Siewcy Prawdy – Tomasz J. Kosiński opowiada o Słowianach

Kanał Rumble “Siewcy Prawdy” propaguje demokrację pryncypialną według koncepcji Daniela Jabłońckiego. Nie wszystkie tezy na tym kanale są zgodne z założeniami naszego projektu Wedukacja, ale gościłem tam dwa razy i mogłem w rozmowie z Moniką Podgóną swobodnie prezentować swoje poglądy na temat zakłamanego dziedzictwa, pochodzenia i dziejów Słowian.

Nie angażujemy się bezpośrednio w polską politykę, ale propozycja Cyfrowej Aplikacji Demokratycznej wydaje się ciekawa. Wiemy też, że Bogdan Morkisz zamierza zgłosić się jako kandydat na Prezydenta RP w najbliższych wyborach.  Wspiera go kilku sympatyków naszego projektu, ale jako niezależna inicjatywa społeczna, nie możemy i nie chcemy dawać nikomu żadnych rekomendacji w sprawach politycznych.

TJK

Wendica – naturalny język wiedzy. Lexia 6 – Ave Lach. Sława, chwała, cześć i mir.

Łacińskie powitanie “have /ave/”, oznaczające “bądź pozdrowiony(a)”, językoznawcy wyprowadzają od gr. XAIPE /chaire/, które z kolei wywodzi się od hind. hare – ciesz się.

Jednak ‘have’ i ‘chaire’ nie współbrzmią ze sobą zbytnio. Ale może być coś na rzeczy, o czym będzie dalej.

To powitanie równie dobrze może być skrótem od sł. [sl]ave, bo Grecy, ani Rzymianie, nie umieli wypowiedzieć składu głosek ‘sl’, dlatego je pomijali w zapisach i wymowie, albo rozdzielali je innymi literami, np. c /g,k/ > Sclavus lub t > Stlaveni.

Co za tym jeszcze przemawia? Ano pochodzenie włoskiego powitania ‘ciao’. Nawet w akademickiej nauce wyprowadza się je od ‘schiavo’ – niewolnik, a to z kolei od ‘sclavus’, jakie pojawiło się w średniowiecznej łacinie.

Problem w tym, o czym już pisałem w artykule “Słowianin nie oznacza niewolnika” (a także w książce “Słowiańskie tajemnice”), że akademicy wyjaśniają, iż miało to znaczyć powitanie niewolnika skierowane do swego pana w rodzaju “ja twój niewolnik”. Oczywiście jest to bzdura na resorach uwarunkowana politycznie, aby nie dopuścić możliwości, iż może ono pochodzić od słowiańskiego pozdrowienia “sława”.

Uzasadnieniem ma być tutaj inne pozdrowienie “servus”, które ma także rzekomo odnosić się do łacińskiego terminu oznaczającego niewolnika. Ileż to słów mieli ci Rzymianie o jednym znaczeniu “niewolnik”, co najmniej jak Normanie na wiatr, czy Anglicy na deszcz. Wychodzi na to, że i klasyczne ‘poer’ (ang. poor – biedny), jak też ‘servus’ (ang. service – usługa), czy średniowieczny ‘sclavus’, miały znaczyć to samo. Otóż wydaje mi się, że jednak nie znaczyły.

Niewolnika w Rzymie określano bowiem słowem ‘poer’. Słowo ‘servus’ odnoszono pierwotnie do sługi, albo najemników w służbie wojskowej lub ochroniarzy, tzw. gwardii przybocznej. Zauważmy przy tym, że nie każdy, kto jest na służbie, był niewolnikiem, zwłaszcza w wojsku, dyplomacji (doradcy), czy rzemiośle lub rolnictwie (aprowizacja). Słowo ‘serv+us’ pochodzi najprawdopodobniej od ‘Serb’, czyli słowiańskich Serbów, którzy stanowili właśnie taką doświadczoną armię wojowników, walczących także, jako “legia cudzoziemska’, za srebrniki. To od srebrnych monet właśnie, jakimi płacono im żołd, wywodzi się przypuszczalnie ich nazwa własna (srebr > serb > serv).

Bardzo możliwe, że Serbowie to najemna formacja wojowniczych Chorwatów, która najpierw poprzez swoją “elitarność”, a potem “sprzedawczość”, doprowadziła do rozłamu w chrobackim rodzie i powstania nowego etnosu.

W każdym razie, według mnie, powitanie “servus” nie oznacza “ja niewolnik”, ale grzecznościowe “do usług”. Takie powitanie przetrwało do dziś. A i mało prawdopodobne jest, by włoska elita przyjęła słowa swego pozdrowienia od haniebnego meldunku niewolników.

Zadziwia też fakt, że inne łacińskie pozdrowienie ‘salve’ – witam, także jest podobne do ‘slave’ – sława, ale i ‘silva’ – las, a Lesami, zwano też Lechów, jako ludzi lasu, czczących wielkie drzewa. Albo może byli to ci, którzy wypalali lasy pod uprawy (technika żarowa), zostawiając tylko takie najdorodniejsze sztuki, jako święte gaje. Kto wie, czy greckie miano “Gaja”, bogini ziemi, nie oznacza w rzeczywistości właśnie wypalony grunt pod pola orne, bo rdzeń *ga/*go w prajęzyku wędyjskim i pochodnym od niego sanskrycie, oznacza ‘palić, płonąć’ (np. z_ga_ga, pożo_ga, Poda_ga, Ga_nesha, gorzeć, ga_dać – dać ogień, tj. rozpalić iskrę wiedzy).

Jeśli natomiast przeanalizujemy tzw. pozdrowienie anielskie “Ave Maria” z łacińskiej Wulgaty, gdzie nota bene imię Marii zostało dodane w późniejszych wersjach tłumaczeń ewangelii św. Łukasza, to w innych wydaniach znajdziemy różne jego formy.

Na przykład Biblia syryjska, tzw. peszittha, oddaje słowa anielskie po swojemu, jako “szelama lekhi”, co oznacza: pokój tobie. Po hebrajsku jest to “Szalom làkh”, o tym samym znaczeniu.

Widzimy tu w obu tych językach, że słowo “lekhi / lakh”, a we współczesnym hebrajskim w zwrocie שלום לך /shlum lech/ – pokój z tobą, jakoś dziwnie nam się kojarzy z Lechem. Hebrajski zaimek osobowy ‘lech/lach’ – tobie, ciebie, jest niemal identyczny z arabskim ‘llah’ (także język semicki), gdzie znaczy ‘pan, bóg’ ooraz greckim ‘lexi’ /lehi/ – słowo, a tym samym i ‘sława’, bo przecież w językach wschodnich Słowian ‘słowa’ (mowa) w liczbie mnogiej wymawia się /slava/.

Gdy dopatrzymy się jeszcze w zwrocie ‘shalom’ < s/z h[v]alom (z chwałą), to chyba już wiemy, co oznaczało, tak naprawdę, to powitanie. A mianowicie: “Z chwałą Lacha” (Pana, Boga), czyli innymi słowy “pochwalona przez Boga” – b[ł]ogo_sławiona.

Literka ‘v/w’ wypadła w hebrajskim zapożyczeniu, tak samo jak w niemieckim “hail”, które też jest przekręceniem “hval[i]”, z połkniętym ‘v/w’ i tradycyjną przestawką -li > -il, podobnie, jak Michał > Mikhail.

Co ciekawe, możliwe też, że i turecka ‘halva’ jest słowiańskim zapożyczeniem od ‘hvala’ (również z przestawką). Dlatego, że mogła być to specjalna potrawa ofiarna przygotowywana na chwałę bogom, jak słowiańskie kołacze (dla boga koła – słońca), czy pierniki (dla boga Pieruna).

A tak po prawdzie to wyraz ‘hvala’ związany jest ze słowem ‘hlava’ = ‘glava’ (głowa). I był to zapewne gest skinienia głową przy powitaniu.

W czeskim imię ‘Havel’ (Gaweł) odnosi się do mądrego człowieka, czyli “łebskiego” (łeb=głowa). Hawela to jedna z głównych (głownych) rzek Zachodniej Słowiańszczyzny. Plemię Hawelan, oznacza mieszkańców znad tej rzeki, albo po prostu “Głowian” (łebskich, główków, główkujących), w opozycji do “półgłówków’.

Pisałem też wcześniej, że niewykluczone, iż źródłosłowem dla słowa ‘słowo’, jak i pochodnego ‘sława’, może być skład ‘s/z_[g]łowo’ i ‘s/z_[g]ława’, bo słowo to urzeczywistnione myśli pochodzące z głowy.

Jak to wszystko zaczyna nam się kleić. Wychodzi bowiem na to, że ‘głowa’ jest źródłosłowem zarówno dla ‘słowa’, ‘sławy’, ale i ‘chwały’. Co więcej, w synonimicznej formie ‘łeb’, dała też początek etnonimowi ‘Suebi’ (Słewy > Sławy > Sławianie/Słowianie), hydronimom Łeba / Łaba (przekręcone na Elba, anagram Bela, by odnieść się do łac. Albis – biała). Ale czyż nie ma tu także kolejnych skojarzeń w rodzaju “biała głowa”, oznaczająca niekoniecznie aryjskiego blondyna o niebieskich oczach, ale siwego mędrca, będącego “głową rodu”. W przypadku jednak rzeki taka nazwa mogła oznaczać “głowny” (główny) szlak wodny, np. między siedzibami Połabian (Słebów), a morzem (spływ drewna i innych towarów oraz szybsze i łatwiejsze przemieszczanie się drogą wodną, niż przedzieranie się przez niebezpieczne lasy).

Po tych rozważaniach wróćmy do potencjalnego związku łac. ‘have’ i gr. ‘chaire’. Otóż, jeżeli to greckie słowo pochodzi od wedyjskiego ‘hare’ odnoszonego do przydomku boga Wisznu – Hari, to zastanówmy się, czy czasem ten boski określnik nie oznacza “Najwyższy” (Wisznu – Wysz – Wysoki, Hary, czyli Harny, Górny Bóg, bo hara = hora – góra).

W takim razie ang. have (łac. habere > wł. avere / niem. haben) – mieć, będące literalnym odniesieniem do łac. have, może także być skrótem myślowym zawartym w uproszczonym zapisie sformułowania “mieć coś”, na przyklad “głowę na karku”, “sławę” / “chwałę’, a może też i “slobodę”.

A czyż “sloboda” – wolność, znów nie kojarzy nam się z ‘łobem’, czyli ‘łbem’, który nie schylamy przed nikim, poza pozdrowieniem? Choć samo słowo ‘sloboda’, wygląda, że oznacza ‘s/z_łeba_da[ne]’, tzn. że wolność jest nam dana z góry, od boga i dlatego nikt nie może nam jej zabrać.

Mając jednak na uwadze magię słowiańskich słów i ich wieloznaczność (jak istota boskiej trójcy – jednia w mnogości, wielość w jednym), możemy jeszcze dopatrzeć się tutaj ‘s/z_lo_boda’, tj. z ło[na] boda (wodza), czyli woda[na] – weduna.

Ja jeszcze dostrzegam tu ‘slobo_da’, czyli ‘słowo_da’ (betatyzm b=w), bo wolność jest nam dana na słowo, jest darem od boga, to istota “słowa bożego”, jedno z jego praw, tzw. przyrodzonych.

Nieprzypadkiem część językoznawców wyprowadza etnonim ‘Słowianie’, ale i ‘Swebowie’ oraz ‘Sveones’ (Szwedzi), od ‘sve’ – swój, co ma też być źródłosłowem dla ‘slobody’.

Może więc zamiast się kłócić, co było pierwsze, ‘słowo’ czy ‘swój’, albo może ‘sloboda’, to spróbujmy przyjąć, że wszystkie te propozycje etymologii mogą być prawdziwe, bo jedno słowo wraz ze znaczeniem wynika z drugiego, a trzecie związane jest z każdym z dwóch innych.

Dlatego właśnie Słowianie się tak nazywają, a nie inaczej, bo byli panami słów, jako boskiej wiedzy (Wędowie), mającymi głowę na karku, miłującymi wolność nade wszystko (swobodę), swojakami żyjącymi dla wiecznej chwały, sławy, czci i miru (miłu).

O ile omówiłem już pokrótce pochodzenie słów ‘sława’, ‘chwała’, to przyjrzyjmy się jeszcze, w pewnym stopniu ich odpowiednikom: cześć i mir.

Wyraz ‘cześć’ w języku polskim jest także pozdrowieniem (zdrawieniem – życzeniem komuś zdrowia, jak w toaście “Na zdrowie”). Mamy też wciąż zachowany w ukraińskim okrzyk ‘slava’, czy chorwackie podziękowanie ‘hvala’.

Ale ‘cześć’ to nie tylko efekt ‘cznienia’ (czynienia, czynów; czcić < cznić, dlatego ‘lada_cznica’ to ‘Lady czcicielka’ > ang. lady – pani), jak ‘chwała’ i ‘sława’, ale również znaczeniowo pozornie inne słowo ‘część’ – kawałek, odłamek, domyślnie, najwyższej chwały należnej tylko bogom.

Powoli z polskiego wychodzi z użycia słowo ‘mir’, które u nas oznaczało ‘szacunek’, a u Rosjan ma jeszcze dwa inne znaczenia: pokój i świat (mir miru). Ja widzę w tym przypadku także korelację mir – mil (mił), tj. szanowany – miły, gdzie r<>l. To przejście r>l wynika nie tylko z tendencji niektórych osób, albo całych nacji, jak np. Anglików, do seplenienia i trudności z wymową wibrującego /r/, ale także związane jest ono z ukrywaniem sensu słów. Mianowicie, przykładowe, ang. black – czarny, to tak naprawdę ‘brak’, ponieważ czerń, ciemność, to po prostu brak bieli, światła. Mamy tu też zawoalowaną grę słów: b_lack < b[el]_lack, przy czym ang. lack, znaczy właśnie ‘brak’).

Jak widać, trzeba się trochę nagłówkować, aby poznać prawdę zaklętą w słowach, nie tylko słowiańskich, ale i innych euroazjatyckich, do których przenoszono wędyjskie. Dla prawdawnych Słowian było to zapewne oczywiste. Dzisiaj musimy się wysilić, by na nowo zrozumieć pochodzenie i sens słów jakich używamy na co dzień.

A gdy prawda wyjdzie na jaw (psł. avě /jawie/ – jawnie), to możemy teraz śmiało rzec “Ave Lach”, rozumiejąc już chyba teraz, co tak naprawdę to oznacza.

Tomasz J. Kosiński
3 listopada 2024

 

Artykuły Tomasza J. Kosińskiego w zagranicznych żurnalach

artykuły Tomasza J. Kosińskiego w zagranicznych żurnalach
  1. September 2023, Paleolinguistics in the Service of Ethnogenetics, Quaderni di Semantica.
  2. May 2023, Archaeogeneticists on the origin of the Indo-Europeans, with particular emphasis on the Pre-Slavs as their oldest ancestor, Advances in Anthropology.
  3. March 2, 2023, Genetic Bloggers And Ethnogenetics Enthusiasts About The Origin Of The Slavs (Viewed From Polish Perspective), International Journal of Creative Research Thoughts (IJCRT), Volume.11, Issue 2, pp.e444-e480, February 2023 (published March 2, 2023), http://www.ijcrt.org/papers/IJCRT21X0069.pdf, DOI:https://doi.org/10.5281/zenodo.7701179.
  4. February 28, 2023, Ancestors of Poles in the Battle of the Tollense Valley, Advances in Anthropology, 13(1), pp. 41-68, Special Issue on Cultural Anthropology, DOI:10.4236/aa.2023.131004 .
  5. February 23, 2023, Research of ancient DNA by Polish scientists, Proceedings of the Academy of DNA Genealogy, 16(3), pp. 398-431, DOI:10.13140/RG.2.2.32864.56327
  6. February 21, 2023, Topogenesis of the Slavs in terms of language, Researchgate.net, Proceedings of the 19th International Topical Conference. The Origins of Slovenes and Europeans, Lublana, June 2nd, 2023, DOI:10.13140/RG.2.2.21359.71846.
  7. September 22, 2022, The forgotten “Kingdom of the Slavs” by Mauro Orbini, Researchgate.net, Proceedings of the 19th International Topical Conference. The Origins of Slovenes and Europeans, Lublana, June 2nd, 2023, DOI:10.13140/RG.2.2.28742.96323/1

Walka Bela z Cernem, Asów z Wanami, Sarmatów ze Scytami, Słowian z Teutonami, czyli jak zostałem “wariatem”.

Walka

Mamy wiele źródeł i przekazów historycznych o odwiecznej wojnie między dwoma wielkimi grupami ludów. Raz jedni są górą, a raz drudzy. To jak zasada yin yang, nieuchronne dążenie do równowagi we wszechświecie. Musi być dzień i noc, lato i zima, miłość i nienawiść, pokój i wojna. To smutne i wiele religii chce zmienić ten boski porządek lub opiera swoje zasady moralne na akceptacji tylko jednej ze stron tego ukladu, ale ostatecznie wpada we własne sidła, gdy ich przedstawiciele prawią o pokoju, czyniąc wojnę. Wystarczy przytoczyć historię miłującego chrześcijaństwa z inkwizycją, torturami, podbojami, wojnami krzyżowców, interesownością, hipokryzją, zakłamaniem. Czemu tak się dzieje?

Ten powszechny dualizm, walki dobra ze złem, trwa chyba od zawsze. No może jest inaczej rozumiany w różnych kulturach. Nie wszyscy traktują ciemną stronę świata jako zło, ale konieczność bez której nie można by zrozumieć czym jest dobro (taoizm, hinduizm, ariowedyzm, rodzima wiara słowiańska). Poza tym ludzie są z natury próżni. Jedni boją się bogów i szanują odwieczne prawa, a inni próbują z nimi walczyć (np. Izrael znaczy “walczący z bogiem”) i je zmieniać na własny użytek.

Od jakiegoś czasu zajmuję się m.in. analizą etymologiczną etnonimów ludów Eurazji oraz imion ich władców. Okazuje się, że nazwy własne Swewów (Sławów), Longobardów, Burgundów, Wandalów, Herulów i wielu innych plemion uznawanych za germańskie (w rozumieniu protoniemieckie), da się wyprowadzić spokojnie z języka słowiańskiego, a co więcej wiele wskazuje na to, że tzw. starogermański jest późniejszą przeróbką starosłowiańskiego. Korzenie językowe są przez to wspólne. Z czego to wynika? Ano z tego, iż kiedyś musieliśmy tworzyć jeden wielki etnos, czy to się komuś podoba czy nie. Na skutek jednak podziałów, o których będzie dalej mowa, powstały odrębne, nowe etnosy, często wzajemnie się zwalczające. W historii, archeologii czy języku trudno uchwycić ten moment, ale mamy coraz więcej przesłanek i dowodów, które mogą nam w tym pomóc, także dzięki genetyce genealogicznej.

Ja póki co skupiam się bardziej na języku, w którym, moim zdaniem, jest ukryta prawda, ale trzeba ją umiejętnie wydobyć. W swoich rozważaniach na te tematy nigdy nie twierdziłem, że to święta i bezdyskusyjna prawda, ale stawiam tezy i podaję swoje przemyślenia. Zdaję sobie sprawę, że mogę błądzić, ale szukam, pytam, staram się dawać odpowiedzi, z którymi można dyskutować. Obraz jaki z tego powstaje dla mnie jest coraz bardziej wyrazisty i zrozumiały. Czerpię dużo z pracy i wkładu innych, zarówno dawniejszych uczonych, jak i współczesnych niezależnych pasjonatów dziejów i odkrywania prawdy. To jak wspólne układanie puzzli mapy świata. Myślę, że każdy może tu dołożyć coś od siebie.

Analizując imiona i historię Alamanów natknąłem się na imię Teodefrid, Leutfred, Gotfrid, Lantfrid, Liutfrid itp. z okresu narzucenia Alamanom frankijskiego zwierzchnictwa. Gdy byli niezależni rdzeń *fred, frid nie występował w ich imionach. Wygląda więc na to, że to już frankońska wstawka. Skąd jednak ona pochodzi i co znaczy?

Po dłuższych badaniach i analizach doszedłem do wniosku, że wszelkie frod, fried, fred, frey, fryd w znaczeniu spalony, usmażony, to nic innego jako zniemczone *wrod – wrodzony, podobny, zgodny. Ale przecież ang. free to wolny, a niem. frieden – pokój, skąd zatem ta fonetyczna zbieżność, a znaczeniowa rozbieżność?

Wygląda na to, że *fry, frai – smażyć, to przeróbka słowiańskiego *wraj (f=w), czyli Wyraj, co jest równoznaczne z *wrod. Czemu zatem dla Anglosasów to smażenie, palenie?

Termin *wrod to też synonim *wari (ari – szlachetny ród), które oznaczało to samo, czyli wrodzony, z podkreśleniem szlachectwa, czyli, że pochodzi z czystej, aryjskiej krwi, z rodu, nie jest bękartem. U patriarchalnych Ariów dopuszczano mieszane małżeństwa, ale tylko między szlachetnymi mężczyznami i kobietami z innych ludów, bo wierzono w zachowanie rodowodu po ojcu (Y-DNA). Fire, fauer, fray, fry to zatem odpowiednik *wari, czyli ze szlachetnego rodu, ale też warzyć, gotować na ogniu. Dlatego Waregowie to podpalacze, wrogowie, to samo Awarowie. Stąd właśnie anglosaskie słowa jak fire, fry, fried związane z ogniem, paleniem, smażeniem, a kolega podpalacz to friend, no i niemieckie frieden – pokój jaki powstaje na skutek spalenia, czyli pozbycia się wrogów, czy wolność ang. freedom – gdy pozbędziemy się (spalimy) naszych panów, mamy wolny dom dla siebie, no i to jest oczywiście fair.

Czy jestem wariatem? Jeśli poprawnie zrozumiemy etymologię tego słowa, to nie mam nic przeciwko temu. Bowiem *wari, jak już wiemy, oznacza “szlachetnego rodu”, a *at to ojciec, o czym wielokrotnie pisałem. Zatem “wariat” po prawdzie, to “ojciec szlachetnego rodu”. Skąd zatem to pejoratywne rozumienie tego słowa? Tego jeszcze nie wiem, ale przypuszczam, że to podobna przyczyna i metoda jak ze Sclavus (Sław –  Słowianin) zrobiono sclave – niewolnika, z Wandalów – wandali, a z Prusów – Prusaków. Pewnym tropem jest to, że w łacinie *varia oznacza różny, co może być określeniem dla ludzi innych niż Italikowie, Ariów.

Podobnym przykładem jest etymologia Brenny, która jest synonimem nazw miejscowych Brno, Berno, Bran, Brema, czyli twierdza, od słów bronić, brama. Ale jakoś dziwnym trafem w anglosaskim i późniejszym niemieckim “brennen” oznacza palić, jak burn, Bern, co odpowiada wcześniej omawianym fire, fauern. Dlatego Brennę (sł. Branibór, niem. Brandenburg) i nasi zaczęli nazywać Zgorzelcem. Kiedyś stanowiła Bramę, obronną twierdzę – Bran, ale z racji, że była wielokrotnie palona, sens jej imienia uległ zmianie. Czyli to, co dla nas znaczy bronić, jest wrodzone, szlachetne to dla Anglosasów, Skandynawów i innych łupieżczych ludów jest związane z paleniem, smażeniem, niszczeniem. Ciekawe czemu?

Wygląda na to, że inaczej rozumieją oni sens słów i całą, nie tylko aryjską, tradycję. Już w Grecji Helios był bowiem bogiem Słońca, obdarzanym szczególnym kultem, podobnie jak Apollo z Hyperborei. Bóstwa solarne były czczone także w Egipcie (Ra), Persji (Mitra), Mezopotamii. Helizjum to zaświaty, kojarzone z powrotem duszy na łono Słońca – Swaru, słowiańskiego boga Swaroga, Pana nieba. Ale *hel u Germanów znaczy, nie słońce, tylko piekło. U Helenów jeszcze ich ojczyzna Hellada była krainą słońca (lad – ład, ląd, a hel – słońce). Słońce jest warem, żarem, swarem i kojarzy się z ogniem, paleniem, warzeniem, ale u Ario-Słowian miało wydźwięk pozytywny. Czemu u innych ludów nabrało ono pejoratywnego znaczenia? Wydaje mi się, że ludy negatywnie odbierające Słońce – niebiański ogień, ład, porządek, uniwersalne prawa kosmosu i przyrody, musiały czcić co innego, najpewniej ogień ziemski, ale nie jako dar niebios, czy słońca, tylko jako narzędzie walki, podbojów i dominacji.

Moja teza o praetnogenezie Słowian i innych ludów indoeuropejskich jest prosta. Mamy wspólne korzenie, ale w pewnym momencie musiał nastąpić spór o imponderabilia, czyli szczegóły rozumienia i szanowania praw boskich i ludzkich. Jeśli najstarszym narodem na ziemi mają być Scytowie, jak twierdzili niektórzy starożytni historycy, to my pochodzimy od Sarmatów, którzy się od nich oddzielili zachowując stare prawo i broniąc go. Powodem mogła być pycha i sprzeniewierzanie się Scytów boskiemu prawu. Chcieli oni tworzyć nowe zasady i żyć inaczej, czyli nie “wrodzie”, stali się dla Sarmatów (z aryjskiej maci – obrońcy macierzy) “wredami” – fredami (wrednymi), tj. zdrajcami rodu, odszczepieńcami, tymi, co zmieniają sens prawa, bożych słów. Słowa bowiem traktowane były jako dar boga, odróżniający nas od zwierząt, dlatego były święte.

Prawdopodobnie chodziło o to, że część scytyjskich wodzów chciała być traktowana na równi z bogami, nie tylko być uznawana za ich namiestników, wybrańców, panów (lachów). Tak mógł powstać etnonim Gotów (bogów), odłamu Scytów, którzy sprzeniewierzyli się starej wierze i bogom oraz zawłaszczyli sobie ich tytuły, a nawet święte imiona (Sigge – Odyn). Mitologia skandynawska też może to potwierdzać, gdyż szlachetni Wanowie (ir. aria – szlachetny, sł. lach – szlachcic) to tam starzy bogowie (lub ich wyznawcy), a Asowie to, ci którzy się zbuntowali i próbowali ich obalić, ogłaszając się nowymi bogami. Ostatecznie zawarto sojusz, ale podział na tej linii nadal istniał.

Zatem jak objaśnić imiona Teodefrid, Leutfred, Gotfrid, Lantfrid, Liutfrid? Oficjalna lingwistyka każe nam wierzyć, że znaczyły one: Teodefrid – pokojowi ludzie (taa jasne), Leutfred – to samo, czyli pokojowi ludzie. Gotfried – boski pokój. Lantfried – pokojowy kraj. Liutfrid – srogi pokój, genialne wręcz, pokój, który może być srogi. Pokój w nazwie imion wojowników to farsa jakaś.
A może imiona z rdzeniem *fred, fried znaczą co innego, bardziej pasującego do wojowników podpalaczy: Teodefrid – smażyciel ludzi, Leutfred – smażyciel ludzi, Gotfrid – boski podpalacz, Lantfried – palacz landów, Liutfrid – srogi podpalacz? Palenie osad i wrogich ludzi, było dla łupieżców wojujących ogniem powodem do dumy, uznawali się za bogów, którzy decydują o życiu innych. Każdy bohater – piroman im więcej spalił i zabił tym większy miał mir – fried wśród ziomali.

Jest taki kawał o wikingach, jak jarl uczy młodego adepta, by zapamiętał kolejność działań, najpierw gwałty a potem podpalenia, a nie odwrotnie, bo wtedy to nie ma sensu.

Ale ja wariat jestem, więc uważajcie.

Tomasz J. Kosiński

31.03.2020

Bitwa nad Dołężą (Doleńcą), zwana Pomorską Troją

Czaszki znad Doleńcy

O bitwie sprzed 3300 lat niedaleko Szczecina, która, według historyków, nie mogła mieć miejsca, napisano już sporo. Problem w tym, że z każdym rokiem zamiast pojawiania się kolejnych informacji z wynikami badań, dostajemy materiały i opinie, które zaprzeczają tym podawanym wcześniej. Wygląda to na celową manipulację faktami i propagandową ekwilibrystykę etnonimami (nagle pojawili się tam Germanie, o których wcześniej nie było mowy), grę na czas i podawanie raportów z badań zgodnie z prowadzoną przez Niemcy polityką historyczną.

Mariusz Agnosiewicz na portalu racjonalista.pl[1] informował 31 marca 2016 roku, że w magazynie naukowym „Science” kilka dni wcześniej, a mianowicie 24 marca 2016 roku ukazał się tekst “Slaughter at the bridge: Uncovering a colossal Bronze Age battle”[2], w którym Andrew Curry przedstawia wnioski z badań archeologicznych w dolinie rzeki Tollense (Doleńca) na Pomorzu Zachodnim.

Warto od razu zwrócić uwagę, że słowiańska nazwa rzeki, zwanej z niemiecka Tollense, to Doleńca (ew. Dolinica, Dolenica, Dolnica, Dolina, Dolinca) i tak jej nazwę przekładał na polski Antoni Rehman w swojej pracy Niżowa Polska opisana pod względem fizyczno-geograficznym wydanej we Lwowie w 1904 r. (na str. 348). Obecnie jest ona raczej niepoprawnie rekonstruowana, jako Tołęża lub Dołęża (od “dołęgi” – trudu), gdyż jej miano pochodzi po prostu od słowa “dolina”, przez którą przepływa. Tam też mieszkało słowiańskie plemię Dolińców (Doleńców), czyli po prostu mieszkańców tejże doliny. Cały ten obszar nadrzecznej kotliny, w obecnej Meklemburgii, zwano Jarem Dolińców, a znajdujące się tam jezioro – Morzem Dolińców (niem. Tollensesee lub Tollenzer-See). Oboczność T=D w niemieckim to norma, wystarczy przytoczyć imię Thietmar, zapisywane też jako Ditmar.

Co ciekawe, nad jeziorem Dolińców lokalizowana jest słynna Retra, skąd mają pochodzić opisane wcześniej przeze mnie idole prillwickie, o czym pisał m.in. A. Masch w 1771 r. w książce o pamiątkach Obodrzyckich. [3]

Znalezione przez niemieckich archeologów artefakty, w tym 20 czaszek, tysiące kości 130 ludzi i 5 koni, także z wbitymi grotami, zachowane dzięki bagnistej ziemi, wciąż pozostają tajemnicą, a badacze snują kolejne domysły, kto i o co tam walczył, jak wyglądał przebieg tej bitwy i kto zwyciężył. Wiele wskazuje na to, że byli to Prasłowianie z kultury łużyckiej. Jednak Niemcy nie dopuszczają takiej myśli.

Miejsce bitwy datowanej na 1250-1300 lat p.n.e. znajduje się około 100 km od dzisiejszej granicy polsko-niemieckiej, na wysokości trochę powyżej Szczecina. W 1996 roku poszukiwacz-amator odkrył tam pierwsze ślady po wielkiej bitwie sprzed 3300 lat, o której historiografia milczy, wskazując, że nie za bardzo można na niej polegać. Zgodnie bowiem z oficjalną wersją historii, w tamtym okresie ten region Europy miał pozostawać poza centrami cywilizacji, a miejscowa, dość prymitywna ludność zajmowała się głównie rolnictwem. Nagle się okazało, że archeolodzy, na podstawie pierwszych badań z tego stanowiska, twierdzą, iż w tej części Pomorza mogła się rozegrać największa bitwa starożytności, którą duńska archeolog prof. Helle Vandkilde porównuje do bitwy o Troję (ok. 1200 p.n.e).[4]

Wstępne badania DNA zębów poległych, wykonane przez niemiecko-duński zespół, ujawniły materiał genetyczny najbardziej podobny do ludów z południa Europy (prawdopodobnie to najeźdźcy), z Polski (miejscowi obrońcy) oraz ze Skandynawii (najemnicy). W artykule w “Science” napisano to wyraźnie „DNA from teeth suggests some warriors are related to modern southern Europeans and others to people living in modern-day Poland and Scandinavia”. Co potwierdził w wypowiedzi dla mediów niemiecki archeogenetyk Joachim Burger. A więc w pierwszej, spontanicznej i nie upolitycznionej jeszcze wersji publikującej wyniki z badań, nie było tam ani Celtów, ani żadnych Germanów. (chyba, że za takowych uznamy Skandynawów – Normanów).

Co niezmiernie istotne, badacze nie twierdzą, że niektórzy wojownicy pochodzili z ziem współczesnej Polski, ale ujawnili, iż uczestnicy bitwy nad Doleńcą mieli DNA podobne do współczesnych Polaków. Świadczy to, wbrew oficjalnie przyjętej teorii allochtonicznej, o kontynuacji genetycznej zasiedlenia ziem na zachód od Odry przez naszych przodków, co potwierdzają też badania prowadzone przez takich genetyków, jak P. Underhill, T. Grzybowski, A. Klyosov, G. Tomezzoli, M. Alinei,, J. Mallory i innych.

Także Christian Sell w swojej pracy doktorskiej[5] z 2017 r., obronionej na Uniwersytecie Jana Gutenberga w Moguncji, porusza temat bitwy w dolinie Tollense, ale nie podaje haplogrup badanych próbek. Na podstawie autosomalnej analizy DNA stwierdza jednak wyraźnie, że geny starożytnych wojowników z doliny rzeki Doleńcy (stanowisko Weltzin) najbardziej podobne są do genów współczesnych populacji: Polaków, Austriaków i Szkotów. Przy czym kolejność tych nacji została podana w kolejności ich najsilniejszego statystycznego podobieństwa. Z czego wynika, że Polacy są na pierwszym miejscu zgodności genetycznej z uczestnikami tej starożytnej bitwy. Jak zauważa Adrian Leszczyński w swoim artykule[6] na ten temat, w odróżnieniu od wypowiedzi Burgera, Sell przyjmuje, iż wojownicy stanowili raczej miejscową ludność.

O swoją interpretację próbek z Weltzina (Wilczyna) pokusił się też założyciel i administrator bloga Eurogenes, edytowanego w j. angielskim Dawid Wesołowski, znany pod nickiem „Davidski”[7]. Na podstawie analizy PCA (Principal Component Analysis) napisał on jednoznacznie, że DNA wojowników z doliny Dołęży najbliższe jest Słowianom, a w wszczególności współczesnym Polakom.

Te ustalenia kompletnie obalają i tak już dawno skompromitowaną teorię allochtoniczną, głoszona przez zwolenników G. Kossinny, K. Godłowskiego, czy jego ucznia M. Parczewskiego.

Duńska archeolog Helle Vandkilde, na łamach “Science”, wskazuje, że bitwa miała charakter europejski, a z pewnością ponad regionalny. Była to armia sojusznicza tak złożona, jak ta opisana w eposie Homera o bitwie o Troję, datowanej 100 lat później. Szacuje się, że brało w niej udział łącznie około 2000-4000 wojowników uzbrojonych w drewniane maczugi, kamienne topory, łuki, ale i brązowe noże oraz miecze (które prawdopodobnie w większości zostały zabrane z pola bitwy przez zwycięzców jako cenne w tamtym czasie trofea).[8]

Badania tego stanowiska archeologicznego objęły dopiero 450 m2, tj. ok. 10% terenu. Znaleziono jednak już więcej artefaktów niż na polach pod Grunwaldem, czy innych miejscach wielkich wojen znanych z historii. Zapewne bagnisty teren doliny pomógł w lepszym zachowaniu szczątków i akcesoriów niż na innych stanowiskach bitewnych.[9]

Zdaniem A. Curry, z tego, co ustalono na dziś można przyjąć, że „implikacje będą dramatyczne”, tzn. trzeba będzie ponownie napisać historię Europy tego okresu.[10]

Moim zdaniem, była to ekspansja Wenedów nad Bałtyk po przegranej bitwie pod Troją, datowaną mniej więcej na ten sam okres. Historycznie potwierdzony lud Enetoi brał udział w bitwie trojańskiej przeciwko Achajom. Po przegranej wojnie opuścili oni swoje ziemie w Paflagonii i udali się statkami na północne wybrzeże Adriatyku. Możliwe, że wśród uchodźców byli także przedstawiciele ludu Rasenów, zwanych przez późniejszych Rzymian Etruskami. Ich przybycie na Półwysep Apeniński też szacuje się na koniec II tysiąclecia p.n.e.

Enetowie nad Adriatykiem zwani byli Wenetami, od łac. venetus – niebieski, prawdopodobnie od koloru ich oczu. Ich związki kulturowe z Etruskami potwierdzają naukowcy. Popielnice twarzowe znad Bałtyku są podobne właśnie do etruskich. Zbieżność nazw Prusowie i Etruskowie też raczej nie jest przypadkowa. Kto wie czy zatem Wenetowie, jako Wenedowie (Wendowie) nie przyczynili się do ukształtowania etnosu słowiańskiego, po zmieszaniu się z podbitą wówczas miejscową ludnością. Część towarzyszących im Etrusków mogła z kolei dać początek nadbałtyckim Prusom, a być może i późniejszym Rusom.

Litwini, którzy możliwe, że powstali na bazie wenedzko-pruskiej, od dawna z uporem twierdzą, że to ich przodkowie zakładali Rzym, a wszelkie końcówki ich wyrazów i nazwisk z – as, – is, – os to antyczna pozostałość.

Obecnie prowadzone są badania genetyczne adriatyckich Wenetów, które mogą wnieść bardzo wiele do tej sprawy.[11] Już teraz jednak wielu włoskich naukowców przychyla się do hipotezy, że należy poważnie traktować związki Wenetów adriatyckich z nadbałtyckimi Wenedami, a ekspansja tego ludu rozciągała się nawet do Galii i Wysp Brytyjskich, gdzie kontrolowali m.in. wydobycie cyny.

Raport z badań genetycznych szczątków znalezionych nad Doleńcą, o ile nie będzie zmanipulowany przez Niemców, też powinien odpowiedzieć nam na wiele pytań, choć póki co naukowcy nic nie mówią o haplogrupach uczestników tej bitwy, jakby to był temat tabu.

W bitwie nad Tollense nie chodziło zatem tylko o zdobycie grobli, istniejącej na tej rzece, według archeologów, od jakichś 4000 lat, która zapewniała bezpieczną przeprawę, ale o przejęcie kontroli nad słynnymi wówczas w świecie złożami bursztynu, cyny i miedzi. Szlak Bursztynowy umożliwiający handel “boskim kamieniem”, wartym w Rzymie kilku niewolników, znalezionym także, niewiele wcześniej przed Doleńską bitwą, w grobowcu Tutanchamona (1333-1324 p.n.e.), to tylko jeden z celów ekspansji Wenedów na północ. Złoża cyny (od niej pochodzi polskie słowo “cena”) w Rudawach i pobliskie kopalnie miedzi, to także bardzo cenne tereny eksploatacyjne (miedź + cyna = brąz).

Po wygranej bitwie pod Doleńcą Wenedowie opanowali całe południowe wybrzeże Bałtyku, zakładając tam liczne faktorie handlowe. Głównym portem był zapewne Wolin, gdzie czczono Tryglawa – Trojana). Warto zauważyć, że Homer nazywa Troję także Wilionem.[12] To kolejna dziwna zbieżność nazewnicza między mitem trojańskim, a faktami dotyczącymi bitwy nad Dolenicą.

Ciekawą koncepcją jest też teoria Felice Vinci, który uważa, że Homer opisał wydarzenia nie nad Morzem Śródziemnym, ale nad Bałtykiem. Według niego bitwa Trojańska miała miejsce w okolicach obecnego, fińskiego Turku, a Hellada to państwo, którego pozostałością nad Bałtykiem są takie nazwy jak Helsinki, czy Hel. Przytacza na to szereg dowodów topograficznych pasujących do nadbałtyckich obszarów, a nijak się mających do układu terenu i odległości z basenu Morza Śródziemnego opisanych w “Odysei”.[13]

Możliwe też, że wenedzki lud czczący Trójcę (Troję) bogów – Słońce, Księżyc, Ziemię, zakładał swoje miasta, zwane pierwotnie Trojami, w różnych miejscach podbijanej Europy. Obecność Wenetów w Galii jest potwierdzona historycznie, a według legend nazwa miasta Paris wywodzi się od trojańskiego Parysa. Rzym też miał założyć uchodźca spod Troi – Eneasz, o jakże podobnym imieniu do ludu Enetoi. Jakoś dużo tych podobieństw, nieprawdaż?

W “Rodowodzie Słowian” (2017) zwracałem na to uwagę, tłumacząc też imię króla Troi – Priama, jako przydomek “priamyj” – dumny. Jego prawdziwe imię miało brzmieć… Podarok – Dar (jak Darzbog). Podobieństwa nazewnicze (L)Achajów i Lachów też warte są uwagi.[14]

Pasowałoby to do prasłowiańskiego rodowodu Trojan i ich sojuszników Enetów oraz mojej tezy o udziale Wenedów w bitwie nad Doleńcą. Również bardziej kontrowersyjna teoria F. Vinci o lokalizacji Trojańskiej bitwy nad Bałtykiem miałaby sens, gdyby ją jednak umiejscowić nie pod Turku, ale właśnie w okolicach ujścia Odry.[15] Jednak w micie o Troi wygrywają Achajowie, a nie jak nad Dolenicą – Wenedowie. Możliwe, że Homer był królewskim propagandystą i odwrócił w swoim opisie losy bitwy na korzyść Achajów – Lachów. Niewykluczone też, że zaczerpnął te opowieści od kupców wędrujących Bursztynowym Szlakiem z północy na południe, a wiedza o pokrewieństwie między znanymi mu Wenetami adriatyckimi i Wenedami nadbałtyckimi pozwoliła mu potraktować je, jako mit starohelleński (grecki).

Wiemy, że wojna o Troję trwała 10 lat. Nie da się wykluczyć też możliwości porażki Wenedów w tej bitwie, ale wygrania przez nich całej długiej wojny. Może więc po przegranej bitwie Wenedowie użyli jakiegoś postępu, na miarę konia trojańskiego, by zmienić układ sił i być może zdobyć Wolin – Troję. Z poświadczeń historycznych wiemy, że w świątyni Trygława (Trojana) w Szczecinie trzymano czarnego konia, który był też zwierzęciem kultowym dla Trojan. Mamy zatem szereg zbieżności topograficznych, klimatycznych, nazewniczych, kultowych, czasowych, między Homerową Troją a Wolinem i pobliską bitwą w Dolinie (Tollense).

Ostatnie teorie niemieckich archeologów badających stanowisko Wiltzen mówią o dwóch grupach, lokalnej – północno-germańskiej (gdzieś zginęli wspominani wcześniej Polacy i Skandynawowie) i drugiej napływowej najprawdopodobniej z obszaru obecnych Czech – czyli już nie z odległego południa.[16] Możliwe, że Wenedowie przed bitwą już zdobyli wcześniej kontrolę nad złożami w czeskich Rudawach i dlatego badania izotopowe ich właśnie tam lokują. To by wskazywało, że ich celem pozostało przejęcie władzy nad Szlakiem Bursztynowym.

W każdym bądź razie coraz bardziej przekonuje mnie opcja rozegrania bitwy Trojańskiej na starosłowiańskich terenach przy ujściu Odry, a nie gdzieś w starożytnej Grecji. Wątpliwa jest zarówno mityczna relacja Homera, jak też lokalizacja Troi przez H. Schliemanna, niemieckiego archeologa-amatora, którego od razu okrzyknięto odkrywcą tego mitycznego miasta, choć nie udało mu się znaleźć tam zbyt wiele artefaktów czy szczątków, jak to ma chociaż miejsce w dolinie Tollense.

Po przeczytaniu pierwszych artykułów M. Agnosiewicza na racjonalista.pl i A. Curry na portalu czasopisma “Science” wiosną 2016 roku na temat bitwy w dolinie Tollense, od razu zainteresowałem się tym tematem i już latem tego samego roku wybrałem się autem do wschodnio-północnych Niemczech. Szukałem tam słowiańskich śladów (m.in. idoli prilwickich) i nie mogłem oczywiście nie odwiedzić archeologów zajmujących się znaleziskami w meklemburskiej Dolince (niem. Tollense).

Dotarłem do Szwerina, gdzie na zamku Schloss Wiligrad znajduje się pracownia naukowa, w której gromadzone i konserwowane są wykopane szczątki. Udało mi się wtedy osobiście porozmawiać o tym znalezisku z niemieckimi badaczami, w tym także z głównym archeologiem odpowiedzialnym za to stanowisko, sympatycznym i życzliwym dr. Detlefem Janzenem, który zgodził się także na wykonanie przeze mnie sesji zdjęciowej w jego pracowni naukowej, gdzie są przechowywane i badane znaleziska z Tollense.

Tak przy okazji, to właśnie on wskazał mi też dokładne miejsce przechowywania idoli prilwickich i polecił mnie swojej koleżance z Muzeum Etnograficzne w Szwerinie, dzięki czemu udało mi się zobaczyć także i te artefakty na własne oczy, trzymane w podziemnych sejfach. A co więcej uzyskałem zgodę na zrobienie im zdjęć i manualny ogląd, o czym napisałem książkę pt. “Słowiańskie skarby. Tajemnice zabytków runicznych z Retry” (2018).

Aby bardziej szczegółowo omówić temat pochodzenia uczestników tej bitwy, trzeba poczekać na oficjalne ogłoszenie wyników badań DNA, z czym Niemcy zwlekają już ładnych parę lat. Mogą one wywrócić do góry nogami akademicką wersję historii, jeśli nie będą przekłamane, nad czym możliwe, że tak długo pracują właśnie nie genetycy i archeolodzy, ale spece od propagandy, zwanej polityką historyczną.

Dr Janzen żalił mi się w 2016 roku, że chcą mu zabrać granty na te badania. Był zainteresowany każdym wsparciem finansowym, również z Polski. O genetycznym materiale nie chciał nic mówić, bo twierdził, że on nie jest genetykiem. Nie rozumiał też dlaczego żadna z polskich instytucji i polscy naukowcy nie chcą uczestniczyć w pracach archeologicznych na tym stanowisku. Przy podobnych znaleziskach w Polsce, jak wiemy, przecież praktycznie zawsze jest międzynarodowy zespół. Z tego, co mi powiedział wynikało, że byłem dotychczas jedyną osobą z Polski, która w ogóle zainteresowała się tym znaleziskiem i się z nim kontaktowała w tej sprawie.

Co niepokojące, w niemieckich relacjach medialnych o bitwie w dolinie Tollense, nie ma już od jakiegoś czasu mowy o rewelacjach z 2016 roku. Ze Skandynawów zrobiono północnych Germanów stwierdzając, że odkrycie jest dowodem, iż mieszkali oni na tych terenach już 1500 lat p.n.e. O przodkach Polaków i ludów z południa Europy nikt już nie wspomina.

Opublikowano na przykład wyniki badań z podaniem fenotypów (cech wyglądu, jak kolor skóry, włosów, oczu, kształt twarzy, zębów), gdzie bezpardonowo wymieniono jedynie wojowników… germańskich znad Tollense.[17]

Nawet National Geographic, powołując się na wyniki badań izotopowych J. Burgera, pisze o udziale w tej bitwie lokalnej ludności – północnych Germanów i najeźdźców z Bohemii. Burger tym razem podkreśla jednak, że nie widzi on różnych homogenicznie grup i wydaje się, że bitwa rozegrała się pomiędzy ludami z tej samej grupy genetycznej, oczywiście nie podaje, jakiej. Według niego nie jest to specjalnie spektakularne, jak pierwotna teza, a wręcz nudne, ale nic na to nie poradzi.[18]

Jeśli przyjmiemy, że określenie „północni Germanie” to Lachowie (R1a1) i w mniejszym stopniu Staroeuropejczycy (I2), a ludy z Bohemii to Wenedowie, którzy być może wcześniej opanowały te rejony, to może się okazać, że Lachowie i Wenedowie mają wspólne korzenie genetyczne. Wtedy by można wnosić, że Enetoi to jeden z sarmackich szczepów. Herodot pisał, że pochodzą oni od Scytów. Ale wszystko wskazuje na to, że to było także określenie bardziej geograficzne i polityczne (sojusz różnych ludów stepowych, obejmujących przedstawicieli m.in. R1a i R1b), aniżeli etniczne. Podobnie jak termin Germanie obejmujący ludy prototeutońskie, protoslowiańskie, sarmackie i w mniejszej części celtyckie.

Wiele wskazuje na to, że Sarmaci, uważani za odłam Scytów i często z nimi myleni mieli hp R1a1, a Sakowie (Skołoci – Scytowie właściwi) – R1b. Od Saków pochodzić mogą Sasi (Saksonowie) oraz Goci, a od Sarmatów, np. Wandalowie (Wand+Al, czyli Wenedowie i Alani, lub Wan+Dal, tj. Wanowie-Wendowie i Dalemińcy-Dolińcy).

Mija 23 lata od czasu odkrycia pierwszych śladów bitwy nad Dolenicą. Jak dużo czasu archeolodzy potrzebują, by opublikować raport ze swych prac? Dlaczego do tej pory nie podano do wiadomości publicznej, jakie haplotypy wyodrębniono ze szczątków z tego stanowiska?  W 2019 miał się ukazać raport dr. Janzena z wynikami badań DNA, ale na razie nic na ten temat nie wiadomo. Komu zależy na tym, by utrudniać prace przy tym znalezisku i opóźniać publikację wyników?

Dlaczego polskich archeologów nie interesuje takie sensacyjne znalezisko? Na kilku historycznych grupach dyskusyjnych krytycy turbosłowiaństwa podający się za archeologów, jak się okazało nawet nie słyszeli o tym odkryciu i prosili o linki do artykułu w “Sience”, bo uważali, że to „jakaś ściema”.

Należy jednak wierzyć, że wcześniej czy później, prawda ukryta w Dolince koło Wilczyna wyjdzie na jaw.

 

Warto też przeczytać:

 

1) Mariusz Agnosiewicz “Pomorska Troja”, 31 marca 2016
http://www.racjonalista.pl/kk.php/s,9989
2) Adrian Leszczyński “Genetycy na tropie Europejczyków, część 2”, 6 grudnia 2017
https://bialczynski.pl/2017/12/06/adrian-leszczynski-genetycy-na-tropie-pochodzenia-europejczykow-czesc-2/
3) Carlos Quiles “The significance of the Tollense Valley in Bronze Age North-East Germany”, 7 lutego 2018
https://indo-european.eu/2018/02/the-significance-of-the-tollense-valley-in-bronze-age-north-east-germany/

4) Detlef Jantzen, Gundula Lidke, Jana Dräger, Joachim Krüger, Knut Rassmann, Sebastian Lorenz, Thomas Terberger “An early Bronze Age causeway in the Tollense Valley, Mecklenburg-Western Pomerania – The starting point of a violent conflict 3300 years ago?”, 2014
https://www.academia.edu/35860452/An_early_Bronze_Age_causeway_in_the_Tollense_Valley_Mecklenburg-Western_Pomerania_The_starting_point_of_a_violent_conflict_3300_years_ago

5) Detlef Jantzen, Ute Brinker, Jörg Orschiedt, Jan Heinemeier “A Bronze Age Battlefield? Weapons and Trauma in the Tollense Valley, north-eastern Germany.”, czerwiec 2011
www.researchgate.net/publication/250308033_A_Bronze_Age_Battlefield_Weapons_and_Trauma_in_the_Tollense_Valley_north-eastern_Germany

6) Joel Hruska “Ancient warfare: How scientists uncovered the remains of a Bronze Age battlefield”, 30 marca 2016
www.extremetech.com/extreme/225686-ancient-warfare-how-scientists-uncovered-the-remains-of-a-bronze-age-battlefield

7) Christian Sell “Addressing Challenges of Ancient DNA Sequence Data Obtained with Next Generation Methods”. Johannes Gutenberg University Mainz, 26 kwietnia 2017
https://publications.ub.uni-mainz.de/theses/volltexte/2017/100001279/pdf/100001279.pdf

8) Davidski “Tollense Valley Bronze Age warriors were very close relatives of modern-day Slavs”. Eurogenes Blog, 26 października 2017
http://eurogenes.blogspot.com.au/2017/10/tollense-valley-bronze-age-warriors.html

9) Maciej Bogdanowicz “Kto kogo pod Dołężą?, 2 listopada 2017
rudaweb.pl/index.php/2017/11/02/kto-kogo-pod-doleza/

 

Zdjęcia wykonane przeze mnie w Szwerinie w sierpniu 2016 roku. Zabronione jest ich kopiowanie i upowszechnianie bez mojej zgody. Copyright by Tomasz J. Kosiński

Tomasz J. Kosiński

08.01.2020

 

[1] Mariusz Agnosiewicz, Pomorska Troja, 31 marca 2016, http://www.racjonalista.pl/kk.php/s,9989

[2] Andrew Curry, Slaughter at the bridge: Uncovering a colossal Bronze Age battle, [w:] “Science”, 24.03.2016, http://www.sciencemag.org/news/2016/03/slaughter-bridge-uncovering-colossal-bronze-age-battle

[3] Tomasz J. Kosiński, Słowiańskie skarby. Tajemnice zabytków runicznych z Retry, 2018; Masch Andreas Gottlieb, Die gottesdienstlichen Alterthümer die Obotriten aus dem Tempel zu Rhetra am Tollenzer See, Berlin 1771

[4] Andrew Curry, Slaughter at the bridge…

[5] Christian Sell, Addressing Challenges of Ancient DNA Sequence Data Obtained with Next Generation Methods. Johannes Gutenberg University Mainz, 26 kwietnia 2017, https://publications.ub.uni-mainz.de/theses/volltexte/2017/100001279/pdf/100001279.pdf

[6] Adrian Leszczyński, Genetycy na tropie Europejczyków, część 2, 6 grudnia 2017, https://bialczynski.pl/2017/12/06/adrian-leszczynski-genetycy-na-tropie-pochodzenia-europejczykow-czesc-2/

[7] Davidski, Tollense Valley Bronze Age warriors were very close relatives of modern-day Slavs. Eurogenes Blog, 26 października 2017, http://eurogenes.blogspot.com.au/2017/10/tollense-valley-bronze-age-warriors.html

[8] Andrew Curry, Slaughter at the bridge…

[9] Mariusz Agnosiewicz, Pomorska Troja…

[10] Andrew Curry, Slaughter at the bridge…

[11] Maciej Bogdanowicz, Wenecja szuka słowiańskich korzeni, RudaWeb 01.07.2016, https://rudaweb.pl/index.php/2017/07/01/wenecja-szuka-slowianskich-korzeni/

[12] Mariusz Agnosiewicz, Pomorska Troja…

[13] Mariusz Agnosiewicz, Pomorska Troja…

[14] Tomasz J. Kosiński, Rodowód Słowian, 2017

[15] Czesław Białczyński, Czy Bitwa nad Dołężą to fragment Wojny o Troję-Szczyt? Teoria Felice Vinciego i fakty, a także część ostatnia – 9.9.9. Zwieńczenie – O Odciętej Nodze Skrzystego Byka/Tura., 26.12.2019, https://bialczynski.pl/2019/12/26/czy-bitwa-nad-doleza-tollensee-to-fragment-wojny-o-troje-szczyt-szczecidawe-setidave/

[16] Maciej Bogdanowicz, Kto kogo pod Dołężą, RudaWeb, 2 listopada 2017, rudaweb.pl/index.php/2017/11/02/kto-kogo-pod-doleza/

[17] Phenotype SNPs for Bronze Age German warriors, Genetiker, 25.10.2017, https://genetiker.wordpress.com/2017/10/25/phenotype-snps-for-bronze-age-german-warriors/#comments

[18] Erin Blakemore,Puzzling artifacts found at Europe’s oldest battlefield, “National Geographic”, 16.10.2019, https://www.nationalgeographic.com/history/2019/10/puzzling-artifact-found-tollense-europe-oldest-battlefield/

 

Bóstwa słowiańskie – grafiki Katarzyny Kosińskiej z książki “Bogowie Słowian” Tomasza J. Kosińskiego

Mokosz

Grafiki pochodzą z książki “Bogowie Słowian” Tomasza Kosińskiego, której premiera wydawnicza zapowiadana jest na 13 listopada 2019 roku. Ilustracje z wizerunkami słowiańskich bogów przygotowała córka autora Katarzyna Kosińska.

Zapowiedź wydawcy:

Słowianie wierzyli, że bogowie sterują kosmosem i naturą, żywiołami takimi jak światło, woda, ogień, odpowiadają za rytm dobowy i zmieniające się pory roku. Autor szeroko opisuje poszczególnych bogów: jak ich przedstawiano w źródłach pisanych i w sztuce, jakie mieli cechy i atrybuty, jak wyglądał ich kult w różnych odłamach Słowiańszczyzny. Sporo miejsca poświęcono demonom i istotom mitycznym, takim jak wilkołaki, wampiry i strzygi.

Tomasz Kosiński, autor książek „Rodowód Słowian”, „Słowiańskie skarby”, Runy słowiańskie”, wydaje w Bellonie kolejną publikację pt. „Bogowie Słowian”. Przedstawia w niej panteon słowiańskich bogów, bóstw i bohaterów-herosów, zarówno z ziem polskich, jak i Pomorza, Połabia, Czech, Rusi i Bałkanów.

Odkrywca prasłowiańskiego Biskupina

Józef Kostrzewski

Warto zapoznać się z pracami Józefa Kostrzewskiego, polskiego archeologa, profesora Uniwersytetu Poznańskiego, odkrywcy prasłowiańskiego Biskupina.

Według polskiej Wikipedii:
“Był jednym z twórców teorii autochtonicznej w archeologii polskiej, która zakładała historyczną ciągłość osadnictwa słowiańskiego na terenie Polski od prehistorii. Na tym polu wdał się w polemikę z archeologami niemieckimi – Gustafem Kossinną i Bolko von Richthofenem, za co w czasie II wojny wpisany został na listę wrogów III Rzeszy. Po przegranej przez Polskę kampanii wrześniowej, na uniwersytecie w Poznaniu pojawili się archeolodzy w mundurach SS, a prof. Kostrzewski tylko dzięki pomocy przyjaciół oraz szybkiej ucieczce zdołał ocalić życie. W czasie okupacji ukrywał się pod zmienionym nazwiskiem w Burzynie pod Tuchowem (pow. tarnowski) oraz Zarzeczu k. Niska (w należącym do Stanisława Hofmokla folwarku Klemensówka), ponieważ tropiło go Gestapo.

Po wojnie od 1957 członek rzeczywisty Polskiej Akademii Nauk. Otrzymał od macierzystego uniwersytetu 25 lutego 1965 tytuł doctora honoris causa. Ten tytuł nadały mu również inne uczelnie krajowe (np. Uniwersytet Jagielloński w Krakowie) i zagraniczne (np. Uniwersytet Humboldta w Berlinie). Uhonorowany wieloma odznaczeniami krajowymi (m.in. Orderem Sztandaru Pracy I klasy w 1957) i zagranicznymi (m.in.: Oficer Legii Honorowej w 1937; Krzyż Komandorski Orderu Świętego Grzegorza Wielkiego w 1964).

Archeolog ten dowodził o nieprzerwanej obecności Słowian na Odrą i Wisłą przynajmniej od 1500 lat przed naszą erą. Pogląd ten również ze względów politycznych [to oczywiście ironiczna sugestia redaktora Wiki] obowiązywał w polskiej archeologii do końca XX wieku.”

Tyle Wikipedia. Warto zauważyć, że tego typu komentarze jak w ostatnim akapicie, ironie, sugestie i uwagi od redaktorów Wiki, to norma. Mają one poddawać w wątpliwość przytaczane informacje i odbierać im wiarygodność. W żaden sposób nie są poparte źródłami, czego domagają się od autorów haseł o Słowiańszczyźnie, albo te źródła są delikatnie mówiąc dyskusyjne. Nikt nie wie dlaczego brakuje takowych uwag i komentarzy przy innych hasłach o zabarwieniu czysto pangermańskim.

Czemu nie pisze się przy hasłach w Wikipedii związanymi z teorią allochtoniczną Słowian, że powstały one ze względów politycznych na zamówienie cesarza, kanclerza czy papieża? Wiele haseł jest usuwanych, mnóstwo nie dopuszczanych do druku, bo odnoszą się do nieakceptowalnych źródeł lub po prostu nie sa zgodne z “obowiązującą wiedzą w danym zakresie”.

No to ja się znów pytam, czy wiedza to temat tabu, jakieś status quo? Czemu w jednych miejscach dopuszcza się podawanie haseł bez źródeł naukowych, a w innych przypadkach nie. Wygląda na to, że Wikipedia, zwłaszcza polska edycja ma system cenzorski, który niestety oparty jest na politycznej poprawności oraz uznającej jedynie słuszną wersję historii.

Chwała tym, którzy w inteligentny sposób walczyli z tym pangermańskim systemem i tym co, go niedługo rozwalą.

O Józefie Kostrzewskim na Wikipedii.

 

Tomasz Kosiński

07.09.2017

Jasnogórski poczet władców Polski

jasnogórski poczte władców polski

Gdy zwiedzacie Częstochowę, a dokładniej klasztor na Jasnej Górze, zwróćcie uwagę na Jasnogórski Poczet Władców Polski, od Lacha do ostatniego króla Stanisława Augusta Poniatowskiego. Znajduje się on w Sali Rycerskiej i większość osób czy wycieczek zwiedzających Jasną Górę w ogóle się przy nim nie zatrzymuje.

Ciekawostką jest, że ten obraz, pochodzący z połowy XVIII wieku, przedstawia 14 władców przed Mieszkiem I, co może tylko potwierdzać, że do zaborów Lach, Krak, Wanda czy Popiel nie byli uważani za postacie legendarne, ale uznawano ich oficjalnie za dawnych – co prawda pogańskich – władców Polski, skoro ich wizerunki widniały na ścianie największego polskiego sanktuarium obok królów chrześcijańskich.

Obraz został namalowany w połowie XVIII wieku na podstawie pocztu polskich władców autorstwa Francuza Benoita Farjata w 1702 roku.

Na ostatnich dwóch polach domalowano w czasie zaborów postać Cara Aleksandra i carskiego orła, które teraz są zamalowane.

W roku 1990 Krystyna Szczekocka -Mystek wydała album z krótkim opisem biogramów wszystkich przedstawionych w poczcie.

 

Tomasz Kosiński

18.05.2016