BezChaosowania – kanał pełen spokoju i wiedzy

Czesław Michałowski prowadzi od lat popularny kanał BezChaosowania na YouTube, gdzie prezentuje m.in. książki mówione. Wyszukuje on publikacje m.in. XIX-XX wiecznych autorów, zapomnianych lub pomijanych w dyskursie akademickim. Czyta je swoim ciepłym głosem, pozwalając nam na odkrywanie wielu informacji o naszych lechickich dziejach, słowiańskiej i wedyjskiej naturze oraz duchowości.

Największe wrażenie zrobiła na mnie playlista z 50. książkami o Sławianach z książek sprzed 100 lat.

Wendica – naturalny język wiedzy. Lexia 4 – Słowo, czyli rzecz. Słowianie, zwani też Słebami, łebscy ludzie słów i wiedzy.

Słebia

Przeglądając online “Słownik staropolski“, który każdemu polecam, zdałem sobie sprawę z tego, jak wiele słów, używanych jeszcze 2-3 wieki temu, wyszło z użycia, jak się zmieniały ich formy gramatyczne oraz co tak naprawdę oznaczały i jakie jest ich pochodzenie.

Żałuję niezmiernie, że wciąż nie ukończono “Słownika prasłowiańskiego” (doszli do K), który obejmuje jeszcze starsze formy i przykłady słów, jakich dzisiaj już nie używamy, ani nie rozumiemy. A mogą one wiele nam przekazać o dawnych czasach, życiu i kulturze naszych przodków oraz olbrzymiej wiedzy, jaką oni posiadali. Wyrażali ją właśnie w określonych słowach będących opisem otaczającej ich rzeczywistości.

Podczas studiowania “Słownika staropolskiego”, dłużej zatrzymałem się na kilkudziesięciu pozycjach, w tym na Krzykać, krzyczeć. Ten niepozorny czasownik natchnął mnie do pewnych rozważań, o których już wcześniej pisałem w swoich artykułach i książkach, ale warto je chyba tutaj przypomnieć. Zwłaszcza, że coraz bardziej przekonuję się do tezy, iż wyraz “słowo” może znaczyć “s/z [g]łowy”. Bo, jak to ujęto w narracji chrześcijańskiej, “na początku było słowo”, które “było u Boga” i “ciałem się stało”.

Abstrahując od tego, iż jest to metafora odnosząca się do Jezusa, spróbujmy podejść do tego opisu bardziej dosłownie.

Wiemy, że *rzyk oznacza ‘rzeknąć, rzec’. Dlatego imię Gęsierzyk (łac. Genseric) literalnie znaczy “gęsi krzyk”. O porównaniach Słowian do ptaków pisałem wielokrotnie, chociażby w “Wierze Słowian”.

Z czasem *ryk (*ric / *rix) zaczęło oznaczać rycerza, czyli woja, który ryczał przed walką, by przestraszyć wroga, a później nawet powstało od niego określenie ‘króla’ (łac. rex) lub ‘bogacza’ (ang. rich).

Zatem Gęsierzyk mógł być już “gęsim rycerzem”, albo nawet “gęsim królem” – gąsiorem. Czyli innymi słowy, był on władcą ze szlachetnego rodu, bo gęsi kojarzono z lęgiem, gniazdem, nowym życiem. Tak przy okazji, kto wie, czy na denarze Mieszka nie widnieje akurat gęś, bo orła ten rysunek nie bardzo przypomina.

Dlatego też wyraz ‘głęgol’, od którego powstała nazwa ‘głęgolicy’ (głagolicy), to słowo, a odwołuje się ono właśnie do gęsiego gęgu (gęgania). Także termin “gens” (pochodzenie) oznacza rzeczywiście “gęś”. Podobnych porównań i powiązań ludzi z gesiami jest znacznie więcej.

Ale zajmijmy się bliżej rodowodem słowa “słowo’. Zauważmy, że czasownik “rzykać” – gadać, mówić, sławić, w formie dokonanej *rzec, jest tożsamy z rzeczownikiem “rzecz”. Nawet po serbsku ‘słowo’ to po prostu реч ‘reč’, podobnie jak chorw./bośn. ‘riječ’. Z myśli kołaczących się w głowie powstaje bowiem coś rzeczywistego, tj. rzecz – słowo, które pierwotnie mogło istnieć w znaczeniu “z [g]łowo”.

Zatem ‘sława’ to “s/z [g]ława”, jako ‘mowa’, czyli wyrażanie myśli z głowy w słowach. A dowodem na taką etymologię ludową (właściwą ludziom) może być łaciński zapis “Sclaveni”, czyli “Zglaveni”. Przy czym, należy wiedzieć, że w łacinie antycznej litery ‘c’ używano do wyrażenia dwóch fonemów /k/ i właśnie /g/, zanim nie stworzono nowej litery G od C z kreseczką. Dlatego Kadłubkowy Grakh to Krak.

Dodatkowym potwierdzeniem, że wyraz ‘słowo’ pochodzi “z głowy”, także jako wyjaśnienie formy jego zapisu “s/z [g]łowo”, może być – znany antycznym pisarzom – etnonim “Słebowie”. Tak się składa, że ojciec niemieckiej lingwistyki, Jacob Grimm, tłumaczy go (Sueven/Sueben), jako Słewowie / Sławowie, czyli Słowianie (Sklawen/Slawen). Choć on akurat wiązał go ze “slobodą” – wolnością, co też jest warte uwagi.

Moim jednak zdaniem, Słebowie mogą być ludźmi “Z łeba”, tzn. “Z głowy”, czyli, po dzisiejszemu, po prostu “łebscy” (mądrzy). Dopiero później zwani oni byli w uproszczeniu Słewami/Sławami, gdy i ‘s[g]łowo’ ‘słowem’ się stało i w takiej formie zamieszkało między nami po dziś dzień.

Inna opcja, to możliwość, że uważali się sami za namiestników, posłańców boga (głowy, łba) na Ziemi. Albo, w dość kontrowersyjnym rozumieniu, byli wręcz tymiż bogami lub ich potomkami – herosami (junakami, bohatyrami).

Pamiętajmy, że owi Słebowie mieszkali nad Łabą (Elbe<>Łebe), czyli Łebą, której nazwa kojarzy się nam właśnie z “łebem/łbem” – głową. To raczej nieprzypadkowy wybór znaczeniowy dla tego hydronimu. Łaba/Łeba była bowiem główną rzeką dla mieszkańców Słebii (wschodniej Germanii), jaka łączyła góry z morzem (Bałtykiem), metaforycznie uznawanym zapewne za “głowę” (łeb, szczyt) znanego im świata. Za morzem miała znajdować się kraina zmarłych – Nawia.

W takim razie, najstarszym zapisem etnonimu “Słowianie” jest, nie greckie

“Suobenoi” Ptolemeusza z 150 r. n.e., ale łacińskie “Suebi”, odnotowane już przez Juliusza Cezara, a potem Tacyta oraz innych starożytnych pisarzy.

Przypomnijmy, że tenże Tacyt opisywał Słebów, jako największy, najszlachetniejszy i najdzielniejszy lud zamieszkujący Germanię. Byli oni więc Germanami jedynie z geograficznego punktu widzenia, a nie etnicznego. To Słeby > Słewy > Sławy > Sławeni / Słowianie, spokrewnieni z sąsiednimi Lugiami (Lęgami / Lęhami) i Wendami (Wędami / Wenedami / Wedami / Wedunami / Wenetami / Wętami / Antami / Wandalami / Windulami / Winulami). O Sławii, jako największej krainie Germanii, pisał z kolei Adam Bremeński.

Idźmy jednak dalej. Skoro już wiemy, że ‘słowo’ to ‘reč’ (rzecz), czyli urzeczywistniona, wypowiedziana myśl, to, mając powyższe na uwadze, nazwa “Rzecz pospolita” oznacza “Słowo powszechne”, czyli inaczej jest to “Sławia” (mowa je wyrażająca). Z grecka zwana “Lehią”, bo gr. lexi ‘lehi’ to słowo, co potwierdza łac. lexicon – słownik.

Dlatego można twierdzić, że obecna nazwa naszego kraju jest tożsama z innymi słowiańskimi nazwami państwowymi, jak Słowenia, czy Słowacja. A powszechnie używany obecnie przymiotnik “Polska”, czyli skrót od “Polahska” (podobnie jak Hrvatska, Česka, Blgarska, czy Svenska) stał się rzeczownikiem określającym Państwo Polskie (naszą rodzimą ziemię, krainę).

Czas sobie uświadomić, że zdrowy patriotyzm zbudowany jest na narodowej tożsamości, a ta jest oparta na wiedzy historycznej i tradycji oraz jest przejawem wspólnoty językowej i kulturowej.

Także wszelka mądrość pochodzi z wiedzy, ale i pomyślunku oraz doświadczenia, a wyrażana jest słowami, znakami, gestami i działaniem. Przy czym, najbardziej nas tutaj interesujące słowa, to oporządkowane myśli pochodzące z głowy. To praweda (prawda), czyli swoiste “słowo boże” – wieść, obwieszczenie ([A]westa), które nasi przodkowie przekazywali mniej oświeconym ludom wędrując (wędując) po świecie, jako misjonarze Wedy.

W tym przypadku, nie jest to jedynie słuszna, objawiona mi wiedza tajemna, ale efekt przemyśleń, dedukcji, logiki, zdrowego rozsądku i kojarzenia faktów z różnych dziedzin. Z pewnością nie są to wyłącznie zabawy językowe, czy turbosłowiańskie konfabulacje, jakby niektórzy chcieli. A raczej propozycja niezależnego slawisty, jak można wyjaśnić sens i pochodzenie pewnych słów, pozostająca do dyskusji.

#wendica #słebowie #Słowianie #wendowie #Lechia #Sławia #Suebia #Suebi #Suevi #łeba #Łaba

Misja Wedukacja, czyli skąd się wzieli Polacy – spotkania autorskie z Tomaszem J. Kosińskim (lato2023)

Baner Wedukacja 2023

Podczas letniego objazdu po kraju w 2023 roku Tomasz J. Kosiński uczestniczył w 26. spotkaniach autorskich z prelekcjami m.in. na następujące tematy:

  • „Wedukacja, czyli Praweda o Wędach, Lechach i Słowianach”,
  • „Słowianie na ziemiach dawnej Polski na początku naszej ery – polemika z koncepcją allochtoniczną”,
  • „Starożytni Słowianie”,
  • „Słowiańskie tajemnice”,
  • „Skąd się wzięli Polacy”,
  • „Dawni Słowianie a plemiona filipińskie”.

Spotkania odbywały się na festiwalach historycznych, imprezach propagujących słowiaństwo, ośrodkach kultury, placówkach muzealnych, siedzibach organizacji pozarządowych, bibliotekach, księgarniach, klubokawiarniach.

Wszystkie imprezy były pro publico bono. Niektórzy lokalni organizatorzy wprowadzili bilety wstępu, zwłaszcza na festiwale i większe imprezy z prelekcjami innych wykładowców oraz dodatkowymi atrakcjami.

W pogramie spotkań były także dyskusja, konkursy z nagrodami i podpisywanie książek przez autora.


HARMONOGRAM SPOTKAŃ AUTORSKICH
CZERWIEC

LIPIEC

SIERPIEŃ

Nestor, czyli mity minionych lat

Nestor

„Powieść minionych lat” jest jednym z najważniejszych źródeł na temat najdawniejszych dziejów Rusi Kijowskiej, a także Polski i Słowiańszczyzny. Zapis kronikarski pierwszych edycji dochodzi do 1117 roku, a znane redakcje różnią się nieznacznie, w zależności od okresu powstania.

Mimo, iż tekst ten jest dobrze znany istnieje sporo rozbieżności w jego tłumaczeniu zarówno na język rosyjski, jak i polski. Dlatego wokół wydarzeń podawanych przez Nestora i jego pomocników oraz następców, narosło wiele mitów i niejasności, a historycy tradycyjnie prześcigają się w interpretacjach, co niestety czasem zaciemnia sprawę, zamiast ją rozjaśniać. Jednym z takich przykładów jest tłumaczenie zapisu o Wołchach, którzy mieli gnębić Słowian nad Dunajem, co spowodowało ich migrację nad Wisłę. Spotyka się tu głównie wyjaśnienie, że Nestorowi chodziło o Włochów (Rzymian), Franków, Bizantyjczyków lub sporadycznie Wołosów (Włachów), co już jasno pokazuje, jakie niezgodności istnieją wśród uczonych w tym względzie. Innym problemem jest rozumienie pochodzenia Rusów, mimo iż latopisiec wyraźnie odróżnia ich od Szwedów, Normanów, Danów, czy Gotów, to jednak większość akademików, na podstawie tego przekazu, uznaje ich za Skandynawów, utożsamiając raczej bezpodstawnie właśnie ze Szwedami, czy Normanami.

W niniejszym opracowaniu staram się uporządkować wiedzę przekazaną w „Powieści”, zwłaszcza dotyczącą Lachów, Polaków i Polski oraz pochodzenia Słowian. Zwracam też baczną uwagę na kwestie dyskusyjne, próbując przedstawić własne stanowisko wobec problemów związanych z odczytem treści tego dzieła i jej właściwego rozumienia.

Mam nadzieję, że powrót do tego tematu i odrzucenie mitów z nim związanych, powielanych w literaturze od lat, stanie się pretekstem do wznowienia dyskusji o znaczeniu „Powieści dorocznej” także w badaniach historycznych dotyczących naszego kraju oraz pomoże w formułowaniu właściwych wniosków o lechicko-polskich dziejach.

Więcj na: https://www.academia.edu/71673592/Nestor_mity_minionych_lat

Wenetowie podbili Europę

Mapa Galii I w. p.n.e.

Na załączonej mapie przedstawiającej zasiedlenie Galii w I w. p.n.e. widać  Wenetów w Armoryce (Aremorio – Morze Ariów), a po sąsiędzku m.in. Venelli (Winilów), Lexovii (Lechów), Eburowices (Burowiczów – Wojowniczych), Bellovatii (Białowatów – Wielkich Panów, bo *vel – wielki, a *vat – wit, pan), a dalej Lungiones (Lędzian), Arverni (Arwiernów – wiernych Ariów), Treveri (Trewerców – Trzywierców), Raurici (Rauricze – Jasnogórcy, bo *ra – boska jasność, energia i *ur – góra, wysokość), Santones (Santowie, czyli „z Antów”), Latobrigi (Latobrzegi – Prawobrzeżni, bo *lato potocznie znaczyło też prawą stronę, a zima – lewą; to rezydenci terenów na prawym brzegu Renu), Nemetes (Niemiecze, czyli „nie z miecza”, tj. nie Słowiano-Ariowie = Niemcy), Vangiones (Wandzianie, potomkowie Wandy – Wendów), Segusiavii (Sągęsiowie, tj. z gęsiego, czyli szlachetnego rodu, jak Gensierzyk), Sequani (Sek+Wani, Potomkowie Wanów, co dziwne rezydujący nie nad Sekwaną), Ruteni (Ruseni, bo Ruthenia to Ruś), Vellavi (Welabi – Wielkołabowie), Boii (Bojowie – Wojowie), Gabali (Gębale – Mówiący – Sławianie/Słowianie, od sławienia – mówienia, jak w relacji Chasdaja ibn Szapruta słowiańscy Gebalim, którzy są al-Sekalab – Sklaw – Sławami), Helvetii (Czciciele Słońca, bo *hel – helisa, słońce = gr. helios, a *vet – wit, witacz, czciciel, pan), Volcae (Wołkowie – Wilcy).

Mamy tu też miasta: Avaricum (Awarów), Lugudunum (Lugiów), Vienna (miasto Wanów, jak Wien – Wiedeń), Ruscino (Ruskino), Lutetia (Lutecja – Lutyków – Srogich), Alesia (Lesów – Lechów, bo pochodny przymiotnik to lacki, leski, jak nazwisko Łęski, Łaski), góry: Iura Mons (Jurne Góry, czyli Białe Góry), Alpes Montes (Srebrne Góry, od alv, alb, alp, elb, elf, olb, ołów – srebro), rzeki: Rhodan (Niebiańskiego Roda, bo *Rhod – Rod, ród, a *an – niebo), Tannis (Toń, jak Tanais – Don), Arar (Ariów), Dubis (Jasnodębowa, bo *dub – dąb, a *is – jasny).

Wygląda na to, że Tadeusz Miller miał rację i Wenetowie przed naszą erą podbili Europę, także zachodnią pozostawiając po sobie wiele nazw miejscowych i plemiennych[1]. Nie mamy pewności, czy nazwane przez sarmackich Wenetów plemiona były słowiańskie czy celtyckie, ale wygląda na to, że wiele nazw z Galii ma ario-słowiański – wenecki rodowód, a co więcej widać wiele analogii z nadbałtyckich ziem.

 

[1] T. Miller, 3 tysiące lat Państwa Polskiego jakiego nie znamy, Bielsk Podlaski 2000.

 

Tomasz J. Kosiński

24.04.2020

 

 

Lugiowie, czyli Liga wolnych Ludzi – Lechów

Lugiowie

Lugiowie (Lugi, Lygii, Ligii, Lugiones, Lygians, Ligians, Lugians, Lougoi), znani w źródłach z okresu już przed naszą erą i w pierwszych wiekach naszej ery, czasem określani byli też jako Vandilii (Wandalowie). Kojarzeni są z kulturą przeworską, a niektórzy łączą z nimi m.in. stanowisko w Masłomęczu w Lubelskiem oraz w Bejscach (Jan Bulas). Co istotne, kultura przeworska wykształciła się na obszarze Polski Środkowej, a następnie jej ekspansja następowała w kierunku południowym, wypierając stamtąd Celtów (o czym świadczy zanik koła garncarskiego w tym czasie), co wyjaśniał Kostrzewski. Stanowi to dowód, że Lugiowie nie mogli być ludem celtyckim, bo Celtowie napierali ze swoją kulturą lateńską z południa na północ. Wygląda wręcz na to, że dość szybko ulegli oni slawizacji i zasymilowali się oni z miejscową ludnością lugijską. Za słowiańskością Lugiów opowiadali się m.in. Lehr-Spławiński, Tymieniecki, Rospond.

Siedzibami Lugiów były terytoria między pasmem górskim (Sudety i Karpaty) na południu, za którym rezydowalii Dakowie i inne ludy, a ziemiami Gotów na północy, faktycznie pokrywające się z terenami zajmowanymi później przez Łużyczan, Polan i Białochrobatów (Wiślan). Na lewo od nich bytowali Suebowie (Sławowie), a na prawo Venedi (Wenedowie), które to plemiona też wielu badaczy uznaje za protosłowiańskie.

Tworzyli federację (ligę) różnych plemion i możliwe, że pochodzili z lokalnych grup ludności używających języków staroeuropejskich i/lub indoeuropejskich (kultury łużycka i pomorska), z pewnymi wpływami kulturowymi, zarówno celtyckimi, jak i germańskimi[1].

Lugiowie kontrolowali w pewnym okresie handel na Bursztynowym Szlaku. Rozwinęli też na wielką skalę hutnictwo żelaza i bogacili się na handlu bronią.

Dziwnym trafem plemię o takim samym imieniu spotykamy także w południowej Szkocji. Ten fakt oraz podobieństwo ich etnonimu do nazwy galijskiego boga Luga (Lugha, Lugosa)[2], trzygłowego boga światła i urodzaju, stanowią przesłanki dla niektórych uczonych, by uznawać ich za lud celtycki. Celtyckiego boga Luga odnoszono też do nordyckiego boga ognia Logi (Loge), znanego z Edy prozatorskiej. Moim zdaniem o ile szkoccy Lugii mogą zawdzięczać swoją nazwę bogowi Lugowi, to ich nadwiślańscy imiennicy mają typowo słowiański rodowód, a zbieżność nazw jest przypadkowa i wynika z ograniczeń łaciny, przez co nie dało się w jej archaicznym alfabecie zapisać obco brzmiących nazw, jak np. Ludzie, czy Lędzianie. Nie można też wykluczyć, że nazwa plemienna Lugii dotarła do Szkocji wraz z Wenedami.

Wydaje mi się też, że gdyby nazwa Lugiowie pochodziła od boga Luga to musiałby on być ich bogiem naczelnym. Jednak Tacyt, opisujący wierzenia Lugiów i ich bliźniacze bóstwa Alcis (Alki – Lelki, tj. Lel i Polel, czyli Słońce i Księżyc) nic nie wspomina o żadnym bogu Lugu, ani innym, którego możnaby kojarzyć z Celtami. Zatem relacja Tacyta zaprzecza tej teorii.

Językoznawcy wywodzą nazwę Lugiów także z protocelt. *leug – bagno i *lugiyo – Przysięga (podobnie jak galijskie *luge), co wskazuje, że nie są pewni jej pochodzenia i biorą pod uwagę różne podobne wyrazy, głównie niestety jednak celtyckie, pomijając tradycyjnie możliwe źródłosłowy słowiańskie.

Wojciech Kętrzyński, w wydanej w 1868 roku pracy “Die Lygier. Ein Beitrag zur Urgeschichte der Westslawen und Germanen”, utożsamiał jednak Lugiów zdecydowanie ze Słowianami, co jest nota bene zgodne z teorią autochtoniczną. Takim poglądem zainspirował się Henryk Sienkiewicz, który w “Quo vadis” nadał postaci pochodzącej z terenów współczesnej Polski, z plemienia Ligiów, imię Ligia. Również Ursus miał być jej krajanem.

Niektórzy językoznawcy wyprowadzali nazwę Lugiów jako mieszkańców ługów, łęgów tj. podmokłych zarośli, mokradeł, leśnych bagien[3], co jak wyżej wspominałem jest zbieżne z celt. *leug (bagno). We współczesnym serbskim języku *lug znaczy mały las, możliwe, że dawniej również podmokły. Są i tacy, którzy kojarzą nazwę Lugiów ze szczytem górskim Luž (Lug) w Górach Łużyckich, jak i z samymi Łużycami (Mała Lugia)[4]. Nazwę Lugiów od nizinnych, podmokłych łąk – ługów, łęgów, kojarząc z nimi też Łużyce, wyprowadzał m.in. Paweł Szafarzyk.

Z wyrazem *lug, łuż, łęg, łęża związana jest też nazwa góry Ślęży i Ślężan – Ślązaków (łac. Silingi, choć można się tu też doszukać korelacji ze słowem “silni” lub łac. lingua – język), związanych z historycznym terenem osadnictwa Lugiów.

Ptolemeusz wymienia plemię Lugiów oraz miejscowość Lugidunum, którą niektórzy łączą z Legnicą lub Głogowem oraz właśnie z plemieniem Lugiów-Didunów (Dedunów – Dziadunów, czyli Starszych). Używa też zamiennie formy Luti, co od razu kojarzy nam się z Lutykami (Wieletami, Wilcami) oraz słowiańskim określeniem “ludi” – ludzie, przy czym “luty” oznaczał “srogi, silny”.

U Strabona czytamy, że Lugiowie byli ‘wielkim ludem’ i podobnie jak kilka innych plemion: Semnones (Ziemianie), Lombardowie (Winilowie – Jaśni Wanowie), Zumowie (Zemowie, czyli Ziemianie), Butonowie (Bytyńcy), Mugilonowie (Mogilianie, od mogił) i Sibinowie (Ziwanowie, czyli od Iwana) podlegali zwierzchnictwu Marboda, władcy markomańskiego państwa z głównym ośrodkiem w dzisiejszych Czechach (9 rok p.n.e – 19 r. n.e.).

Natomiast Tacyt wspominał, że Ligianie i Hermundurowie (Bardzo Mądrzy, od *her – hora, góra, wysokość, wysoce i *mundri – mądry) dowodzeni przez hermundurskiego Vibiliusa (może od “wybił”?), brali udział w roku 50 w upadku kwadzkiego państwa Vanniusa (Wanię, czyli Iwana), którego Rzymianie narzucili jako władcę, aby zastąpić Marboda (Sławnego Wodza, bo *mar – mir, sława, a *bod – wod, wódz; z celt. Maroboduus –  Wielki Kruk, tj. Wielki Król). Potem Panonię podzielili między siebie synowie siostry Vanniusa – Vangio (Wandzio, męska wersja imienia Wanda, w zdrobnieniu) i Sido (z Ido, czyli potomek Ido – Jedynego, pochodne też Odo, Oda, Otto, Odoaker, Odra, Odyn).

Według Tacyta, Ligiowie dzielili się na wiele plemion (civitates), z których wymienia pięć najważniejszych: Hariów (Wielce Szlachetnych), Helwekonów (Helwetów, Hawelan, od Havel – Gaweł, czyli głowa, znani później też jako Stodoranie, Głomacze), Manimów (to przekręcenie nazwy Omanów – Odważnych Mężów), Helizjów (może Słonecznych, od gr. Heliosa i Elysium, choć wg Brucknera ilirijskie *helos to moczary, więc może to Moczarowie), Naharwalów (wojów – walów na harach – górach, czyli Górali). Natomiast zdaniem Klaudiusza Ptolemeusza dzielili się na Lugiów-Omanów (Lougoi-Omani, Odważnych Mężów), Lugiów-Didunów (Lougoi-Dinounoi, Dziadunów) i Lugiów-Burów (Lougoi-Bouroi, Burów, czyli Wojowników, bo *bur, bor – wojować, borykać się, stąd i burda – potyczka, awantura oraz burza, a także w nazwach Burgundowie – Burgodowie, tj. Waleczni Bogowie, czy Boreas – Waleczny As). Tacyt uważał jednak, że Burowie byli osobnym plemieniem, możliwe więc, że weszli w skład federacji lugijskiej nieco później. Burowie odegrali ważną rolę w czasie wojen markomańskich (167–180), o czym świadczy zorganizowanie przeciw nim odrębnej wyprawy wojennej (łac. Expeditio Burica) i zawarcie później przez Marka Aureliusza przymierza z tym ludem.a

Sami Hariowie (Arii), wspomniani przez Tacyta, jako jedno z lugijskich plemion, każą nam wnosić, że nie byli oni celtyckiego pochodzenia, ale aryjskiego. Ewentualnie sojusz mógł obejmować ludy o różnym pochodzeniu etnicznym, staroeuropejskim, słowiano-sarmackim, celtyckim. Wydaje mi się jednak, że pewne elementy religijno-kulturowe oraz słowa podobne w języku galijskim są zapożyczeniem z ario-słowiańskiego. Celtowie byli na tych terenach mniejszością i trudno zakładać, by poza popularyzacją technik metalurgii wnieśli większy wkład kulturowy do zasiedziałych ludów. Raczej było odwrotnie, co ostatecznie skończyło się slawizacją mniejszości sarmackiej i celtyckiej. To siła kultury Słowian, a nie jej braku, jak starają się nam wmawiać akademicy.

Tacyt wspomina o określeniu Vandilii (Wandalów), jako „autentycznej i starożytnej nazwie”, ale w ogóle nie używa jej do opisu któregokolwiek z ludów, co może wskazywać, że może to być określenie sojuszu, czy grupy rodów o wspólnych korzeniach, a nie indywidualna nazwa plemienna. Dlatego należy poważnie rozpatrywać pochodzenie nazwy Lugiów – Ligiów od słowa “liga” – federacja, zjednoczenie lub “legia” – sojusz wojskowy, legion.

Kasjusz Dio, w Historii Rzymskiej,
informował, że Lugiowie występowali za panowania cesarza Domicjana (86–89), jako sojusznicy Rzymu w walce ze Swebami (Słewami), walczącymi z kolei w przymierzu z sarmackim Jazygami. Poprosili oni wtedy cesarza Domicjana o posiłki, które otrzymali w dość skromnej ilości 100 jeźdźców. Kronikarz ten pisał, że Suebi (Słewi), oburzeni rzymską pomocą, przyłączyli się do Jazygów i przygotowywali się do przejścia z nimi przez Ister (Dunaj; przy okazji Ister znaczy “jest sterowny”, czyli da się po nim płynąć łodziami, jak Dniester, a przeciwnie do Dniepr, czyli z progami). Wspominał on też, Masyusa (Wielkiego Asa, bo w perskim i awestyjskim, prefix *massa znaczy “wielki”, jak w polskim “masa czegoś”, a znamy ten rdzeń z nazw Massageci, Mazowsze, Mazury), króla Semnones (Siemian) i Gannę (Hannę), dziewicę, która była kapłanką w Germanii (krainie Górali) po Veledzie (możliwe, że to skrót od Veleveda, Wielka Wiedza lub to Wielka Leda – Łada, czyli Oblubienica), przybyła jednak specjalnie do Domicjana i po uhonorowaniu go wróciła do domu. O sojuszu Lugiów z Rzymianami pisał też Wincenty Kadłubek.

Niektórzy historycy przyjmują, że do nich odnoszą się informacje w dziele Zosimosa “Nowa historia” (Historia nova) o zwycięskich walkach cesarza Probusa prowadzonych w 279 roku przeciwko ludowi Longiones (możliwe, że to Lędzianie) na terenie prowincji Recji nad rzeką Lygis (najprawdopodobniej rzeka Lech w dzisiejszej Austrii i Bawarii). Dowódcą Logiones był Semno, o imieniu jakże podobnym do Samo i Siemomysła oraz Siemowita. Semno może oznaczać Siemię, w znaczeniu “ziarno” – potomek. Od tego słowa pochodzi też nazwa plemienia Semnonów (Siemian).

Sem to ziemia, ale i z ros. rodzina, co wskazuje na związki między ludem a lądem, czyli człowiekiem i ziemią. Samo to oczywiście samowładny, wolny. Można przyjąć, że dawniej nazywanie się “ludźmi” miało na celu podkreślenie statusu bycia wolnymi, z rodu, plemion przywiązanych do ziemi (jej samodzielnych posiadaczy – użytkowników), czyli nie koczowników.

Następną wzmianką wartą uwagi jest wielki lud Lupiones-Sarmatae (może to przekręcenie nazwy Lugiów poprzez skojarzenie z łac. lupus – wilk) umieszczony na mapie Tabula Peutingeriana, datowanej ogólnie na II–IV wiek n.e. Umiejscowieni oni są obok Venedae Sarmatae.

Z zapisków antycznych pisarzy mamy zatem kilka wariantów zapisu etnonimu Lugiów:
Lugii (Strabo);
Legii/Leugii/Lygii (Tacyt);
Luti lub Lugi (Ptolemeusz);
Lugii (Kasjusz Dio);
Logiones (Zossimus);
Lupiones-Sarmatae (Tabula Peutingeriana).

O Lugiach natomiast w ogóle nie wspomina Pliniusz Starszy, który zamiast tej nazwy wymienia Vandilii (Wandalów), mieszkających na tym samym obszarze, sąsiadujących z plemionami Burgundów (Burgotów), Warynów, Charynów (Charines) i Gotów (Gutones). Może nam to wskazywać, że nazwa Lugii nie była nazwą plemienną, ale określeniem typu “ludzie”, dla odróżnienia od wrogich i obcych etnicznie plemion nie-ludzi, co było powszechne w dawnych czasach, np. Teutoni czy Deutsch (archaiczne Leutch – o wymowie “lojdź”, obecne Leute) znaczy także “ludzie”, podobnie jak rdzeń *man, mani, stanowiący podstawę wielu etnonimów, jak Markomani, czy Alamani.

Chociaż Lugiowie i Wandalowie są lokalizowani przez rzymskich autorów jako żyjące w tym samym regionie, nigdy nie są wymieniani jednocześnie [5], co może wskazywać, że to dwa różne przydomki tego samego podmiotu. Oba ludy zresztą utożsamia ze sobą wielu uczonych, przy czym angielscy autorzy doszukują się u nich celtyckich korzeni, a niemieccy oczywiście germańskich[6].

Nazwa Lugowie była prawdopodobnie zastąpiona przez określenie Wandalowie w III wieku[7], być może na skutek rozszerzenia sojuszu “ludzi” także o inne plemiona, np. gockie, czy sarmackie. Mogła ona też przejść w etnonim Lędzianie (łac. Lungiones), co by wiązało obie nazwy ze słowami ług, łęg, lęda, ląd (lond), lud, lęg, ląg, lęża, leżeć, łoże, ale i lód, łódź, ład.

Zresztą niemieckie *Lager też znaczy legowisko, leże, a *Lusche (Lache) to łęg. Tu pojawiają nam się skojarzenia ze słowem “leh”, bo Legnica, czyli Siedlisko, to Lehnica. Ten rdzeń jest obecny też w nazwie Elbląg. Lęg to leże, czyli gniazdo, od którego powstała rownież nazwa pierwszej stolicy Polan – Gniezna. Może więc Lugiowie to Lęgowie (Lehowie) – Osiedleńcy, czyli nie Wendowie – Wędrowcy (ang. wander – wędrować), Kupcy (ang. vendor – handlarz). Związki między nazwami Lugii i Lekhs sugerują tacy etnolodzy jak Zeuss i Latham.

Jeśli przyjmiemy, że Lugianie to Ługianie – Lędzianie, to można ich utożsamiać także z Polanami, gdyż pole to synonimiczne określenie ługu, łęgu, czyli łąki, najczęściej powstałej na łuku (zakolu) rzeki. Może “polem” dawniej nazywano nie tylko uprawną ziemię, ale łąkę, dobrą do wypasu bydła przez ludy pasterskie. Dopiero po zmianie trybu życia z koczowniczego na osiadły oraz pasterskiego na rolniczo-hodowlany nazwy “pole”, “lug” nabrały nowych znaczeń. Słowo “pole” zresztą z samej konstrukcji wygląda na skrót “po+leda” (po lędzie – ziemi po wypaleniu lasu), a Polanie jako Po+La[ndzia]nie. Choć równie dobrze rdzeń *lan może oznaczać land – ląd, jak i łono, kolebkę, ojczyznę. Także skojarzenie ze słowem “łan”, związanym ze zbożem na polu też jest warte uwagi. Oczywiście związki wyrazu “pole” z polaris – gwiazdą polarną i samą północą również są nieprzypadkowe.

Co ważne, słowo “łąka”, powstało od wyrazu “łacha”, oznaczającego właśnie łęg, ług. Zatem można zakładać, że nazwa Lugii – Łęgi, to wcześniejsza forma dla Łęchy – Lachy, zwłaszcza, że dawna, łacińska nazwa rzeki Lech w Bawarii to Lygis, albo Lycis. Mówiono też o “łachu ziemi”, czyli wytyczonym kawałku – polu.

To wskazuje nam bardzo ważny trop do postawienia tezy, że określenie “lach” oznaczało właściciela ziemi, pana, osobę wolną, majętną, czyli ziemianina, szlachcica (z lacha – posiadacza ziemskiego). Dlatego dla Czechów “lech” to tylko termin oznaczający wyższy status społeczny, czyli jak już wiemy – ziemianina. O wielkim respekcie do prawa własności ziemskiej u protosłowiańskich ludów może świadczyć choćby historyczne świadectwo o poselstwie nadwiślańskich Wandalów do Gęsierzyka (łac. Genserica) w Afryce z zapytaniem o pozwolenie na przejęcie praw do opuszczonych przez emigrantów ziem, na co ten się nie zgodził, mimo że upłynęło kilkanaście lat i zarządzał nowym królestwem na innym kontynencie. Prawo własności do ziemi było zatem dla Protosłowian równie istotne jak prawo do wolności.

Osobiście uważam, że termin Lech, Lach powstał właśnie wśród ludów osiadłych i związany jest z prawem do ziemi. Zatem Lechici to ludzie wolni, potomkowie Sarmatów i ich odłamu Wenedów, którzy przestali migrować i osiedli w stałych siedzibach dzieląc ziemię między poszczególne rody. Tym zaczęli odróżniać się od lubujących się w wędrówkach Sarmatów.

Należy zatem przyjrzeć się ponownie zasadności innych etymologii tego określenia. Sam skłaniałem się swego czasu choćby za Z. Jacniackim do kojarzenia terminu *leh z gr. lex – słowo, co by wskazywało, że to exonim, będący dosłownym tłumaczeniem endonimu Słowianie. Kto wie, może obie wersje są możliwe, a Grecy po prostu znaleźli w swoim słowniku najbardziej zbliżone fonetycznie słowo do obcego im “leh” i zrobili z Ziemian – Słowian – Lekhs (Lex). Zwłaszcza, że zapis etnonimu Słowianie nie występuje w antycznych ani wczesnośredniowiecznych źródłach historycznych, gdzie co najwyżej możemy spotkać Sklawinów, (Sławenów) i Swebów (Słewów), związanych ze “sławą”, która jest co prawda związana ze “słowem”, bo “sławienie” to przecież wypowiadanie chwalebnych słów na czyjś temat, ale trudno uznać te terminy za równoważne. Chyba, że przyjmiemy, że dawniej “sława” to była mowa i dopiero z czasem stała się ona synonimem chwały i miru (wieloznaczne słowo oznaczajace: respekt, sława, ród, a u Rusinów także – świat).

Wygląda zatem na to, że Lugiowie – Lachowie, to wolni ludzie posiadający ziemię. Przy czym warto zauważyć, że jednym z powodów migracji było właśnie brak praw do ojcowizny (dziedziczył tylko najstarszy z rodu męski potomek) przez młodszych synów, którzy musieli sami sobie znaleźć ziemię dla siebie, niestety najczęściej w ramach podboju. Stąd migracje nawet wśród ludów, które uznawane są za osiadłe. Jak widzimy jednak na przytoczonym przykładzie poselstwa Wandalów (utożsamianych z Lugiami), nie migrowały całe ludy, tylko ich część. Z racji, że afrykańscy Wandalowie zachowali prawa do ziem nad Wisłą, może to oznaczać, że powody tej ekspansji były wyłącznie łupieżcze, a ich wyprawa na Zachód prawdopodobnie miała w założeniu jedynie tymczasowy charakter. Rozwój wypadków jednak sprawił (najazd na nich Gotów w Galii), że się przeciągnęła w czasie i być może myśleli, że poprzez północną Afrykę wrócą kiedyś do domu, zataczając koło. Taki plan może potwierdzać właśnie odmowa zrzeczenia się przez nich praw do pozostawionych ziem między Bałykiem a Karpatami.

Tu pojawia nam się też nowe rozumienie nazwy rzeki Dołęży, nad którą stoczono słynną bitwę 3150 lat temu z udziałem naszych przodków, a mianowicie może ona znaczyć, że zmierza “do leża”, czyli “do siedliska”, choć osobiście niem. Tollense tłumaczyłbym na Doleńca, związanej ze słowem “dolina” i tamtejszym plemieniem Dolińców. Można tu też dodać, że “dołęga” to człowiek zaradny, a “niedołęga” – niedołężny.

Bardzo ciekawa jest zbieżność znaczeniowa w staroangielskim słów rod, pole, lug oznaczających słup, tyczkę, pręt (stąd prącie) oraz potocznie penis (przyrodzenie), a także wytyczony (otyczkowany) obszar gruntu, czyli właśnie pole, co wygląda na odsłowiańskie zapożyczenia.

Warto też zauważyć podobieństwo wyrazów rod, ród, lud (oboczność r=l). A także lug i rug, Lugii = Rugii, czyli Lugianie i Rugianie

Oczywiście nie możemy też wykluczyć związków etymologicznych ze słowem *ług, popularnym środku konserwującym, czyszczącym i o wielu innych zastosowaniach, o czym pisałem w “Rodowodzie Słowian” (2017). Słowo “ług” do dziś w kilku słowiańskich językach oznacza “popiół”, od którego powstało imię Popiel i dynastia Popielidów.

Trzeba też pamiętać, że Słowianie zdobywali nowe tereny pod uprawy stosując technikę żarową, czyli wypalania lasu, a pozostały po tym popiół był naturalnym nawozem dla sadzonych roślin. Taka ziemia to lęda, lędo  (rus. lado, jak bóg Lado), z czego powstał etnonim Lędzian, od których niektórzy wywodzą nazwę Lechów.

Językoznawcy dopuszczają też możliwość, że “lęd” pochodzi od “lęg”, albowiem w językach słowiańskich z palatalizacji “g” mamy “dz, dź”, jak np. “księga – księdze”, przy czym “dz” często wymienia się na “d”, jak np. w “łódź – łódka; lód – lodzie”. Natomiast forma “ług” mogła powstać od “łęg” z racji tego, że w językach słowiańskich
samogłoska “u” pochodzi często  z denazalizacji samogłoski nosowej “ę”, tak jak np. w polskim “ręka” i rosyjskim “ruka”. Z kolei “łęg, lęg” w wariancie “lęh, lech”, to wynik często spotykanego przejścia “g” w “h, ch”, jak np. w polskich wyrazach “laga, lacha”, czy anglosaskim zapożyczeniu ze słowiańskiego “gość – host”.

Co ciekawe, także w starobałtyjskim języku słowo *liaudi, laudi oznacza pole, choć po litewsku to *laukos, które odpowiada starosłowiańskiemu *liudi – lud, ludzie. Widać tu korelacje nazw “ludzi” z “ziemią, polem”, co wcześniej podkreślałem.

Sa też tacy, którzy doszukują się podobieństw między *lug i łac. lux – światło, co by znaczyło, że Lugiowie to Światli Ludzie, albo co najwyżej Jasnowłosi.

Po chorwacku *lug to natomiast “gaj”.  Przyjmując taki źródłosłów, Lugiowie byliby Gajownikami, choć Tacyt pisał, że mieszkają w lasach, ale i poza nimi. Może *lug był pierwotnie lasem przeznaczonym do wypalenia, przeznaczonym na *lędę.

Prawdopodobnie z rdzeniem *lug, lud związane są imiona: Luigi (czytane “Luidzi”), Ludwig, Luis, Lugia, Luiza, Lewis, Ludovic (Ludowik), Ludowit, które też nam wskazują zbieżności między łacińskim zapisem nazwy Lugii, a sł. Liudi.

W każdym bądź razie wiele wskazuje na to, że związki Lugiowie – Ludzie – Lędzianie – Lechowie – Polanie są silnie umocowane zarówno w historiografii, jak i językoznawstwie i wszystkie te etnonimy łączyłbym z bałto-słowiańską wspólnotą językowo-kulturową, choć nie można wykluczyć także kulturowych (najbardziej technologicznych, a mniej językowych) wpływów nielicznych Celtów przebywających na terenach lugijskiego osadnictwa.

Tomasz J. Kosiński

15.04.2020

[1] Piotr Kaczanowski, Janusz Krzysztof Kozłowski, Najdawniejsze dzieje ziem polskich (do VII w.), s. 348.
[2] John T. Koch, Celtic Culture. A Historical Encyclopedia, Volume III, Santa Barbara 2006, s. 1203.
[3] Paweł Józef
Stanisław Rospond, Polszczyzna Śląska, 1970, str. 12.
[4] Paweł Józef Szafarzyk Słowiańskie starożytności, 1844.
[5] Andrew H. Merrils, Vandals, Romans and Berbers: New Perspectives on Late Antique North Africa, 2004.
[6] John Anderson, Germania, 1938; Herwig Wolfram, The Roman Empire and its Germanic peoples, 1997.
[7] Gudmund Schutte, Our Forefathers, Volume 2, 2013.

Walka Bela z Cernem, Asów z Wanami, Sarmatów ze Scytami, Słowian z Teutonami, czyli jak zostałem “wariatem”.

Walka

Mamy wiele źródeł i przekazów historycznych o odwiecznej wojnie między dwoma wielkimi grupami ludów. Raz jedni są górą, a raz drudzy. To jak zasada yin yang, nieuchronne dążenie do równowagi we wszechświecie. Musi być dzień i noc, lato i zima, miłość i nienawiść, pokój i wojna. To smutne i wiele religii chce zmienić ten boski porządek lub opiera swoje zasady moralne na akceptacji tylko jednej ze stron tego ukladu, ale ostatecznie wpada we własne sidła, gdy ich przedstawiciele prawią o pokoju, czyniąc wojnę. Wystarczy przytoczyć historię miłującego chrześcijaństwa z inkwizycją, torturami, podbojami, wojnami krzyżowców, interesownością, hipokryzją, zakłamaniem. Czemu tak się dzieje?

Ten powszechny dualizm, walki dobra ze złem, trwa chyba od zawsze. No może jest inaczej rozumiany w różnych kulturach. Nie wszyscy traktują ciemną stronę świata jako zło, ale konieczność bez której nie można by zrozumieć czym jest dobro (taoizm, hinduizm, ariowedyzm, rodzima wiara słowiańska). Poza tym ludzie są z natury próżni. Jedni boją się bogów i szanują odwieczne prawa, a inni próbują z nimi walczyć (np. Izrael znaczy “walczący z bogiem”) i je zmieniać na własny użytek.

Od jakiegoś czasu zajmuję się m.in. analizą etymologiczną etnonimów ludów Eurazji oraz imion ich władców. Okazuje się, że nazwy własne Swewów (Sławów), Longobardów, Burgundów, Wandalów, Herulów i wielu innych plemion uznawanych za germańskie (w rozumieniu protoniemieckie), da się wyprowadzić spokojnie z języka słowiańskiego, a co więcej wiele wskazuje na to, że tzw. starogermański jest późniejszą przeróbką starosłowiańskiego. Korzenie językowe są przez to wspólne. Z czego to wynika? Ano z tego, iż kiedyś musieliśmy tworzyć jeden wielki etnos, czy to się komuś podoba czy nie. Na skutek jednak podziałów, o których będzie dalej mowa, powstały odrębne, nowe etnosy, często wzajemnie się zwalczające. W historii, archeologii czy języku trudno uchwycić ten moment, ale mamy coraz więcej przesłanek i dowodów, które mogą nam w tym pomóc, także dzięki genetyce genealogicznej.

Ja póki co skupiam się bardziej na języku, w którym, moim zdaniem, jest ukryta prawda, ale trzeba ją umiejętnie wydobyć. W swoich rozważaniach na te tematy nigdy nie twierdziłem, że to święta i bezdyskusyjna prawda, ale stawiam tezy i podaję swoje przemyślenia. Zdaję sobie sprawę, że mogę błądzić, ale szukam, pytam, staram się dawać odpowiedzi, z którymi można dyskutować. Obraz jaki z tego powstaje dla mnie jest coraz bardziej wyrazisty i zrozumiały. Czerpię dużo z pracy i wkładu innych, zarówno dawniejszych uczonych, jak i współczesnych niezależnych pasjonatów dziejów i odkrywania prawdy. To jak wspólne układanie puzzli mapy świata. Myślę, że każdy może tu dołożyć coś od siebie.

Analizując imiona i historię Alamanów natknąłem się na imię Teodefrid, Leutfred, Gotfrid, Lantfrid, Liutfrid itp. z okresu narzucenia Alamanom frankijskiego zwierzchnictwa. Gdy byli niezależni rdzeń *fred, frid nie występował w ich imionach. Wygląda więc na to, że to już frankońska wstawka. Skąd jednak ona pochodzi i co znaczy?

Po dłuższych badaniach i analizach doszedłem do wniosku, że wszelkie frod, fried, fred, frey, fryd w znaczeniu spalony, usmażony, to nic innego jako zniemczone *wrod – wrodzony, podobny, zgodny. Ale przecież ang. free to wolny, a niem. frieden – pokój, skąd zatem ta fonetyczna zbieżność, a znaczeniowa rozbieżność?

Wygląda na to, że *fry, frai – smażyć, to przeróbka słowiańskiego *wraj (f=w), czyli Wyraj, co jest równoznaczne z *wrod. Czemu zatem dla Anglosasów to smażenie, palenie?

Termin *wrod to też synonim *wari (ari – szlachetny ród), które oznaczało to samo, czyli wrodzony, z podkreśleniem szlachectwa, czyli, że pochodzi z czystej, aryjskiej krwi, z rodu, nie jest bękartem. U patriarchalnych Ariów dopuszczano mieszane małżeństwa, ale tylko między szlachetnymi mężczyznami i kobietami z innych ludów, bo wierzono w zachowanie rodowodu po ojcu (Y-DNA). Fire, fauer, fray, fry to zatem odpowiednik *wari, czyli ze szlachetnego rodu, ale też warzyć, gotować na ogniu. Dlatego Waregowie to podpalacze, wrogowie, to samo Awarowie. Stąd właśnie anglosaskie słowa jak fire, fry, fried związane z ogniem, paleniem, smażeniem, a kolega podpalacz to friend, no i niemieckie frieden – pokój jaki powstaje na skutek spalenia, czyli pozbycia się wrogów, czy wolność ang. freedom – gdy pozbędziemy się (spalimy) naszych panów, mamy wolny dom dla siebie, no i to jest oczywiście fair.

Czy jestem wariatem? Jeśli poprawnie zrozumiemy etymologię tego słowa, to nie mam nic przeciwko temu. Bowiem *wari, jak już wiemy, oznacza “szlachetnego rodu”, a *at to ojciec, o czym wielokrotnie pisałem. Zatem “wariat” po prawdzie, to “ojciec szlachetnego rodu”. Skąd zatem to pejoratywne rozumienie tego słowa? Tego jeszcze nie wiem, ale przypuszczam, że to podobna przyczyna i metoda jak ze Sclavus (Sław –  Słowianin) zrobiono sclave – niewolnika, z Wandalów – wandali, a z Prusów – Prusaków. Pewnym tropem jest to, że w łacinie *varia oznacza różny, co może być określeniem dla ludzi innych niż Italikowie, Ariów.

Podobnym przykładem jest etymologia Brenny, która jest synonimem nazw miejscowych Brno, Berno, Bran, Brema, czyli twierdza, od słów bronić, brama. Ale jakoś dziwnym trafem w anglosaskim i późniejszym niemieckim “brennen” oznacza palić, jak burn, Bern, co odpowiada wcześniej omawianym fire, fauern. Dlatego Brennę (sł. Branibór, niem. Brandenburg) i nasi zaczęli nazywać Zgorzelcem. Kiedyś stanowiła Bramę, obronną twierdzę – Bran, ale z racji, że była wielokrotnie palona, sens jej imienia uległ zmianie. Czyli to, co dla nas znaczy bronić, jest wrodzone, szlachetne to dla Anglosasów, Skandynawów i innych łupieżczych ludów jest związane z paleniem, smażeniem, niszczeniem. Ciekawe czemu?

Wygląda na to, że inaczej rozumieją oni sens słów i całą, nie tylko aryjską, tradycję. Już w Grecji Helios był bowiem bogiem Słońca, obdarzanym szczególnym kultem, podobnie jak Apollo z Hyperborei. Bóstwa solarne były czczone także w Egipcie (Ra), Persji (Mitra), Mezopotamii. Helizjum to zaświaty, kojarzone z powrotem duszy na łono Słońca – Swaru, słowiańskiego boga Swaroga, Pana nieba. Ale *hel u Germanów znaczy, nie słońce, tylko piekło. U Helenów jeszcze ich ojczyzna Hellada była krainą słońca (lad – ład, ląd, a hel – słońce). Słońce jest warem, żarem, swarem i kojarzy się z ogniem, paleniem, warzeniem, ale u Ario-Słowian miało wydźwięk pozytywny. Czemu u innych ludów nabrało ono pejoratywnego znaczenia? Wydaje mi się, że ludy negatywnie odbierające Słońce – niebiański ogień, ład, porządek, uniwersalne prawa kosmosu i przyrody, musiały czcić co innego, najpewniej ogień ziemski, ale nie jako dar niebios, czy słońca, tylko jako narzędzie walki, podbojów i dominacji.

Moja teza o praetnogenezie Słowian i innych ludów indoeuropejskich jest prosta. Mamy wspólne korzenie, ale w pewnym momencie musiał nastąpić spór o imponderabilia, czyli szczegóły rozumienia i szanowania praw boskich i ludzkich. Jeśli najstarszym narodem na ziemi mają być Scytowie, jak twierdzili niektórzy starożytni historycy, to my pochodzimy od Sarmatów, którzy się od nich oddzielili zachowując stare prawo i broniąc go. Powodem mogła być pycha i sprzeniewierzanie się Scytów boskiemu prawu. Chcieli oni tworzyć nowe zasady i żyć inaczej, czyli nie “wrodzie”, stali się dla Sarmatów (z aryjskiej maci – obrońcy macierzy) “wredami” – fredami (wrednymi), tj. zdrajcami rodu, odszczepieńcami, tymi, co zmieniają sens prawa, bożych słów. Słowa bowiem traktowane były jako dar boga, odróżniający nas od zwierząt, dlatego były święte.

Prawdopodobnie chodziło o to, że część scytyjskich wodzów chciała być traktowana na równi z bogami, nie tylko być uznawana za ich namiestników, wybrańców, panów (lachów). Tak mógł powstać etnonim Gotów (bogów), odłamu Scytów, którzy sprzeniewierzyli się starej wierze i bogom oraz zawłaszczyli sobie ich tytuły, a nawet święte imiona (Sigge – Odyn). Mitologia skandynawska też może to potwierdzać, gdyż szlachetni Wanowie (ir. aria – szlachetny, sł. lach – szlachcic) to tam starzy bogowie (lub ich wyznawcy), a Asowie to, ci którzy się zbuntowali i próbowali ich obalić, ogłaszając się nowymi bogami. Ostatecznie zawarto sojusz, ale podział na tej linii nadal istniał.

Zatem jak objaśnić imiona Teodefrid, Leutfred, Gotfrid, Lantfrid, Liutfrid? Oficjalna lingwistyka każe nam wierzyć, że znaczyły one: Teodefrid – pokojowi ludzie (taa jasne), Leutfred – to samo, czyli pokojowi ludzie. Gotfried – boski pokój. Lantfried – pokojowy kraj. Liutfrid – srogi pokój, genialne wręcz, pokój, który może być srogi. Pokój w nazwie imion wojowników to farsa jakaś.
A może imiona z rdzeniem *fred, fried znaczą co innego, bardziej pasującego do wojowników podpalaczy: Teodefrid – smażyciel ludzi, Leutfred – smażyciel ludzi, Gotfrid – boski podpalacz, Lantfried – palacz landów, Liutfrid – srogi podpalacz? Palenie osad i wrogich ludzi, było dla łupieżców wojujących ogniem powodem do dumy, uznawali się za bogów, którzy decydują o życiu innych. Każdy bohater – piroman im więcej spalił i zabił tym większy miał mir – fried wśród ziomali.

Jest taki kawał o wikingach, jak jarl uczy młodego adepta, by zapamiętał kolejność działań, najpierw gwałty a potem podpalenia, a nie odwrotnie, bo wtedy to nie ma sensu.

Ale ja wariat jestem, więc uważajcie.

Tomasz J. Kosiński

31.03.2020

Wandiluzja Wilhelma Tella polskiej archeologii

Okładka Wandaluzja

Juliusz Prawdzic-Tell na swej stronie wandaluzja.pl tworzy nową mitologię polską na bazie własnych wymysłów, luźnych skojarzeń i wybiórczego doboru faktów. Rzadko podaje źródła swych rewelacji. Jego teksty to bezładny zapis myśli, bez stylu, bez porządku, bez sensu.

Poniżej próbka jego możliwości erudycyjnych ze Wstępu do Wandaluzji:
“Wg Prometeomachii to król Egejów Prometeusz, który zbudował obecną katedrę w Palermo, chcąc zdobyć metalurgię brdneńską wyprawił się do Czech przeciw Trytonowi, któremu w sukurs podążył Chejron z Jutlandii, który przegrał. Wobec tego do Bohemii popłynął Łabą król Hellenów Posejdon, który pojmał Prometeusza. Posejdon, panując nad kilkoma metalurgiami, zbudował miasto, które nazwano Posonium-POZNAŃ.   Architektury Prometeusza i Posejdona były STROPOWE i zachowała się jako kościoły targowe, administrowane w średniowieczu przez dominikanów. Pałac Posejdona w Poznaniu zachował się jako obecny klasztor jezuitów a jego grobowiec był w kaplicy II na Ostrowie, którą rozebrała Dobrawę na mauzoleum dla siebie w postaci obecnej kaplicy Mariackiej (III). Rynek we Wrocławiu budował zięć Posejdona Tymoteusz….” itd.

Również zdolności etymologiczne autora przebijają wszystkich. Pierwszy przykład z brzegu: “Jan Luksemburski zburzył zamek GARGAMELL w Krakowie oraz zdobył Sieradz, Wenedę i Płock. Sieradz i Wenedę kazał rozebrać na cegłą dla Królewca a Megalityczny Płock na WAPNO. To co zostało z Wenedy nazwał Big Ghost czyli Bydgoszcz.” Dobre, król z niemieckiego rodu w XIV wieku nazywa rzekomo zburzone miasto w Polsce po angielsku.

To jeszcze nic, etnonim Cymbrów wyprowadza od… Cymbałów, a nazwa Neurowie, użyta przez Herodota może, według Prawdzica, pochodzić od Góry Narad w Poznaniu, gdzie był Sejm. Arminiusz to Armeńczyk, Odoaker – Odyniec, a Skarb Nibelungów to Skarb Niebłogi. Takich “potworków” słownych będących efektem jego pseudoetymologicznych rozważań jest u Prawdzica cała masa.

Okazjonalnie zdarza mu się przytoczyć jakieś źródło dla uwiarygodnienia swoich wynurzeń, jak choćby: “Tą kwalifikację potwierdzają też dane, że pod Troją byli Słowianie (Strzelczyk J., Od Prasłowian do Polaków; Dzieje Narodu i Państwa Polskiego, KAW Kraków 1987, s. 21).” Problem tylko w tym czy w tym źródle rzeczywiście znajduje się to, o czym pisze nasz fantasta. Jeśli Strzelczyk rzeczywiście wspominał  gdziekolwiek i kiedykolwiek na poważnie o Slowianach pod Troją, to odszczekam wszystko, co pisałem złego na jego temat.

Jakże miło czyta się nie tylko o Frygach z Pragi, Kroku-Kronosie, albo o starożytności mojego rodzinnego miasta Kielce, tyle tylko, że to bzdury jakich mało: “Panowało przekonanie, że wojna trojańska była światową wojną przeciw hetyckiemu monopolowi żelaza i stali, ale okazało się, że Imperium Hetyckie było bliskowschodnim dystrybutorem Żelaza Ryskiego i aryjskiego stalownictwa kieleckiego. Potentatami były Żelazo Gdańskie i stalownictwo śląskie, toteż gdy doszło do porozumienia między Rygą a Kielcami oraz Wrocławiem i Pragą to między tymi lwami musiało dojść do śmiertelnej walki, którą zażegnał Achilles z Pragi wywołaniem Wojny Trojańskiej.”

Jego wizję historii możemy nazwać Wandiluzją. Nawet przy dużej chęci i sympatii dla lechickiej idei nie da się tych fantasmagorii traktować poważnie. Jest tyle nieodkrytych i zakłamanych spraw z naszych dziejów, że tworzenie nowych wymysłów i dziecięcych interpretacji jedynie gmatwa całą sprawę i wygląda, albo na celową robotę ośmieszenia teorii Wielkiej Lechii, albo produkt schizofrenicznego umysłu autora.

Prawdzic przedstawia się jako naukowiec, a dokładniej archeolog reprezentujący
Lwowsko-Wrocławską Szkołę, której przedstawicieli “wytruto jako nacjonalistów i został Tylko On”. Cud po prostu, albo oszczędzono go, bo nie był nacjonalistą, czyli patriotą polskim. Ma być kolegą m. in. Kostrzewskiego i Szczepańskiego, autorem książek i artykułów naukowych. Jeśli to prawda, to można pogratulować polskiej nauce takich przedstawicieli. Przy nim “niedouczeni” turbolechici, w ocenie turbogermanów, jak Szydłowski, Bieszk, czy Białczyński, to profesorowie.

Książkę Prawdzica wydało katolickie wydawnictwo “Powrót do natury”, co też daje do myślenia.

Jego praca intryguje i może inspirować do dalszych poszukiwań, ale trzeba uważać, by w procesie szukania prawdy nie wpaść we własne sidła, tak jak Prawdzic. Zastępowanie kłamst fantasmagoriami jest iluzją prawdy, wandalstwem naukowym, Wandiluzją.

Tomasz J. Kosiński
17.02.2020

Imperium Lechickie to nie bzdura

Imperium Lechickie

Dość popularna swego czasu grupa na fejsie “Imperium Lechickie to bzdura”, zawiera czytane przez zagubionych poszukiwaczy prawdy pseudoargumenty przeciwko idei Wielkiej Lechii.

Sam podchodzę z ostrożnością do wielu skrótów myślowych i rewelacji rzucanych w internetowych dyskusjach w ferworze emocjonalnych przepychanek o to kto ma rację, a właściwie kto zna prawdę, a kto wierzy w kłamstwa. Ale nie można nie skomentować tego, co wypisuje ten anonim i jakimi “argumentami”, przekłamaniami i spłyceniami się posługuje.

Jednym z przykładów zagrywki dla mądrych inaczej jest stwierdzenie, że Lechici uważają, iż “Według naukowców Polacy zeszli z drzew w 966 roku”. Nasi turbogermańscy misjonarze jedynie słusznej wersji historii robią z tego główną bzdurę, jaką mają niby powielać Lechici. Nie wiem kto tak mówi, ale wydaje mi się, że to uproszczenie wyraża jedynie rozczarowanie i niezgodę na umniejszanie naszego dorobku i poziomu cywilizacyjnego sprzed chrztu Mieszka I, co jest właściwe środowisku naukowemu w Polsce i na Zachodzie. Wiadomo jest, że niejaki G. Kossinna prowadząc wykłady o kulturze Słowian stwierdzał arogancko, że Słowianie żadnej kultury nie mieli, więc właściwie nie ma on o czym mówić. Jego ucznia J. Kostrzewskiego, który się z tym nie zgadzał, badał Biskupin twierdząc, że mieszkały tam plemiona protosłowiańskie, dziś nasi naukowcy i wierni im turbogermanie nazywają komunistycznym sługusem. Każdy niech sam sobie oceni czy dostrzega tu jakiś problem i z czego to może wynikać.

Wspomniana stronka tłumaczy, że przed Mieszkiem I jakaś tam kultura jednak była, więc po co turbosłowianie plotą bzdury. Panowie krytycy robią jednak problem nie z tego, co jest istotą rzeczy. A chodzi przecież moim zdaniem o to, że umniejszanie dorobku Słowian sprzed chrztu przez polskich naukowców jest nie tylko niezrozumiałe, ale i podejrzane. Niejasne są też ich motywy plucia we własne gniazdo.

Podawanie przez autora tejże stronki znanych faktów historycznych dotyczących historii sprzed Mieszka I, w celu edukacji Lechitów, jest żenujące, bo nie problem w tym, że ludzie nic nie wiedzą o okresie od VI w. n.e. do chrztu Mieszka I, ale w tym jak wybiórcze są to fakty, jak są interpretowane oraz – co najważniejsze – co było przed VI w. n. e. przed rzekomym przybyciem Słowian na ziemie Odrowiśla.

Ważne jest też, by w końcu historycy i część zatwardziałych archeologów zapatrzonych w Kossinnę i jego zwolennika Godłowskiego, w końcu posypali głowy popiołem i przyznali, że teoria allochtoniczna o zasiedleniu ziem polskich przez Słowian w VI wieku n.e. to właśnie wielka bzdura. Podobnie jak teoria pustki osadniczej. To, że archeologom nie udało się znaleźć ceramiki z jakiegoś okresu, nie oznacza, że nikogo nie było na tym terenie. Zwłaszcza, że wciąż odkrywane są nowe znaleziska. Czas zatem przyznać rację naukowcom z innych dziedzin, czyli antropologom i genetykom, którzy już od dawna dowodzą, że Słowianie mieszkają na terenie Odrowiśla od co najmniej 7000 lat (Grzybowski, Klyosow, Tomezzoli, Underhill i inni).

Wbrew insynuacjom naszych zaślepionych turbogermaństwem blogerów, tzw. Lechici (czyli zwolennicy teorii istnienia Lechii przed chrztem, jako organizmu politycznego o charakterze unitarnym – federacja, ale odmiennej formule niż imperia oparte na podbojach i wyzysku), dobrze wiedzą, że przed Mieszkiem nie siedzieliśmy na drzewach, a wręcz przeciwnie tworzyliśmy kulturę nie gorszą od innych. Po co więc to odwracanie kota ogonem?

Sprawę wyjaśnia nam częściowo komentarz admina tej pokracznej stronki, że „to właśnie pod zaborami wykształciła się polska inteligencja, która położyła podwaliny pod , dzisiejszą naukę w Polsce. Niemcy i Austriacy pozwalali historykom i starożytnikom pisać swoje prace i prowadzić badania, to Rosjanie konfiskowali wszystkie znaleziska jak sie nie dało łapówki.” Czyli wiemy, że germańscy zaborcy pozwalali pisać i prowadzić badania, ale nie dodano, o jakie prace chodzi. Z pewnością nie takie, których by nie przepuściła zaborcza cenzura. To niestety fundament naszych naukowych elit w czasach późniejszych. I już wiemy skąd się wzięły u niektórych te turbogermańskie zamiłowania.

Kolejną lechicką bzdurą ma być twierdzenie, że „Zygmunt III Waza był 44 królem Polski”. Taka informacja domyślnie wynika z napisu na kolumnie tego władcy w Warszawie. Krytycy tej informacji twierdzą, że napis dotyczy Zygmunta, ale jako 44 króla Szwecji, co wynika z jego pozycji na liście szwedzkich władców. Jednak tak się składa, że w ówcześnie przedstawianych pocztach władców Polski, też wychodziło, że jest 44 z kolei. Na Poczcie jasnogórskim jest 45-tym.

Argument krytyczny ma jednak słabe oparcie w logice. Po co na kolumnie polskiego króla umieszczono napis o 44 królu innego kraju, zamiast dać liczbę, którym kolejnym władcą jest w Polsce? W podpisie jest przecież informacja, że jest on królem Polski i Szwecji i z racji, że liczba 44 się tu nałożyła podano ją bez dookreślania o jaki kraj chodzi. Domyślnie, wiadomo, że dotyczyła ona obu państw. W każdym bądź razie, nie jest to zapewne dowód na istnienie Wielkiej Lechii, ale potwierdzenie, że w świadomości ludu i monarchów, do połowy XVII wieku powszechnie uznawano, że przed Mieszkiem I rządziło naszym krajem 14 władców znanych z imienia.

W krytyce teorii Wielkiej Lechii pojawia się też wyśmiewanie faktu istnienia nazwy Lehia w Biblii. W opowieści o Samsonie z XV rozdziału Księgi Sędziów, który przy pomocy szczęki osła zabił 1000 Filistynów, czytamy także: “Wtenczas Bóg rozwarł szczelinę, która jest w Lechi, tak że wyszła z niej woda. [Samson] napił się jej i wróciły mu siły i ożył. Istnieje ono w Lechi do dnia dzisiejszego.”

Polemika dotyczy faktu, że w Biblii zostało użyte słowo ‘lehi’ (לחי), a nie ‘lechi’, czy ‘lechia’. Słowo ‘lehi’ ma znaczyć po hebrajsku ‘szczęka’. A miejsce potyczki miało zostać nazwane Ramat-Lehi, tłumaczone na Wzgórze Szczęki. Zatem szczelina w biblijnej Lehii i opisywane źródło dodające sił ma być na Szczęce, skoro w przytoczonym powyżej fragmencie napisano tylko “w Lehi”, a nie na “Ramat-Lehi”. Wygląda więc na to, że cała okoliczna kraina nazwana została Szczęką. Szkoda, że się ta nazwa nie zachowała w Judei czy Palestynie do czasów późniejszych, o ile to właśnie o tym obszarze jest tam mowa. Mamy natomiast zachowane nazwy Lehistan, Lahestan u ludów wschodnich, Irańczyków, Turków, Arabów, Ormian i co ciekawe żydowskich Chazarów.

W odniesieniu natomiast bezpośrednio do krytycznych argumentów ze stronki “Imperium Lechickie to bzdura” należy wyjaśnić kilka kwestii. Jeśli chodzi o wyśmiewanie faktu, że w Biblii zapisano Lehi przez “h” a nie “ch” to, po pierwsze, nazwy Lehia i Lechia są wymienne, przy czym pierwsza z nich jest bardziej archaiczna, dlatego nie ma w tym nic dziwnego, że w Biblii ta nazwa może się pojawiać bez “ch”. Zwłaszcza, że w hebrajskim jest jeden i ten sam znak na “H”, jak i “Ch”. Ale nasi prześmiewcy nawet nie spojrzeli na hebrajski alfabet.

Po drugie, słowo “szczęka” po hebrajsku to raczej לסת (lmt – lamat), co można sprawdzić nawet samemu w translatorze Google, a nie jak się podaje na turbogermańskich blogach – לחי (lehi, a właściwie lhy). Ale ktoś tak kiedyś powiedział, a reszta powtarza, bo po co sprawdzać takie rzeczy.

Nie znam za dobrze hebrajskiego więc będę wdzięczny hebraistom za wyjaśnienie tej kwestii, bo póki co mam nie tylko ja spore wątpliwości czy te fragmenty zostały dobrze przetłumaczone z oryginalnego rękopisu hebrajskiego. Jeśli się mylę to z pewnością to sprostuję. Nie twierdzę, jak Szydłowski, że Biblia jest historią Lechitów a nie Żydów, ale nie wykluczam, że w Starym Testamencie mogła się pojawić wzmianka o Lehii. Może to tylko zbieżność nazw, a może nie.

Należy pamiętać, że w hebrajskim piśmie było wiele oboczności, a także inaczej wymawiano poszczególne litery niż u nas. Podobnie jak u Hiszpanów, L czytano czasem jako J (Mallorca – Majorka). Dlatego Lah wymawiano jak Jah. A stąd już krótka droga do rozumienia rdzenia *jah/yah jako *pan, bóg. Istnieje on w wielu hebrajskich imionach, począwszy od Jahwe/Jehowa (JHWH), Jeremiah, Izaiah, Mesaiakh, przy czym w tłumaczeniu tych imion na polski rdzeń *jah przechodzi w *jasz, tak jak akurat nazwa głównego boga Polaków, według Długosza. To przypadek? Nie sądzę.

Co więcej, imię Izajasz w hebr. יְשַׁעְיָה – Yesha’yahu, czyta się Jeszajahu, co znaczy „Jahwe jest zbawieniem”. Wersja Lah jako “Pan” pozostała z kolei w innym języku semickim, a mianowicie arabskim, gdzie mamy Al Lach, czyli “Ten Pan (Bóg)”. Bo Jah[we] i [Al]Lah to ten sam bóg, co potwierdzają wyznawcy obu religii.

Z kolei imię Jesus pochodzi od łac. Iesus, będącego transliteracją gr. Ἰησοῦς (Iesous). Grecka forma jest odbiciem hebr. ישוע‎ (Yeshua), a wcześniejszym wariantem tego imienia było hebr. יהושע‎ (Yehoshua), co oznacza “Yah zbawia”. To było także imię potomka Mojżesza, najwyższego żydowskiego kapłana ze Starego Testamentu. Zatem w imionach najwyższych bogów 3 największych wyznań, zwanych religiami Księgi, mamy rdzeń *Jah – Lah, któremu w polskim panteonie odpowiada Jasz/Jesse/Jesza (hebr. Yesha – zbawiciel).

Oczywiście nasi naukowcy nie dostrzegają tu żadnych zbieżności i skupiają się na “oślej szczęce”. Nawet jeden z bardziej chamskich hejterów P. Miłosz z Seczytam, nazywa turbosłowian – osłoszczękowcami, bo uważają, że hebrajska szczęka to Lehia. Można spytać: i kto tu jest osłem?

Nazwę „Lech” turbogermanie starają się wywodzić od Lędzian, co kompletnie nie pasuje do siebie. Opierają się tu na jednym węgierskim etnonimie Lengyel, który dziś odnosi się do Polaków i być może dawniejszych Lędzian, ale nazewniczo z Lechem ma on niewiele wspólnego. Są i tacy historycy magicy, co wszędzie widzą liczbę 23, która dla Karola Szajnochy oznaczała wikingów, gdyż etnonim Lach wywodzi on od skandynawskiego ‘lach’ czyli towarzysza. Nawet mu przez myśl nie przeszło, że mogło to być nadanie nowego znaczenia nazwie Lach, oznaczającej słowiańskich chąśników, z którymi wikingowie czasem wojowali ramię w ramię, np. przy podboju Wielkiej Brytanii.

Za bzdurne uważane jest twierdzenie, że “Germanie to Słowianie”, a “Rzymianie nazywali Słowian Germanami”. Próba obalenia tej tezy idzie drogą, że gdyby Germanie byli Słowianami, to już w starożytności znano by ich język i z pewnością zapisano by jakieś słowiańskie słowa czy imiona. Nie podano jednak jakież to germańskie słowa wtedy znano i je zapisano.

Drugim argumentem ma być insynuacja, że gocki historyk Jordanes nie opisywałby Słowian jako nieznany mu wcześniej lud, bo przecież będąc Gotem sam byłby Słowianinem. To, że Jordanes tak napisał może tylko znaczyć, że to etnonim Słowianie mógł się ukształtować w czasie ekspansji kilku odłamów tego ludu na tereny zadunajskie, a nie, że wtedy ten lud się pojawił na naszych ziemiach. Jordanes zresztą to jakby wyjaśnia pisząc, że Wenedowie, Sklawenowie i Antowie są jednej krwi i języka. Nazwa południowych Sklawenów (Sławenów), wraz z napływem nowych ekspansywnych grup Chorwatów i Serbów, mogła się przenieść na wszystkie ludy słowiańskie.

Jeszcze innym przykładem sporu jest “Płyta nagrobna Leszka Awiłły”. Według Wolańskiego, a za nim Szydłowskiego i Bieszka, postać z tej tablicy nagrobnej to Leszek Awiłło (Avillio Lescho), lechicki król. Sami krytycy naśmiewają się, że nie może to być nazwisko słowiańskie, bo miano Awiłło pochodzi z języka litewskiego. Ale co w takim razie Litwin robi na płycie nagrobnej z Rzymu, tego już nasi krytycy nie wyjaśniają. Według nich epitafium w oryginale z uwzględnieniem skrótów brzmi następująco:

C[aio] Avillio Lescho | Ti[berius] Claudius Buccio | columbaria IIII, oll. VIII,| se vivo a solo ad | fastigum mancipio | dedid.

Co tłumacząc na język polski znaczy:

Gajuszowi Awiliuszowi Lescho Tyberiusz Klaudiusz Buccio, cztery kolumbaria i osiem urn, za życia, od ziemi do sufitu przekazał i wystawił [tę inskrypcję].

Widać od razu próby latynizacji tłumaczenia już w samym nazwisku Awiłło, gdyż z Avillio zrobiono Awiliusza, nadając mu rzymską końcówkę –ius. Czemu Claudius występuje w formie z taką końcówką, a Avillio nie, nikt nie musi tłumaczyć, bo nikt nie pytał.

Nie tłumaczy się też pochodzenia imienia Lescho, które ewidentnie kojarzy się nam z Leszko. Awiłło może być jego przydomkiem, na przykład ze względu na jakieś wygrane boje z Bałtami lub przymierze z nimi. Z podobnych powodów także Rzymianie oraz inne ludy przezywali swoich bohaterów, stąd wziął się Germanus, czy Winitar (pogromca Winitów, czyli Słowian)

Argumentem, że nagrobek ten nie może dotyczyć żadnego władcy ma być fakt, że tablica z grobowcem w kolumbarium nie jest jakimś specjalnym zaszczytem. Nie wyjaśniono jednak, że fundowanie tablic i grobowców poległym wrogom nie było czymś powszechnym i taki gest z pewnością ma charakter prestiżowy wynikający z uznania dla pokonanego.

Szerokim echem obiła się przed kilku laty po necie mapa “Lechina Empire”. Jest to przeróbka mapy pochodzącej z amerykańskiego atlasu historycznego (“The Historical Atlas”), wydanego w 1923 roku, autorstwa Williama R. Shepherda. Celem jej anonimowego autora było zapewne zamienienie propagandowego i deprecjonującego określenia widocznego na mapie Slavic People na dobitniejsze Lechina Empire (Imperium Lechickie), zwłaszcza w odniesieniu do zasięgu terytorialnego zajmowanego przez wskazane tu plemiona słowiańskie.

Jest to zatem co najwyżej dowartościowanie nazwy dotyczącej określonego terenu na opracowanej praktycznie współczesnej mapie, ale mającej odzwierciedlać stan z lat 535-600, a nie jakaś fałszywka jak to niektórzy sugerują. Nie wiem też kto twierdzi lub wierzy w to, że mapa z angielskimi nazwami może pochodzić z VI wieku. Sugerowanie czegoś podobnego jest kolejną zagrywką dla nieogarniętych umysłowo.

Zwróćmy uwagę, że na tejże mapie mamy także nazwę Awars (Awarowie), choć dobrze wiadomo z przekazów historycznych, że mieli oni dobrze zorganizowane państwo zwane Kaganatem, kierowane przez Kagana, którego można przyrównywać do króla. Jednak autor mapy nie nazywa Kaganatu Awarskiego królestwem, ale tylko ich nazwą etniczną, podobnie jak w przypadku Słowian. To samo zresztą dotyczy Northmenów, Danów, Saxonów, Britonów, Anglów i innych ludów, gdzie widocznie nie istniały królestwa w rzymskim rozumieniu.

Zajęcie tak dużego obszaru przez plemiona słowiańskie uprawnia do używania nazwy Imperium, czy Wielka. Swoją drogą to ani Rzymianie, ani Germanie nie rozumieli struktury organizacyjnej Sławi – Lechii opartej na demokracji wiecowej, władzy rodów, pospolitym ruszeniu (wici) i wybieraniu królów (książąt, wojewodów) tylko na czas wojen.

Turbogermanie odcinają się również od wniosków wynikających z badań genetycznych, twierdząc, że sama haplogrupa R1a1 w kontekście Słowian tak naprawdę nic nie znaczy. Jest to jedna z haplogrup indoeuropejskich i występuje u różnych ludów. W Europie przeważa u Serbołużyczan 63%, Polaków 55%, Białorusinów 50%, Ukraińców 43%, Rosjan 46%. To pokazuje jednak, że mamy dominantę genetyczną, czego brak Niemcom i Skandynawom, co świadczy, że ich etnos jest bardziej pomieszany.

Oczywiście nasi internetowi znafcy od genetyki wiedzą lepiej niż prof. Grzybowski, który wraz z zespołem prowadził badania przez 10 lat i wyciągnął z nich wnioski, że Słowianie są z pewnością ludnością autochtoniczną i zamieszkują Odrowiśle od co najmniej 7000 lat. Do podobnych wniosków doszedł Klyosow z Tomezzollim, Underhill i inni. Z tego powodu prof. Grzybowski twierdzi też, że przemiany kulturowe, które dokonały się pod koniec okresu wpływów rzymskich niekoniecznie musiały wiązać się z masowymi migracjami lub zmianami demograficznymi.

Jest to kontrteoria wobec tezy Godłowskiego o pustce osadniczej, ale także opinia o podejściu archeologów, którzy zazwyczaj przyjmują, że zmiana wyrobów kulturowych wiąże się z napływem nowej ludności, a nie jej rozwojem czy adaptacją czyichś rozwiązań.

Jak to prości krytykanci, a nie krytycy, nasi turbogermańscy hejterzy czepiają się też słówek w stylu “polskie piramidy”, co przypomina awanturę o “polskie obozy”. W przypadku megalitów kujawskich wiadomym jest, że nie budowali ich Polacy, których wtedy pod tą nazwą etniczną jeszcze nie było, ale jest to dzidzictwo tych ziem. “Polskie obozy” są natomiast celowym przekłamaniem, by kojarzyć je z Polakami, a nie Niemcami, na co zgody być nie może.

Optymizmem napawa fakt, że nawet na tej hejterskieh stronce “Imperium Lechickie to bzdura” przyznają, że “Wiele grup się ze sobą łączyło i tworzyło nowe społeczności, które stale się mieszały np. Słowianie i Sarmaci.” Co oznacza, że etos sarmacki nie jest mitem, o czym od dawna pisałem.

Co więcej, czytamy tam “Dowodem na takie współistnienie dwóch różnych ludów jest kultura archeologiczna Sukow-Dziedzice z VI wieku, która zawiera zarówno cechy kultury przeworskiej jak i kultury praskiej, czyli Słowian. Z czasem elementy germańskie zanikają całkowicie, co oznacza, że Słowianie najprawdopodobniej zeslawizowali tych ludzi. Podobnie było w przeszłości z innymi ludami. Żaden przybysz, który jest silniejszy nie wybija miejscowych tylko sobie ich podporządkowuje, wchłania albo ewentualnie bierze ich kobiety, które były wtedy cennym łupem.” Co z kolei potwierdza, że Słowianie byli wyżej rozwinięci cywilizacyjnie i silniejsi przez co mogli sobie podporządkować słabszych Germanów. Tak trzymać chłopcy. Dzięki za te kilka słów prawdy.

Żałośnie natomiast brzmi tekst o kradzieży tekstu przez Radosława Patlewicza, który splagiatował jeden z artykułów z danej stronki i opublikował go w Magna Polonia. Anonimowy admin strony na Facebooku “Imperium Lechickie to bzdura” bez żenady przyznaje “Tworzyłem tę stronkę nie myśląc o zarabianiu na niej i tym bardziej boli to, że ktoś mnie okrada i ma z tego pieniądze. To totalna porażka dla magazynu, który przecież reklamuje się jako prawicowy i chrześcijański a jednocześnie łamie jedną z podstawowych wartości prawicy jaką jest własność prywatna oraz siódme przykazanie boże “nie kradnij”.” 

Biedny miś. Kolega z tej samej strony barykady, a złodziej i jeszcze dorobkiewicz. Inni krytycy Wielkiej Lechii jednak nie kryją finansowych motywacji w swoich działaniach. Chcą zarobić na modnym temacie póki się da, bo boją się, że to chwilowy trend. Dlatego często wbrew logice i faktom doszukują się tematów do hejtingu i krytykanctwa.

Ostatnio Roman Żuchowicz, autor książki krytykującej ideę Wielkiej Lechii w wywiadzie dla hejterskiego bloga Sigillum Authenticum przyznał bez kozery, że wydał książkę dla kasy. Fajnie to brzmi, zwłaszcza w ustach kogoś, kto zarzuca lechickim autorom, że wydają swoje publikacje dla pieniędzy. Zwłaszcza, że prekursorzy neolechickiego nurtu jak T. Miller, F. Gruszka, czy Marski wydawali swoje prace chałupniczo, własnym sumptem i żadnych kokosów się na tym nie dorobili.

Jak widać główne argumenty przeciwko Imperium Lechickiemu są słabe i mało przekonujące. Pozostaje nam się przyglądać dyskusji na ten temat i nie dać się ogłupić pseudotezami o charakterze propagandowym pod płaszczykiem nauki.

 

Tomasz Kosiński

04.11.2019

Wandalowie to nie Germanie, ani też Polacy

Wandalowie

Turbogermański mit o germańskości Wandalów trudno obronić. Nasi naukowcy jednak jak mantrę powtarzają ten dogmat, opierając się na mało przekonujących przesłankach, jednocześnie wyśmiewając dość solidne argumenty przemawiające za ich słowiańskością. Lekceważą oni zapiski kronikarskie o powiązaniach Słowian i Lechitów z Wandalami, nazywanie w niemieckiej historiografii Mieszka królem Wandalów, skojarzenia nazewnicze ze słowiańskimi Wendami (niem. Wenden).

W zamian podają argument, że w kulturze przeworskiej kojarzonej z Wandalami dominują przedmioty żelazne, a u Słowian, jak niby wiadomo, miały być tylko przedmioty drewniane. Czyli mamy tu typowy zabieg manipulacyjny tworzenie jednego dogmatu opierając się na innym dogmacie, w tym przypadku, że Wandalowie to Germanie, bo Słowianie przecież nie znali wytopu żelaza, co jest wierutną bzdurą. I na tej bazie myślowej przypisuje się jakieś znalezisko z żelaznymi wytworami, i co gorsza całą kulturę przeworską, ludności germańskiej, która według tego propagandowego założenia miała stać na wyższym poziomie cywilizacyjnym niż ludy słowiańskie.

Gdybyśmy jednak przyjęli, że Słowianie znali wówczas wytop żelaza, to można by równie dobrze na tej podstawie przypisać kulturę jej przedstawicielom. Tak się właśnie manipuluje historią tworząc dogmaty, czyli bezdyskusyjne założenia wyjściowe, by na ich podstawie wyciągać wnioski ze znalezisk, tworząc kolejne dogmaty, które mają niewiele wspólnego z rzeczywistością. Dlatego kultura przeworska ma być wandalska, czyli germańska, bo Germanie znali wytop żelaza, a Słowianie nie.

Uczeni nie chcą uwierzyć też, że 700 tysięcy stanowisk dymarkowych z początku naszej ery z naszych ziem mogli obsługiwać Słowianie. No bo przecież ktoś powiedział, że Słowianie nie znali się na tym. Efekt kłamliwego domina zatacza coraz większe koła i prowadzi do wyciągania bzdurnych wniosków z odkryć.

Co by mogło być dowodem, że Słowianie znali się na wyrobie żelaza w okresie kultury przeworskiej? Na przykład znalezienie takich wyrobów na którymś ze stanowisk. Ale archeolodzy nie mogą takich znaleźć, bo wszystkie żelazne przedmioty… uważają za germańskie zgodnie z przyjętym dogmatem. Błędne koło? Nie, to planowane działanie.

Archeologia i historia są dyscyplinami najbardziej narażonymi na tego typu manipulacje i fałszerstwa. Na szczęście nauki przyrodnicze, jak antropologia i archeogenetyka, są na to bardziej odporne, bo pole manipulacji jest tam mniejsze. Dlatego historycy lekceważą odkrycia z tych dziedzin, bo obalają one ich naciągane lub przekłamane tezy, jak ta z germańską kulturą przeworską.

To samo dotyczy posługiwania się kołem garncarskim. Na jakiej podstawie archeolodzy twierdzą, że Słowianie nie mieli takiej prostej technologii? Ano, bo ktoś tak kiedyś stwierdził i od tej pory tam gdzie znajdywane są wyroby pochodzące z koła garncarskiego przyjmuje się, że nie mogą być one słowiańskie. A przecież “garczki nie gadają”. No tak, tylko czemu ma to założenie dotyczyć wyłącznie śladów po kulturze słowiańskiej? Skoro wytwory kultury nie mogą świadczyć o etnosie, to czemu kulturę przeworską uznaje się za germańską i wiąże się ją z Wandalami?

Jeśli przyjmiemy, że kultura przeworska była wandalska, ale wyjdziemy z założenia, że Słowianie też mogli wówczas znać się na wytopie żelaza, na co jest wiele innych dowodów, a także używali koła garncarskiego, to nagle okazuje się, że Wandalowie mogą być Słowianami. No to już dla zaprogramowanych umysłów naszych uczonych brzmi jak profanacja nauki. Czemu? Bo odrzucamy niczym nie poparte dogmaty naukowe, na bazie których archeolodzy, a za nimi historycy, wyciągają błędne wnioski? Niestety wielu z nich robi to chyba nawet nieświadomie. I to jest właśnie problem.

Tak jak lekarzowi ktoś kiedyś na uczelni czy konferencji powiedział, że lek A jest świetny, to wierząc w to przepisuje go swoim pacjentom w dobrej wierze. Ale ten lek może się okazać szkodliwy, albo są na rynku lepsze i tańsze. Tyle, że przedstawiciele farmaceutyczni, którzy je dystrybuują jeszcze do naszego lekarza nie dotarli bezpośrednio. Z naszymi profesorami jest podobnie. Polecają tezy-leki swoim studentom, a oni niosą je w świat. Gdy ślęczą więc nad kawałkiem żelaza na kolejnym stanowisku kultury przeworskiej uznanej przez akademickie gremium za germańskie, nawet im przez myśl nie przejdzie, że może być inaczej. I piszą raporty o wyrobach germańskich, nie bo ktoś im tak kazał czy że należą do spisku, ale dlatego iż mają tak zaprogramowane umysły jeszcze ze szkoły i utrwalone dobitnie na uniwersytecie.

W radach programowych na uczelniach wyższych nierzadko zasiadają przedstawiciele koncernów farmaceutycznych. A kto zasiada w radach uczelni historycznych? Kto kształci nowe kadry? Dlatego pan D.A. Sikorski będzie cieniem J. Strzelczyka, swojego promotora. A ci naukowcy, co się wychylą, jak M. Kowalski, P. Makuch czy nawet P. Urbańczyk, czeka ostracyzm środowiska.

Wróćmy jednak do Wandalów. Mieli oni budować chaty w formie półziemianek o szer. 3×5, a Słowianie 4×4, więc nawet trochę większe, a co ważne z piecem w kącie. Czyli na dodatek okazuje się, że domy Słowian miały wyższy standard niż wandalskie. Jeśli to prawda, to jak to się ma do tezy o ich niższym poziomie rozwoju cywilizacyjnego wobec Germanów tamtych czasów?

Znajdowane groby szkieletowe też nie mogą być dowodem germańskości, bo i Słowianie przez dłuższy czas, nawet po przyjęciu obrządku ciałopalnego, grzebali swoich zasłużonych, niespalonych zmarłych (szaman, naczelnik plemienia). Wynikało to z wiary, że ich zacne dusze nie muszą być uwalnianie z ciała po jego oczyszczeniu w świętym ogniu, ale i bez tego zabiegu bez problemu ulatują w zaświaty. Na jakiej podstawie przyznaje się prawo stosowania wówczas mieszanego obrządku pogrzebowego tylko Germanom, tego już wielu dyskutantów nie potrafi wytłumaczyć.

Wytaczają oni natomiast argumenty językowe podając rzekomo germańsko brzmiące imiona Wandalów, takie jak: Wislaus (Wisław), Witislaus (Witosław), Wisimar (Wyszomir), Miceslaus (Mieczysław), Radagais (Radogoszcz). Przekręcanie słowiańskich imion i ich niewłaściwe tłumaczenia, by je ugermanić to norma. Tak z Godzisława zrobiono najpierw Godigisclosa (-sclos, -slaus to typowe słowiańskie końcówki imion oznaczające -sław), ale z racji, że ciężko było takie miano wytłumaczyć z niemieckiego, to przemieniono go na Godigisela, by wyprowadzić je od niem. gizel – strzała. Potem z Arminiusza uczyniono germańskiego Hermana, by etosem takiego bohatera jednoczyć Niemców, którzy nie tworzyli wtedy jednorodnego i świadomego narodu.

Część słowiańskich imion Wandalów i innych ludów uznawanych za germańskie, choć takimi nie były, przynajmniej w rozumieniu etnicznym, było zwyczajnym zniekształceniem wynikającym z niedopasowania klasycznej łaciny do słowiańskiego języka. A część była celowym zabiegiem i manipulacją mającą uwiarygodnić ich germańskość.

Polecam obejrzeć film “Jak rozpętałem drugą wojnę światową” i scenę jak Franek Dolas zgrywa się z Niemca próbującego zapisać jego wymyślone imię Grzegorz Brzęczyszczykiewicz, z powiatu Chrząrzczyce, gminy Łękołody. Możemy sobie wyobrazić jak takie nazwy zapisano by klasyczną łaciną w wersji bez polskich znaków.

Niestety uproszczeniem jest też teza P. Szydłowskiego, że Wandalowie to Polacy. Moim zdaniem Wandalowie to raczej sojusz różnych ludów, a nie etnos, o czym świadczy nawet ich sama nazwa: Wand +Al (Wendowie + Alanowie, ew. Alemanowie). Przy czym Alanowie mogli współtworzyć grupę Alemanów wraz z jakimś lokalnym plemieniem staroeuropejskim lub germańskim. Może dlatego w kronikach spotykamy informacje, że po pokonaniu wodza Alemanów jego lud przeszedł pod panowanie Wandy, a wszystkich poddanych (obie grupy: Alemanów i Wendów) zaczęto nazywać Wandalami. Takie wieloplemienne i różnoetniczne sojusze wojskowe w tamtych czasach były czymś normalnym.

Podobnie mogło być z Gotami, Swebami, Lugiami, Awarami, czy Hunami. Dlatego wiele imion Herulów, czy Gotów, jak słynny Genseric ma również słowiański rodowód, bo to nie kto inny jak nasz Gęsiorek. Oczywiście Niemcy ze zbyt słowiańsko brzmiącego Genserica zrobili z czasem Gaiserica/Gaisericusa, by wyprowadzić go od pragermańskiego *gaiza ‘włócznia’ i *rîkaz ‘król’.

Jak odnotowano w kronikach, na pogrzebie Atylli jedzono “strawę”, a Swebów nawet Grimm uważał za Słewów (Słowian). Prawdopodobnie Słowianie odgrywali w tych mieszanych grupach wojskowych znaczącą rolę.

Wandalowie, Alanowie i Swebowie (Sławowie) ruszyli na zachód i po drodze zostawili po sobie wiele nazw o słowiańsko-sarmackim brzmieniu. Imię Alan do dziś jest bardzo popularne we Francji. Region Andaluzja, to Wandaluzja. O słowianopochodnych nazwach miejscowych w Europie więcej pisałem w swojej książce “Rodowód Słowian” (2017).

Kolejnym “dowodem” na germańskość Wandalów ma być wyprowadzanie ich nazwy od słowa “wand” – wędrować, które jakoś po słowiańsku, brzmi podobnie – wend[rować]. Oczywiście lingwiści, zgodnie z niepisaną zasadą ignorowania źródłosłowów słowiańskich, nawet nie biorą pod uwagę, by to Germanie mogli zapożyczyć to słowo od kogokolwiek, a już na pewno nie od Słowian. W opisach starożytnych ludów Tacyt akurat o Wendach (Słowianach) pisał, że lubią piesze wycieczki – wędrówki, co by pasowało do etymologii ich nazwy. Scytowie natomiast mieli żyć na koniu, a Germanie prowadzić osiadły tryb życia. Ale przecież lingwiści i historycy nie widzą podobieństw w nazwach Wendowie i Wandalowie. Zbywają milczeniem to, że sami Niemcy w wielu dokumentach historycznych i opracowaniach pod nazwą Vinidi, Vinden, Vandalen, Vinduli rozumieli Słowian, a nie Germanów. Dopiero od niedawna robi się z Wenedów – Celtów, a z Wandalów – Germanów.

Na stronce Imperium Lechickie to bzdura dowiadujemy się także, że błogosławiony Mistrz Kadłubek był propagandystą i wymyślił Wandę. A w ogóle w średniowieczu ważna była propaganda i dlatego Polacy dorobili sobie rodowód od Wandalów. Oczywiście nie ma na owym blogu mowy, że w tymże średniowieczu propaganda była także u Germanów, w Cesarstwie i Bizancjum, gdzie wymyślano niestworzone rzeczy, pomijano niewygodne fakty i przegrane bitwy oraz demonizowano wrogów.

Później papiestwo zrobiło z tego prawdziwą sztukę, a niemieccy kronikarze pisali gesta pełne nienawiści do niechrześcijan robiąc z nich ludożerców, okrutników i porównywali do zwierząt. Dzisiaj to mają być cenne źródła uznawane za wiarygodne, a polskie kroniki – nie wiedzieć czemu – mają być przepojone propagandą, opisując dzieje bajeczne. Nasi biskupi zmyślali, a niemieccy nie. Kto w coś takiego jeszcze dziś wierzy?

Co bardziej rozgarnięci uczeni i komentatorzy przyznają co prawda, że kultura Suków-Dziedzice była kulturą mieszaną, wandalsko – słowiańską, a pod wpływem Słowian, pozostali na naszych ziemiach Wandalowie ulegli slawizacji, o czym pisze choćby Prokopiusz. Czyli wyżej rozwinięty cywilizacyjnie lud germański miał się cofnąć w rozwoju pod wpływem prymitywnych Słowian. I my mamy w to wierzyć, choć takie tezy urągają logice, zdrowemu rozsądkowi i wiedzy, jaką posiadamy w tym temacie. Po prostu nowy napływ Słowian z terenów wschodnich pod naciskiem ludów koczowniczych spowodował współistnienie pokrewnych ludów na rodzimych, słowiańskich ziemiach Odrowiśla i Połabia. Oczywiście Słowianie zajmowali dużo większe terytorium, ale tutaj jest mowa o terenach kultury sukowskiej. Możliwe, że na podbój zachodniej Europy ruszyła grupa Wandalów z co bardziej awanturniczymi Słowianami, jak synowie bez praw dziedziczenia ojcowizny, a zostali pierworodni mający prawa do ziemi.

Według niektórych germanofilów, nie ma ani jednego starożytnego toponimu słowiańskiego, za to są germańskie takie jak: Odra (od Ra, czyli słońca), Bug (od bóg, germ. God), San (sań+ce – słońce), Tanew (tan – toń, jak Tanais – jasna toń, Balaton – biała toń), Skrwa (skrywa), Strwiąż (stary wiąż – wąż, nurt), Wiar (wiara), Bieszczady (bies+czad), Beskidy (bies+kity), czy Grudziądz (gruda – lód, jak grudzień). Tłumaczenia tych toponimów podane w nawiasach chyba są czytelne, jasne i nawiązują do ich charakteru, jak rzeka – toń, biesy dające czadu, kity -ogony biesów, bo to koniec biesowych gór itp. Ale oczywiście nasi lingwiści mają lepsze etymologie, odgermańskie i nawet się nie zająkną, by mogło być inaczej.

Ci z językoznawców, którzy potrafili wyjaśnić toponimy ze słowiańskich języków uznawani są za ruskich agentów. Zatem turnogermanie walczą o historię Polski i Lechii, by nie stała się ona rosyjska. Każdy słowianofil ma być rusofilem, albo wysłannikiem KGB. Dlatego kato-narodowy publicysta S. Michałkiewicz, obrońca Boga Honoru i Ojczyzny (czyli hasła powstałego na potrzeby zdradzieckiej Targowicy), nazywa turbosłowiaństwo iście po chrześcijańsku “ubeckimi rzygowinami”. Z Bieszka robi się agenta UB, a w moich książkach doszukuje się na siłę pochwał Wielkiej Rosji i panslawizmu rozumianego, jako przejaw rusyfikacji. Bzdura goni bzdurę, ale znajdzie się niejeden głupi, co w to uwierzy. Rzecz w tym, że na szczęście już coraz mnie jest takich naiwnych ignorantów.

Turbogermanie boją się tego zainteresowania ludzi historią i czytania przez nich samodzielnie źródeł, do czego zachęca Bieszk, tak jak Kościół bał się tłumaczenia Biblii na języki narodowe, o co walczyli protestanci. Gdy ludzie sami zaczną czytać to się okaże, że ktoś im wciskał ciemnotę. Dlatego podejmowane są próby dyskredytowania polskich kronik, tworzy się pseudohistoryczne fora, gdzie gada się o dupie Maryny, czy też kreuje się trendy antyczytelnicze (film to jest to – Cozac prawdę ci pokaże).

Próby ośmieszania tzw. turbosłowian też nie dają rezultatów. Zatem wrzuca się ich wszystkich do jednego wora i taki T. J. Kosiński, M. Kowalski czy P. Makuch kojarzeni są z prostakami i oszołomami w rodzaju P. Szydłowskiego czy aktywnego internetowego komentatora Kamila Wandala Baczewskiego.

Kolejnym wydumanym argumentem jest twierdzenie, że Wandalowie byli ludem germańskim, bo używali języka zbliżonego do gockiego. A że mało kto wie jaki to język, to nikt nie będzie tego analizował. Mamy więc tutaj zagrywkę zwaną “strzałem w powietrze”. Nikt nie pyta, gdyż boi się ośmieszyć, że nic nie wie na dany temat. I o to chodzi. Takich zagrań nasi turbogermańscy komturowie mają setki. To dziedzictwo Rzymu z zasadą “dziel i rządź”, Cesarstwa i papiestwa z kłamliwymi kronikami i preparowanymi dokumentami oraz systemem klątw z wymazywaniem obrzuconego nią osobnika z kart historii, Krzyżaków podrabiającymi listy, pieczęcie i różne akty, Bismarcka z Kulturkampf, czy też Kosinny i Goebelsa oraz innych teoretyków nazizmu.

Nazwanie Mieszka królem Wandalów nasi turbogermańscy blogerzy z Seczytam czy Sigillum Authenticum czy „Imperium Lechickie to bzdura” uznają za pomyłkę. Tak samo jak używanie nazwy Wenden wobec Słowian. No po prostu merytoryczna krytyka na typowym turbogermańskim poziomie.

Można tak pisać jeszcze dalej, bo argumentów za i przeciw jest cała masa. W tym dyskursie nasuwa się jednak wniosek, że wierzących trudno przekonać do zmiany wiary, jedynie wiedza może tu coś zmienić. Dlatego zachęcam do lektury moich książek oraz innych autorów (J. Bieszk. B. Dębek, M. Kowalski, P. Makuch, T. Sulimirski itd.), którzy otwarcie piszą o swoich poglądach na temat pochodzenia Słowian i Polaków, czasem wymyślając niedorzeczne teorie, jak P. Szydłowski, ale w głównej wymowie podobne do moich ustaleń.

 

Tomasz J. Kosiński

03.11.2019