„Drużyna” Igora D. Górewicza (Bolesław Tejkowski, Stanisław Potrzebowski, Tomasz Szczepański, Mateusz Piskorski, Marcin Martynowski)

Okładka "Wprost" - Hitlerjugend

METAPOLITYKA POLSKICH NAZI-POGAN

Część III.

„Drużyna” Igora D. Górewicza (Bolesław Tejkowski, Stanisław Potrzebowski, Tomasz Szczepański, Mateusz Piskorski, Marcin Martynowski)

 

Streszczenie

To trzecia część cyklu artykułów „Metapolityka polskich nazi-pogan”. W tym tekście przedstawiam po krótce sylwetki patronów ideowych i kolegów z nazi-pogańskiej działalności Igora D. Górewicza, który jest kreowany przez siebie i pewne osoby oraz środowiska na autorytet w kwestiach słowiańskich. Jak jest to złudna kreacja można było się już przekonać w poprzednich częściach tej publicystycznej serii, w których podawałem liczne przykłady jego sympatii do neofaszyzmu, rasizmu i satanizmu.

Tutaj rozwijam te kwestie o zwięzłą charakterystykę osób mających bezpośredni wpływ na poglądy tego samozwańczego, słowiańskiego guru, z którymi on współpracował lub nadal utrzymuje bliskie kontakty, jak Bolesław Tejkowski, Stanisław Potrzebowski, Tomasz Szczepański, Mateusz Piskorski, Marcin Martynowski.

Dzięki temu powoli zaczyna nam się zarysowywać rzeczywisty obraz nazi-pogańskiego kręgu funkcjonującego od lat w naszym kraju, wciąż aktywnego i o tyle niebezpiecznego, gdyż działającego „pod przykrywką”, a nie jak dawniej otwarcie i w poczuciu bezkarności. Ta odwaga w głoszeniu wcześniej poglądów faszystowskich, rasistowskich czy satanistycznych przez tę grupę wynikała z niewielkiej reakcji państwa na takie formy łamania prawa poprzez głoszenie szkodliwej społecznie ideologii.

Odkąd jednak postawiono zarzuty szpiegostwa Mateuszowi Piskorskiemu, a innych ludzi także związanych z Rodzimą Wiarą, jak na przykład Arkadiusz Bartwicki z łódzkiej Gromady Swarga, zaczęto skazywać na kary więzienia za działalność i propagowanie poglądów faszystowskich oraz pobicie jednego z dziennikarzy, decyzyjna „czapa” tego środowiska postanowiła o stosowaniu kamuflażu bezpieczeństwa. Uprawiana przez nich metapolityka zeszła tym samym do swego rodzaju podziemia, przywdziewając szaty „naukowości”
i „słowianofilstwa”, co ma zapewnić większą wiarygodność i odwrócić uwagę od przemycanych w takiej formie antypolskich i de facto antysłowiańskich treści.

W tym artykule demaskuję poglądy i postawy osób z kręgu Górewicza, aby nie tylko mieć świadomość z kim mamy do czynienia, ale także zachęcić do podjęcia działań zaradczych, by plaga kryptonazizmu i pseudosłowiaństwa nie rozlała się po kraju na dobre, mącąc w głowach naiwnym ludziom „kupującym ładne opakowanie” i rzekomą „naukowość” ich argumentów.

Czytaj dalej całość:

1) Researchgate.net

2) Academia.edu

Skinheadzi górą, czyli pogański satanizm i neofaszyzm, jako idee polskich nacjonalistów po upadku komunizmu w Polsce obecne

Nazi-skini

METAPOLITYKA POLSKICH NAZI-POGAN

Część II.

Skinheadzi górą, czyli pogański satanizm i neofaszyzm, jako idee polskich nacjonalistów po upadku komunizmu w Polsce obecne

w nazi-zinach „Wadera”, „Aryan Pride” i „Odmrocze”.

Artykuł stanowi drugą część analizy sytuacji w odradzającym się ruchu słowiańskim w Polsce od lat 90. minionego wieku, ze szczególnym uwzględnieniem patologii ideowych w postaci neofaszyzmu, satanizmu i rasizmu.

Tym razem dokonuję krótkiego przeglądu treści nazi-zinów, takich jak „Wadera”, „Aryan Pride” i „Odmrocze”, wydawanych w tym okresie przez powiązane ze sobą środowiska skupione wokół inicjatywy Związku Wyznaniowego Rodzima Wiara.

Z moich dociekań i obserwacji wynika, że celem tych grup było głoszenie poglądów niezgodnych z polską racją stanu, sianie nienawiści rasowej, narodowej, politycznej i religijnej oraz tworzenie na tej bazie podziałów w polskim społeczeństwie w celu osłabienia Państwa Polskiego.

Smutny wniosek jest też taki, że ta działalność trwa do dziś, tylko w bardziej zakamuflowanej formie, przez co jest trudniejsza do identyfikacji i zrozumienia przez osoby nieznające bliżej tego tematu.

Czytaj całość:

1) https://www.researchgate.net/…/370607544_METAPOLITYKA…

2) https://www.academia.edu/…/METAPOLITYKA_POLSKICH_NAZI…

 

 

Elsevier oficjalnie uznany za „drapieżnego wydawcę”

Elsevier - wilk w owczej skórze

Od wielu lat wydawcy, którzy spodziewają się utraty przychodów w związku z przejściem na Open Access, sieją strach przed czasopismami, które twierdzą, że recenzują nadesłane manuskrypty, ale potem pobierają opłatę wydawniczą w wysokości kilkuset dolarów (około 5- 10% opłaty pobieranej przez starszych wydawców) bez przeprowadzania jakiejkolwiek recenzji. Jednak identyfikacja takich czasopism w celu zbadania, czy mają one jakikolwiek rzeczywisty szkodliwy wpływ na naukę poza twierdzeniami tych wydawców o ich interesach komercyjnych, okazała się trudna, ponieważ jasne zdefiniowanie właściwości takich tak zwanych „drapieżnych” wydawców jest problematyczne. Dzisiaj opublikowano nową, zgodną definicję „drapieżnego” wydawcy lub czasopisma:

Drapieżne czasopisma i wydawcy to podmioty, które przedkładają własny interes kosztem nauki i charakteryzują się fałszywymi lub wprowadzającymi w błąd informacjami, odstępstwami od najlepszych praktyk redakcyjnych i publikacyjnych, brakiem przejrzystości i/lub stosowaniem agresywnych i masowych praktyk pozyskiwania.

Björn Brembs przeprowadza Elsevier przez nową, pięcioczęściową definicję „drapieżnego czasopisma”. Okazuje się, że to jedno z sześciu największych wydawnictw naukowych na świecie spełnia wszystkie pięć kryteriów, aby zostać uznanym za „drapieżnego” wydawcę [1] [2].

Tak wygląda sprawdzenie, czy Elsevier, pasuje do definicji „drapieżnego wydawcy”:

1. Podmioty przedkładające interes własny kosztem nauki

Firma Elsevier konsekwentnie przedkłada mega-zyski nad propagację nauki.

2. Fałszywe lub wprowadzające w błąd informacje

Elsevier opublikował dziewięć fałszywych czasopism oraz prowadził świadomie ich agresywne kampanie reklamowe.

3. Odstępstwo od najlepszych praktyk redakcyjnych i publikacyjnych

Wątpliwej jakości naukowej artykuły. Handel czasopismami. Oferowanie ghostwritingu.

4. Brak przejrzystości

Powszechne stosowanie umów o zachowaniu poufności w umowach abonamentowych.

5. Agresywne i masowe praktyki nagabywania

Wszyscy, którzy otrzymali „wezwanie do składania referatów” poza swoimi dziedzinami z czasopisma Elsevier, załamywali ręce. Mieli też reklamować dodatkowe produkty lub dostęp do bazy danych dla autorów. Stosowano przy tym agresywne i wprowadzające w błąd taktyki negocjacyjne.

Elsevier spełnia więc wszystkie pięć kryteriów, aby zostać uznanym za „drapieżnego” wydawcę”.

Dodajmy, że wydawca naukowy i akademicki Reed Elsevier opublikował sześć czasopism, w których stwierdzono, że zawierały sfałszowane recenzje. Te wzajemne recenzje były opłacane przez firmy farmaceutyczne, w tym giganta farmaceutycznego Merck. Elsevier był również zamieszany w inne skandale, w tym został oskarżony o publikowanie treści rasistowskich.

Wniosek:
Zanim więc ktoś zarzuci innym badaczom publikowanie w rzekomych „drapieżnych żurnalach”, może powinien sprawdzić najpierw, gdzie i za jakie opłaty publikują jego ulubieni naukowcy. Ponad połowa akademików, zwłaszcza w dziedzinach ścisłych publikuje bowiem właśnie w tytułach Elsevier, gdzie muszą ponosić opłaty za publikację w żurnalach tego wydawcy. Podobne komercyjne podejście do nauki prezentuje Springer i inni, najwięksi wydawcy, u których opłaty dla autorów za publikację artykułów sięgają nawet 12 tysięcy dolarów.

[1] http://bjoern.brembs.net/2019/12/elsevier-now-officially-a-predatory-publisher/
[2] https://www.jeffpooley.com/2019/12/elsevier-now-officially-a-predatory-publisher/

Czarny Zakon (Igor D. Górewicz, Mateusz Piskorski, Marcin Martynowski) w akcji, czyli jak neofaszyści i sataniści zawłaszczają słowiańskie tradycje, na przykładzie zina “Odala”

Okładka "Odali"

METAPOLITYKA POLSKICH NAZI-POGAN. CZĘŚĆ 1

Zaczynam obiecany niektórym cykl artykułów na temat plagi nazi-pogaństwa i kryptosatanizmu oraz rasizmu w polskim słowianowierstwie.

Właśnie ukończyłem Część I. Czarny Zakon (I. Górewicz, M. Piskorski, M. Martynowski) w akcji, czyli jak neofaszyści i sataniści zawłaszczają słowiańskie tradycje, na przykładzie zina “Odala”.

W tym opracowaniu przedstawiam radykalne poglądy założycieli tzw. “Czarnego Zakonu”, czyli Mateusza Piskorskiego, Igora D. Górewicza i Marcina Martynowskiego, wydających nazi-zina “Odala”. Z treści tej gazetki jasno wynika, że reprezentują oni skrajnie nacjonalistyczną prawicę o filogermańskich sympatiach (kult wikingów, niemiecka narracja historyczna, neofaszyzm), w mariażu z rusofilstwem, jako pochwałą socjalizmu w narodowym wydaniu,. A co więcej nie kryli jeszcze wtedy swoich sympatii do lucyferianizmu (satanizmu) i rasizmu.

Muszę tu podkreślić, że nie są to cechy, które można przypisać całemu słowianofilskiemu środowisku w naszym kraju, a jedynie jest to patologia ideowa kładąca się cieniem na polskim rodzimowierstwie i całym ruchu prosłowiańskim. Dlatego tym bardziej, moim zdaniem, należy naświetlać tego typu przykłady, aby wyeliminować takie ekstremalne nurty ideowe z życia publicznego.

Tomasz J. Kosiński

05.05.2023

Całość przeczytacie tutaj:
1) researchgate.net
2) academia.edu

 

„Starożytna Polska” manipuluje faktami i lansuje kryptogermańską narrację

Świętowit z podciętą głową

Dziś Święto Flagi Narodowej, więc postanowiłem napisać post o patriotycznej wymowie. To w efekcie reform Sejmu Czteroletniego, mających ratować Rzeczpospolitą przed upadkiem, zawiązała się bowiem zdradziecka Targowica. Niestety takich targowiczan mamy i dzisiaj w naszej Ojczyźnie, a wraz z nimi całą zgraję pożytecznych idiotów, którzy za drobne korzyści plują na patriotów i swój kraj, uznając się za tych „prawdziwych Polaków” lub „właściwych Słowian”.

Do tego mało zaszczytnego grona należy grupa i fanpag „Starożytna Polska – Słowianie”.  Wspominał już o niej krytycznie na swoim blogu Czesław Białczyński, który już dawno temu poznał się na złodziejskich praktykach jej założyciela Krzysztofa Pałaca [1]. Zasłużony propagator słowiaństwa i rekonstruktor słowiańskiej mitologii pisał dosadnie o tymże adminie, że „cechuje się niesłowiańskim postępowaniem – kradnie, kłamie i oszukuje”. Główne zarzuty dotyczyły wtedy przypisywaniu sobie przez niego autorstwa czyichś tekstów, niepodawanie źródeł wstawianych w postach treści, czyli łamanie praw autorskich do zdjęć i artykułów, a także blokowanie osób zwracających uwagę na tego typu praktyki.

Osobnik ten wcześniej występował pod jakże znamiennym pseudonimem Kristof Polak. Przyjmowanie patriotycznych, słowiańskich, czy lechickich nicków jest typowe dla osób o podejrzanych intencjach, gdyż ma na celu wkupienie się w łaski fanów z określonych kręgów sympatyzujących z grupami narodowymi, Słowiańszczyzną, czy lechizmem. Faktycznie jest to wikingofil mieszkający w Norwegii, który pod płaszczykiem słowiaństwa przemyca filogermańską narrację.

Mnie trochę uśpiła w tym przypadku jego wcześniejsza otwartość na moje posty, mimo, że w opisie tej stronki i grupy napisano, iż nie akceptują poglądów Szydłowskiego, Bieszka, czy Białczyńskiego, z którymi mi tylko po części jest po drodze. Prawdopodobnie ta pozorna przychylność admina tejże strony do moich prosłowiańskich i lechickich idei wynikała z niektórych moich krytycznych wypowiedzi wobec Kroniki Prokosza, Słowiano-Aryjskich Wed, czy innych „rewelacji”, zwłaszcza tych dwóch pierwszych autorów. Doszło nawet do tego, że swego czasu organizowaliśmy z Kristofem wspólne konkursy, w których nagrodami były moje książki [2]. Jak się jednak okazało, ów „Polak” nie czytał ich. Nie bardzo miał więc pojęcie, o czym w nich piszę, dając wiarę zapewne pospołu moim krytykom, jak i przeciwważnym im treściom z pisanych przeze mnie komentarzy i polemik. Nastał jednak i czas, na przyjrzenie się bliżej działalności i metodom tej grupy na Facebooku, jak i wielu podobnym.

Przyczyną tego stanu rzeczy jest powstały konflikt związany z moją krytyką poczynań tego „przebierańca” i ostatecznie zablokowanie mi przez niego dostępu do owej grupy i strony, a tym samym odebrania możliwości obrony przed pojawiającymi się tam coraz częstszymi atakami na moją osobę i twórczość. Zarzewiem sporu stało się kilka spraw, z których przytoczę tutaj tylko dwie, by nie wdawać się zbytnio w szczegóły.

Pierwsza, to mój post z połowy kwietnia 2023 roku, którego admini nie puścili, gdyż dotyczył on zapytania, dlaczego na banerze strony widnieje zdjęcie rzeźby Świętowita z Choroszczy z podciętym piłą gardłem, w wyniku aktu wandalizmu miejscowych wrogów rodzimowierstwa, o czym także pisał w 2013 roku Białczyński [3] i jest to ogólnie znana sprawa [4]. Pytałem już o to wcześniej, ale moje komentarze były usuwane, a apele i zapytania w tej sprawie niedopuszczane do publikacji.

Prawdopodobnie w poczuciu przykrej demaskacji tej ewidentnej antysłowiańskiej prowokacji, jak można nazwać epatowanie wizerunkiem świętego, słowiańskiego boga, sprofanowanego przez nocnych tchórzy z piłą, Krzysztof zaczął atakować mnie personalnie w komentarzach pod różnymi postami. Ostatecznie dopuścił się manipulacji rodem z gabinetu Bismarcka lub Berii, gdyż nagle znalazł moją książkę „Rodowód Słowian”, której, jak przyznał wcześniej nie czytał, ale w zawierusze typowej dla takich miejsc „gównoburzy”, celowo wywołanej przez niego samego, sięgnął po nią, by znaleźć coś, do czego mógłby się doczepić. Chwycił się więc, jak ślepy brzytwy, mojego pierwszego rozdziału, w którym w sposób przeglądowy omawiam różne koncepcje pochodzenia ludzi na Ziemi, co jest formą wprowadzenia do rozprawy o pochodzeniu Słowian. Uczepił się opisania koncepcji o ingerencji obcych, którą także omówiłem, obok ewolucjonizmu i kreacjonizmu, nie opowiadając się za żadną z nich, a szukając między nimi jakichś części wspólnych możliwych do pogodzenia. Jednak nasz wyrachowany manipulator wbrew oczywistemu przekazowi z książki, zarzucił mi wielbienie kosmitów i wywodzenie od nich Słowian, co ma dyskwalifikować całą publikację i wszystkie pozostałe oraz kompromitować moją osobę, Rzecz w tym, że to perfidne i zmyślone kłamstwo. Pałac posłużył się skanami fragmentów tekstu, w których omawiam nie swoje poglądy, ale Bieszka i innych autorów, co zaznaczono w przypisach, Nie podał też tekstu wprowadzającego z początku tego rozdziału, który brzmi:

„Rodowód Staro- i Indo-Europejczyków nie jest do końca znany, tak jak i losy całej ludności naszego globu. Kreacjoniści oczywiście uznają, że pochodzimy od Boga, a po wygnaniu z Raju człowiek zasiedlił całą Ziemię. Ewolucjoniści wywodzą pochodzenie człowieka z Afryki, skąd migrował na pozostałe kontynenty. Są też tacy, co na drodze kompromisu wierzą w ingerencję istot pozaziemskich (można też ich nazwać bogami), które – dzięki genetyce – z małpy zrobiły człowieka rozumnego.

Szukając rodowodu Ario-Słowian, musimy zatem prześledzić możliwe kierunki migracji i etapy rozwoju rodzaju ludzkiego, od momentu powstania, aż do czasu pojawienia się na naszym kontynencie istot myślących, które stworzyły potem wielkie kultury i cywilizacje.” [5]

Ten wstęp od razu wyjaśnia, że moja praca ma charakter przeglądowy, co zostało z premedytacją pominięte przez przebiegłego socjotechnika. Takie fałsze powtarzane są potem w obiegu na zasadzie „domina głupoty” przez ludzi, którzy czerpią wiedzę nie ze źródeł, książek i artykułów, ale z nieweryfikowanych, błędnych opinii internetowych komentatorów. Brylują tutaj takie grupki i blogi jak Sigillum Authenticum, Seczytam, Słowiańska moc, Słowiańska mitologia, Raki pogaństwa, Slavic paganism i witchcraft oraz wiele innych podobnych tworów, do których teraz zaliczyć można i Starożytną Polskę.

Wygląda na to, że są to projekty na zlecenie, o niejasnych źródłach finansowania, których celem jest stopniowe zdobywanie zaufania członków i sympatyków słowiaństwa, lechizmu, czy rodzimowierstwa, aby z czasem w umiejętny sposób sukcesywnie pracować nad zmianą ich poglądów na wikingofilskie, promując zarazem wizję Słowiańszczyzny na germański sznyt. Dlatego z dystansem podchodzi się tam do teorii autochtonicznej, czy rozprawiania o Lechii, jako dawnej nazwie Polski, a rodzimowiercom serwuje się więcej New Age z Wicca i skandynawskiego poganizmu, aniżeli wiedzy o prawdziwej Wierze Przyrodzonej.

Podobną kontrolowaną woltę zrobił ostatnio Igor D. Górewicz, o którym pisałem w innym poście [6], a do jego osoby jeszcze niebawem wrócimy, bo to jedna z bardziej karykaturalnych postaci ruchu słowiańskiego w Polsce i przykład kryptofaszysty o satanistycznych upodobaniach, od lat powiązana z osobami z agenturalnych kręgów (Tejkowski, Potrzebowski, Piskorski, Feldon i inni).

Co ciekawe, admin Starożytnej w jednym z ostatnich komentarzy groził mi buńczucznie, że „doprowadzi mnie za kudły przed oblicze Górewicza”, co jasno wskazuje, kto tak naprawdę stoi za tym całym, pseudosłowiańskim cyrkiem dla naiwnych. Maski opadają, aktorzy przestają uważać, grunt widocznie pali się pod nogami i hamulce puszczają. Tylko patrzeć jak ten ruski Ził z niemieckim silnikiem wywali się wkrótce na najbliższym zakręcie.

Warto sobie przypomnieć, że Rodzima Wiara, której od kilkunastu lat zastępcą agenta SB i WSI Staszka jest Górewicz, do 2018 roku czciła Lechię, jako dawną Polskę, do której istniały liczne odwołania w „Wyznaniu Wiary Lechitów”. Wówczas to, najprawdopodobniej za ruskim „prikazem” nastał czas wolty, czyli pracy nad tymi, którzy wyznawali lechicką koncepcją, nie idącą przecież w parze z ideą Wielkiej Rosji. Nagle więc Rodzima Wiara i powiązane z nią podmioty, stały się antylechickie, w tym także zauważalne jest także odejście od lechizmu różnych blogerów i stronek internetowych. Zdemaskował się nie tylko Gajowy Marucha, czy Opolczyk, ale także Górewicz i jego „drużyna”, w tym i „Starożytna Polska”, uważana wcześniej za „lechicką”.

Nie trzeba mieć dokumentów i podpisów, by dostrzec infiltrację słowiańskiego środowiska w naszym kraju, a wszelkie światopoglądowe przeskoki, to nie wyraz dojrzałości, ale zaplanowane działania metapolityczne.

Dlatego zalecam zachowanie szczególnej ostrożności wobec stron, blogów, grup dyskusyjnych, celebrytów i komentatorów, którzy dokonali ostatnimi laty takiej antylechickiej wolty, gdyż wszystko wskazuje na to, że nie jest to tylko ucieczka od „trefnego medialnie” tematu, ale świadomie przygotowana zmiana narracji na filogermańską i prorosyjską. Jak ktoś widzi w tym jakąś sprzeczność, to nie rozumie, o co toczy się ta gra i dlaczego to Rosja głównie wspiera neofaszystów w Polsce. Od dawna te dwa czarne orły próbowały zadziobać naszego białego. Nic się jak widać nie zmieniło w tym względzie.

Przyzwyczajcie się zatem do wzrostu napięć i agresji w mediach oraz coraz bardziej bezpardonowych ataków na ludzi, którzy wiedzą, o co tutaj biega. Zauważcie coraz częstsze przypadki wplatania słowiaństwa w skandynawską mitologię i to nie dlatego, że wikingowie to po prawdzie „wicięgi” [7], ale by deprecjonować Słowiańszczyznę. Kult germańskich wikingów, dość fałszywy, opiera się jednak na antysłowiańskiej podstawie i to od nas zależy, czy damy sobie dalej wmawiać kolejne bzdury, czy ruszymy w końcu głową.

Pozostaje nam otwarcie demaskować takich farbowanych, przekupnych i antypolskich lisów, bronić prawdziwej wiedzy o naszych korzeniach, dziejach i dziedzictwie. Trzeba więc dużo o tym pisać, komentować, obnażać kłamstwa i propagandę, a politykę historyczną zastępować wedukacją. Wówczas prawda się obroni z naszą pomocą.

 

Tomasz J. Kosiński

03.05.2023

 

[1] https://bialczynski.pl/2019/08/08/jak-dziala-grupa-starozytna-polska-slowianie-na-fb-czyli-zlodzieje-sa-wsrod-nas/

[2] https://www.youtube.com/watch?v=eL-p9TGt7Lo

[3] https://bialczynski.pl/2013/11/13/swietowit-w-choroszczy-zniszczony-obcieto-mu-glowe/

[4] https://bialczynski.pl/2018/02/07/81982/

[5] T. Kosiński, Rodowód Słowian, Warszawa 2017.

[6] https://wedukacja.pl/wielka-lechia-wielki-problem-czyli-wystawa-i-konferencja-kolesi-z-neofaszyzmem-nepotyzmem-i

[7] W aglosaskim poemacie „Widsith” z ok. VI-VII wieku zapisano „wicing”, tj. wicięg, od którego pochodzi słowo „zwycięzca”, czym pisałem więcej w jednym z artykułów: https://www.researchgate.net/publication/363195326_Watki_wendo-slowianskie_w_poemacie_Widsith_oraz_analogie_do_innych_utworow_literatury_starogermanskiej

Doktor Michał Piotr chciałby być Wielkim Inkwizytorem

Dr Michał Piotr w akcji

Pan świeżo upieczony doktor filologii Michał Łuczyński alias Michał Piotr vel Inkwizytor i używający dziesiątek innych nicków na grupkach dyskusyjnych, portalach czytelniczych i kanałach, gdzie może kompensować swoje kompleksy i braki intelektualne, znów “błysnął” swoim “naukowym” podejściem w kwestii dyskusji o Słowianach.

W swoim stylu przygotował więc kolejny głupawy mem, jak to na doktora przystało. Oczywiście, gdy go już po raz enty żółć zalała widząc książkę Kosińskiego lepszą od jego własnych wypocin z twierdzeniami w stylu, że “Alemure z Dagome Iudex to…Lemiesza”.

Tym razem przypuścił ekoatak nawołując do palenia książek Kosińskiego. W swojej Kosińskofobii jest on nie tylko zabawny, ale przede wszzystkim żałosny. Wchodzenie w rolę “Wielkiego Inkwizytora” słabo mu bowiem, jak widać, wychodzi, bo na tym stolcu zasiadł dumnie już parę lat temu niejaki archiwista Sigillum, którego w durnocie i kłamstwach trudno przebić.

Podsumuję to tylko tak: współczuję temu Panu bardzo.

Sejmik rządzony przez koalicję KO-PSL-Lewica broni skompromitowanego dyrektora muzeum, który szykanuje ludzi za publiczne pieniądze

Pismo z MKiDN z rekomendacją o odwołanie dyrektora MIchała Bogackiego

INTERWENCJA W SPRAWIE OPLUWANIA LUDZI ZA PUBLICZNE PIENIĄDZE I WCIĄGANIE INSTYTUCJI KULTURY DO BRUDNEJ GRY O METAPOLITYCZNE WPŁYWY

Mając na uwadze brak mojego moralnego przyzwolenia na szerzenie się w Polsce plagi neofaszyzmu, rasizmu i szowinizmu, ośmieliłem się zwrócić na początku marca 2023 roku z zapytaniem o komentarz w sprawie haniebnej, antylechickiej wystawy i pseudokonferencji w Muzeum Muzeum Początków Państwa Polskiego w Gnieźnie do Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego, Sejmiku Województwa Wielkopolskiego, centralnych i regionalnych biur partii politycznych.

W wiadomości skierowanej do tych podmiotów grzecznie zapytałem m.in.:

„Z racji, że przygotowuję właśnie artykuł do Open Journal Of Social Sciencies pt. „Appropriation of Slavic traditions for political purposes, particular interests and the propagation of extremely conservative views, including national-socialism, neo-fascism and nazi-paganism”, chciałbym prosić o komentarz lub odpowiedź na kilka prostych pytań:

1. Czy (nazwa podmiotu) popiera angażowanie do promocji działań kulturalnych przez polskie instytucje kultury osób o neofaszystowskich poglądach oraz uważa za zasadne takie inicjatywy, jak wystawa „Wielka Lechia – Wielka ściema”, których jedynym celem jest tendencyjne krytykowanie ludzi za głoszenie jednej z wielu koncepcji historycznych, odbiegając od standardów dyskusji naukowej?

2. Czy zwierzchnicy dyr. Michała Bogackiego wiedzieli o planach takiej wystawy i osobach zaangażowanych w jej organizację, takich jak wspomniany Igor Górewicz?

3. Czy zwierzchnicy dyr. M. Bogackiego wiedzieli o jego powiązaniach ze związkiem „Rodzima Wiara”, której wice-naczelnikiem jest Igor Górewicz, a naczelnikiem agent służb wywiadu PRL Stanisław Potrzebowski oraz Mateuszem Piskorskim aresztowanym w 2016 roku za szpiegostwo na rzecz Rosji, z którym wydawali neofaszystowskie ziny, działali w nacjo-pogańskich organizacjach i startowali razem do Sejmu z list PSL, Samoobrony i LPR (Piskorski z powodzeniem)?

Państwa komentarz lub informacja o ewentualnej odmowie zostanie podana w artykule na temat neofaszystowskich sympatii oraz agenturalnych powiązań przedstawicieli ruchu nazi-pogańskiego w Polsce oraz zaangażowania do tego procesu instytucji kulturalnych, jaką jest MPPP w Gnieźnie.”

Dnia 20 marca 2023 otrzymałem odpowiedź z Departamentu Dziedzictwa Kulturowego z informacją, że po podobnej interwencji w grudniu 2022 roku Władze Województwa Wielkopolskiego zwróciły się zapytaniem w tej sprawie do Ministra KiDN, który zarekomendował przeprowadzenie konkursu na stanowisko dyrektora MPPP w Gnieźnie. Do tej pory Sejmik jednak tego nie uczynił.

Dnia 16 marca 2023 dostałem informację z Biura Komunikacji Zewnętrznej i Promocji Urzędu Marszałkowskiego Województwa Wielkopolskiego w Poznaniu: „dziękujemy za przesłanie pytań. Pracujemy nad odpowiedziami.” Dnia 30 marca 2023 roku, otrzymałem w końcu odpowiedź z Departamentu Kultury UMWW, którą tu załączam.

Muszę przyznać, że przypuszczałem, że będzie ona utrzymana w podobnym tonie, zwłaszcza po cynicznych komentarzach na Facebooku pracownic Muzeum pań: Marty Siłakowskiej i Eweliny Siemianowskiej, że wystawa „zabolała” i „ubodła”, czym potwierdziły, jaki był prawdziwy jej cel.

Chciałbym zauważyć, że nieprawdą jest twierdzenie, że „Wideoblog Pana Górewicza nie jest w żaden sposób związany z działaniami promującymi wystawę, za które odpowiada Muzeum. To jego własna inicjatywa”. W owym wideoreportażu z tejże wystawy obaj Panowie wyraźnie mówią bowiem, że to Pan dyrektor Bogacki zaprosił Górewicza do przyjazdu i zrobienia materiału o wystawie. Dodając przy tym, że znają się „połowę życia”, czyli dobrze wiedział kogo i po co zaprasza. Znał i zna też dobrze profaszystowską działalność Górewicza i jego narodowo-socjalistyczne oraz rasistowskie poglądy i nie mówimy tutaj tylko o przekonaniach religijnych, ale o działaniach ściganych z art. 256 Kodeksu Karnego. Materiał video jest więc przygotowany na wyraźną prośbę dyrektora placówki, który się w nim wypowiada w karygodny sposób o innych osobach, jakim nie dano możliwości obrony przed zarzutami i przedstawienia swojego stanowiska.

Uczestnicy konferencji towarzyszącej wystawie ze świata „akademickiego” też mają być dobrymi znajomymi dyrektora Bogackiego i Górewicza, o czym zresztą sami rozmówcy informują przed kamerą. Jest to przykład kolesiostwa i nepotyzmu oraz kpina z naukowości, jaką Państwo starają się przypisać tej haniebnej inicjatywie. A co gorsza, używają tej rzekomej „akademickości”, jako argumentu za wątpliwą wartością tej inicjatywy.

Publikacja szczegółów w tej sprawie być może uświadomi obywatelom, że pieniądze publiczne zamiast na kulturę de facto są przeznaczane na szkalowanie ludzi mających inne zdanie na historię bez dania im nawet szansy obrony. Takie metody piętnowania osób o innych poglądach oraz brak stosowania podstawowych standardów prowadzenia dyskusji, w zamian której, zorganizowano piknik kolegów dyrektora Muzeum, to skandal, na który nie powinno być moralnego przyzwolenia. Sejmik nadzorujący muzeum uważa jednak inaczej. Co więcej, takie podejście do tematu nazywają “staniem po stronie wiedzy i historii”.

Ze smutkiem muszę stwierdzić fakt, że Samorząd Województwa Wielkopolskiego mętnie tłumaczy się z zaistniałej sytuacji, a stwierdzenie, że Organizator nie ma możliwości ingerowania w zatwierdzony przez dyrektora program wystawienniczy, który tenże Organizator wcześniej zaakceptował, jest przykładem unikania odpowiedzialności za tę niechlubną inicjatywę. Lekceważenie rozsądnego stanowiska i rekomendacji Ministra KiDN o organizacji nowego konkursu na dyrektora tej placówki wygląda na grę polityczną i działanie na przekór oponentom politycznym, gdyż wiadomym jest, jaki układ sił panuje w Sejmiku Województwa Wielkopolskiego, a jakie ugrupowanie sprawuje rządy w MKiDN.

Tym samym odpowiedzialność za taką decyzję spada na Zarząd Województwa Wielkopolskiego, które sprzyja procederowi promocji osób o kryptofaszystowskich poglądach, jak Górewicz, angażowany po znajomości nie tylko do tej jednej wystawy w MPPP, jak i nie zapobiega nepotyzmowi oraz niekompetencji w zakresie organizacji dyskusji naukowej i brakowi przedstawiania różnych poglądów na nasze dzieje, a nie tylko „jedynie słusznej wersji”, która zresztą ma coraz mniej z nauką wspólnego.

Tomasz J. Kosiński

21.03.2023

Zobacz komentarz do filmiku Górewicza o wystawie w MPPP: https://tomasz.j.kosinski.pl/wielka-lechia-wielki-problem-czyli-wystawa-i-konferencja-kolesi-z-neofaszyzmem-nepotyzmem-i

Wielka Lechia – Wielki problem, czyli wystawa i konferencja kolesi, z neofaszyzmem, nepotyzmem i niesławą w tle

screen z filmiku Górewicza o wystawie na temat Wielkiej Lechii

Lechityzm ma być gorszy od faszyzmu w rozumieniu – o ironio losu – neofaszysty, rasisty, gloryfikatora satanizmu, nazi-poganina[1] i niedawnego wielbiciela Lechitów[2] Igora Górewicza oraz jego kolegi Michała Bogackiego z Muzeum Początków Państwa Polskiego (MPPP) w Gnieźnie. Nie tylko ci Panowie mają wielki problem z Wielką Lechią, która ideowo koliduje z hasłami o Wielkiej Rosji. A używanie porównań lechizmu do faszyzmu, co robią w komentarzach online na ten temat m.in. Górewicz z Triglava i Wójcik z Sigillum Authenticum, to stalinowska narracja, obrzydzająca Polakom sarmatyzm (kiedy Polacy zdobyli Moskwę) i sanację (kiedy wygraliśmy wojnę polsko-radziecką w latach 1920-1921, a potem osadzano komunistów w więzieniach)

W filmiku na YouTube, będącym reportażem z wystawy w MPPP w Gnieźnie pt. „Wielka Lechia – Wielka ściema”[3] Górewicz nazywa rozprawianie o Lechii „tym, co najbardziej pokraczne w polskiej historiografii”, a jej zwolenników „krzykaczami”. Kłamliwie twierdzi też, że lechiści (nie podaje jednak, o kogo konkretnie mu chodzi) traktują tę koncepcję historyczną, jako „prawdę objawioną, którą to niecne, ciemne siły ukrywają przed Polakami”. Mówienie w liczbie mnogiej, bez konkretnych przykładów, jest oczywiście typowym zabiegiem propagandowym, mającym za zadanie zdyskredytowanie odmiennego poglądu na historię i jego propagatorów, zaczynając od Kadłubka, Długosza, Boguchwała (biskupów katolickich), przez liczne grono historyków z Lelewelem i biskupem Naruszewiczem na czele, a na Bieszku kończąc.

Forma kpienia i naigrywania się z bezimiennych, rzekomo lechickich, twórców jakichś map, typu Lechina Empire, pobranych z Internetu, które są najprawdopodobniej dziełem młodych hejterów, robiących tego typu memy dla ogólnej „beki” i przypisywanie ich autorom książek, choć w żadnej drukowanej publikacji nie można znaleźć, by ktokolwiek uznawał wspomnianą mapkę za oryginał, czy tym bardziej jakikolwiek dowód na istnienie Lechii, jest zwykłym kłamstwem. Ale, że nie podano w filmiku nazwisk, kto niby tak miał twierdzić, czy pisać o tym książki, to tacy mąciciele historii i manipulatorzy, jak Górewicz, nie mogą być pociągnięci do odpowiedzialności. Nie jestem pewien, czy nie ma jednak takich rzeczy na planszach wystawowych, a z pewnością żartowano sobie z tego podczas pogadanki znajomków zwanej szumnie „konferencją” towarzyszącej wystawie.

Może przyjrzyjmy się, co na temat tej mapy pisze Bieszk, przywoływany przez organizatorów wystawy, którzy, jak widać, kompletnie nie znają treści jego książek. W „Słowiańskich królach Lechi” (2015), co prawda, dał się zwieść przekazowi płynącemu z tej przerobionej mapy:

“24. „Europe and the East Roman Empire 533-600, LECHINA EMPIRE” (Europa i Imperium Wschodniorzymskie w latach 533-600, Imperium Lechitów).

Na angielskiej mapie pokazano m.in. ogromne Lechickie Imperium Ariów-Słowian, nazwane „Lechina Empire”, będące u szczytu swej potęgi w latach 533-600.

Zgodnie z mapą Imperium Lechickie graniczyło na zachodzie w dorzeczu Renu z Królestwem Franków i Bawarią. Dalej granica zachodnia biegła przez Alpy oraz wzdłuż linii brzegowej Morza Adriatyckiego do wyspy Korfu. Tutaj zaczynała się południowa granica, która biegła na zachód do Morza Czarnego, mniej więcej wzdłuż obecnych północnych granic Grecji i Turcji. Następnie dalej północną linią brzegową Morza Czarnego wraz z Krymem, górami Kaukazu oraz Morza Kaspijskiego aż do gór Ural.

Niewątpliwie w skład tak rozległego Imperium Lechitów wchodziły zapewne oprócz plemion Ariów-Słowian, Indoscytów, także różne narody (np. Bohemia, Morawy, Prawęgry, Iliria) i księstwa (np. Saksonia, Turyngia), podbite, zholdowane czy sprzymierzone!”[4] 

Natomiast w swojej trzeciej „lechickiej” książce, wydanej dwa lata później, z 20177 roku pisał już wyraźnie o przerobieniu tej angielskiej mapy:

“Mapy z nazwą Lechii, Lechów w języku angielskim: 15. Slavic Peoples – Słowianie w latach 533-600. Tytuł: Europe and the East Roman Empire, 533-600 (Europa i Cesarstwo Wschodniorzymskie w latach 533-600), Źródło: Historical Atlas.

Opis: Mapa pokazuje opisany wyżej w pkt 1 ogromny obszar ziem Ariów-Słowian, czyli Lechii, inaczej Imperium Lechitów, w okresie apogeum ekspansji w latach 533-600, podobnie jak mapy niemiecka nr 1 i francuska nr 8 oraz mapa nr 6 autora.

Należy w tym miejscu wyjaśnić, że powyższa mapa ukazała się w Internecie z naniesionym w kolorze niebieskim ogromnym obszarem Imperium Lechickiego, nazwanym w języku angielskim ,,Lechina Empire”, co oprócz zachwytów wywołało także falę krytyki i złośliwe uwagi o sfałszowaniu oryginalnej mapy Shepherda. Jednocześnie na brytyjskim portalu LiveLeak ukazała się 6 lipca 2014 roku następująca informacja:

Map made according to medieval chronicles. Lechina Empire was Empire of Slavs (Poles/Lechs – different names of the same nation/ Slavic branches) erased from the history by Germans (Westerners in general) and German propaganda.

First Swedes during Swedish Deluge and then Germans during WWI and WWII have destroyed/burnt/stole almost all chronicles and goods of Polish literature and material culture.

Tłumaczenie na język polski:

Mapa sporządzona zgodnie ze średniowiecznymi kronikami. Lechickie Imperium to Imperium Słowian (Polacy/Lechy – różne nazwy tego samego narodu/odgałęzień Słowian), wymazane z historii przez Niemców (ogólnie mówiąc Zachód) i niemiecką propagandę.

Najpierw Szwedzi podczas potopu szwedzkiego, a później Niemcy podczas I i II wojny światowej zniszczyli/spalili/ ukradli prawie wszystkie kroniki i dobra polskiej literatury i kultury materialnej”. (Z języka angielskiego przetłumaczył autor).

Tak więc prawdopodobnie autor mapy z „Lechina Empire”, w kolorze niebieskim, wykorzystał do tego celu powyższą mapę Shepherda, która pokazywała to samo, ale jasnym kolorem! Muszę podkreślić, że zrobił to ze znawstwem tematu i historii wczesnośredniowiecznej, prawidłowo nanosząc granice Lechickiego Imperium nad Renem, Adriatykiem i na Bałkanach oraz Morzami Czarnym i Kaspijskim, chociaż zapędził się, moim zdaniem, z ludami Bałtów, które nie były Słowianami i miały inną haplogrupę, oraz z terenami za rzeką Ural, gdzie panowała Scytia Azjatycka.

W sumie nie należy ekscytować się tym, że jest to fałszywka, tylko podziękować autorowi za intencje i pozytywny efekt, który osiągnął, przypominając społeczeństwu polskiemu zapomniany i pomijany okres w naszej historii. Zrobił to, co powinna dawno uczynić nasza historiografia, niekoniecznie wykorzystując obcą mapę, i co potrafili uczynić kartografowie angielscy, francuscy i niemieccy (!), ale nie polscy, dlaczego?

Autor mapy ,,Lechina Empire”, czyli Imperium Lechickiego, nie był osamotniony, bowiem wcześniej taki właśnie obszar opisywali pod różnymi nazwami kronikarze średniowieczni (patrz rozdział II), a także Jan Uphagen, m.in. jako Lechickie Imperium, czy profesor Nikčević jako Europejskie Sarmackie Imperium Lechitów oraz Godwin jako Konfederację Suewów (patrz pkt 1). Jest także generalnie zgodna z mapą nr 6 autora.

W tym wypadku bowiem ważna jest prawdziwa treść tej mapy, tak potrzebnej społeczeństwu polskiemu, a nie, jak została sporządzona – to jest w istocie sprawą drugorzędną, ale eksponowaną przez prześmiewców w celu odwrócenia uwagi od istoty sprawy!”[5]

To było 6 lat temu i organizatorzy kłamliwej wystawy mogliby o tym nadmienić, zamiast wmawiać ludziom nieprawdę i oczerniać Bieszka i innych autorów, którzy dobrze zdawali sobie sprawę, że ta mapka to nie żaden dowód, tylko jakaś fanowska przeróbka anonima z Sieci, albo zwykły mem spreparowany przez antylechistów do tego rodzaju kpin, jakie miały miejsce na wystawie. Wygląda więc na to, że jej organizatorzy, albo sami dali się zwieść hejterskim blogerom takim, jak Wójcik, czy Łuczyński, których zaproszono na konferencję, nie czytając publikacji krytykowanych autorów, albo też celowo pominęli oni Bieszkowe wyjaśnienia, by ośmieszyć go publicznie za naiwną wiarę w internetowe newsy. W obu przypadkach jednak pomysłodawcy ekspozycji okazują się osobami pozbawionymi skrupuł, pseudonaukowcami, występującymi bardziej w roli propagandystów, aniżeli „strażników prawdy”, za jakich chcą uchodzić. Szkalują i nękają ludzi o odmiennych poglądach na historię, demonizując ich postawę oraz bezpodstawnie posądzając o oszustwo, interesowność, brak inteligencji, wyrachowanie, czym de facto sami się cechują, co jasno wynika z analizy ich wypowiedzi publicznych na temat wystawy w MPPP.

Idźmy dalej. Sięganie po, zdaniem Górewicza, fałszywe przekazy XVIII/XIX-wieczne ma być wyrazem polskich kompleksów, których „wcale nie musimy mieć”. Nie dopowiada jednak, dlaczego. Choć z tym stwierdzeniem akurat można się zgodzić, tyle tylko, że właśnie próby odkrywania prawdy, którą serwilistycznie nastawieni do zaborczej polityki historycznej akademicy zamietli swego czasu pod dywan, przypinając im łatkę fałszerstw, zmyśleń i mistyfikacji, nie są przejawem kompleksów, które z pewnością mieli owi „posłuszni idioci” z czasów Bismarcka, caratu, faszyzmu i komunizmu, ale dumy z własnej historii, jak i żalu oraz bólu z jej przekłamywania. Można zrozumieć czasy bezradności, kiedy za mówienie prawdy o dziejach Polski-Lechii szło się do carskiego, czy pruskiego więzienia, ale jeśli ktoś dzisiaj powiela właśnie te prusackie kłamstwa, musi mieć naprawdę wielkie kompleksy, skoro stara się przypodobać wątpliwym autorytetom z hejterskich blogów, czy profesorom, którzy zbudowali swoje kariery na fałszywych paradygmatach. Nie panie Górewicz, to Pan ma kompleksy, bo jeszcze niedawno statutowo wielbił Pan Lechię, jako wice-naczelnik ”Rodzimej Wiary”, której „Wyznanie Wiary Lechitów” Pan propagował przez kilkanaście lat. Jak w mediach zaczął przeważać ton pokpiwania z lechistów, to kolejny raz zrobił Pan woltę ideową i nieudolnie odsuwa się Pan od „trefnych” wizerunkowo tematów dla doraźnych korzyści oszukując ludzi.

Dlatego kamienie mikorzyńskie prezentowane na tej wystawie Górewicz i Bogacki nazywają falsyfikatami, nie podając argumentów Kazimierza Szulca czy hrabiego Andrzeja Przeździeckiego z Poznańskiego Towarzystwa Naukowego, którzy dowodzili ich autentyczności.

Na wystawie znajdują się też idiotyczne, spreparowane przez muzealników, plansze, jakoby ktokolwiek, poza anonimowymi komentatorami z portali społecznościowych, twierdził dziś, że „Jezus był Lechitą”, albo, że „Adam i Ewa gadali po polsku”. To jasno pokazuje, jaki jest prawdziwy cel tej wystawy. Chodzi o „przywalenie” niezależnym badaczom, którzy wydają książki nie do końca zgodne z przyjętą przez polskich akademików wersją historii. Dlatego przypisuje im się jakieś internetowe głupoty, których w żadnej publikacji nie uświadczysz.

Może więc autorzy wystawy i tej parakonferencji oraz komentatorzy, tacy jak Górewicz, powinni uczciwie skupić się na własnej ocenie zjawiska społecznego, znanego z Internetu, i konkretnie mówić, że anonim podpisujący się np. „Lechita”, czy „Wandal” pisał, że jego zdaniem „Jezus był Lechitą”, a nie przypisywać takie twierdzenia wszystkim, bezimiennym i jakże „niebezpiecznym” lechistom. Ale to byłoby zadanie dla psychologów społecznych lub socjologów, a nie muzealników, czy naukowców..

Cała ta inicjatywa to „wielka ściema”, bo jest oparta nie na podejściu naukowym, ale na celach politycznych oraz interesowności środowisk akademickich, które trzęsą się posadach w obawie przed wyraźnie postępującą utratą monopolu na wiedzę, a co za tym idzie, umiejętnie kreowaną na doraźny użytek „prawdę”.

Górewicz znalazł się na wystawie nieprzypadkowo, znają się w końcu z dyrektorem muzeum w Gnieźnie, Michałem Bogackim, jak to sami mówią, „połowę życia”. Czyli Bogacki dobrze wie o niechlubnej przeszłości swojego kolegi, który teraz mu wydaje książki, robi pokazy na zlecenie i promuje MPPP, w taki sposób, jak ów filmik. Zabawne jest, że sam, jako rodzimowierca, używa religijnych pojęć do piętnowania osób o innych poglądach na historię. Uważa na przykład, że lechiści „w sposób parareligijny wierzą w inne początki Polski” i zwie ich „mesjaszami” oraz mówi o „prawdzie objawionej” jakoby zawartej w książkach, oczywiście nie dając żadnych konkretnych przykładów, autorów, cytatów.

Bogacki próbuje natomiast wyjaśnić, dlaczego zorganizowano taką wystawę w muzeum, twierdząc, że „chcieli pokazać, jak nie było”. Może więc następna wystawa będzie o „Polsce wikingów”, ale tym razem z komentarzem, że tak nie było, mimo, że kilku nawiedzonych historyków twierdzi, że Mieszko był wikingiem, a Polska była przez nich zdobyta i rządzona długie lata. Drużyna Górewicza znów sobie zarobi, więc wszystko zostanie w rodzinie. A kolejna wystawa, mając na uwadze właśnie tego typu skandaliczną misję muzeum, powinna być może o tym, że nieprawdą są twierdzenia prof. Przemysława Urbańczyka i jego „wyznawców”, że „Polacy to Morawianie”. Tak przecież, zgodnie z podręcznikową wiedzą, też nie było.

A idąc za ciosem i trzymając się założeń muzealnych Bogackiego, na koniec sezonu hit, czyli wystawa o tym, że Polski w ogóle nie było przed przyjętym przez polityków jej początkiem datowanym na 14 kwietnia 966, czego akurat żaden z historyków nie potwierdza, ale to w niczym nie przeszkadza, by promować taki fałszywy przekaz historyczny w sferze publicznej. Ta ostatnia, z braków finansów, które poszły na ważniejsze wystawy, jak ta o Wielkiej Lechii, powinna być niskobudżetowa, wystarczą bowiem białe ściany. Choć po prawdzie, skoro nic nie było, to i ścian nie powinno być na tak zatytułowanej ekspozycji. Ale jak się ktoś będzie czepiał, to nazwać go „lechickim religijnym oszołomem” i po sprawie. W końcu mały, oślepiony słońcem Mieszko gdzieś musiał spaść z tego nieba. Białe ściany mogą więc być symbolem śniegów Północy, której potem został on królem. Od razu można ustanowić nowe święto narodowe na powiedzmy 10 lutego (dużo śniegu), jako „Dzień Zstąpienia z nieba twórcy Państwa Polskiego Mieszka”, albo krócej „Dzień Narodzenia Polski”. Usłużni historycy dostaną parę grantów, napiszą za nie artykuły, książki, referaty i „szafa gra”. Wystawę zrobi się objazdową po wszystkich muzeach Polski, Europy i Świata. I się zacznie. Wywiady, wizyty w zakładach pracy, konferencje. A dyrektor Bogacki zostanie ministrem kultury i jak jego nazwisko zobowiązuje, stanie się bogaty. W końcu przyznaje w filmiku, że marnie zarabia w muzeum. Nie trudno się domyśleć, kogo powoła na swojego zastępcę? Górewicz górą. Nie udało się mu załapać na żadną intratną fuchę przed laty, to w końcu teraz okazja znów się nadarza. Takiego mamy „Misia” na miarę naszych czasów.

Górewicz zadaje Bogackiemu jedno, chyba nie do końca przemyślane pytanie, o to, kto zawiódł w procesie edukacji, skoro pojawiają się takie pomysły, jak ten o Wielkiej Lechi, ale muzealnik ucieka od odpowiedzi na to pytanie i je bagatelizuje, mówiąc, że „to nieważne, kto zawiódł”. Nie o to przecież chodzi inicjatorom tej wystawy, by się skupiać na błędach, brakach i kłótniach akademików. To ich oponentów trzeba tu wykpić i zdeprecjonować ich aktywność, by stracili na popularności, a wszystko znów było po staremu.

Bogacki raz atakuje imiennie Bieszka, balansując na krawędzi posądzenia o zniesławienie, twierdząc kłamliwie, że przypisuje on sobie odkrycia, o których pisali wcześniejsi autorzy, co świadczy, że nie czytał żadnej książki tego autora, który akurat chwali się nie tym, że coś odkrył, ale że przypomina właśnie dziesiątki zapomnianych kronik i autorów. Muzealnik zapędza się w swej emocjonalnej wypowiedzi, mówiąc, że „Wielka Lechia była zawsze”, prostując jednak przy tym, że współczesna nauka odrzuciła te teorie. Potwierdza więc tym samym, mniej czy bardziej świadomie, że obecni autorzy piszący o Lechii, jako koncepcji historycznej nie kłamią. Dlaczego więc w ich narracji prezentowani są oni, jako „oszuści historyczni”? Bo obecnie tak ustalono? Ile takich ustaleń było do tej pory w podobnych tematach, jak chrzest Polski, kim jest Dagome, czy Polska to Sarmacja, a Polacy to Wandalowie? Czy naprawdę na to muszą iść publiczne pieniądze, by robić wystawę o tym, jak nie było, choć, jak wynika ze słów Bogackiego „Wielka Lechia była zawsze”? Przecież to bezsens.

Dyrektor zwraca się do lechistów bezpośrednio, nazywając ich kopistami, bo nic odkrywczego, jego zdaniem, nie wnoszą. Wpada tym samym we własne sidła, gdyż, jeśli przeniesiemy takie zarzuty i argumentację na świat akademicki, to każdy historyk, który podaje cytaty do źródeł jest kopistą. Tym samym potwierdza, chyba mało świadomie, że jednak oni nie zmyślają, jak mówił wcześniej, tylko powtarzają za dawnymi kronikarzami i historykami. Nie pierwszy raz sam sobie zaprzecza. Nie wiem, co osoba z taką metodologią pracy i wnioskowania oraz pokręconą logiką robi na tym stanowisko i za co otrzymała doktorat.

Bogacki oskarża turbosłowiańskich autorów o fałszerstwa, na przykład wspomnianej wyżej mapy, mimo, że sam przyznał wcześniej, że może ktoś zrobił ją dla żartu. Czyli znów coś mu logika zawodzi i jeden argument przeczy drugiemu, ale ciągnie swoją misję „dowalania” w sumie nie wiadomo, komu, poza Bieszkiem, który z tą mapą nie ma nic wspólnego, a co więcej wyraźnie pisze w swojej trzeciej „lechickiej” książce, że to przeróbka jakiegoś fana-amatora, o czym była już tu mowa.

Co gorsza, Bogacki z Górewiczem wyraźnie dzielą świat na „My-Oni”, sami uważając się za tych od „My”, czyli „Społeczeństwo”, ale zapomnieli zidentyfikować tych „Onych”, co wygląda na próbę sztucznego kreowania jakiegoś wroga społecznego. Jest to skandaliczne podejście do dyskursu na temat zapisów historycznych o Lechii, które, jak się okazało, nie są czczym wymysłem współczesnych autorów, tylko się do nich odwołujących. To ma być jednak zdaniem organizatorów wystawy „wroga działalność”.

Dalej Bogacki błysnął radą, że trzeba mieć na uwadze, to, że nie zawsze to, co piszą w książkach jest prawdą. Tak się jednak dziwnie składa, że właśnie akurat z takiego założenia wychodzą, ci, którzy tej prawdy poszukują w dawnych kronikach, a nie u współczesnych historyków, niezbyt zresztą zgodnych w kwestii rekonstrukcji naszych dziejów. Sugestie Bogackiego, że autorzy książek turbolechickich celowo oszukują, są na poziomie woja z pola bitwy w Wolinie, a nie doktora i dyrektora placówki publicznej finansowanej przez Samorząd Województwa Wielkopolskiego.

Pojawia się też postulat opatrywania nielubianych przez Bogackiego i Górewicza książek etykietą „historical fiction”, co już pachnie średniowieczną inkwizycją. Wyraźnie też taka propozycja nawiązuje poglądowo do manifestów nazi-pogan, czyli ruchu, w jakim aktywnie uczestniczył Górewicz i niewykluczone, że i sam Bogacki, który chełpi się znajomością z nim od zawsze.

Oczywiście nie może to dotyczyć pozycji wydawanych przez oficynę zainteresowanego (Triglav), która niedawno wypuściła na rynek m.in. „Księgę Welesa” uznawaną za fałszywkę. Ale jakoś na omawianej wystawie trudno znaleźć planszę poświęconą tej mistyfikacji. Kto ma zatem decydować, które książki piszą o prawdzie historycznej, a które nie? Panowie domagają się swoistej cenzury i zapewne sami chcieliby zasiadać w takiej radzie inkwizycyjnej. Stroje inkwizytorów Górewicz pewnie gdzieś tam już ma. Kolejna zabawa w odtwórstwo historyczne nam się tu szykuje. Przynajmniej w głowie twórcy tego skandalicznego reportażu o równie śmiesznej inicjatywie muzealnej.

Górewicz beztrosko przyznaje, że konferencja towarzysząca wystawie ma charakter kumoterski i biorą w niej udział „nasi koledzy, wieloletni znajomi, sami przyjaciele”. Tu nasuwa się od razu pytanie, na czym ta dyskusja między taką grupką znajomków ma polegać? Dlaczego nie poszli sobie po prostu na piwo ponarzekać i obgadywać innych autorów, którym zazdroszczą po prostu popularności. Jeśli mamy poważnie traktować to wydarzenie, jako konferencję naukową, to dlaczego kryteria doboru uczestników ograniczyły się do tego, czy kogoś dobrze dyrektor zna czy nie? Dlaczego nie zaproszono osób o innym spojrzeniu na ten temat, aby umożliwić dyskusję wymaganą przez podstawowe standardy tego typu wydarzeń naukowych? Czemu nie dano szansy odpowiedzi osobom, które są z nazwiska oskarżane o fałszerstwa, ograniczając im tym samym prawo do obrony i przedstawienia własnego stanowiska? Za tak skandaliczne podejście do sprawy ktoś powinien odpowiedzieć.

Całkiem mija się z prawdą Górewicz, zarzucając jakimś bliżej nieokreślonym autorom pisanie dla pieniędzy, przeciwstawiając ich naukowcom, którzy nie są krezusami, ale miłośnikami tematu. Zapomniał chyba, że za darmo raczej nie przedstawiali oni swoich referatów. Nie mówiąc już o polityce grantowej na uczelniach oraz niemałych pensjach akademickich. Mamy więc tu kolejne manipulacje faktami i stronniczość, bo przecież większość przykładów z plansz na wystawie tak naprawdę pochodzi z blogów pasjonatów, a nie od jakichś rzekomo bogatych autorów książek. Ci blogerzy robią to nie dla kasy przecież, ale z pasji, albo – jak w przypadku mapy, przy której rozmówcy stali ponad 10 minut – po prostu dla zabawy.

Skandaliczne są posądzenia Górewicza, że jacyś nielubiani przez niego autorzy próbują celowo zaciemniać historię Słowiańszczyzny. Nie daje przy tym żadnych konkretnych przykładów, bo ma przecież na celu tylko stworzenie aury niechęci i niewiarygodności wobec tychże osób, których na sali imiennie oczerniano pod ich nieobecność, która była zaplanowana przez organizatorów Nie omieszkał przy tym przypisać domyślnie sobie i jego kolegom z tej pseudokonferencji monopolu na prawdę o naszych dziejach, gdy tymczasem na całym świecie toczy się wielowiekowy spór o pochodzenie Słowian, etymologię ich nazwy, czy słowiańskość Wenetów, Wandalów i innych ludów. Bogacki dodaje w równie prymitywny sposób, że autorzy lechiccy nie są żadnymi badaczami, bo tylko „umieją czytać”. Ileż buty i pogardy jest w tych słowach. Chyba nie bardzo to przystoi szefowi instytucji kultury. Ale tak już jest, że w wielu miejscach w Polsce na ciepłych posadkach od kultury siedzą ludzie bez kultury.

Załamujące jest pseudo-dowodzenie przez Bogackiego i Górewicza niewiedzy krytykowanych przez nich bliżej nieokreślonych autorów. Porównują przy tym odwoływanie się lechistów do starych źródeł historycznych do samochodów na korbę, a nauka, jak i rozwój techniki idą przecież do przodu. Na czym więc według filmikowych krytyków ma polegać profesja historyka? Na czytaniu współczesnych prac swoich kolegów oraz krytykowaniu tez i opracowań nie-kolegów? Jakoś tak się składa, że dyscypliny naukowe, jak paleolingwistyka, czy archeogenetyka, obalają fałszywe paradygmaty np. o allochtonizmie Słowian (Underhill, Klyosov, Renfrew, Alinei, Kortlandt), pustce osadniczej, czy jakimś znaczącym zacofaniu naszych przodków wobec Germanów, co nam wmawiano przez wieki. Języki bałtosłowiańskie uważane są za najbardziej zbliżone do praindoeuropejskich rdzeni (Alinei, Jandacek, Kortlandt). Ale nasi rozmówcy chyba o tym nie słyszeli, bo czytają i zapraszają na konferencje tylko swoich kolegów, co sami przyznali.

W konferencji uczestniczyli tacy znajomi Bogackiego i Górewicza, jak:

  • Artur Wójcik – niedawny absolwent historii, bloger, hejter, pracownik muzeum UJK, który po linii branżowej z Bogackim, w ten sposób umiejętnie promuje swoją książkę o fantazmacie Lechii.
  • Michał Łuczyński – świeżo upieczony doktor onomasta, który naigrywa się z etymologii innych autorów, a sam tłumaczy np. zapis z Dagome iudex – Alemure, jako Lemiesza, czego nie trzeba nawet komentować. Można tylko dodać, że Górewicz wydał mu książkę, bo chyba nikt inny po klapie poprzedniej, nie chciał ryzykować.
  • Dariusz Sikorski – historyk, który na okładce swej książki o „religiach Słowian” (w liczbie mnogiej) dał wizerunek Odyna, twierdząc później, że to nie jego wina, tylko wydawcy, co zakrawa na jakiś żart.
  • Michał Pawleta – z UAM, który nazywa Wielką Lechię akurat fenomenem, tak, jak ja zatytułowałem swoją książkę na ten temat.
  • Ryszard Grzesik – z Instytutu Slawistyki PAN, przekonujący, że Attyla, Jafet, Hunowie i Lechici to bohaterowie średniowiecznej wyobraźni. Dowiadujemy się zatem, że i Hunów wymyślono, czyli nikt nie złupił ziem rzymskich, Galii i Germanii w IV wieku. Nie wiem, co to ma wspólnego z nauką.
  • Paweł Żmudzki – z UW, krytykujący przekaz Kadłubka o Imperium Lechitów. Górewicz potwierdza, że do XVIII wieku informacje przekazane przez Mistrza Wincentego były powszechnie uznawane za historyczną rzeczywistość. Nie dodał tylko, że właśnie narracja się zmieniła w tej kwestii, kiedy w tym stuleciu akurat upadła Rzeczpospolita i zaborcy zaczęli pisać nam historię na nowo, co nie jest żadną teorią spiskową, ale faktem znanym ze źródeł z tamtego okresu, do których tak chętnie odwołują się akurat koledzy Górewicza i Bogackiego zaproszeni na konferencję.
  • Stanisław Rosik – historyk referujący temat zestawiania Lechitów z czasami Rzymian i Polaków z Alemanami, którzy, zdaniem historyków, żyli w innych latach. Zapomniał dodać, że w armii rzymskiej służyła cała rzesza słowiańskich najemników, a Alamanami Francuzi nazywali mieszkańców Germanii, która była pojęciem geograficznym, a nie etnicznym. Zresztą Kadłubek dobrze zdawał sobie sprawę, że w okresie istnienia Alemanów Polacy nazywali się Lechitami i dlatego używa też takiego określenia, a nie tylko pisze o Polakach w czasach wczesnośredniowiecznych, kiedy Polski, pod taką nazwą, jeszcze nie było.
  • Maciej Michalski – z UAM miał referat o Wielkiej Lechii w XIX-wiecznych koncepcjach słowianofilów polskich, co także samo przez się potwierdza, że ten temat nie jest wymysłem współczesnych autorów, tak krytykowanych obecnie za odwoływanie się do tej historycznej koncepcji. Ani jak przekonują Bogacki z Górewiczem w jednym momencie na omawianym filmiku, pogląd ten nie pochodzi tylko od XVIII-wiecznych autorów.
  • Mateusz Bogucki – archeolog z PAN mówił o powstawaniu mitów i chętnie dorobiłby teorię, by znaleźć i badać jakiś nowy, dlatego sam mitologizuje wiele spraw.
  • Maurycy Stanaszek – z Państwowego Muzeum Archeologicznego w Warszawie, podważający przydatność wyników badań genetycznych w badaniach o pochodzeniu Słowian, co z postulowaną przez Bogackiego i Górewicza interdyscyplinarnością ma niewiele wspólnego. Taka ocena oczywiście jest właściwa osobom, które nie bardzo wiedzą, co to jest genetyka populacyjna, nie mają pojęcia o subcladach i określaniu czasu i kierunków migracjach ludów, na podstawie porównań i podobieństw znalezionych próbek DNA z różnych okresów.

Górewicz, sam będący odtwórcą historycznym i miłośnikiem średniowiecza, w kpiącym tonie dziwi się innym, że pasjonują się przebrzmiałymi opowieściami o Lechii z dawnych kronik, co już jest zwykłą obłudą.

Pod koniec, nasz „wikingofil” kilkukrotnie podając nazwisko Wójcika i tytuł jego książki, przyznaje, że celowo nie wymienia natomiast nazwisk krytykowanych autorów, by nie robić im popularności. O co więc tutaj, chodzi? Krytykuje się kogoś bezimiennie, choć Bogackiemu wyrwało się akurat nazwisko Bieszka, nie dając mu szans na odpowiedź na zarzuty, także z użyciem argumentum ad personam, co w ogóle jest niedopuszczalne w dyskusji publicznej, nie mówiąc już o naukowej. To jakaś farsa i ukryta promocja książki Wójcika, który prawdopodobnie jest pomysłodawcą tego całego, groteskowego wydarzenia (dlatego zrobiono go kuratorem wystawy). Wciąga się w ten cyrk, co organizatorzy sami bez kozery przyznają, grupkę znajomych, tworząc fikcyjną dyskusję naukową o czymś „czego nie było”, jak to argumentowali Bogacki z Górewiczem na początku. Później dowiedzieliśmy się, że jednak to „coś” istniało w historiografii aż do XVIII/XIX wieku, a nawet później, bo kpią i z metodologii oraz poglądów autorów z lat 60. XX wieku (całe grono autochtonistów).

Aby zrobić aurę międzynarodowości zaproszono bliżej nieznanego nikomu francuskiego uczonego, który referuje sprawę znalezisk z Gozel, również uznanych na początku za fałszerstwo, o co oskarżono ich odkrywcę. Ma to być porównywalny przykład do sprawy idoli prylwickich i kamieni mikorzyńskich. Tylko chyba celowo Francuz nie dodał, iż ów znalazca wygrał proces sądowy o zniesławienie, bo badania potwierdziły, że owe artefakty nie są wykonane współcześnie, co mu zarzucano, ale pochodzą z różnych okresów między V a XII wiekiem.

Niemiecki pastor, znalazca idoli prylwickich na kościelnej działce podczas prac budowlanych został oskarżony o mistyfikację w podobny sposób, ale to było ponad 200 lat wcześniej, gdy podobnych badań mogących potwierdzić autentyczność poprzez określone datowanie przedmiotów, jeszcze wtedy nie zrobiono. Przypięto mu łatkę fałszerza, a artefaktów nie przebadano do tej pory, mimo, że o to postulowałem w swojej książce „Słowiańskie skarby. Tajemnice zabytków runicznych z Retry” (2018).

Najwidoczniej lepiej podtrzymywać niepewne opinie z XVIII wieku, niż przebadać przedmioty nowoczesnymi metodami, co tak zachwalają przecież Górewicz z Bogackim. A jednak w tej kwestii, jak i wielu podobnych sami opierają się na XVIII-wiecznych autorach, którzy nie mieli narzędzi, by określić datację artefaktów, zamiast popierać wykonanie analiz laboratoryjnych i rozwiać wątpliwości w tej sprawie.

Pachnie to niekonsekwencją, tendencyjnością i nienaukowością oraz demaskuje całą tę grupę „wzajemnej adoracji”, która za publiczne pieniądze ośmiesza standardy prowadzenia dyskusji historycznej, ale i samo muzeum, które zamiast zajmować się dbaniem o pewien poziom edukacji, obniża go do rangi tabloidu, robiąc tzw. „gównoburzę”, jak na internetowych grupkach dyskusyjnych, skąd zaczerpnięto większość informacji i materiałów do przygotowania tej nikomu niepotrzebnej ekspozycji.

Podsumowując, Bogacki zaprosił Górewicza, by zrobił reportaż z antylechickiej wystawy oraz pomógł wypromować książkę młodego hejtera, archiwistę muzealnego Wójcika (branżowe wsparcie od Bogackiego), bo znają się od ćwierćwiecza, czyli jeszcze z czasów, gdy Górewicz całkiem otwarcie afiszował się z swoimi narodowo-socjalistycznymi poglądami, satanizmem i nazi-pogaństwem. Dyrektor muzeum dobrze wiedział zatem, kim on jest, tak samo, jak ich koledzy biorący udział w tej parodii konferencji. To jawny nepotyzm, czyli ręka rękę myje, a to wszystko za publiczne pieniądze. Ludzie tego typu powinni żyć w niesławie do końca swoich dni.

Tomasz J. Kosiński

24.03.2023

 

[1] Teksty w „Odali”, „Aryan Pride” i innych nazi-zinach i pismach nacjo-pogańskich.

[2] Górewicz to zastępca naczelnika neopogańskigo związku „Rodzima Wiara” z moralitetem opartym na „Wyznaniu Wiary Lechitów”.

[3] I. Górewicz, Igor o Słowianach… #66 Wielka Lechia, Harald w Wiejkowie i inne oszołomstwa cz. 1, https://www.youtube.com/watch?v=he6ZR1ZQLyc&t=184s [dostęp: 24.03.2023].

[4] J. Bieszk, Słowiańscy królowie Lechii. Polska starożytna, 2015, s. 241.

[5] J. Bieszk, rólowie Lechii i Lechici w dziejach, 2017, s. 274-276.

Wielka Lechia – wywiad z historykiem, czyli pleć pleciugo byle długo

Wideoprezentacje Wielka Lechia

Na YT na kanale wideoprezentacje znajduje się jeden z wielu filmików mających na celu wyjaśnić czym jest teoria Wielkiej Lechii, a demaskatorem rzekomych wymysłów na ten temat ma być historyk, nieważne jakiej rangi i z jaką wiedzą.

Wielka Lechia – wywiad z historykiem, czyli pleć pleciugo byle długo na YT

W filmiku pt. Wielka Lechia wywiad z historykiem, czyli Ator rozmawia z Pawłem Staszczakiem standardowo słyszymy same frazesy przeczytane z hejterskich blogów przez nikomu nie znanego, młodego człowieka, przedstawianego jako historyka, choć poza oprowadzaniem wycieczek, to żadnych badań on nie prowadzi, więc to raczej absolwent historii, a nie historyk.

Na pierwszy ogień idzie oczywiście Kronika Prokosza, która uznawana jest za Biblię Lechitów, choć ja i kilka innych osób uznawanych za zwolenników Wielkiej Lechii mamy sceptyczny stosunek do tego źródła, ale widocznie Wielka Lechia to tylko Bieszk i Szydlowski, reszta hop do tego samego wora.

Dowiadujemy się, że Lelewel był masonem, ale dobrym. Staszczak nie bierze pod uwagę, że słownictwo kroniki Prokosza jest współczesne, bo to przepisana kopia, dlatego rękopis jest na papierze, a nie pergaminie. Nikt nie twierdzi, że rękopis pochodzi z X wieku, ale że zawiera informacje pochodzące z kroniki z tamtego okresu. Kompilator z XVIII wieku mógł uwspółcześnić jej zapisy dla współczesnego mu czytelnika, by lepiej rozumiano te zapisy. Kwestia do ustalenia czy opierał on się na rzeczywiście istniejącej kronice lub jej kopii, czy to powymyślał opierając się częściowo na treściach innych zachowanych kronik, które zresztą komentator przytacza, nawet z XVI wieku. Twierdzenie, że ktoś może zakladać, iż cały tekst to jakiś artefakt z X wieku jest idiotyczne, a przypisywanie takiego poglądu Wielkolechitom jest celową manipulacją. Historyk Staszczak zrobił research na temat Wielkiej Lechii i Kroniki Prokosza, ale nawet nie wie, że rękopis znajduje się w zbiorach Biblioteki Narodowej.

Ator tłumaczy, że polscy kronikarze zmyślali, bo potrzebny był nam mit założycielski. Zapowiada też zrobienie odcinka o tym dlaczego królom opłacało się wstąpić do unii chrześcijańskich państw. Według niego główny powód to fakt, że stawali się pomazańcami bożymi, dzięki czemu można było wprowadzić większy zamordyzm w celu zagwarantowania spokoju społecznego. Czyli nasz wideobloger pośrednio sugeruje, że demokracja wiecowa, czyli dzisiaj parlamentarna, to przyczyna niepokojów społecznych i lepsza jest monarchia absolutna.
Prowadzący wyraża natomiast wątpliwości dlaczego pewne rzeczy u uznanych kronikarzy jak Kadłubek i Dzierzwa są uznawane za prawdę, a te o Lechii nie.

Informuje widzów, że polska szlachta uważała się za potomków Jafeta, a chłopów za potomków Chama, stąd wieśniaków nazywano chamami, co miało pejoratywny wydźwięk, bo to Jafet był tym dobrym synem Noego, a Cham złym, którego powinna spotkać boża kara. Podkreśla tym oczywiście negatywny wizerunek szlachty polskiej, nie jako obrońców kraju i twórców jego dumnej historii, o której tyle nasz historyk plecie, ale jako wyzyskiwaczy chłopów, ochlajtusów i sprzedawczyków, którzy doprowadzili do rozbiorów. Oczywiście nasi sąsiedzi nie mieli wyjścia i w obronie tychże chłopów rozgrabili nasz kraj, uciskając ich potem jeszcze bardziej, a dodatkowo germanizując i rusyfikując.

Młody historyk twierdzi, że są źródła pierwotne z czasów podbojów Aleksandra Mecedońskiego czy Juliusza Cezara, w których nie ma mowy o Imperium Lechitów. Nie dopuszcza jednak myśli, że pojęcie Germania to termin geograficzny i tak go traktował jeszcze Helmold czy Adam z Bremy pisząc, że “Słowiańszczyzna to największa z krain Germanii”. Jeśli przyjmiemy, że Germania Liberia to rzymska nazwa Lechii, wtedy argumentacja Staszczaka i jemu podobnych historyków jest nieprawdziwa. Może też nie wie, że Grecy walczyli z Sarmatami o czym jest wiele wzmianek historycznych. Kwestia tylko do ostatecznego ustalenia czy Sarmaci to nie inna nazwa Lechitów.
Zresztą Hunowie też przed inwazją na Rzym w IV wieku nie byli wymieniani w rzymskich ani greckich pismach pod taką nazwą, a jednak nie wiadomo skąd się pojawili i doprowadzili do spustoszenia Imperium Rzymskiego.

Argumentem za germańskoscią Gotów ma być język z Biblii Wulfilli zapisany wymyślonym przez niego alfabecie, dziś nazywanym gockim, choć jak wiemy mieli oni swoje runy i poza sztucznie stworzoną w tymże wymyślonym alfabecie Biblią nie mamy innych artefaktów w nim zapisanych. Ojcze nasz po gocku ma być zdaniem Staszczaka identyczne jak po niemiecku. Oj chyba nie widział tego tekstu, który jest tak samo podobny do staroniemieckiego jak i starosłowiańskiego.

Historyk wypowiada kolejny frazes, jak turbogermańską mantrę, że genetyka nie determinuje etnosu, ale to samo można powiedzieć o skorupach czy zapiskach historycznych, na których jednak sam opiera swoją wiedzę o migracjach i siedzibach poszczególnych grup etnicznych. Jednocześnie przyznaje, że na naszych ziemiach istniała kilkutysięczna ciągłość osadnicza.
Podaje jakieś absurdalne przykłady, że Grecy podbici przez Turków, mimo innych genów stali się muzułmanami, tak jak porwane przez Niemców polskie dzieci czują się teraz Niemcami, bo zostały wychowane w niemieckiej kulturze.

Wystarczy jednak podać przykład Wojciecha Kętrzyńskiego, który był zgermanizowanym Polakiem, a gdy dowiedział się o swoich korzeniach, przyjął polskie nazwisko oraz zaczął pisać o polskim dziedzictwie. Podobnie rzecz się miała z wielu innymi przymusowo ukulturalnianymi ludźmi, co pokazuje, że przywiązanie rodowe jest silniejsze niż narzucona kultura.

Ator przyznaje, że Rzymianie zakłamywali fakty o barbarzyńcach w obawie przed ich odmiennymi zasadami społecznymi, które mogłyby zarazić Rzym, np. równouprawnienie kobiet, co nasz specjalista od historii zbywa milczeniem.

Sprawę bitwy nad Tollense nasz, kompletnie nie zorientowany w wynikach badań genetycznych znalezionych tam szkieletów, historyk podsumowuje jedynie, że ona się wydarzyła, choć nie ma o niej zapisów historycznych. Ojej, czyli dla historyków nie powinna istnieć, dlatego więcej nic nie mówi na jej temat i nie wspomina, że w pierwszym komunikacie podano, iż znaleziono materiał genetyczny podobny do współczesnych Polaków, Skandynawów i ludów z południa Europy.

Nie zauważa, że skoro w Biblii jest zapis, że Samson przybył do Lechii to kraina ta musiała się tak nazywać przed jego przybyciem, a on tylko według tego opisu nazwał samo wzgórze Ramat Lechi, czyli Lechickie Wzgórze jako miejsce, gdzie pokonał Filistynów. Jeśli ktoś chce wierzyć, że zrobił to oślą szczęką to już jego sprawa. To, że w obecnym słowniku hebrajskim “lehi” znaczy szczęka, nie oznacza, że to od szczęki powstała nazwa krainy. Zapewne i samo wzgórze też ma podobny, lechicki rodowód, a Żydzi obcą nazwę skojarzyli ze swoim słowem “szczęka” i wymyślili bajkę o Samsonie pokonującym tam Filistynów. Historyk każe nam jednak wierzyć w cudowną moc oślej szczęki. Dziękujemy.

Poczet jasnogórski nazywa XVIII-wieczną propagandą i galeryjką. Jak widać ma “duży” szacunek do pielęgnowania tradycji historycznej przez środowiska kościelne.

Oczywiście młody historyk stwierdza jednoznacznie, że na tablicy na kolumnie Zygmunta III Wazy w Warszawie jest zapis, że był on 44 królem Szwecji. Nie wyjaśnia, że tablica dotyczy króla Polski, a  w ówczesnych pocztach wymieniano akurat 44 władców naszego kraju i że ta zbieżność z tym, że to w Polsce panował 44 lata, a w Szwecji tylko kilka, miała tegoż króla czynić kimś wyjątkowym, jak pisał Mickiewicz “a liczba jego 44”.

O mapie Lechia Empire mówi, że wiele osób uznaje ją za autentyk, choć mało kto tak kiedykolwiek twierdził. Nawet Bieszk podkreślał, że to amatorska rekonstrukcja, ale zgodna z prawdą historyczną. To krytycy teorii Wielkiej Lechii na siłę i celowo forsują wersję, że ma to być największy dowód na istnienie Imperium Lechitów w celu ośmieszenia jej zwolenników.

Wiąże także błędnie nazwę Lechów z Lędzianami plotąc coś bez przekonania, że to oni, a nie Polanie mogli założyć Państwo Piastowskie, bo na istnienie Polan nie ma dokumentów. Aktu urodzenia Mieszka I też nie ma, co nie znaczy, że spadł z nieba. Ale logika jak widać rzadko towarzyszy rozważaniom historycznym naszych “uczonych”. Poza tym o przodkach Mieszka I pisał chociażby Widukind, więc czemuż to historycy uważają ich za postacie legendarne?

Staszczak ironicznie pyta dlaczego Kościół nie zniszczył informacji o innych pogańskich imperiach, jak Babilonia, Egipt, Grecja czy Rzym, na co akurat Ator mądrze odpowiada, że tamte imperia nie istniały już w czasach tworzenia potęgi kościelnej, więc nie stanowiły takiego zagrożenia jak oporni Słowianie.

Historyk w równie ironiczny sposób pyta czemu to, co znamy o Lechii zostało zapisane przez kościelnych duchownych, skoro to Kościół miał niszczyć ślady po jej istnieniu. Prowadzący znów prosto mu odpowiada, że widocznie nie wszystko udało się zniszczyć. Swoją drogą obaj panowie nie zauważają, że w Kościele też istniały różne frakcje oraz, że pismo od wieków, także w czasach pogańskich, było domeną kapłanów, gdyż miało charakter głównie sakralny, jako pochodzące od Boga i jemu przeznaczone, stąd napisy na nagrobkach, czy pod posągami idoli.

Na koniec Staszczak gra już wyraźnie katolicką kartą o 1000 letniej dumnej historii Polski od czasów Mieszka I, a doszukiwanie się wcześniejszych przejawów istnienia jakiejś państwowości na naszych ziemiach nazywa “dorabianiem protezy historycznej”.

Na dobitkę, mimo przytaczania wcześniej kościelnych kronikarzy piszących o Lechii, którym zarzucał patriotyczne fantazjowanie, stwierdza, że początki mitu Wielkiej Lechii wywodzą się z rosyjskiego panslawizmu, wykazując się zarówno brakiem zrozumienia i genezy powstania obu idei, jak też nieznajomością sceptycznych wobec Rosji poglądów jej wielu obecnych zwolenników, jak chociażby Szydłowski czy Białczyński.

By uwiarygodnić swoje dyrdymały, Staszczak przyznaje, że jego opinia opiera się na opini innych uznanych historyków, bez podania ich nazwisk, którzy nie byli jego zdaniem przekupieni. Ciekawe jakiż to uznany historyk twierdzi, że napis na tablicy na kolumnie Zygmunta III Wazy o 44 królu Polski dotyczy tylko panowania w Szwecji? Nie zauważa, że jest to powielanie paradygmatów naukowych  i bzdurnej argumentacji internetowych hejterów podających się jak on sam za historyków. Historia jest i była upolityczniana, a ci, co nie potrafią sami myśleć niezależnie robią za użytecznych idiotów, powielających stworzone ze względów politycznych frazesy i kłamstwa.

Cały wywiad to żenujący pokaż ignorancji i arogancji środowiska krytyków Wielkiej Lechii. Widać nawet, że samego prowadzącego nawet te oklepane banały i oskarżenia nie przekonały. Czekamy na kolejnych odważnych historyków, którzy w podobny sposób chcą się ośmieszać firmując dogmaty rodem z zaborów.

Może też ktoś wpadnie na pomysł, by zaprosić przedstawicieli obu stron sporu. No ale przecież polemika z głupstwem nie ma sensu, lepiej i bezpieczniej pleść swoje. A nuż to głupstwo wykazałoby kto tak naprawdę plecie głupoty.

Tomasz J. Kosiński

21.02.2020

Wandiluzja Wilhelma Tella polskiej archeologii

Okładka Wandaluzja

Juliusz Prawdzic-Tell na swej stronie wandaluzja.pl tworzy nową mitologię polską na bazie własnych wymysłów, luźnych skojarzeń i wybiórczego doboru faktów. Rzadko podaje źródła swych rewelacji. Jego teksty to bezładny zapis myśli, bez stylu, bez porządku, bez sensu.

Poniżej próbka jego możliwości erudycyjnych ze Wstępu do Wandaluzji:
“Wg Prometeomachii to król Egejów Prometeusz, który zbudował obecną katedrę w Palermo, chcąc zdobyć metalurgię brdneńską wyprawił się do Czech przeciw Trytonowi, któremu w sukurs podążył Chejron z Jutlandii, który przegrał. Wobec tego do Bohemii popłynął Łabą król Hellenów Posejdon, który pojmał Prometeusza. Posejdon, panując nad kilkoma metalurgiami, zbudował miasto, które nazwano Posonium-POZNAŃ.   Architektury Prometeusza i Posejdona były STROPOWE i zachowała się jako kościoły targowe, administrowane w średniowieczu przez dominikanów. Pałac Posejdona w Poznaniu zachował się jako obecny klasztor jezuitów a jego grobowiec był w kaplicy II na Ostrowie, którą rozebrała Dobrawę na mauzoleum dla siebie w postaci obecnej kaplicy Mariackiej (III). Rynek we Wrocławiu budował zięć Posejdona Tymoteusz….” itd.

Również zdolności etymologiczne autora przebijają wszystkich. Pierwszy przykład z brzegu: “Jan Luksemburski zburzył zamek GARGAMELL w Krakowie oraz zdobył Sieradz, Wenedę i Płock. Sieradz i Wenedę kazał rozebrać na cegłą dla Królewca a Megalityczny Płock na WAPNO. To co zostało z Wenedy nazwał Big Ghost czyli Bydgoszcz.” Dobre, król z niemieckiego rodu w XIV wieku nazywa rzekomo zburzone miasto w Polsce po angielsku.

To jeszcze nic, etnonim Cymbrów wyprowadza od… Cymbałów, a nazwa Neurowie, użyta przez Herodota może, według Prawdzica, pochodzić od Góry Narad w Poznaniu, gdzie był Sejm. Arminiusz to Armeńczyk, Odoaker – Odyniec, a Skarb Nibelungów to Skarb Niebłogi. Takich “potworków” słownych będących efektem jego pseudoetymologicznych rozważań jest u Prawdzica cała masa.

Okazjonalnie zdarza mu się przytoczyć jakieś źródło dla uwiarygodnienia swoich wynurzeń, jak choćby: “Tą kwalifikację potwierdzają też dane, że pod Troją byli Słowianie (Strzelczyk J., Od Prasłowian do Polaków; Dzieje Narodu i Państwa Polskiego, KAW Kraków 1987, s. 21).” Problem tylko w tym czy w tym źródle rzeczywiście znajduje się to, o czym pisze nasz fantasta. Jeśli Strzelczyk rzeczywiście wspominał  gdziekolwiek i kiedykolwiek na poważnie o Slowianach pod Troją, to odszczekam wszystko, co pisałem złego na jego temat.

Jakże miło czyta się nie tylko o Frygach z Pragi, Kroku-Kronosie, albo o starożytności mojego rodzinnego miasta Kielce, tyle tylko, że to bzdury jakich mało: “Panowało przekonanie, że wojna trojańska była światową wojną przeciw hetyckiemu monopolowi żelaza i stali, ale okazało się, że Imperium Hetyckie było bliskowschodnim dystrybutorem Żelaza Ryskiego i aryjskiego stalownictwa kieleckiego. Potentatami były Żelazo Gdańskie i stalownictwo śląskie, toteż gdy doszło do porozumienia między Rygą a Kielcami oraz Wrocławiem i Pragą to między tymi lwami musiało dojść do śmiertelnej walki, którą zażegnał Achilles z Pragi wywołaniem Wojny Trojańskiej.”

Jego wizję historii możemy nazwać Wandiluzją. Nawet przy dużej chęci i sympatii dla lechickiej idei nie da się tych fantasmagorii traktować poważnie. Jest tyle nieodkrytych i zakłamanych spraw z naszych dziejów, że tworzenie nowych wymysłów i dziecięcych interpretacji jedynie gmatwa całą sprawę i wygląda, albo na celową robotę ośmieszenia teorii Wielkiej Lechii, albo produkt schizofrenicznego umysłu autora.

Prawdzic przedstawia się jako naukowiec, a dokładniej archeolog reprezentujący
Lwowsko-Wrocławską Szkołę, której przedstawicieli “wytruto jako nacjonalistów i został Tylko On”. Cud po prostu, albo oszczędzono go, bo nie był nacjonalistą, czyli patriotą polskim. Ma być kolegą m. in. Kostrzewskiego i Szczepańskiego, autorem książek i artykułów naukowych. Jeśli to prawda, to można pogratulować polskiej nauce takich przedstawicieli. Przy nim “niedouczeni” turbolechici, w ocenie turbogermanów, jak Szydłowski, Bieszk, czy Białczyński, to profesorowie.

Książkę Prawdzica wydało katolickie wydawnictwo “Powrót do natury”, co też daje do myślenia.

Jego praca intryguje i może inspirować do dalszych poszukiwań, ale trzeba uważać, by w procesie szukania prawdy nie wpaść we własne sidła, tak jak Prawdzic. Zastępowanie kłamst fantasmagoriami jest iluzją prawdy, wandalstwem naukowym, Wandiluzją.

Tomasz J. Kosiński
17.02.2020