Aktywny na portalach społecznościowych, piszący też opinie na stronach księgarskich i gdzie tylko się da w necie, bloger Paweł Miłosz od Seczytam, nie przebiera w słowach i za metodę zaistnienia w publicznej świadomości przyjął m.in. hejting turbosłowiaństwa, oparty na wyzywaniu autorów i ich zwolenników. Miejscami używa faktów i zasłyszanych od innych argumentów, ale żongluje nimi w dość chamski i często niedorzeczny sposób.
Tu moja poprzednia z nim polemika https://wedukacja.pl/pawel-m-i-jego-turbogermanski-hejt-na-temat-pismiennosci-slowian
Wali równo ze swojej wiatrówki, a ślepakami dostaje się Bieszkowi, Szydłowskiemu, Kowalskiemu, ale obrywa też Erich von Däniken, Davida Icke (m.in. “Ludzka raso powstań z kolan”), Aleksander Chiniewicz – inglizm i Santi Wedy i polscy chanellingowcy, jak Mikołaj Rozbicki („Nowy porządek świata”), czy Barbara Marciniak.
Nie zgadzam się z wieloma poglądami wyżej wymienionych autorów, a nawet wielokrotnie pisałem o wątpliwości, co do niektórych tez Bieszka, Białczyńskiego, czy Kossakowskiego. Dyskutowałem też z Szydłowskim, co skończyło się tym, że mnie zablokował na Fejsie (podobnie zresztą jak sam Paweł M. na swoim blogu Seczytam).
Równie przewrażliwionym na swoim punkcie okazał się też niejaki Kamil Wandal, aktywny dyskutant głównie na poczytnej fejsowej grupie Starożytna Polska, który, podobnie jak Seczytam, nie przebiera w słowach i nie słucha argumentów oraz nie umie czytać ze zrozumieniem, więc panowie pasują do siebie jak ulał. Niestety mnie Kamil Wandal też zablokował, gdy po serii wyzwisk, pouczeń i niewyszukanych komentarzy wobec mojej osoby stwierdziłem, żeby przynajmniej przeczytał moją książkę, na temat której się tak krytycznie wypowiada, nie znając jej treści. Najbardziej nie spodobała mu się moja teza, że teonim Wandalów sam wskazuje nam, że mógł być to sojusz Wendów i Alanów (Wend+Al). Według Kamila Wandalowie to Polacy, jak twierdzi też Szydłowski, a kto tak nie myśli ten wróg.
Jak widać środowisko turbosłowian też jest podzielone, czego nie zdają się zauważać niektórzy turbogermanie, wrzucając wszystkich do jednego worka z napisem „turbosłowianin – oszołom”.
Miło jednak znaleźć się w tak zacnym gronie jak Icke czy Däniken: „Podobne brednie głoszą inni szurowie turbowscy, choć niektórzy z pewną dozą ostrożności. Taki Kosiński np. w swoim bublu wydanym przez niesławną Bellonę z widoczną życzliwością prezentuje kosmiczne dyrdymały, ale jednak nie podpisuje się pod nimi. Za to jak najbardziej podpisuje się np. autor bloga „Tajne Archiwum Watykańskie”… Albo – niby lewicowy – Biuletyn RACJA SŁOWIAŃSKA (wyjątkowe szury nurtu promoskiewskiego). Ktoś jeszcze ma wątpliwości co do zdrowia psychicznego turbosków?”.
Tu muszę Seczytam pochwalić, bo jako jeden z nielicznych zauważył, że w swojej książce „Rodowód Słowian” opisując różne koncepcje powstania życia na Ziemi nie podpisuję się pod żadną z nich, co jest prawdą, W przeciwieństwie do nieczystych zabiegów Żuchowicza, czy Wójcika i im podobnych, którzy wyrywali z kontekstu jakieś zdanie o reptilianach, twierdząc, że to moje teorie, co jest celowym zakłamywaniem faktów i manipulacją w celu ośmieszenia mojej osoby. Jednak to nie ja jestem na głównym celowniku, ale Janusz Bieszk. Nawet niektórzy używają już prześmiewcza określenia „era przed Bieszkiem” i „era po Bieszku”.
Bieszk, wróg numer jeden
Gdy Janusz Bieszk wydał swoją książkę „Słowiańscy królowie Lechii” (2015), nie miał pewności czy wzbudzi ona jakiekolwiek zainteresowanie wśród czytelników. Okazała się jednak hitem i wydawnictwo Bellona, które odważyło się zaprezentować poglądy autora na temat naszych władców, sięgając do zapisów w zapomnianych lub lekceważonych przez historyków kronikach. Jego sukces przyczynił się do zainteresowania ludzi historią i naszymi dziejami oraz popularności nurtu zwanego pogardliwie przez jego przeciwników – turbosłowiaństwem. Gdy Bieszk zaczął zgłębiać temat i wydawać kolejne książki, stał się wrogiem akademików, którzy poprzez młodzieńcze bojówki samozwańczych historyków, zaczęli obrzucać autora błotem, nie przebierając w słowach, co skończyło się tym, że po początkowych próbach dyskusji, Bieszk przestał komentować ataki na swoją osobę.
Przyjrzyjmy się, co P. Miłosz pisze o Janusz Bieszku:
„Znany bredniopisarz Bieszk opublikował nowy wyrób książkopodobny, kontynuację poprzedniego gniota, pt. Chrześcijańscy królowie Lechii. Tak na marginesie, zastanawiam się na ile to „dzieło” samego Bieszka, bo ogranicza się chyba tylko do powtarzania tez brednioyoutubera Szydłowskiego.” W innym miejscu P. Miłosz pisze, że Bieszk jest „debilem”, a Szydłowski „matołkiem”.
Komentując tezę J. Bieszka, że Chrobry mógł być cesarzem, Secztam naskrzybał:
„Co do cesarza, to Otton III nawet gdyby chciał, nie mógł w Gnieźnie przeprowadzić koronacji cesarskiej Chrobrego. Z dwóch powodów – koronację cesarską przeprowadzał albo patriarcha Rzymu (papież), albo patriarcha Konstantynopola. Miejscem takowej koronacji był Rzym, albo Konstantynopol. Dlatego władcy Niemiec przeprowadzali trzy koronacje: w Akwizgranie na króla Niemiec, w Mediolanie na króla Włoch i w Rzymie na cesarza. Dopóki władca nie dotarł do Rzymu i nie został ukoronowany przez papieża, używał tytułu „król rzymski”, a nie cesarz!”
Nawet w Wikipedii możemy jednak przeczytać: „Zgodnie z węgierską tradycją historyczną papież Sylwester II, za zgodą cesarza Ottona III posłał Stefanowi wspaniałą złotą koronę zwieńczoną krzyżem apostolskim, a wraz z nią list, w którym oficjalnie uznawał władcę Madziarów za katolickiego króla Węgier. Ten czyn następcy św. Piotra był potem interpretowany jako jego zgoda na uwolnienie Węgier spod zależności Niemiec. Koronacja królewska Stefana I odbyła się 25 grudnia 1000 r. lub 1 stycznia 1001 r.”
Zatem w tamtych latach to cesarz decydował o koronie, a nie papież, którego mógł jedynie delegować do wysłania korony jakiemuś nominowanemu przez cesarza władcy. Wśród historyków krążę zresztą spekulacje, że pierwszy król Węgier Stefan otrzymał koronę przeznaczoną dla Mieszka I, który zmarł pod koniec 999 roku. Czyli to nie sam papież koronował Stefana, a jedynie wysłał mu koronę, która czekała w Rzymie na Mieszka. O walce o dominację między papieżem a cesarzem można przeczytać tomy. Jeśli cesarz samodzielnie zakłada jakiemuś władcy koronę na głowę, to w tamtych latach oznaczało koronację, której nie musi potwierdzać papież. Oczywiście opozycja antyottonowska próbowała ten fakt podważać, uznając, że to papież powinien koronować władcę, a nie cesarz i dlatego nie można uznać Chrobrego za króla. Po otruciu Ottona III i ówczesnego papieża, nowy papież jednak nie przekazał korony cesarskiej królowi Niemiec przez długie lata. Dlaczego? O tym więcej można przeczytać w moim artykule https://wedukacja.pl/boleslaw-wielki-cesarzem
Seczytam podaje też bibliografię dla Bieszka i Szydłowskiego „przeczytajcie zanim znowu z siebie kretynów zrobicie”. Cóż, niech P. Miłosz przekonująco odpowie tylko na jedno pytanie: Dlaczego w latach 1001 -1014 nie było cesarza? Tu szybkie źródło dla leniwych, jakim Seczytam jest (sam to przyznał w innym miejscu, że nie chce mu się czytać Kroniki Długosza):
https://pl.wikipedia.org/wiki/Cesarz_rzymski_(%C5%9Awi%C4%99te_Cesarstwo_Rzymskie)
W innym miejscu pisze o Bieszku: „To, że pan nie wiesz o istnieniu czegoś, nie oznacza, że tego nie ma. Oznacza tylko, że jesteś pan ignorant.” W odniesieniu do głównego argumentu przeciwko istnieniu Lechii ma być brak wzmianek o niej w źródłach starożytnych. Można tu łatwo sparafrazować powyższe zdanie P. Miłosza: „Panie Seczytam, to, że nie ma źródeł starożytnych o Lechii, nie znaczy, że ona nie istniała”.
Zarzuca Bieszkowi, że opiera się na późniejszych dokumentach, twierdząc, że „rocznik Awentyna pochodzi z początków wieku XVI, czyli od opisywanych wydarzeń oddalony jest o ponad 600 lat.”.
Tymczasem w innym miejscu naśmiewa się z Lechitów, że: „Nie ogarniają, że np. za Naruszewicza (XVIII wiek) historiografia polska dopiero raczkowała. Może łatwiej turbolechici zrozumieliby, co to jest „postęp badań naukowych”, gdyby próbowali zęby wyleczyć metodami XVIII-wiecznymi… Brak znieczulenia, kowal, obcęgi i tym podobne rozkosze. Także dla nauk humanistycznych dwieście czy sto lat, to przepaść.”
Jego logika zatem jest bardzo elastyczna, raz dawne źródła mają być podstawą dowodzenia, innym razem to niewiarygodne starocie i należy czerpać wiedzę z opracowań współczesnych historyków, którzy wiedzą lepiej, niż jakiś tam Aventinus, jak to wtedy było.
Stara się też wchodzić czasem w bardziej szczegółowe rozważania: „Pytanie, dlaczego Bieszka nie zastanowiło, że Awentyn wymienia Wrocisława polańskiego, a pomija rzeczywiście będącego na zjeździe Bracława panońskiego? To już pytanie do samego Bieszka, choć mam wrażenie, że jego w ogóle mało co zastanawia…”
Ja odpowiem, bo póki co, bawią mnie te wszystkie wyzwiska rzucane przez turbogermanów, którzy się tylko tym pogrążają jeszcze bardziej. Bieszk uznał, że nie ma sensu z takimi ludźmi dyskutować, bo to najczęściej nie jest rozmowa o tym, o czym on pisze w książkach, tylko o nim samym. Też tego doświadczyłem i rozumiem. Akademicy mają podobny problem. Większość z nich stara się lekceważyć temat turbosłowiaństwa, ale tacy ludzie jak Artur Wójcik czy Roman Żuchowicz uważają, że to błąd i należy się temu przeciwstawiać, bo jak to ujął Żuchowicz w swojej książce – zaraz tymi teoriami zajmą się algorytmy portali społecznościowych i zaczną ludziom podawać podobne tematy np. o nie szczepieniu dzieci, które mogą przez to umrzeć. Dlatego uznaje on, że opór wobec teorii Wielkiej Lechii to walka o życie niewinnych dzieci. Jak widać, do stworzenia turbogermańskiej sekty mamy tu już tylko krok, a nowi samozwańczy kapłani straszący ludzi, póki co zbijają kasę na książkach nie o swoich badaniach naukowych, ale o krytyce idei Wielkiej Lechii, czyli piszą o dokonaniach innych. To obraz naszych młodych naukowców – internetowych celebrytów nieudolnie odgrywających misjonarzy i demaskatorów kłamstw.
Ale wracając, do Wrocisława i Bracława. Gdyby leń Seczytam przeczytał dokładnie Bieszka, toby dowiedział się, że według tego autora Wrocisław i Bracław, to…to samo imię (jak i ja uważam), a być może jedna i ta sama osoba. Choć ja niekoniecznie bym przyjmował, że każda wzmianka o Wrocisławie i Bracławie mówi o jednej osobie, bo Lechów, Kraków czy Bolesławów też było wielu.
44 władców lechickich na Kolumnie Zygmunta, których miało nie być
O wspominanym przez Bieszka zapisie na Kolumnie Zygmunta III, dzięki podpowiedzi uczynnego Sattivasa, nasz bloger-prześmiewca przywołuje kronikę Bielskiego, gdzie zapisano, że Zygmunt III Waza był czterdziestym szóstym władcą: „Otóż poczet „czterdzistoczterowładcowy” znany jest także z dwóch dzieł znanego miedziorytnika Tomasza Tretera (1547-1610). Pierwsze z nich to słynny Orzeł Treterowski, czyli rycina Reges Poloniae z 1588 roku. Czasami można też spotkać nazwę: Poczet królów polskich w 44 medalionach. Nazwa stąd, że na sylwetce orła umieszczono czterdzieści cztery medaliony z wyobrażeniami naszych władców.”
Seczytam wymienia też inne źródła, które podają 44 władców lechickich, choć poczty te różnią się niektórymi postaciami, gdyż autorzy dowolnie operowali doborem władców. Sam P. Miłosz pisze, że taki „Wolski zaczął, jak wówczas z zasady zaczynano, czyli od Lecha I. Potem idą Wyszomir, Krak itd. – ówczesny standard [44, przyp. TK]. Mniejszą ilość władców legendarnych, niż Bielski, Wolski uzyskał przez proste wywalenie części z nich – wyrzucił Kraka II i jednego z Leszków.”
O Bieszku, który także stworzył swoją autorską listę władców, mniej lub bardziej dyskusyjną, nie omieszkał jak na turbogermańskiego hejtera przystało, napisać: „pan osiołek bredzi na potęgę… Nawet nie ma pojęcia o jakich królów chodziło na owej liście czterdziestu czterech.” P. Miłosz oczywiście wie, o jakich królów chodziło, choć sam podaje, że w różnych źródłach podawano rozbieżne wykazy.
Zatem problemem nie jest to, że nie było 44 lechickich władców, ani też sugestie, iż tenże napis na kolumnie ma być listą szwedzkich, a nie polskich królów, jak starają się tłumaczyć inni turbogermanie, ale to, że Bieszk nie wie, o jakich królów chodziło osobie, która ten napis wyryła. Tym samym potwierdza, że Bieszk odgrzebał fakt, z którym trudno polemizować, ale i tak mu się za to dostaje, bo nie jego lista 44 lechickich władców, z pewnością jest inna niż ta, o jakiej jest mowa na kolumnie Zygmunta.
Nazwa Lechii w Biblii
Nasz zabawny komentator naśmiewa się też, dość często przytaczanemu w internetowych dyskusjach, zapisu nazwy Lechii w Biblii, gdzie w Księdze Sędziów (15.9-15.19) podano:
„Wypowiedziawszy te słowa, odrzucił oślą szczękę, a miejsce owo nazwano Ramat-Lechi. [po walce Samsonowi chciało się pić] I rozwarł Bóg szczelinę, która się znajdowała w skale w Lechi, i wypłynęła z niej woda. Kiedy Samson ugasił pragnienie, ożywił się i nabrał nowych sił. Dlatego nazywa się to źródło: En-Hakkore [źródło Powołującego]. Bije ono do dnia dzisiejszego w Lechi.”
„Dalej, Żydzi związanego Samsona ciągnęli tysiące kilometrów do Lechi. Tak przynajmniej wychodzi z bełkotu turbowców. Żeby było zabawniej, by pokonać owe tysiące kilometrów wystarczyło… zejść ze skały (Związali go więc dwoma nowymi powrozami i sprowadzili ze skały. Gdy tak znalazł się w Lechi, Filistyni krzycząc w triumfie wyszli naprzeciw niego).
A to nie jedyna wprawa Filistynów i Żydów do Lechii. Biblia wspomina jeszcze jedną (2 Księga Samuela 23.11-23.12):
Po nim jest Szamma, syn Agego z Hararu. Pewnego razu zebrali się Filistyni w Lechi. Była tam działka pola pełna soczewicy. Kiedy wojsko uciekało przed Filistynami, on pozostał na środku działki, oswobodził ją i pobił Filistynów. Pan sprawił wtedy wielkie zwycięstwo.
Jacy głupi ci Filistyni i Żydzi, gnali przez pół znanego im świata, żeby stoczyć walkę – bo po co na miejscu, przecież piesze rajdy są fajne… I o cóż walczyli tysiące kilometrów od swoich siedzib? O pole soczewicy. Śmiejecie się teraz? No właśnie.”
A całe zamieszanie o to tylko, że ktoś zasugerował, że skoro w Biblii jest mowa o Lechii, która jest wiązana z Filistynami, to może mieć ona biblijny źródłosłów. Może on pochodzić od szczęki, choć seczytam nie podaje naukowej etymologii tylko powołuje interpretuje po swojemu przetłumaczony na polski zapis oryginalnego tekstu tej biblijnej księgi.
Powołuje się tu na zapis biblijny „miejsce owo nazwano Ramat-Lechi.”, gdzie w oryginale miano użyć hebrajskiego słowa םלחיי, co zapewne Seczytam w tymże, nie znanym nikomu oryginale sprawdził. A jeżeli nie to ufa, że zrobili to tłumacze Biblii Tysiąclecia, którzy Ramat-Lechi tłumaczą na Wzgórze Szczęki.
Nie wie też, że leh, lehem po hebrajsku znaczy chleb, co ma swój wyraz chociażby w zapisie Betlehem, Ale dla niego Lechia to szczęka i tyle.
Moim zdaniem, dla Filistynów, jako jednego z Ludów Morza, pokonanie dwóch czy 3 tysięcy kilometrów nie stanowiło problemu. Nawet w Wikipedii można przeczytać, że „Pochodzenie etniczne Filistynów nie zostało definitywnie ustalone”. Jednym z głównych bogów czczonych przez Filistynów był Dagon, a u Połabian czczono bóstwo o imieniu Podaga. Nazwa ta wydaje się pochodna, i powstała zgodnie z prosta zasadą, jak Lech i Polech (Polach = Polak). A wiemy też, że Filistyni opanowali wschodnie wybrzeże Morza Śródziemnego, gdzie mogli mieć kontakt z Wenetami, którzy nazwę Lech/Lechia zanieśli nad Bałtyk. Żydzi nie znosili Filistynów, gdyż według Biblii, obok Fenicjan, handlowali oni żydowskimi niewolnikami sprzedając ich Grekom. O podobieństwie pisma, Filistynów (starohebrajskiego), Fenicjan i pisma Weneckiego można napisać oddzielną rozprawę.
O związkach Wenedów i Słowian można przeczytać w artykule Adriana Leszczyńskiego tutaj: https://bialczynski.pl/2017/01/25/adrian-leszczynski-rocznikpolskiego-towarzystwa-historycznego-dawne-zrodla-historyczne-laczace-wenedow-wandalow-i-slowian-oddzial-w-gorzowie-wielkopolskim/
Jako ciekawostkę warto też przeczytać artykuł, w którym jest też sporo o Filistynach i ich podobieństwach ze Słowianami https://rudaweb.pl/index.php/2016/11/08/slowianie-uczyli-zydow-pisac-kuc-zelazo-oraz-budowac-domy-i-lodzie/
Turbogermańskie szambo
Jako dno „turbolechickiego szamba” nasz znafca opisuje doktryny małżeństwa Melników i grupy Antrovis, fanów ufologii i ezoteryki, którzy po prawdzie z lechicyzmem nie mieli zbyt wiele wspólnego, poza kilkoma kontrowersyjnymi poglądami o Polanach, co się nie mieszali z Hebrajczykami „Hebrajczycy z kolei wylądowali na Mazowszu, a stamtąd zmanipulowali plemię Wiślan. Okłamali Słowian, że centrum energetyczne Wszechświata przesunęło się ze Ślęży do Gór Świętokrzyskich. Zmanipulowani Słowianie zaczęli się modlić w niewłaściwym miejscu, przez co oddawali energię Hebrajczykom, a skutkiem tego było powstanie hebrajskiego boga o imieniu Gotlieb.”
Tu kolejny raz pojawia się problem traktowania wszystkich teorii związanych ze Słowianami, czy Polanami, jako turbosłowianizm. Niepokorni naukowcy, jak Piotr Makuch[1] i Mariusz Kowalski[2], stoją tutaj w jednym szeregu z Edwardem Mielnikiem i Robertem Brzozą. Co prawda, R. Żuchowicz stara się w swojej książce o Wielkiej Lechi trochę to porządkować, ale niezbyt udolnie, gdyż sam nie rozumie do końca, o co tu chodzi i kto jest kim. Zebrał na szybcika materiał do książki licząc na zarobek (co sam potwierdza w wywiadzie z Sigillum Authenticum), możliwy ze względu na – jak prognozuje – krótkotrwałą modę na zainteresowanie Lechią. Ale trend okazuje się trwalszy, na czym skorzystał kolejny bloger i hejter Wielkiej Lechii znany nam dobrze Artur Wójcik (Sigillum Authenticum), który pozazdrościł Bieszkowi i swojemu koledze Żuchowiczowi, zarabiającym na tej idei i sam też przygotował o niej książkę, mającą się ukazać w listopadzie 2019. Może i Paweł M. też się niedługo załapie, choć jeszcze nie wspominał czy skrobnie coś więcej niż internetowe wypociny na swoim blogu.
Do błędu związanego z lekceważeniem turbosłowiaństwa przyznał się w swej ostatniej książce, także znany hiperkrytyk Słowiańszczyzny D. A. Sikorski, który w „Religiach dawnych Słowian” (2018) tłumaczył „jeszcze niedawno sądziłem, że turboslawizm można ignorować,. Dziś zmieniłem zdanie, ponieważ zdobywa coraz większą rzeszę zwolenników, a nawet wkroczył w dyskurs akademicki.[3]”
Przygotowano też pseudodebatę na UJK na ten temat, ale nie zaproszono nikogo z wykpiwanych tam autorów, ograniczając się jedynie do wygłoszenia referatów i drwin. Wbrew zamierzeniom, lechickie teorie stały się dzięki temu jeszcze bardziej popularne, gdyż każdy zobaczył, jaki jest obraz polskiej nauki i kto ją reprezentuje oraz – co najgorsze – w jakim stylu prowadzona jest dyskusja na temat naszej przeszłości.
R. Żuchowicz w artykułach dla mainstreamowych pism i w swojej książce zachęca, by nie być biernym i walczyć o prawdę. Zebrał nawet kilka wypowiedzi uczonych, którzy komentują „lechickie rewelacje”.
No to teraz pójdzie lawina. Skoro profesory otwarcie już zabierają głos w sprawie Wielkiej Lechii, piszą i wygłaszają referaty i wydają pośpiesznie książki hiperkrytycznie traktujące dziedzictwo Słowiańszczyzny, aby reagować na niekontrolowany wzrost popularności szukania naszych korzeni. Możemy się zatem spodziewać dalszych histerycznych reakcji mediów, świata nauki i usłużnych blogerów związanych z uczelniami programowo propagującymi niższość kulturową Słowian. Niech się dzieje.
Mam nadzieję, że również płodni Lechici nie spoczną na laurach i doczekamy się kolejnych opracowań. Z tego co mi wiadomo Bieszk planuje wydać publikację z dziesiątkami map, ale szuka wydawcy, gdyż Bellona nie jest przekonana do tego pomysłu. 13 listopada ma natomiast ukazać się moja książka „Bogowie Słowian”, a na wiosnę 2020 związana z nią „Wiara Słowian”. Planuję też inne publikacje bezpośrednio lub pośrednio związane ze Słowiańszczyzną.
Oczekujemy też, że śladem P. Makucha i M. Kowalskiego pójdą inni naukowcy związani z uczelniami i dyskurs naukowy o naszej historii, dziedzictwie i pochodzeniu nabierze innych wymiarów.
Apeluję też do takich lechickich autorów, jak Adrian Leszczyński czy Paweł Szydłowski, by nieco zbastowali z niewybrednymi ad personam w dyskusjach o Lechii, bo nie sprzyja to skupieniu się na rzeczach bardziej istotnych, o których mówią lub piszą. Sam też czasem dałem się sprowokować i wyprowadzić z równowagi reagując na wyzwiska i ataki personalne tym samym. Ale zrozumiałem, że nie tędy droga i wielu dyskutantów pod pozorem rzeczowej krytyki próbuje tylko sprowokować rozmówcę, by mieć z niego bekę. Spece z grupki w stylu Raki pogaństwa właśnie w tym celują, dlatego od jakiegoś czasu zamiast wdawania się tam w personalne połajanki, podaję suche fakty, które drażnią towarzystwo.
Fajnie by było, gdyby druga strona też przyjęła inne ramy dyskusji, ale czy można tego oczekiwać od takich osób jak Paweł M. i jemu podobnych, którzy póki co są reprezentantami „turbogermańskiego szamba”[4] w najgorszym wydaniu?
Tomasz Kosiński
23.09.2019
[1] Makuch Piotr, Od Ariów do Sarmatów. Nieznane 2500 lat historii Polaków, Księgarnia Akademicka, Kraków 2013
[2] Kowalski Mariusz, Ariowie, Słowianie, Polacy. Pradawne dziedzictwo Międzymorza, Biblioteka Wolności, Warszawa, 2017
[3] Ubolewa tu nad wydaną przez Piotra Makucha jego pracą doktorską „Od Ariów do Sarmatów. Nieznane 2500 lat historii Polaków” (Kraków 2013)
[4] Paweł M. niestety rozumie tylko język, którym sam się posługuje, stąd w moim artykule tego typu parafrazy.