceptycznie do tego tematu odnosili się natomiast: Ch. F. Sense (1768)[51], S. Buchholz (1773)[52], Rűhs (1805)[53], J. Dobrovsky (1815)[54], K. Levezow (1835)[55], L. von Ledebur (1841)[56], G. M. C. Masch (1842)[57], P. J. Šafarik (1844)[58], G. C. F. Lisch (1851)[59], F. Boll (1854)[60], J. Hanusz (1855)[61], A. H. Kirkor (1872)[62], V. Jagić (1911)[63], Schloeser, Hilferding, K. Sklenař (1977)[64], R. Voss (2005)[65].

Do grona polskich autorów przekonanych o autentyczności przynajmniej części retrańskich artefaktów i/lub istnieniu run słowiańskich należeli m.in. J. Potocki (1795)[66], W. Surowiecki (1822)[67], T. Wolański (1843, 1845)[68], A. Kucharski (1850)[69], J. Łepkowski (1851)[70], J. Lelewel (1857)[71], W. Cybulski (1860)[72], I. J. Kraszewski (1860)[73], J. Szujski (1862)[74], A. Przezdziecki (1872)[75], K. Szulc (1876)[76], F. Piekosiński (1896)[77], Leciejewski (1906)[78], J. Kostrzewski (1949)[79], F. Gruszka (2009)[80], W. Kossakowski (2011)[81], Cz. Białczyński (2011)[82], T. Kosiński (2018, 2019)[83].

Swoje wątpliwości i krytykę w tej kwestii wyrażali natomiast: F. Bentkowski (1829)[84], A. Małecki (1860)[85], K. Estreicher (1872)[86], R. Zawiliński (1883)[87], A. Brűckner (1906)[88], Z. Gloger, S. Nosek (1934)[89], A. Abramowicz (1967)[90], J. Gąsowski (1970)[91], W. Swoboda (1997)[92], J. Strzelczyk (2007)[93], P. Boroń (2012)[94], M. Mętrak (2013)[95], A. Waśko (2013)[96], A. Szczerba (2014) [97].

Jak pisałem w swojej książce: „Generalnie, w celu ostatecznego wyjaśnienia sprawy należałoby zamiast snuć domysły i rzucać oskarżenia, po prostu powołać międzynarodowy zespół naukowców, którzy nowoczesnymi metodami poddaliby badaniom laboratoryjnym wszystkie przedmioty oraz ustalili ich czas powstania, a także inne szczegóły związane z ich wyrobem i pochodzeniem. Jeżeli ich obecni właściciele, czyli niemieccy muzealnicy, są tak bardzo przekonani o ich nieautentyczności, to tym bardziej nie powinni oni mieć obaw przed wykonaniem na nich testów. Należy zatem – według mnie – zaangażować różne środowiska naukowe i społeczne, by do tego doprowadzić.”

 

Polskie runy i palenie słowiańskich ksiąg

Dostaje się zresztą nie tylko mnie, ale i W. Kossakowskiemu, który zwrócił uwagę na istnienie polskich run: „Zabrałem się ostatnio za czytanie wybitnej bzdury – chyba głupszej jeszcze niż wypociny Bieszka – czyli niejakiego Winicjusza Kossakowskiego, Polskie runy przemówiły. Jak ochłonę po lekturze tych debilizmów, coś skrobnę. Ale rzeczony Kossakowski przypomniał mi o jednym ze sztandarowych „argumentów” turbolechitów. Ma to być argument zarówno na istnienie rzekomego Imperium Lechickiego, jak i na istnienie równie rzekomego słowiańskiego pisma.”

Akurat nie zgadzam się z teorią tego badacza-amatora o powstaniu run jako odrysów narządów mowy i uważam, że kreowanie się tego człowieka na „odkrywcę polskich run” jest nieuprawnione, gdyż przed nim wielu autorów pisało o runach Wendów czyli Słowian, o czym dalej będzie mowa. Twierdzę, także, że w jego alfabecie runicznym jest wiele błędów (co szerzej uzasadniam w swoich książkach o idolach z Prillwitz i runach słowiańskich), przez co wychodzą mu bzdurne odczyty jak Radżawolit zamiast historycznie poświadczonego Radegast, czy Mżćda – odczytane przez niego z napisu runicznego imienia Prowe na jednym z idoli prilwickich i kamieniu mikorzyńskimst, który to teonim jest potwierdzony przez Helmolda w takiej formie w kilku miejscach (wbrew temu co twierdzi Estraicher zakładający, że zecerom „Kroniki Słowian” błędnie wyszło Prowe zamiast Prone).

Jednak P. Miłosz, abstrahując od typowego dla niego, chamskiego stylu oceny teorii tego pasjonata run, sam nie ma zielonego pojęcia o temacie jaki podejmuje, o czym napisem powyżej. Dlatego, nie mogąc się odnieść do spraw runicznych, szuka do czego się by tu można przyczepić i oczywiście znajduje, bo nie ma ludzi doskonałych. Ups, przepraszam, jedynie P. Miłosz wszystko wie i ma niezbite argumenty na każdy temat.

Seczytam przyczepił się więc do stwierdzeniu Kossakowskiego o tym, że Długosz pisał, iż Chrobry nakazał palenie słowiańskich ksiąg: „Oczywiście oszołomy nie podają żadnych danych pozwalających zweryfikować tę informację – czyli, w którym konkretnie miejscu u Długosza tego szukać (np. pod którym rokiem)…Od początku. Oszołomy, którym nawet do Długosza zajrzeć się nie chciało, nie mają zielonego pojęcia o wartości jego kroniki. Otóż wartość ta dla wieku XI i czasów wcześniejszych jest równa zero….Więc nawet gdyby Długosz napisał o paleniu ksiąg przez Chrobrego to i tak byłaby to informacja całkowicie bezwartościowa. Problem jednak jest jeszcze większy – przejrzałem Długosza opis panowania Chrobrego i nie znalazłem wzmianki, na którą powołują się oszołomy. Zapewne więc jest to turbowski wymysł – jeden sobie wymyślił i reszta baranów za nim powtarza, bo przecież do książki (przetłumaczonej na polski) nie sięgną, po co…Oczywiście, Długosz mógł o tym wspomnieć w dowolnym miejscu swojego dzieła, ale nie będę teraz tysięcy stron czytał – skoro turbowcy się na tę wzmiankę powołują, to ich obowiązkiem powinno być podanie źródła (np. pod którym rokiem Długosz to umieścił). Tym bardziej nie będę szukał, że – jak jeszcze raz podkreślę – taka wzmianka i tak byłaby bezwartościowa.”

Tu akurat P. Miłosz ma po części rację, gdyż Kossakowski się pomylił i zapisz „Prawdy ruskiej” podał, jako pochodzący z Długosza. O problemie palenia ksiąg słowiańskich pisał m.in. Jan Fularz na:

http://www.poselska.nazwa.pl/wieczorna2/ksiazki/o-paleniu-ksiag-poganskich-w-okresie-od-992-do-1025-r, gdzie podaje cytat z opracowania J. B. Rakowieckiego „Prawda Ruska” (1820) http://lachy.c0.pl/judeochrzescijanstwo/chrystianizacja_polski/) brzmiący:

„Do takowych podżegań, mogły jeszcze za życia Bolesława Chrobrego należyć pisma pogańskich Kapłanów, przymioty ich bogów i prawa religijne w sobie zawierające, albowiem X. Jabłonowski powiada, iż ten Monarcha wszystkie starożytne rękopisma popalić kazał, aby Polacy szabli raczej, a niżeli pióra pilnowali.”

Historię palenia słowiańskich ksiąg Fularza zebrał tutaj: http://www.poselska.nazwa.pl/wieczorna2/historia-nowozytna/historia-palenia-ksiag-w-polsce-xi-wiecznej

Komentując zapis z „Żywot Mojżesza Węgrzyna”, cyt,: „Bolesław ze swej strony (…) wzniecił prześladowanie wielkie na mnichów i wszystkich z kraju swego wypędził.”, P. Miłosz stara się tłumaczyćWzmianka ta może dotyczyć jedynie mnichów prawosławnych, którzy do Polski dostali się w trakcie wojen z Rusią. O księgach, jak widać, ani słowa.” To już wtedy przebywali w Polsce mnisi prawosławni, bo mi się zdaje, że przed 1054 r. takowych w ogóle nie było. Kiedyż to powstało prawosławie panie historyku? Ja wiem, że kształtowanie się prawosławia to długi proces, ale jednak oficjalnie przyjmuje się, że powstało ono w wyniku Wielkiej Schizmy, a Seczytam, jako wyznawca oficjalnej wersji historii, powinien to uszanować. Oczywiście może to być tylko taki skrót myślowy, ale czyż nie o takie skróty właśnie gościu ten się wielokrotnie czepia innych?

Gdy napisałem kiedyś na szybko w jednym z komentarzy w dyskusji o źródłach historycznych dawnych i współczesnych, że „Thietmar i Kadłubek pisali mniej więcej w tym samym czasie”, mając na myśli oczywiście porównanie tych średniowiecznych autorów do współczesnych historyków, którzy twierdzą, że wiedzą lepiej od nich, to nazwał mnie nieukiem, który nie wie, że tych autorów dzieli 200 lat. Wiem o tym, ale przecież chodzi, o to, żeby odwrócić uwagę od istoty w dyskusji, w której brakło Seczytam argumentów.

Dalej w dyskusji o paleniu słowiańskich ksiąg uznaje, że „Opowieść o piśmiennictwie słowiańskim” to z kolei źródło bardzo późne. Stwierdza: „Dawniej uważano, że jest w nim jakiś zdrowy rdzeń, dziś raczej odmawia mu się wartości dla poznania dziejów X wieku.” Czyli mamy kolejne źródło, które nie pasuje do wyznawanej teorii o naszych dziejach. Cytuje je jednak i poddaje treść ocenie: „Potem gdy mnogo lat minęło, przyszedł Wojciech do Moraw i do Czech i do Lachii, zniszczył wiarę prawdziwą i słowiańskie pismo odrzucił i zaprowadził pismo łacińskie i obrządek łaciński, obrazy wiary prawdziwej popalił, a biskupów i księży jednych pozabijał, a innych rozegnał. I poszedł do ziemi pruskiej chcąc i tych na swoją wiarę nawrócić i tam zabity był Wojciech, biskup łaciński.”

Jego komentarz jest pełen mało śmiesznych ironii, ale za to zawiera bardzo zabawne niedorzeczności, świadczące, że wola dowalenia innym bierze nazbyt często górę nad rzeczowością argumentacji: „Jak widać, mamy tu turbowską „prawdę” rodem z Radia Erewań: nie Chrobry, lecz św. Wojciech, nie zniszczył, lecz odrzucił i nie księgi pogańskie, lecz katolickie-słowiańskie (spisane w głagolicy – alfabecie wymyślonym przez świętych Cyryla i Metodego).”

Zatem prawdą według Seczytam jest to, że katolicki św. Wojciech niszczył „katolicko-słowiańskie księgi”. Odkąd to księgi spisane głagolicą uznawano za katolickie? Czy ktoś poza P. Miłoszem kiedykolwiek twierdził, że Cyryl i Metody nauczali katolicyzmu? Co na to inni znafcy? Czy to jest właśnie ten wysoki poziom merytoryczny bloga Seczytam, według panów A. Wójcika (Sigillum Authenticum) i R. Żuchowicza (piroman.org)?

 

Tomasz Kosiński

27.09.2019

 

[1] Arnkiel M.T., Cimbrische Heyden-Religion, T. 1, Hamburg 1691

[2] Klűver H. H., Beschreibung des Herzogthums Mecklenburg und dazu gehöriger Länder und Oerter: in sich haltend ein Verzeichnis nach dem Alphabet der Städte und merckwürdigen Oerter, 1728, wyd. II, 1757

[3] Masch Andreas Gottlieb, Die gottesdienstlichen Alterthümer die Obotriten aus dem Tempel zu Rhetra am Tollenzer See, Berlin 1771

[4] Hagenow Friedrich, Beschreibung der auf der Grossherzoglichen Bibliothek zu Neustrelitz befindlichen Runensteine… Loitz; Greifswald 1826

[5] Levezow K., Ueber die Echtcheit der sogenannten Obotritischen Runen-denkmaler zu Neustrelitz, Berlin 1835

[6] Szafarzyk, O Czarnobogu bamberskim, [w:] Czasopisie czeskiego muzeum, z. I, Praga 1838

[7] Kollar J., Die Götter von Rhetra oder mythologische Alterthümer der Slaven, besonders im westlichen und nördlichen Europa (rękopis)

[8] Lisch F., Jahrbücher des Vereins für mecklenburgische Geschichte und Alterthumskunde, 1836 i 1854

[9] Jagić I. V., Vapros o runach u Slavjan, Encyklopedia slavjanskoi filologii, 1911

[10] Grinievicz G. S., Prasljavianskaja pismiennost, t.1, Moskwa, 1993

[11] Platov A. V., Slavjanskije runy, Moskwa 2001

[12] Trehlebov Alieksiej Vasilievicz, Koszczuny finista jasnovo sokola Rossiji, 2004

[13] Gromow D. W., Byczkow A. A., Slavjanskaja runicznaja pismiennost – fakty i domysly, Moskwa 2005

[14] Ryš Krieslav, Runy vostočnych Slavjan, Niewograd 2005

[15] Potocki Jan, Voyage dans quelques parties de la Basse-Saxe pour la reserche des antiquites Slaves ou Vendes, Hamburg 1795

[16] Surowiecki Wawrzyniec, O charakterach pisma runicznego u dawnych Barbarzyńców Europejskich z domniemaniem o stanie ich oświecenia (1822), [w:] Rocznik Królewsko-Warszawskiego Tow. Przyjaciół Nauk, t. XV, Wrocław 1964

[17] Wolański Tadeusz, Odkrycie najdawniejszych pomników narodu polskiego, Z. 1, Poznań 1843

[18] Lelewel Joachim, Cześć Bałwochwalcza Sławian i Polski, Poznań 1857

[19] Cybulski Wojciech, Obecny stan nauki o runach słowiańskich, Poznań 1860, reprint Wyd. Armoryka 2010

[20] Małecki А., Co rozumieć o runach słowiańskich i o autentyczności napisów na Mikorzyńskich kamieniach, [w:] Roczniki Towarzystwa Przyjaciół Nauk Poznańskiego, T. 7, Poznań 1860

[21] Przezdziecki A., O kamieniach Mikorzyńskich, Kraków 1872

[22] Szulc Kazimierz, Autentyczność kamieni mikorzyńskich zbadana na miejscu, Roczniki Towarzystwa Przyjaciół Nauk Poznańskiego. T. IX, Poznań 1876

[23] Leciejewski Jan, Runy i runiczne pomniki słowiańskie, Lwów-Warszawa 1906

[24] Gruszka Feliks, Runy słowiańskie, [w:] czasopiśmie „Tylko Polska” nr 42 (467) 2009

[25] Kossakowski Winicjusz, Polskie runy przemówiły, Białystok 2011 (wydanie elektroniczne); wyd. Slovianskie Slovo 2013

[26] Klűver H. H., Beschreibung des Herzogthums Mecklenburg und dazu gehöriger Länder und Oerter: in sich haltend ein Verzeichnis nach dem Alphabet der Städte und merckwürdigen Oerter, 1728, wyd. II, 1757

[27] Arnkiel Troilus M., Cimbrische Heyden-Religion, T. 1, Hamburg 1691

[28] Klűver H. H., Beschreibung des Herzogthums Mecklenburg und dazu gehöriger Länder und Oerter: in sich haltend ein Verzeichnis nach dem Alphabet der Städte und merckwürdigen Oerter, 1728, wyd. II, 1757

[29] Westphal E. J., Monumenta inedita rerum Germanicarum praecipue Cimbrica rum  et Megapolensium.  Vier  Foliobände,  Leipzig  1739–1745

[30] Hempel August Friedrich Christian, Kurzbericht über die Prillwitzer Idole, [w:] Wöchentliche gelehrte Nachrichten zum Hamburg. unpartheyischen Correspondenten 26, 1768

[31] Genzmer Gottlob Burchard, Bericht über die Prillwitzer Idole: Nachtrag, [w:] Altonaischer Mercurius 1768

[32] Taddel Heinrich Friedrich, Ehrenrettung der … Alterthümer wider die in dem 21. 22. u. 23. Stücke der Strel. Nützl. Beiträge vom vorigen Jahre eingewandten Zweifel, [w:] Gemeinnützige Aufsätze 16/23, Rostock 1769

[33] Thunmann Johann, Untersuchungen ueber die alte Geschichte einiger nordisehen Völker, Berlin 1772

[34] Hagenow Friedrich, Beschreibung der auf der Grossherzoglichen Bibliothek zu Neustrelitz befindlichen Runensteine… Loitz; Greifswald 1826

[35] Grimm Wilhelm, Ueber slavische runensteine (O Słowiańskich kamieniach runicznych), [w:] Wiener Jahrbücher, tom 43 trz. 1-31, 1828

[36] Grimm Jacob, Kopitar ,,Glagolita Clozianusi”, [w:] „Göttingsche gelehrte Anzeigen“, tom I, 1836

[37] Bulgarin T., Russland in hist. stat. geogr. und liter. Beziehung, Riga und Leipzig 1839

[38] Giesebrecht Ludwig, Wendische Runen, [w:] Baltische Studien, T. 6,1, 1839

[39] Szepping D., Mity slovianskoga jazyczestwa, Moskwa 1849

[40] Ball I., „Wocheublatt für Meklemburg Strelitz” Nr. 41-44, 1850

[41] Kollár Ján, Über die Prillwitzer Götzenbilder. Vortrag von G. C. F. Lisch in Wien, Juni 1851, [w:] Rostocker Zeitung (178) i Mecklenburgische Zeitung (172), 1851; Kollár Ján, Die Prillwitzer Idole oder die Neu-Strelitzer Götzenbilder und die slavisch-indische Mythologie, Neustrelitz, ok. 1851; Kollar J., Die Götter von Rhetra oder mythologische Alterthümer der Slaven, besonders im westlichen und nördlichen Europa (rękopis), 1852

[42] Petruszewicz A., O mikorinskich nadhrobnych kamnjach s runyczesko-słowen- skymy nadpisjami, [w:] „Zbornik naukowy na rok 1866”, z. I i II

[43] Grinievicz G. S., Prasljavianskaja pismiennost, t.1, Moskwa, 1993

[44] Platov A. V., Slavjanskije runy, Moskwa 2001

[45] Trehlebov Alieksiej Vasilievicz, Koszczuny finista jasnovo sokola Rossiji, 2004

[46] Gromow D. W., Byczkow A. A., Slavjanskaja runicznaja pismiennost – fakty i domysly, Moskwa 2005

[47] Gromow D. W., Byczkow A. A., Slavjanskaja runicznaja pismiennost – fakty i domysly, Moskwa 2005

[48] Ryš Krieslav, Runy vostočnych Slavjan, Niewograd 2005

[49] Asov A., Slavjanskije runy i Bojan gimn, Moskwa 2000

[50] Czudinow W. A., Prawda o sokroviszczach Retry, 2006

[51] Sense Christian Friedrich, Einige bescheidene Zweifel gegen das neulich entdeckte und bekanntgemachte angebliche Pantheon der alten Redarier und Wenden in Mecklenburg, [w:] Nützliche Beyträge zu den strelitzischen Anzeigen, 1768

[52] Buchholz Samuel, Rhetra und dessen Götzen: Schreiben eines Märkers an einen Mecklenburger, über die zu Prilwitz gefundenen Wendischen Alterthümer, Bützow -Wismar 1773

[53] Rühs, „Neuen Teutschen Merkur“, 1805

[54] Dobrovsky Josef, ,,Słowianka“ II, 1815

[55] Levezow K., Ueber die Echtcheit der sogenannten Obotritischen Runen-denkmaler zu Neustrelitz, Berlin 1835

[56] Ledebur von L., Berlin. Zeit. vom 20 Oct. 1841 Nr. 245

[57] Masch Gottlieb Matthaeus Carl, Die Großherzogliche Alterthümer- und Münz-Sammlung in Neustrelitz: Leitfaden für den Besucher derselben, 1842

[58] Šafarik Pavel Josef, Slawische Alterthumer (Starożytności słowiańskie), Lipsk 1844 1837???

[59] Lisch Georg Christian Friedrich, Über die Prillwitzer Götzenbilder. Vortrag von G. C. F. Lisch in Wien, Juni 1851, [w:] Mecklenburgische Zeitung (154, 178) i Rostocker Zeitung (159, 184), 1851

[60] Boll Franz, Kritische Geschichte der sogenannten Prillwitzer Idole, [w:] Jahrbücher des Vereins für Mecklenburgische Geschichte und Altertumskunde, T. 19, 1854

[61] Hanusz J., Zur slavischen Runen-Frage, Praga 1855

[62] Kirkor A. H., „Na Dziś”, t. 3, 1872

[63] Jagić I. V., Vapros o runach u Slavjan, Encyklopedia slavjanskoi filologii, 1911

[64] Sklenař Karel, Slepé uličky archeologie, Praga 1977

[65] Voss Rolf, Die Schein-Heiligen von Prillwitz: Regionalmuseum Neubrandenburg zeigt spektakuläre Fälschungen aus dem 18. Jahrhundert, [w:] Das Museumsmagazin, 2005

[66] Potocki Jan, Voyage dans quelques parties de la Basse-Saxe pour la reserche des antiquites Slaves ou Vendes, Hamburg 1795

[67] Surowiecki Wawrzyniec, O charakterach pisma runicznego u dawnych Barbarzyńców Europejskich z domniemaniem o stanie ich oświecenia (1822), [w:] Rocznik Królewsko-Warszawskiego Tow. Przyjaciół Nauk, t. XV, Wrocław 1964

[68] Wolański Tadeusz, Listy o starożytnościach słowiańskich, Gniezno 1845; tenże, Odkrycie najdawniejszych pomników narodu polskiego, Z. 1, Poznań 1843

[69] Kucharski A., Najdawniejszy zabytek polszczyzny, [w:] „Biblioteka Warszawska” t. 2, Zeszyt CXII, 1850

[70] Łepkowski J., O czytaniu runów słowiańskich, [w:] „Biblioteka Warszawska”, T. 3 (ogólnego zbioru t. 43), 1851

[71] Lelewel Joachim, Cześć Bałwochwalcza Sławian i Polski, Poznań 1857

[72] Cybulski Wojciech, Obecny stan nauki o runach słowiańskich, Poznań 1860, reprint Wyd. Armoryka 2010

[73] Kraszewski I. J., Sztuka u Słowian, szczególnie w Polsce i Litwie przedchrześcijańskiej, Wilno 1860

[74] Szujski J., Dzieje Polski według ostatnich badań, vol. I, Lwów 1862

[75] Przeździecki A., O kamieniach Mikorzyńskich, Kraków 1872

[76] Szulc Kazimierz, Autentyczność kamieni mikorzyńskich zbadana na miejscu, Roczniki Towarzystwa Przyjaciół Nauk Poznańskiego. T. IX, Poznań 1876

[77] Piekosiński Franciszek, Kamienie mikorzyńskie, Kraków 1896

[78] Leciejewski Jan, Runy i runiczne pomniki słowiańskie, Lwów-Warszawa 1906

[79] Kostrzewski Józef, Dzieje polskich badań prehistorycznych, Poznań 1949

[80] Gruszka Feliks, Runy słowiańskie, [w:] czasopiśmie „Tylko Polska” nr 42 (467) 2009

[81] Kossakowski Winicjusz, Polskie runy przemówiły, Białystok 2011 (wydanie elektroniczne); wyd. Slovianskie Slovo 2013

[82] https://bialczynski.wordpress.com

[83] Kosiński T. Słowiańskie skarby. Tajemnice zabytków runicznych z Retry, Warszawa 2018; Kosiński T., Runy słowiańskie, Warszawa 2019

[84] Szczerba Adrianna, Z dziejów polskiej archeologii. Fałszywe zabytki runicznego pisma słowiańskiego, ANALECTA, R. XXIII, z. 1, Instytut Archeologii Uniwersytetu Łódzkiego, 2014

[85] Małecki А., Co rozumieć o runach słowiańskich i o autentyczności napisów na Mikorzyńskich kamieniach, [w:] Roczniki Towarzystwa Przyjaciół Nauk Poznańskiego, T. 7, Poznań 1860

[86] Estreicher K., Runy Sławiańskie, [w:] Józefa Ungra Kalendarz Ilustrowany na rok zwyczajny 1873, Warszawa 1872

[87] Zawiliński Roman, Kwestia run słowiańskich ze stanowiska lingwistycznego, Kraków 1883

[88] Brückner A., Recenzja z ‘Jan Leciejewski: Runy i runiczne pomniki słowiańskie’, [w:] Kwartalnik Historyczny 20, 1906

[89] Nosek Stefan, Czy istnieją pomniki runiczne słowiańskie? Bałwanki prilwickie – Kamienie mikorzyńskie, [w:] “Kuryer Literacko-Naukowy” nr 52, R. XI, dodatek do nru 356 „Ilustrowanego Kuryera Codziennego” z 24.XII.1934

[90] Abramowicz A., Wiek archeologii.  Problemy polskiej archeologii dziewiętnastowiecznej, Państwowe Wydawnictwo Naukowe, 1967

[91] Gąssowski J., Z dziejów polskiej archeologii, Warszawa 1970

[92] Swoboda W., Z najnowszych dziejów apokryfów dotyczących wczesnośredniowiecznej Słowiańszczyzny, [w:] „Homines et societas. Czasy Piastów i Jagiellonów”, red. T. Jasiński, T. Jurek, J. M. Piskorski, Poznań 1997

[93] Strzelczyk Jerzy, Mity, podania i wierzenia dawnych Słowian, Wydawnictwo Rebis, Poznań 2007

[94] Boroń P., Ku pradawnej Słowian wielkości. Fałszywe zabytki runicznego pisma słowiańskiego, [w:] Fałszerstwa i manipulacje w przeszłości i wobec przeszłości, red. J. Olko, Warszawa 2012

[95] Mętrak Maciej, Patrioci, hochsztaplerzy, neopoganie – długie życie słowiańskich fałszerstw archeologicznych, [w:] Mistyfikacja w kulturach, literaturach i językach krajów słowiańskich, red. Karolina Ćwiek-Rogalska, Ignacy Doliński, Koło Naukowe Slawistów UW, Warszawa 2013

[96] Waśko Anna, Slavic runes in the research of Polish scholars in the 19 th century, [w:] Studia Historyczne R. LVI, z. 3 (223), 2013

[97] Szczerba Adrianna, Z dziejów polskiej archeologii. Fałszywe zabytki runicznego pisma słowiańskiego, ANALECTA, R. XXIII, z. 1, Instytut Archeologii Uniwersytetu Łódzkiego, 2014

Polemika z Sigillum Authenticum o “Rodowodzie Słowian” T. Kosińskiego

obrazek z artykułu Wójcika na jego blogu Sigillum Authenticum

Artur Wójcik, autor bloga Sigillum Authenticum, zamieścił jakiś czas temu ni to recenzję ni to paszkwil na temat mojej książki pt. „Rodowód Słowian”.

Link do jego opinii tutaj: http://sigillumauthenticum.blogspot.com/2017/10/awantury-o-pochodzenie-sowian-ciag.html?m=1

Dyskutowałem z nim na portalach społecznościowych, ale jakoś trudno mi było przebić się między wyzwiskami, którymi mnie obrzucał przy jazgocie i poklasku jemu podobnych krytykantów-amatorów. Dlatego zdecydowałem się odnieść do jego słów z tegoż artykułu tutaj.

Otóż, Wójcik zarzuca mi, że „Książka nie wytrzymuje ognia krytyki. W prezentacji swoich argumentów autor narzuca bowiem z góry założoną tezę, przedstawia problem jednostronnie, nie potrafi przenikliwie i obiektywnie analizować cudzych poglądów i badań, a nader wszystko – przemilcza kilka ważnych i ciekawych prac z literatury fachowej, niezbędnych do całościowego i merytorycznego przedstawienia wybranego tematu.”

Zgoda, Panie Wójcik, mam swoje tezy i dlatego piszę autorskie książki, a nie pseudokrytyczne artykuliki o dokonaniach innych osób. Przedstawiam w książce w wielu miejscach także dorobek różnych autorów i ich koncepcje, ale tego manipulatorzy tacy jak Pan nie chcą dostrzec. Jeśli w pierwszym rozdziale podaję kilka różnych teorii na temat powstania życia na ziemi, jak kreacjonizm, ewolucjonizm czy teorie paleostronautyczne to nie znaczy, że jestem zwolennikiem pochodzenia Słowian od UFO, tylko wspominam o tym, że są tacy, co tak myślą. Ale przecież łatwiej wyciąć z całości parę słów i przypiąć łatkę autorowi dla beki, Dlatego takie blogi jak Sigillum Authenticum nie mogą być traktowane na poważnie, bo są narzędziem manipulacji, propagandy i zwykłej nagonki na osoby o innych poglądach. To przecież takie naukowe podejście.

Fakt, być może nie potrafię tak przenikliwie jak Pan analizować cudzych poglądów, ale zapewne w moich książkach jest więcej obiektywizmu niż w Pana zjadliwych komentarzach na blogu.

Nie przemilczam wielu faktów, jak Pan to stwierdza, tylko dokonuję wyboru. Nie da się bowiem w jednej książce zawrzeć całego dorobku naukowego na dany temat. Wyda Pan wkrótce swoją książkę to sprawdzimy ile faktów Pan pominął.

Uznaje Pan, że błędnie odczytuję źródła. No z takim zarzutem to Pan może do większości historyków wyskoczyć, bo każdy z nich inaczej interpretuje źródła, ale według Pana istnieje jedynie słuszna wersja historii, której się pan uczył w szkole i każdy kto odstaje to oszołom zajmujący się pseudonauką. Ciekawe co Pan napisze o teoriach prof. P. Urbańczyka, który – bez żadnego źródłowego pokrycia – twierdzi np. że nie było Polan, a Mieszko jest uciekinierem z Moraw, bo nadał synowi imię Świętopełk? Z kolei jego teoria, że pierwszymi osadnikami na Islandii byli Słowianie tak pięknie się wpisuje w idę Wielkiej Lechii, że chyba zaraz ogłosi go Pan turbosłowianinem. Nieprawdaż?

Jako znany językoznawca i etymolog potrafi Pan stwierdzić, że „Wszelkie próby tłumaczeń etymologii nazw ludów czy nazw geograficznych stanowią czyste spekulacje autora.” A ileż to spekulacji etymologicznych do tej pory Pan poznał, od A. Brucknera, L. Niederlego, S. Urbańczyka i innych znanych naukowców, nie tylko językoznawców, którzy wciąż się kłócą czy Siemargł to jedno bóstwo czy dwa i co to znaczy? Zna Pan lepsze wyjaśnienia nazw niż moje to proszę podać. Kiedyś przy krytyce czyichś poglądów należało podać własną tezę, albo obronić tę uznawaną przez kogoś. Pan o tym nie wie, bo Pan młody i krytyka dla Pana to krytykanctwo. Nie mam zamiaru tutaj tłumaczyć Panu jaka jest różnica między tymi pozornie zbliżonymi pojęciami. Może kiedyś Pan się nauczy je odróżniać.

Zarzuca mi Pan, że nie definiuję tego, co rozumiem przez „oficjalną naukę”. Jeśli oczekuje Pan definicji podstawowych pojęć i ogólnie rozumianych to niech czyta Pan słowniki, a nie książki popularnonaukowe jak moja. Ale wyjaśnię Panu krótko, oficjalna nauka to nauka akademicka, ze swoimi dogmatami powielanymi w oficjalnym obiegu, czyli publikacjach naukowych i niestety w mainstreamowych mediach. Niestety w tym systemie politycznych dotacji naukowych dla szkół wyższych, grantów, działań wydawniczych i robienia karier na uczelniach przez tych, co są spolegliwi i uznających jedynie słuszne poglądy „naukowe”, jakoś jest mało miejsca na niezależność i szukanie prawdy. Jest za to spora przestrzeń na klakierstwo i kolesiostwo. Panu to pasuje a mi i innym nie. Pasjonaci, tacy jak ja, widząc co się dzieje, biorą po prostu sprawy w swoje ręce. Może niezależne od uczelni i polityki badania nie są naukowe w Pana rozumieniu, ale są prawdziwe i często bardziej wnikliwe niż te za granty unijne. Wnioski z nich płynące są i powinny być dyskusyjne, tak jak w nauce, bo nikt nie ma zamiaru tworzyć alternatywnej, jedynie słusznej wersji historii, ale zwalczać kłamstwa i edukować innych o naszej prawdziwej historii.

Jeśli Pan twierdzi, że „Obecnie nauka skłania się ku teorii allochtonistycznej.” to grubo Pan się myli. Chyba historycy z uczelni w Pana mieście może tak myślą, bo nauka, m.in. etnogenetyka mówi akurat co innego. Ale oczywiście na temat haplogrup nie ma co się wypowiadać, bo zgodnie z nowym dogmatycznym frazesem, geny przecież nie warunkują pochodzenia ludzi. Jakoś w sprawach sądowych nie ma lepszej metody dowodzenia kto jest kim i od kogo pochodzi. Można domniemywać, że gdyby z badań archeogenetycznych wynikało, że Germanie mają dominację grupy aryjskiej, jak błędnie zakładał Hitler i jego ekipa, to pewnie dziś ta metoda naukowa byłaby bezdyskusyjna i powstałoby na niemieckich uniwersytetach pełno teorii oraz publikacji, jak to przodkowie Indogermanie przybyli do Europy i zapanowali nad innymi ludami, które są mieszanką genetyczną, przez co nie warto się zajmować ich pochodzeniem, bo to zwykły genetyczno-kulturowe kundle. Ale niestety wyniki badań są inne i zawiedzeni Niemcy muszą szukać korzeni u Celtów.

Nie cytuję, jak Pan to nazwał „monumentalnego dzieła Archeologia o początkach Słowian. Materiały z konferencji, Kraków 19–21 listopada 2001, pod redakcją Piotra Kaczanowskiego i Michała Parczewskiego”, gdyż uważam, że wystarczy to, że podaję poglądy Parczewskiego, ucznia Godłowskiego, jako odchodzące do lamusa historii. Może Pan przygotować referat kiedyś o tej konferencji w osiedlowym klubie kółka naukowego, albo na swoim blogu, jeśli to dla Pana tak ważne. Nie muszę też polemizować z każdym ulubionym przez Pana autorem, jak Jerzy Strzelczyk, który poza źródłami pisanymi nic na świecie nie widzi.

To fakt, że Kostrzewski stosował podobną metodę co Kosinna i mam prawo opowiadać się po jednej ze stron ich sporu, choć nie dziwne jest, że przy tej samej metodzie naukowej uczeni dochodzą do diametralnie różnych wniosków? Chyba coś nie tak jest zatem z tą metodą. No ale w tamtych czasów, każdy kto by jej nie stosował zostałby poddany środowiskowemu ostracyzmowi, czyli dzisiejszymi słowy oskarżono by go, że uprawia pseudonaukę.

Zakłada Pan, że „hipotezy Kostrzewskiego, pomimo jego szczerych intencji badawczych, nie wytrzymały próby czasu.” Doprawdy? Czyli to Kosinna miał rację?

Informuje Pan, że za komuny władza wymagała od uczonych posłuszeństwa i pisania na zamówienie, a nie dociera do Pana, że tak może też być teraz?

Rozumiem pojęcie „kultura archeologiczna” po swojemu, to też fakt i nie muszę wcale jej pojmować tak jak Pan. Definicje pojęć też się zmieniają i mają charakter bardzo subiektywny. Niech mi Pan przykładowo poda jedną uznawaną przez wszystkich definicję religii.

Pyta Pan na jakiej podstawie oszacowałem procentowy rozkład „sił” zwolenników autochtonizmu i allochtonizmu Słowian. Ano na podstawie zwyklych analiz tekstów autorów piszących o tym problemie i proste badania ankietowe, w których Pan nie chciał wziąć udziału, więc zakwalifikowałem Pana do allochtonistów, bo wynika to z Pana wypowiedzi na ten temat. Czyż nie? Pytanie było proste: “Czy opowiada się Pan za teorią allochtoniczną czy autochtoniczną?” Tak, trudno odpowiedzieć? Nie muszę informować czytelników książki o szczegółach swoich analiz, bo to nie praca magisterska. Oni potrzebują jasnych informacji – jak sam Pan napisał – a nie naukowego przynudzania o metodyce pracy, definiowaniu pojęć, problemach badawczych, czy analizach źródeł.

Często to sam robię w moich książkach, bo preferuję pewne zasady wyniesione z uczelni, dlatego w miarę możliwości podaję umocowania źródłowe z przypisami pod tekstem, czego się nie spotyka nawet w niektórych opracowaniach naukowych. Gieysztor jak wiemy wydał swoją pracę bez żadnych przypisów i lakonicznie odnosił się do dorobku swoich poprzedników w temacie, o którym pisał, a jakoś do tej pory nikt z naukowców nie odważył się przygotować krytycznej recenzji jego książki. Ileż to publikacji popularnonaukowych ma w ogóle jakiekolwiek przypisy? Pana kolega R. Żuchowicz wydał ostatnio recenzję książki Bieszka, którą nazwał „Wielka Lechia” i żadnych przypisów w niej nie umieścił, bo „uległ presji wydawnictwa”. Ale czego się nie robi dla pieniędzy, co przyznał sam w wywiadzie, którego Panu udzielał. Ode mnie, tak krytykowana przez Pana, Bellona jakoś nie wymagała nigdy nie umieszczania przypisów, a przecież nie wydaję książek stricte naukowych i mógłbym sobie ja, a tym bardziej wydawnictwo, na to pozwolić.

Znany profesor D. A. Sikorski w swojej niedawno wydanej książce „Religie dawnych Słowian” podaje, co prawda, przypisy w stylu oksfordzkim, ale na stronie akademia.edu z wykazem swoich prac, zastrzega, że nie odpowiada za okładkę (w stylu z gry „Wiedźmin”). Oj, te niedobre wydawnictwa 😉

Sam mogę Pana sparafrazować, że „emocjonalne ataki autora należy traktować jak bezradność, będącą pokłosiem fiksacji antylechickiej i braku argumentów naukowych”. Chce Pan bronić Kossinny to Pana sprawa. Według mojej wiedzy jego teorie zostały jednak skrzętnie wykorzystane przez nazistów, którzy wspierali jego karierę, a podawanie nazwisk Bolka von Richtena, Hansa Schliefa, Perciego Ernsta Schramma, Anglika Herberta Spencera czy Francuzów Gerogesa Vachera de Lapougne i Arthura de Gobineau, tylko potwierdza, że w tamtych czasach naukowcy nie byli naukowcami tylko narzędziami w rękach propagandystów. Czy dzisiaj jest inaczej, każdy niech sam oceni.

Słyszałem o badaniach milenijnych, ale mimo tego uważam, że współpraca historyków, archeologów, historyków sztuki, językoznawców czy etnografów, ma charakter właśnie okazjonalny, a nie regularny. Sam kolega Żuchowicz naśmiewa się z archeologów w swojej książce, na wzór D. A. Sikorskiego, który kpi z kolei z historycznych teorii prof. P. Urbańczyka, co jest tylko jednym z tysięcy przykładów hermetyzacji branżowych w środowisku naukowym.

Pojedyncze cytaty z Godłowskiego, nie zmienią wydźwięku całej jego błędnej i szkodliwej teorii, powtarzanej jak mantra przez jego wyznawców. Wiem, że sprawa jest skomplikowana, bo właśnie takie teorie o pustkach osadniczych i Indogermanach ją niepotrzebnie gmatwają. Dlatego należy prowadzić niezależne badania, bez politycznych nacisków, finansowane spoza systemu. A przynajmniej stwarzać jakąś alternatywę do tego, co się bezwiednie trąbi od lat na temat naszej najdawniejszej historii. A że naukowcy będą się zżymać jak ktoś podważa ich dokonania, to normalne.

Czepia się Pan podanych przeze mnie ram chronologicznych sarmatyzmu, twierdząc, że rozwinął się on pod koniec wieku XVI, gdy tymczasem ja podaję XV-XVII jako okres rozwoju Rzeczypospolitej na bazie idei, które później sarmatyzmem nazwano. Śmiem też twierdzić, że pojawiały się już takowe nie tylko w wieku XV, ale były one trwałe i związane ze znajomością naszej historii przez oświeconą szlachtę, magnaterię i dwór królewski oraz kler.

Uważa Pan, że spekuluję w sprawie możliwej dominacji islamu w Europie po ewentualnej porażce Sobieskiego pod Wiedniem. Tak jest. Spekuluję, bo tego mnie nauczono na studiach i za to jestem wdzięczny. Mnie tak uczono historii, a nie tylko wkuwania dat na zaliczenie. Uważam, że jest duże prawdopodobieństwo, że mogło się tak stać, bo taki był cel tego najazdu. Dominacja Arabów w Hiszpanii w VIII-X wieku też daje ku temu powody. Historia to nie tylko czytanie źródeł, ale też ich analiza, wyciąganie wniosków i domysły na podstawie różnych przesłanek, czasem z innych dziedzin nauki, a czasem na podstawie zwykłej logiki. Jeśli twierdzi Pan, że w nauce nie ma miejsca na spekulacje, to Pan zwyczajnie kłamie, gdyż robi to większość naukowców.

O teoriach hiperkrytycznego D. A. Sikorskiego nie będę się tutaj wypowiadał, wystarczy przeczytać mój komentarz na temat jego ostatniej książki „Religie dawnych Słowian”. A w mojej opinii o publikacji Makucha, jakoś Pan nie zauważył, że o ile doceniam go za podjęcie tematu i przepchnięcie go na uczelni, o tyle nie zgadzam się, że Słowianie zapożyczyli wszystkie mity od Sarmatów, w tym o Kraku. Po prostu pewne rzeczy bywają podobne i lubią się powtarzać. To, że Popiel otruł swoich stryjów nie znaczy, że jest to jedno i to samo wydarzenie opisywane gdzieś tam w historii np. Ahemenidów, ale jest jedynie echem tego pierwszego Może Popiel słyszał o tamtej historii, a może po prostu sam wpadł na taki sam pomysł. Gero też tak zrobił zresztą i wielu innych.

Nie wiem czemu Makuch „zrejterował” z dyskusji, ale nie dziwię się mu, bo Pana blog i jemu podobne strony nie są zbyt obiektywne, ani rzetelne, bogate za to w dyskutantów, którzy uwielbiają wyzwiska. Zarzuca Pan agresję słowną turbosłowianom, ale Pan sam lubuje się w ad personam, czego i ja doświadczyłem na grupach fejsbukowych. Pana koledzy turbogermanie potrafią zwyzywać innych od debili i potem się dziwią, że ktoś nie chce z nimi kontynuować dyskusji. Uważają, że wygrali i trąbią o tym na lewo i prawo. Młodzi naukofcy jak się patrzy.

Chciałbym przy tej okazji poinformować, że ja nie unikam dyskusji dopóki ktoś mnie nie obraża i nie z sprowadza rozmowy do osobistych ataków i połajanki słownej, co jest niestety widoczne na prowadzonym przez Pana blogu jak też grupach hejterskich, w których Pan aktywnie uczestniczy. Zaproponowaną ostatnio przez Pana kolegę debatę z akademickimi profesorami przyjąłem z zadowoleniem i potwierdziłem wolę udziału w niej w najbliższym terminie, ale jak widać zaskoczyłem tym samego inicjatora-prowokatora, bo przyznał potem, że to nie takie proste i temat umilkł. Czy jest Pan pewien, że to turbosłowianie nie chcą dyskutować z „prawdziwymi” naukowcami? Używa Pan tego argumentu jak brzytwy, ale nie sprawdził Pan, że jest ona nieostra.

Pisze Pan „To, że data chrztu Mieszka nie jest precyzyjnie ustalona (i zapewne nigdy nie będzie), nie znaczy, że tego wydarzenia nie było. Janusz Bieszk nie przedstawił żadnych źródeł z epoki poświadczających istnienia Wielkiej Lechii”. Odpowiem Panu w podobnym stylu. To że Janusz Bieszk nie przedstawił żadnych źródeł z epoki, to nie znaczy, że państwa lechickiego nie było. Jest o nim natomiast mowa w kilkunastu kronikach polskich i zagranicznych, czego nie przyjmuje Pan i inni turbogermanie do wiadomości.

Nie jest tak, że tego, czego nie napisano lub nie wykopano nie było. Nie ma też w źródłach informacji o tym, co jadł Mieszko dnia 2 sierpnia 967 roku na obiad, co nie znaczy, że nie jadł wtedy obiadu. Jeśli uważa Pan, że o takich nieważnych rzeczach się nie wzmiankuje, to proszę powiedzieć, w iluż to źródłach jest podana chociażby tak ważna data jak chrzest Mieszka I?

To prawda, że zapowiedziałem również napisanie książki o dziejach Wielkiej Lechii i ukaże się ona w stosownym czasie. Nie chcę i nie muszę jej wydawać na chybcika, by zarobić na modzie, jak kolega Żuchowicz i pan. Potrzebuję czasu na jej opracowanie, zwłaszcza, że przygotowuję 3 inne pozycje wydawnicze m.in. o słowiańskich bogach i wierzeniach. Nie muszę też na Pana życzenie przedstawiać w niej zabytków archeologicznych, bo mam prawo do autorskiej koncepcji własnej książki. Choć swoją drogą dowodów archeologicznych o istnieniu na terenach dzisiejszej Polski zorganizowanego organizmu państwowego w starożytności i wczesnym średniowieczu jest niemało i wciąż przybywają nowe. Jestem natomiast przekonany, że nawet jakbym je wymienił to tacy ideowcy jak Pan zawsze uznają, iż są one mało wiarygodne, nie ma 100 % pewności, albo, wrzuci Pan cytat jakiegoś tam profesora, który ma inną teorię na ten temat i uzna Pan, że pozamiatane.

Jeśli nie podoba się Panu moja propozycja etymologii słowa Niemiec od „nie-miecz”, czyli „nie z miecza”, czyli obcy, to radzę Panu poczytać najpierw więcej na temat opozycji my-oni w etnonimach. Może też Pan oczywiście przedstawić własną koncepcję w tym temacie, albo podać taką, którą Pan popiera wraz z uzasadnieniem, co kiedyś było wymogiem rzetelnej krytyki wobec czyichś poglądów. Dzisiaj tacy jak Pan uprawią nie krytykę, a krytykanctwo, jak już wcześniej wspomniałem, więc trudno tego od Pana oczekiwać.

Udało się Panu wyłapać błąd, że Scythae to nazwa grecka, choć faktycznie to łacińskie miano.  No i błędny podpis autora pod jednym rysunkiem Lecha I Wielkiego. Ubolewam nad tym i przepraszam za niedopatrzenie. Mam nadzieję, że w Pana książce ustrzeże się Pan tego typu błędów. Pana koledze Żuchowiczowi, jak wiemy, jednak się to nie udało, bo myli imiona autorów, robiąc z Tomaszów Tadeuszy (myli imiona Grzybowskiego, Millera i moje), z Adamów – Adolfów, o innych licznych literówkach nie wspominając. Ale on jest swój, więc złej opinii za to nie dostanie. To przecież wina wydawnictwa, które wywierało presję czasową na biednym autorze, co chciał tylko zarobić na bilet do Krakowa, by porozmawiać także z tamtejszymi uczonymi, a nie tylko „warszawką”.

O szanowanym wydawnictwie Bellona, pisze Pan: „Historycy coraz mocniej uderzają w linię wydawniczą tej firmy”. Nie dostrzega Pan jednak, że jednocześnie wydawnictwa tychże historyków wydają książki na chybcika, na fali mody na Wielką Lechię i Słowiańszczyznę, często bez przypisów (R. Żuchowicz), czy też z okładką, od której się autor potem odżegnuje (D. A. Sikorski), z masą błędów edytorskich.

.Jeśli utrzymuje Pan, że prace Bieszka, Millera, czy Makucha są pseudonaukowe to ciekaw jestem Pana książki. Podobno ma ukazać się w listopadzie. Przekonamy się jak wiele wniesie ona do nauki, jak długo przetrwają Pana teorie, jak odniosą się do Pana koncepcji naukowcy. Chyba, że będzie ona tylko o tym, co robią inni, bo jak się nie ma własnego dorobku, własnych przemyśleń i nie prowadzi się własnych badań, to się jest nie twórcą, tylko tworzywem, ale zawsze można przecież zostać e-krytykantem.

Zarzuca mi Pan brak kompetencji w tylu różnych specjalnościach, których sam Pan nie ma. Po co więc ta obłudna postawa i co to ma wspólnego z krytyką? Rozumiem, gdyby Pan był zasłużonym historykiem, czy archeologiem i miałby Pan argumenty do polemiki z moimi poglądami w tych tematach na bazie własnych badań i przemyśleń. A tu co mamy? Internetową bekę pod naukowym płaszczykiem. No, ale jeżeli uczony pokroju D. A. Sikorskiego komentuje moją książkę o idolach prilwickich w iście w naukowy sposób „…w 1870 roku zostały ostatecznie uznane za fałszerstwo. Co do tego, z naukowego punktu widzenia, nie ma wątpliwości”, to czegóż się spodziewać od internetowego blogera i pieniacza, który nie lubi przebierać w słowach.

Czy to nie Pan nazwał Bieszka „historycznym debilem” się pytam? A może to Pana kolega wyzywający ludzi o innych poglądach od „ośloszczękowców”? Bo już nie pamiętam, a nie robię screenów wszystkich dyskusji, w których biorę udział, jak niektórzy nawiedzeni pogromcy mitów. Mnie by nawet przez myśl nie przeszło, by tak kogoś nazwać w dyskursie publicznym, nawet jak na to zasługuje. Pieniacz czy pajac, jak zdarza mi się podsumować ludzi, którzy mnie obrzucają epitetami, to jednak nie to samo co: kretyn, kłamca, oszust, gnój, cham, osioł, dorobkiewicz, czy naciągacz, jakich to słów używają wobec mnie i innych na ulubionych przez Pana blogach i grupach dyskusyjnych, które polecacie z Żuchowiczem jako „stojące na wysokim poziomie merytorycznym”. Nie chcę się tu tłumaczyć, bo też czasem dam się sprowokować, ale nie robię z tego normy i zasady funkcjonowania, a takie blogi jak Pana czy seczytam, albo fejsowa grupa Raki, obrażanie turbosłowian i wszystkich ludzi o innych poglądach mają chyba wpisane w regulaminie.

Marzy się Panu książka, której współautorami byliby zarówno historyk, archeolog, językoznawca, antropolog i genetyk? Mnie też. Ale wiem, że się takiej nie doczekam w najbliższym czasie, więc robię swoje. Czytelnicy niech ocenią czy ma to sens.

Wytyka mi Pan, że powołuję się na „starsze prace, które nie mogą być miernikiem dzisiejszego spojrzenia historycznego na badane kwestie”. A na jakie mam się powoływać? Na niedawną książkę Żuchowicza? Moja publikacja też jest nowa, a nie stara, to niech ją Pan poleca innym, tylko z tego powodu.

Opieranie się w nowych opracowaniach na starszych autorach, często nieznanych lub zapomnianych jest wskazane, choćby dla poszerzenia obszaru dyskursu publicznego. Jeśli ktoś na przykład w sprawie idoli prilwickich przeczytał tylko artykuły Szczerby lub Boronia, którzy nota bene opierają się na pracy Małeckiego akurat sprzed 100 lat, to czemu ja nie mogę odnosić się do pracy K. Szulca, kierującego komisją naukową i autora raportu na ten temat? Czemu dotąd nie opublikowano książki Kollara, który wcześniej kierował podobną komisją na zlecenie księcia Meklemburgii? Za to podaje się wnioski tylko z raportu Lewezowa, który przecież nie stwierdza jednoznacznie, że wszystkie artefakty z kolekcji prilwickiej są fałszywe. To jak jest z tą nauką? Wybieramy sobie, co nam pasuje z przeszłości, a jak ktoś odgrzebuje podobne rzeczy, ale „nie naszych” autorów, to są to nic nie warte starocie?

Twierdzi Pan, że „Ludzie chcą łatwych, prostych odpowiedzi. W dodatku takich, które potwierdzają ich wizję pewnych zjawisk, czy w końcu wyznawaną przez nich ideologię.” Po trosze zgoda. Tak ludzie potrzebują łatwych odpowiedzi, ale niekoniecznie szukają potwierdzeń wyznawanej przez nich ideologii. Może Pan tak robi i Pana koledzy na internetowych forach, atakujących każdego turbosłowianina dla zasady, bo przecież nie może on mieć racji na żaden temat, bo co on tam wie skoro wierzy w UFO, nie chce szczepić dzieci i boi się że kiedyś spadnie z płaskiej ziemi. Ja uważam, że ludzie szukają prawdy i wiele z nich jest zagubiona, bo zdają sobie sprawę z tego, że są manipulowani przez polityków i naukowców. Dlatego następuje zwrot ku niezależnym mediom i niezależnym badaczom. I nie jest to tylko moda, ale nieodwracalny trend. Obama już stwierdził, że największym błędem było danie ludziom Internetu, bo mogą korzystać z wolności jakie on daje, Dzisiaj stopniowo stara się nam tę wolność ograniczyć. Cenzura na Fejsbooku czy YouTube to już norma. Wikipedia to agenda jedynie słusznej wersji historii. Skandalem jest, że w polskiej wersji Wiki brakuje wielu haseł, jak choćby Arkaim, które akurat w wersji angielskiej i innych istnieje od dawna. Próby wstawienie tego hasła i innych spełzają na niczym. Czy zatem chodzi w tych oficjalnych mediach o prawdę, czy o „jedynie słuszną prawdę”? Ja słyszę tutaj chichot Orwella.

I na koniec Panie Wójcik dobra rada. Zajmij się Pan najpierw własnymi badaniami, stwórz Pan jakiś swój dorobek, co da Panu podstawę do zabierania głosu na pewne sprawy, a być może kiedyś krytykowania dokonań i poglądów innych osób. Pisał Pan chyba kiedyś, że nie wiadomo kim jest ten Kosiński. Otóż nietrudno znaleźć mój biogram i dokonania w Googlach, bo na Wikipedii nie dopuszczają do publikacji życiorysów ludzi zajmujących się „pseudonauką”, jakby ich w ogóle nie było. Nieważne, że wydali kilka czy kilkanaście książek sprzedanych w dziesiątkach tysięcy egzemplarzy. Zmowa milczenia i szlus. Dlatego właśnie ludzie szukający prawdy i zwykłej informacji często traktuje proste ciekawostki spoza głównego obiegu jak zakazany owoc. Dlatego wzrasta nieufność do nauki, polityki i wszelkiej maści decydentów. Dlatego wymazywana z kart historii Lechia wzbudza tyle, emocji, bo mimo tylu zabiegów i tak długiego czasu, nie udało jej się ukryć.

Zajmuję się Słowiańszczyzną jakieś 20 lat i widzę, jak powoli wiedza o naszych korzeniach przebija się do publicznej świadomości. Dlatego doceniam pracę Bieszka, który obnażył realia całego systemu nauki i edukacji w naszym kraju. W dobie internetu, telewizyjnego chłamu i gier komputerowych ten facet zainteresował ludzi na nowo historią. Tacy ludzie jak Pan, Żuchowicz, czy Miłosz nie mogą tego ogarnąć, bo żyjecie w Matriksie i myślicie, że wszyscy powinni żyć, tak jak wy. Ale życie nawet w najweselszym obozowym baraku, nie jest tym samym, co życie na wolności. Zatem bawcie się i kpijcie, a obok was tworzy się nowa rzeczywistość, której nie rozumiecie, jak słowik życia poza klatką. Swoim ujadaniem na mnie czy Bieszka występujecie w roli pożytecznych idiotów, nie wiedząc, że sami przez to nakręcacie falę zainteresowania Wielką Lechią i Słowiańszczyzną jako taką. Dlatego wypada mi podziękować za wasz wkład w tę szczytną sprawę.

Wbrew domniemaniom nie jestem człowiekiem, który spadł nagle z drzewa. Wydawałem książki i czasopisma regionalne, mam własną fundację od lat 14, zorganizowałem dziesiątki imprez kulturalnych i edukacyjnych, napisałem setki artykułów na różne tematy. Byłem wydawcą, redaktorem i dziennikarzem przez kilkanaście lat. Zakładałem i należałem do kilkunastu organizacji społecznych. Byłem wykładowcą na Uniwersytecie Jana Kochanowskiego w Kielcach. Jestem uczniem profesora Andrzeja Wiercińskiego, znanego antropologa kultury, który akurat w Kielcach miał swoją Katedrę. Słyszał Pan o kimś takim w ogóle, czy to dla Pana starocie? Miałem własne wydawnictwo, redagowałem i wydałem dziesiątki książek. Wydawałem przez kilka lat dwa czsopisma regionalne. Ostatnio opublikowałem trzy własne książki o Słowiańszczyźnie, a trzy kolejne ukażą się w najbliższym czasie, Czwarta o słowiańskich bogach już w listopadzie 2019, a kolejna na wiosnę 2019 o wierzeniach Słowian.

Jeżdżę po świecie na własny koszt, nie czekając na granty. Dla mnie nie jest problemem pojechanie własnym samochodem 80 km od Szczecina, by zobaczyć stanowisko archeologiczne nad Tołężą i pogadać o nim z niemieckimi archeologami, czy też poszukać w niemieckich magazynach słowiańskich artefaktów, w tym idoli prilwickich. Ale według Pana można siedzieć przecież w kapciach przed komputerem i wymądrzać się w necie na tematy, o których się nie ma pojęcia. Ciekaw jestem jakie bzdury wyskrobał Pan na mój temat w swojej książce, która ma się niedługo ukazać. Choć wydaje mi się, że będzie to tylko bardziej rozbudowana wersja Pana pseudokrytycznych artykułów, więc jak do niej sięgnę w przyszłym roku to niewiele stracę, Akurat w Polsce przebywam jedynie na wakacje, gdyż mam dom na rajskiej plaży na Filipinach, gdzie spędzam większość roku. Mam tam spokój do czytania książek i pisania własnych, czego i Panu życzę, Może i Pan kiedyś wyrwie się z Matriksa wybierając właściwą pigułkę.

Póki co, nie tędy droga Panie Żabka.

 

Tomasz Kosiński

Kielce, 08.10.2019

Turbogermańskie zidiocenie, czy pseudonaukowa histeria

turboslowianie

Pawel.M. na http://seczytam.blogspot.com/…/turbolechickie-zidiocenie-cz… w artykule pt. „Turbolechickie zidiocenie, czyli dojenie frajerów” stara się obalić mit Wielkiej Lechii używając wielu – według niego – naukowych argumentów. Powołuje się na jego krytykę wielu internetowych dyskutantów w tym zaciekle atakujący tzw. turbolechitów Maciej Książek bardzo aktywny na stronie FB „Archeologia pradziejowa i wczesnego średniowiecza”, z której mnie wyrzucono za wstawienie powyższego tekstu, choć nikt nawet słowem nie był w stanie odnieść się merytorycznie na owej stronie do mojej polemiki ograniczając sie jedynie do drwin i wyzwisk.

Prześledźmy zatem jakich to argumentów używa autor tego tekstu, a za nim inni krytycy Wielkiej Lechii.

1. Jak pisze autor bloga: „Wojciech Pastuszka – prowadzący blog archeowieści.pl – zrobił pewien eksperyment: sprawdził czy da się zarabiać na popularyzowaniu nauki, a konkretnie archeologii, paleoantropologii, historii itp. Wprowadził odpłatność za dostęp do części zamieszczanych artykułów. Okazało się, że poległ.” Natomiast Janusz Bieszk wydał książkę o „Słowiańskich królach Lechii”, która miała już 3 dodruki, co ma być argumentem za tym, że to komercja i kłamstwo, bo na „prawdziwej nauce” nie da się zarobić. Chyba nie trzeba tego „naukowego” argumentu komentować.

2. Innym argumentem jak do tej pory było to, że turbolechickich bzdur nie wydawano w oficjalnym obiegu, nie pisano o tym prac naukowych, no bo głupotami nikt się nie będzie zajmował. Zostają im tylko blogi, które trudno uznać za poważne źródło wiedzy. Warto tu zauważyć, że autorzy tego typu argumentacji, sami piszą swoje krytyki na owych blogach, uznając je jednak za ważne źródło w dyskusji naukowej. Ale nagle niejaki Piotr Makuch wydał swój doktorat na dodatek przy wsparciu rządowej dotacji. Jego książka „Od Ariów do Sarmatów. Nieznane 2500 lat historii Polaków” została uznana przez turbogermanów za hańbę nauki polskiej. Prawdopodobnie ci co najwięcej na nią krzyczą sami jej nie czytali co wielokrotnie w internetowych forach udowodniono, a komentarze w stylu „przecież tego nie ma sensu czytać, bo to bzdury” są dla nich wystarczającą argumentacją, by krytykować nieznaną im publikację. Więc nie o treść tu chodzi i argumenty, ale o walkę z innym podejściem do historii. Tak samo obrzucono błotem szanowane do niedawna wydawnictwo Bellona za wydanie książek Bieszka. Nasz bloger bez ogródek stwierdza, że „wydawnictwo Bellona szmaci się wydając te brednie.” Czyli ci naukowcy, uniwersytety, wydawnictwa, które podejmują się trudu wprowadzenia do obiegu treści niezgodnych z oficjalną wersją, od razu idą pod pręgierz „naukowych” i internetowych inkwizytorów.

3. Normą jest krytyka polskich kronik jako fantazji dla podniesienia ducha Polaków, gdy tymczasem najbardziej wiarygodnym źródłem wiedzy o historii Polski i Słowiańszczyzny mają być kroniki m.in. niemieckiego biskupa Thietmara z tego samego mniej więcej okresu co kronika biskupa Kadłubka. Zatem polski biskup jest be i pisze pod zamówienie króla, choć wiemy dobrze, że nie pisał on kroniki „gesta” jak Długosz i właśnie niemieccy kronikarze, którzy są dla turbogermanów cacy.

4. Wiele dokumentów i kronik mających świadczyć o lechickiej przeszłości i potędze jest uznawanych przez turbogermanów za fałszywki. Prym krytyki sprowadza się do Kroniki Prokosza, który podaje bardzo obszerny poczet przedchrześcijańskich władców Lechii. Dowodem „naukowym” na fałszerstwo tego dokumentu ma być stwierdzenie jednego z dawnych historyków Lelewela, że widział rękopis kroniki datowany na 1764 rok i podpisany przez Przybysława Dyjamentowskiego, uznawanego za fałszerza dokumentów historycznych. O tym, że kronika ta była uznawana za prawdziwą przez wielu innych, ówczesnych historyków, jak Julian Ursyn Niemcewicz, nawet się nikt tutaj nie zająknie. Dowodem „naukowym” ma tu być zatem zeznanie jednej osoby, bo owego rękopisu nikt nigdy nie widział. Dla turbogermanów oczywiście wszyscy ci historycy, skąd inąd szanowani w swoich czasach, to kolejni fantaści i mitomani, jedynie Lelewel zasługuje na szacunek jako ostoja rozsądku. To, że Bieszk wypomina mu austriackie korzenie i współpracę z zaborcą, ma być oczywiście kolejnym argumentem przeciwko lechickiej przeszłości. Co ciekawe nasz bloger jako argument przemawiający według niego jednoznacznie za fałszerstwem owej Kroniki Prokosza podaje również przypuszczenie, że jest ona „sfabrykowanym krótko przed rokiem 1825 żartem towarzyskim generała Franciszka Morawskiego”. No to kto w końcu fałszował tę kronikę? Czyżby Lelewel się mylił? Te dwa wykluczające się przypuszczenia mają być koronnym dowodem na fałszerstwo tego jednego dokumentu historycznego, który – jak to ów bloger określił – “śmierdzi fałszerstwem”. Oto logika zaprogramowanego umysłu.

5. Turbolechici – według turbogermanów – nie mają zielonego pojęcia o krytyce źródeł historycznych. Każdą „starą książkę” (jak to nazywa Bieszk) uważają za wiarygodną. To podsumowanie bibliografii ok. 50 kronik polskich i zagranicznych, na których opiera się publikacja Bieszka, w tym kronik niemieckich. Oczywiście dużo bardziej wiarygodniejsze powinny być pojedyncze publikacje Skroka czy Strzelczyka, albo Brucknera lub kroniki zagraniczne, głównie oczywiście niemieckie, jako najbardziej wiarygodne. Dlaczego? Tego turbogermanie nie wyjaśniają, albo używają argumentacji z pkt. 3.

6. Bloger pisze „Turbolechitom nieznane jest też takie pojęcie jak „postęp badań naukowych”. Nie ogarniają, że np. za Naruszewicza (XVIII wiek) historiografia polska dopiero raczkowała. Może łatwiej turbolechici zrozumieliby, co to jest „postęp badań naukowych”, gdyby próbowali zęby wyleczyć metodami XVIII-wiecznymi… Brak znieczulenia, kowal, obcęgi i tym podobne rozkosze.” Gdy tymczasem sami odnoszą się do źródeł takich jak Tietmar, czy kronikarze rzymscy i bizantyjscy, głównie Jordanesa, Prokopiusza i innych – ogólnie rzecz biorąc starych, więc w czym rzecz? Oczywiście chodzi tu o uznanie wyższości nauki niemieckiej nad polską. Choć mimo to, znów bez żadnej konsekwencji padają argumenty przeciwko Rocznikowi Awentyna, uznając je za mało wiarygodne źródło, bo nie pasuje do całej koncepcji krytyki. A tak się dziwnie składa, że był on bawarskim kronikarzem. Jednak jak pisze autor tekstu na owym blogu „Problem polega na tym, że rocznik Awentyna pochodzi z początków wieku XVI, czyli od opisywanych wydarzeń oddalony jest o ponad 600 lat. Co prawda Awentyn czerpał z nieistniejących dziś źródeł, ale… korzystanie z kroniki Awentinusa wymaga każdorazowo weryfikowania jego informacji z innymi, możliwie współczesnymi opisywanym zdarzeniom źródłami. Kronikarz bawarski bowiem wszędzie tam, gdzie nie był pewien posiadanych wiadomości, uwspółcześnił je do znanych sobie realiów.” Zatem i niektórzy niemieccy kronikarze nie zasługują na uwagę i szacunek, jeżeli tylko piszą coś nie tak jak trzeba, tzn. niezgodnie z zakładaną tezą o historii Lechii. Akurat Awentyn pisał m.in. o wspólnym ataku na Wielką Morawę księcia Polan Wrocisława w przymierzu z Bawarczykami, co oznacza, że jednak przed Mieszkiem była tu zorganizowana państwowość, a co więcej księstwo Polan było liczącym się państwem w tej części świata, skoro zabiegano o sojusze z nim. Krytyk turbogermański odnosi się tu do innych źródeł, w których podano imię Bracława (czy też Bracisława) kojarzonego z panońskim księciem Chorwatów – nota bene także będących Słowianami. To, że Wrocisław jest potwierdzony w innych źródłach historycznych nie ma tu dla naszego blogera znaczenia. Jednoznacznie stwierdza on, że „kronikarz wielkopolski i Awentyn niezależnie od siebie Wrocisława wymyślili”. Zatem każdy czerpie z kogo chce według kryterium dopasowania do swojej tezy. To ma być właśnie turbogermańska metodologia naukowa.

7. Torbogermanie zarzucają turbolechitom używanie agresywnej retoryki, gdy tymczasem ów bloger, przy oklaskach i internetowym wsparciu współwyznawców jedynie słusznej historii, nie przebierają w słowach wyzywając wszystkich jak leci, przykładowa ocena naszego szanowanego blogera wobec autora „Słowiańskich królów Lechii” „dotąd uważałem Bieszka za cwaniaczka, który znalazł sposób na zarabianie kasy. Po przeczytaniu jego listu do Sigillum Authenticum z pełną odpowiedzialnością za słowa, nazwę go historycznym debilem.” Nic dodać nic ująć. Ton wypowiedzi zaiste „naukowy”.

8. Kolejna krytyka spada na „Jasnogórski Poczet Królów Polski.” O zidioceniu autora tego bloga i jego popleczników może świadczyć tylko ta jedna argumentacja. A mianowicie. Bloger pisze, że przecież „ to rzekomo ukrywane przez Kościół „źródło” bez problemów można znaleźć w internecie” nie mówiąc nic oczywiście na temat ukrywania oryginału pocztu przez władze kościelne, do którego nikt postronny nie ma dostępu, a znane z internetu zdjęcie pochodzi z wydanej w małym nakładzie publikacji siostry zakonnej, które szybko zostało wycofane z rynku, jednak można znaleźć pojedyncze egzemplarze w antykwariatach. Czemu Kościół ukrywa oryginał, nie wiadomo. A właściwie to wiadomo, ale nikt tego nie chce zrozumieć. W każdym bądź razie nasz ulubiony bloger – guru turbogermanów pisze, że „jako ostatni namalowany został Stanisław August Poniatowski, który królem został w 1764 roku. Nawet Bieszk czy Szydłowski powinni w związku z tym zatrybić, że ów poczet powstał później, po 1764 roku.” Nie widzi nasz bloger wolnych pól na wizerunki kolejnych królów po Stanisławie Auguście Poniatowskim, co ewidentnie świadczy, że wraz z objęciem tronu przez kolejnego króla domalowywano po prostu jego obraz, jak to chociażby do tej pory czynią na uniwersytetach z postaciami rektorów. Zatem poczet musiał powstać dużo wcześniej niż „zatrybił” nasz anonimowy bloger. Może sam poczet nie jest źródłem, ale fakt jego ukrywania daje do myślenia, a i taka zajadła i dość przygłupawa krytyka również. Nawet jeżeli poczet potwierdza władców podanych przez Kadłubka, to może to świadczyć o tym, kiedy tak naprawdę zmieniono nam historię skoro jeszcze w XVIII wieku nawet Kościół uznawał przedchrześcijańskich władców Lechii za prawdziwych. Zatem, mimo walki kościoła z pogaństwem i przedchrześcijańskimi tradycjami, to dopiero zaborcy napisali nam nową historię, którą wielbią turbogermanie do dziś, a wymazanie historii Lechii i jej władców jest jej podstawą.

9. Dostaje się też książce angielskiego pisarza Thomasa Nugenta, The History of Vandalia Containing the ancient and present state of the country of Mecklenburg z 1766 roku. Autor podaje w niej kilkunastu władców Meklemburgii, w tym kilku zbieżnych z imionami podanymi przez Prokosza władców Lechii przed Mieszkiem I. Bloger stwierdza, że „Thomas Nugent nie pisał o władcach polskich, lecz władcach Wandalów, za których potomków uznawał współczesnych sobie mieszkańców Meklemburgii!”. Sam dodaje, że „Meklemburgia to – z grubsza rzecz biorąc – „resztówka” po słowiańskich Obodrzycach. Oczywiście zgermanizowana, ale z dynastią wywodzącą się od dawnych słowiańskich książąt.” Zatem czemu go dziwią te zbieżności? Dlaczego Wandalów, którzy zamieszkiwali Meklemburgię uznaje zatem za Germanów, jak każe mu twierdzić oficjalna nauka, a nie Prasłowian? Tłumaczenie temu panu tego, że Germanami zwali Rzymianie wszystkie ludy na północ od Alp i Karpat (w tym plemiona prasłowiańskie oraz praniemieckie – niesłusznie uznawane jednoznacznie za pragermańskie, co jest zawłaszczeniem słownym) nie ma sensu. To, że owi Germanie do tej pory na Słowian wołają Wenden, co sam bloger przytacza nie ma tu według niego znaczenia, bo uznaje to za pomyłkę przez podobieństwo do słowa Wandalen. Nasz krytyk wije się tu jak wąż. Nie widzi podobieństwa Wandalen i Wenden do imienia lechickiej królowej Wandy, znanej nam z legendy. Wanda to typowo słowiańskie imię o czym można nawet przeczytać w oficjalnych słownikach etymologicznych. Niestety w tychże słownikach nazwa Wandalen i Wenden nie jest wyjaśniona. Czemu?

10. Wyśmiewana jest też popularna w internecie mapa Imperium Lechickiego, uznawana przez turbogermanów za fałszywą i koronny dowód delikatnie mówiąc naiwności turbolechitów. Nasz bloger wyzywając przy tej okazji Szydłowskiego, podaje, że na swoim kanale You Tube mówił on, że „Anglicy na podstawie Dzieżwy i swoich własnych, angielskich kronik zrobili polityczną mapę Europy”. Zatem nie twierdził on, że jest to mapa starożytna, jak to starają się wmawiać światu turbogermanie nabijając się z turbelechitów tworząc do tego celu setki memów i demotów, by mieć z tego bekę, często po prostu udając turbolechitów, by pokazać ich głupotę. Stara niemiecka szkoła. Wszystkie chwyty tutaj są jak widać dozwolone. Przynajmniej według turbogermańskiej metodologii „naukowej”. Autor bloga jako nowy zbawiciel prawdy pokazuje ogólnie wszystkim znaną mapę W. R. Shepherda, Historical Atlas (New York 1911; kolejne wydania: 1921, 1926) jako demaskację owej lechickiej mapy. Nie widzi tu śmieszności w tym co pisze i robi. Przecież parę zdań wcześniej wyraźnie cytował Szydłowskiego, że to Anglicy stworzyli tę lechicką mapę, zapewne na podstawie mapy Shepherda, na której w miejscu niebieskiego pola z napisem LECHINA EMPIRE jest co prawda Slavonic Peoples i Awars, co przecież jest tylko kwestią nazewniczą. O co cały ten ambaras, o zmienioną nazwę na Imperium zamiast Peoples. Ci SLAVONIC PEOPLES nie byli uznawani dotąd za państwo, a tym bardziej za imperium, bo nie byli ochrzczeni, a przez to nie mieli króla namaszczonego przez papieża. Tylko dlatego odmawiano im państwowości i praw do posługiwania się tytułami królewskimi i uznawania za królestwo. Słowianie jak wiemy wybierali swoich królów na czas wojny, początkowo były to okazjonalne wybory na wiecu. Gdy natomiast zagrożenie wojenne nie ustawało zamiast wojewodów wybierano jednego króla, który jednoczył wszystkie plemiona. To, że chrześcijański świat i jego kronikarze nie uznawali tych pogańskich władców za królów, a terenów którymi oni rządzili za państwa, nie znaczy, że takowych nie było. Niestety takie pangermańsko-chrześcijańskie myślenie historyczne pokutuje do dziś. Dlatego o przedchrześcijańskich władcach mówi się „legendarni” lub „bajeczni”.

Podsumowując. Wszystkie argumenty „naukowe” przytoczone przez autora tego tendencyjnego i agresywnego w swej retoryce artykułu mogą potwierdzać zidiocenie, ale samego blogera, owładniętego manią turbolechickiej nawały, z którą musi walczyć jego zaprogramowany pangermański mózg. Tego się nie da zrozumieć, to trzeba leczyć.

Amen.

 

Tomasz Kosiński

20.09.2017