Rodzimowierczy ezoterycy też nie lubią turbosłowian

Apoge Reader

Na forumezo.pl niejaki Siliperius przytacza link do bloga innego anonima Khaliperiusa oceniającego moją książkę “Bogowie Słowian” jako.. pseudonaukową.

https://khaliperius.blogspot.com/2020/01/tomasz-j-kosinski-bogowie-sowian-bostwa.html?m=1

Czyż to nie brzmi zabawnie, gdy jacyś nawiedzeni ezoterycy, którzy naukę mają w głębokim poważaniu, zarzucają innym pseudonaukowość przy rozważaniach o nie dających się potwierdzić naukowo bogach? Sami zajmują się ezoteryką i bawią się w rodzimowierstwo w stylu Wiccan, po przejrzeniu co najwyżej książek H. Bławackiej, K. Moszyńskiego i może A. Brucknera oraz paru postów na Fejsie, a jednocześnie uważają, że wiedzą więcej o słowiańskich bogach niż tzw. turbosłowianie, do których mnie z marszu zaliczają.

Autor paszkwilu na temat mojej książki o słowiańskich bogach przyznaje szczerze, że nie zastanawiał się nad każdym zdaniem przeczytanym w omawianej przez niego lekturze, czego smutnym efektem jest niezrozumienie większości tematów, które, mimo tego, nie omieszkuje komentować.

Nie rozumie na przykład, dlaczego piszę o Trentowskim skoro zaznaczam, że miał tendencje do fantazjowania. Tego typu ludziom o ograniczonych umysłach, trudno pojąć, że można przy omawianiu tematu podawać też teorie osób, z którymi niekoniecznie musimy się zgadzać, co jest wyraźnie podkreślone.

Nie czai czym jest wspólnota bałkańsko-słowiańska, bo nie słyszał o Wenetach, czy Retach, którzy zamieszkiwali na północnym wybrzeżu Adriatyku i południowych Bałkanach, a wiele wskazuje na to, że to od tych starożytnych ludów pochodzą właśnie Bałtowie i Słowianie tworzący dawniej jedną grupę etniczno-jezykową. Wielu Litwinów do dziś uważa, że to ich przodkowie założyli Rzym. Dziedzictwo Etrusków, Wenetów i Retów, jak widać jest ezoterycznym rodzimowiercom obce.

Jeśli nasz religioznafca nie potrafi dostrzec nazw słowiańskich bogów w nazwach Makoszyn, Belno, Marzysz czy Czarnocin, to niech poczyta o Mokoszy, Belu (Belbogu), Marzie (Marzannie) i Cernie (Czernobogu), nawet w bibliografii podanej przeze mnie w książce.

Niestety nasz komentator woli wątpić, że tak napisano w publikacjach, do których się odwołuję, choć jak przyznaje nawet nie miał ich w rękach. Wiara jak widać jest tu ważniejsza od wiedzy. A właściwie to nie wiara, lecz próżne przekonanie, że ktoś kto ośmiela się wytykać niektórym rodzimowiercom profanację, może mieć rację. Zwykły, prostacki element samoobrony poprzez atak.

Khaliperius nie daje wiary, że Słowianie mogli przypisywać słowu “bel” wiele znaczeń, jak biel, wielki, jasny, czy północny. Twierdzi, że znali tylko słowo “siewier”, jako północ i tyle. Coś nam tu pachnie rusofilstwem. Ale odłóżmy to na bok.

Kłamliwie podaje też, że “Prawdziwymi bogami słowiańskimi są dla Kosińskiego m.in. Rad, Bel, Cern, Rok, Hambóg, Usład, Lutybóg, Cisłobóg, Ipabog, Bystrzec”, choć nigdzie nie twierdzę, że są oni prawdziwi, a jedynie podaję znaną mi wiedzę na ich temat, często wręcz tłumacząc, że to np. jedynie pomyłki odczytu tekstu, jak “Uslad”, powstały od błędnego opisu posągu Peruna w Kijowie, który miał “us zlaty’ (wąs złoty). Nasz “krytyk” celowo tego nie zauważa, gdyż jego motywacją jest wyłącznie próba ośmieszenia autora książki, a nie jakakolwiek rzeczowa recenzja.

Czepia się mieszania czyichś wypowiedzi z własnymi koncepcjami, choć książka popularnonaukowa to nie praca magisterska, by tylko podawać odniesienia do innych autorów, których swoją drogą licznie przywołuję w przypisach.

Razi go używanie przeze mnie słów “multiplikacja” czy “deizacja” i wymaga, by stosować słownikowe określenia jak “hipostaza” czy “deifikacja”. Cóż ja mogę poradzić na to, że Khalimeros nie rozumie pewnych słów. Niech sobie na przykład wejdzie na historycy.org i poczyta o deizacji rzymskich cesarzy. A jak nie wie, że multiplikacja to zwielokrotnianie, co było właśnie typową cechą Trentowskiego, tworzącego sztucznie nowe boskie byty z różnych ich przydomków, czego nie można nazwać hipostazami, zgodnie z przyjętą definicją, to może Pan Anonim niech zacznie najpierw dokładniej czytać komentowany przez siebie tekst, potem źródło, a na końcu słowniki, a nie odwrotnie.

Odradza mi też tworzenie nowego religioznawstwa. Aha, a więc o to chodzi. Czyli trzeba pisać to, co inni. Sęk w tym, że prawie każdy autor piszący o religii Słowian tworzył nowe religioznawstwo, polemizując ze swoimi kolegami po fachu, kłócąc się właśnie o definicje, nazwy, pochodzenie, funkcje, czy samo istnienie poszczególnych bogów. A może najlepiej podważyć cały słowiański panteon, jak D. A. Sikorski, L. Moszyński, czy ten handlarz tanią sensacją Kamil Janicki od “zmyślonego pogaństwa”. Nasz Khalifaros dzięki tajemnej wiedzy ezoterycznej zna jednak całą i jedynie słuszną prawdę.

Jeśli nasz rodzimowierca chce twierdzić, że pies cieszył się u Słowian specjalnym mirem na podstawie późnej legendy ruskiej o psach Bojana – Stawrze i Gawrze, to gratuluję źródeł.

Zarzuca mi też narcyzm cytując: “Jak widać, wystarczy mieć trochę ogłady intelektualnej i wiedzy historycznej, a szanowne środowisko naukowe zrobi z ciebie fałszerza.” Choć jest to mój tekst dotyczący Tymona Zaborowskiego posądzanego o zlecenie wykonania posągu ze Zbrucza, tylko dlatego, że miał bogatą prywatną bibliotekę, o czym jest nota bene mowa w sąsiednim zdaniu do cytowanego. Czemu ten cytat ma jednak świadczyć o moim narcyzmie nie wiadomo. Może po prostu Khaliperius, jak to sam przyznaje, “nie zastanawiał się nad każdym przeczytanym zdaniem”.

Nie odnosi się on w ogóle do zarzutów, że na spotkaniach rodzimowierczych można spotkać ludzi w czarnych koszulach z faszystowskimi znakami lub smakoszy niemieckiego piwa, jako napoju słowiańskich bogów, nie umiejących na dodatek rozpalić ogniska i modlących się nad ogniem w miednicy, co nijak się ma do słowiańskiej tradycji. Informuje tylko, że powinienem być wdzięczny, że mnie tacy życzliwi rodzimowiercy przyjęli z otwartymi ramionami, a mi poleca białe szaty w formie kaftanu bezpieczeństwa.

Może to i zabawne miejscami, ale całościowo pokazuje poziom intelektualny autora i jego ezoteryczno-rodzimowiercze zaślepienie.

Na koniec Wielki Ezo szydzi z mojego profesora A. Wiercińskiego, sławnego antropologa religii. Ciekaw jestem zatem co studiował nasz “erudyta” i jakich to sam miał profesorów.

Cały ten paszkwilik na mój temat mogę podsumować, że jest to 5D, czyli dupowiedza, darmofama, dręczydrucie, dziadopisarstwo i dziurogłowie.

 

Tomasz J. Kosiński

5.02.2020

Rusofil Opolczyk przyznaje rację katolickim fundamentalistom

matrioszka

Miałem nie kopać klęczącego przed ruskim kacapem Opolczyka, bo żal mi się go kiedyś zrobiło, jak nawet oczerniany przez niego Cz. Białczyński, wziął go w obronę w iście słowiańskim stylu (za co mu chwała) w konflikcie z kościołem katolickim po zadymach na Ślęży. Jednak na swoim rusofilskim blogu, tenże ewidentny manipulator, niejaki Andrzej Szubert (jakże polskie nazwisko!) występujący pod pseudonimem Opolczyk, umieścił parę wyzwisk pod moim adresem, do których wypada się odnieść, by nie dawać moralnego przyzwolenia na bezkarne szkalowanie czyjegoś imienia przez takich typków udających prawdziwych Polaków.

Miała to być jego riposta na mój artykuł, w którym porównałem go do podobnego słowianożercy Patlewicza,

https://wedukacja.pl/ubecka-czy-zydo-katolicka-wielka-lechia-czyli-patlewicz-kontra-opolczyk

Cała jego śmieszna i ignorancka argumentacja nie zasługuje nawet na polemikę, bo nie warto debatować z osobami niedouczonymi, mającymi jedynie polityczne motywacje, masę uprzedzeń i fobii. Jednak stosowane przez niego ataki osobiste, posądzenia, oczernianie innych i zaangażowanie w dyskusję z tym typkiem przez Cz. Białczyńskiego, czy ostatnio W. Wróżka, skłoniło mnie do napisania parę słów na temat jego pseudopatriotycznej działalności.

Otóż, już po wstępnej lekturze jego tekstów i komentarzy widać, że Opolczyk nie kryje swoich sympatii do Kremla, czym daje nam dowód, że jego „pogaństwo” ma moskiewskie korzenie. Jego prorosyjskie poglądy można wyraźnie zauważyć choćby w postach atakujących Cz. Białczyńskiego, który nie kryje swoich obaw wobec panslawistycznych zakusów Rosji. O ironio Patlewicz, Michalkiewicz i inni kato-narodowcy akurat nazywają idee turbosłowiańskie „ubeckimi rzygowinami”, o czym pisałem w swoich polemikach, m.in. tutaj: https://wedukacja.pl/ubeckie-rzygowiny-s-michalkiewicza-i-poganizacja-polski-wedlug-s-krajskiego Chyba jednak taki antylechita i rusofil Opolczyk bardziej pasuje do tego określenia, aniżeli zadeklarowany turbosłowianin i – w opinii Szuberta – rusofob Białczyński.

W 2013 roku Opolczyk pisał: „Osłabienie Rosji będzie dla Polski katastrofą. Jedynie w oparciu o nią i w sojuszu z nią możemy mieć szansę, możemy marzyć o wyrwaniu się z łapsk bilderbergowskiej bandyckiej unii jewropejskiej, zbrodniczego NATO i strategicznego sojuszu z Izraelem”. https://opolczykpl.wordpress.com/2013/12/11/wojna-o-ukraine-oraz-czeslaw-bialczynski-i-jego-nieslowianska-rusofobia/

Rok później nasz rusofil już nie tylko wysuwa oskarżenia o rusofobię, ale także insynuacje o żydowskim pochodzeniu Czesława w artykuliku pt. Kolejna antyrosyjska agitka Nadjordańczyka Białczyńskiego…gdzie nasz liżydupa Putina obwieścił „Wymyślne wyzwiska pod adresem władz Rosji są tylko wyrazem jego kompleksu niższości, bezsilności, wściekłości i nienawiści.”

W marcu 2019 znowuż nasz politruk pisze „Cz. Białczyński – chorobliwy rusofob, „Słowianin”, matacz”

Chyba wystarczy nam to, aby w pełnej krasie ukazać kolejnego agenta wpływa na usługach Kremla w Polsce. Szuberta zresztą nie trzeba nawet „demaskować”, bo sam to już dawno zrobił, a jego fani, grają w tę samą grę, co inni Jurije i Jewrjeje w naszym kraju. To, że Moskwa idzie ręka w rękę z Berlinem, widzimy nie pierwszy raz, a kto zna choć trochę historię wie, czym się to zawsze kończyło. Dlatego określenie działań Opolczyka i jego wrogość wobec Lechitów śmiało można nazwać turbogermańskim i ubeckim jazgotem. A Putinowi i Merkel w to graj.

To, że ma on krytyczny stosunek do teorii allochtonicznej, tak jak większość panslawistów, którym de facto pasowała wizja słowiańskiej kolebki na bagnach gdzieś nad Dnieprem, czyli ruskich terenach, niczego nie zmienia w jego turbogermańskiej narracji. Bo komuż to na rękę jest plucie na ludzi odkrywających prawdę o naszej przeszłości i lechickim dziedzictwie?

Szubert twierdzi, że jest poganinem, a nie rodzimowiercą, a tymczasem wciąż odwołuje się do opinii tychże wyznawców rodzimej wiary, w większości znanych z antylechickich poglądów ukształtowanych akurat na turbogermańskim gruncie kossinnizmu i jego wyznawców w rodzaju K. Moszyńskiego. Stwierdza zadziornie, że moje „wymysły ośmieszają Słowiańszczyznę”, dodając – jakby szukając jakiegoś potwierdzenia – że „Nie jest to tylko moje zdanie – wielu rodzimowierców widzi to podobnie”.

Ubolewa, że kato-narodowiec G. Braun, utożsamia turbolechitów (których Opolczyk nazywa świrami) z rodzimowiercami, i nie rozumie, nawet jako antychrześcijanin, że dla takich ludzi jak Braun właśnie, punktem podziału jest to, czy ktoś jest katolikiem czy nie, nic więcej. Tak samo dzieli ludzi nasz nawiedzony bloger, bo wszyscy, co nie lubią Rosji i jego poglądów są żydami, tylko on nie, o czym będzie jeszcze mowa dalej.

Szubert, jak sam deklaruje, jest wyznawcą prymitywnej, czyli właśnie turbogermańskiej wersji Słowiańszczyzny. Bez żenady pisze, że „Słowianie u schyłku wolnej Słowiańszczyzny byli ludem przedcywilizacyjnym, wiejskim, żyjącym w bliskim kontakcie z Naturą, w przeciwieństwie do cywilizacji opartej o ludność miejską, oderwaną od Natury i po prostu wynaturzoną.” Czyli siedzenie w ziemiankach i łażenie w konopnych workach, to idea prostej, pięknej, nie cywilizowanej Słowiańszczyzny, w jaką nasz poganin Opolczyk stara się wierzyć i ją gloryfikować. Udaje, że nie wie, komu zależało na stworzeniu takiej prostackiej wizji słowiaństwa i komu obecnie jest to wciąż na rękę.

Dalej nasz komentator zauważa, że mam sceptyczny stosunek do Kroniki Prokosza, ale jednak twierdzi, że „ślepo wierzę w Imperium Lechii”. Skoro mam krytyczny stosunek do wielu źródeł i kontrowersyjnych teorii zarówno Bieszka, jak i Szydłowskiego, to chyba nie jestem takim ślepcem, jak mi Szubert imputuje, wrzucając oczywiście wszystkich Lechitów do jednego worka. Zauważa też, że ujawniam motywy katolików zwalczających, czy ośmieszających wymysły o Imperium Lechii, choć sam przyznaje, iż w tym przypadku „fundamentaliści katoliccy mają akurat rację”. Dlatego nie rozumie, że porównywanie go z turbokatolem Patlewiczem, nie jest tak absurdalne, bo w tej kwestii grają właśnie do jednej bramki, zgodnie z podłą zasadą „wróg naszego wroga jest naszym przyjacielem”.

Co już zaczyna być zabawne, w swoich wyjaśnieniach o szkodliwej roli Kościoła wobec oświaty Słowian tenże Szubert przytacza cytat z Nestora: „Wybuchł w ziemi Lachów bunt, powstali chłopi i pozabijali swoich biskupów…”, nie zauważając, że ruski latopis pisał właśnie o Lachach, a nie Polakach, którzy to według Opolczyka zostali wymyśleni przez… Rosjan, a sami niczego nie zwojowali, bo pielili kapustę i słuchali śpiewu ptaków, dopóki nie przyszli źli misjonarze z mieczami i nie zrobili kuku grającym na lirach, pacyfistycznie nastawionym Słowianom.

Dalej Szubert udaje historyka i stara się polemizować na tematy, o których ma blade pojęcie. Przytakuje więc turbogermanom, że Chrobry żadnym Cesarzem nie był, a 12 letnią lukę między śmiercią Ottona III a koronowaniem na cesarza Henryka, wyjaśnia…brakiem czasu z powodu wojen toczonych z…Chrobrym. Ale o cóż to chrześcijański król Niemiec toczył te wojny z chrześcijańskim władcą Słowian, kolega Szubert już nie wyjaśnia. No cóż… Podobnej naiwności dawno nie spotkałem, nawet wśród niektórych „konopnych’ rodzimowierców.

Nałożenie korony na głowę Chrobrego w obecności biskupów polskich i niemieckich Opolczyk nazywa „pustym gestem Ottona”. Sugeruje, że „Otto na uczcie za dużo miodu pitnego wypił i po pijanemu, w typowym pijackim rozrzewnieniu „skumplował” się z Chrobrym, nakładając mu swoją koronę na głowę. Byłby to więc tylko przejaw pijackiego rozrzewnienia Ottona.” Jako „wybitnego” historyka spytajmy Pana Szuberta, z jakich to relacji historycznych ma to niby wynikać? Jakież to kroniki w podobny sposób lekceważą ten akt, bo chyba nie polskie? Opolczyk, jak widać jest zwolennikiem niemieckiej wersji historii naszego kraju, a nasi kronikarze to dla niego bajarze. To, że taki Adam z Bremy pisał o psiogłowych dzieciach Amazonek, to przy Kadłubku, pestka. Jaką narrację wam to przypomina? Bo chyba nie prosłowiańską i propolską?

Szubert ośmiesza się kompletnie, że powodem obrzucenia Chrobrego klątwą przez arcybiskupa gnieźnieńskiego – Gaudentego, o czym pisał w swej kronice Gall Anonim, była zapewne uprowadzona przez Chrobrego z Kijowa ruska księżniczka – Przedsława. Chyba większość ludzi, co liznęła choć trochę historii, wie, że gdyby za takie sprawy należała się klątwa arcybiskupia, to większość władców ówczesnej Europy powinna być nią obrzucona i nie miałby kto rządzić.

Opolczyk nie zauważa, że w Biblii użyto słowa „lehi” nie do jakiejś rzeczy, tj. „oślej szczęki”, jak to właśnie idiotycznie niektórzy matacze niewłaściwie tłumaczą, ale do bliżej niezlokalizowanej krainy geograficznej. Nie ma to być dowodem istnienia jakiegoś Imperium Lechickiego, ale zwykłą ciekawostką, pokazującą, że słowo „leh”, ma starożytne pochodzenie, znane jest w różnych kulturach, gdzie zazwyczaj oznaczało pana, boga, jak arab. Al-Lach, sanskr. lach – pan, lub coś od tegoż bóstwa pochodzącego, jak chleb hebr. lechem, celt. lech – boski kamień. Dla lingwistycznego ignoranta Szuberta to tylko przypadki.

Nie wiem na jakiej podstawie zarzuca mi wiarę w to, że „Samson miał oślą szczęką zabić tysiąc Filistynów, a jego siła kryła się w nieobciętych włosach”, skoro piszę tylko o fakcie istnienia słowa „lechi” w tejże księdze. Czy gdy sam Opolczyk pisze coś o Biblii to znaczy, że wierzy w to, co w niej napisano? Tu widać otumanienie umysłu naszego krytykanta, który nie potrafi odróżnić pisania o faktach, od poglądów czy wiary.

Podobnie należy ocenić bzdurny zarzut, że próbuję „przerzucić pomost i połączyć Słowiańszczyznę z judaizmem, polskość z żydowskością.” Być może Szydłowskiemu można by to jeszcze zarzucić, bo na każdym kroku odnosi się do Biblii, choć on w sumie twierdzi, że to żydzi zawłaszczyli lechicką historię, a Biblia to dzieje Lechitów, co jest oczywiście dyskusyjne. Coś mi to wygląda u Szuberta na usilną próbę „nie tykania Biblii”, a już widzenia tam słowiańskich wpływów, wygląda dla niego na profanację. Można się zastanowić tylko, czemu Opolczykowi tak to przeszkadza, choć, jak wiemy, biblijni autorzy wtłoczyli do tej księgi wierzenia i legendy różnych ludów, kultur i cywilizacji, co jest ewidentnym przykładem synkretyzmu religijnego, co widać nie tylko w Torze, ale i Nowym Testamencie. Ale o tym długo, by pisać. Dla Szuberta wygląda to jednak na świętokradztwo, dlatego Szydłowskiego z jego teorią „lechickiej Biblii” nazywa świrem.

Opolczyk pisze też, że „Kolejnym „dowodem” turbolechitów i imć p. Kosińskiego jest „jasnogórski poczet” książąt i królów Polski”. Używa tu typowego zabiegu socjotechnicznego, czyli stosuje wyraz „dowód” w cudzysłowiu, by od razu sugerować czytelnikowi, iż ma do czynienia z kłamstwem. Tak się składa, że to głównie turbogermanie trąbią, że łysogórski poczet, tablica na kolumnie Zygmunta, czy zapis „lehi” w Biblii to główne „dowody” na istnienie Wielkiej Lechii, co ma ośmieszyć całą teorię i pokazać, że nic więcej tego nie potwierdza. Łatwiej dyskutować czy Zygmunt III był 44 królem Polski czy Szwecji, aniżeli odnosić się do 50 kronik i setki map, w których jest o tejże Lechii mowa. To też czyni nasz turbogermański rusofil, udający „Słowianina”, poganin, najprawdopodobniej wyznawca, nie Świętowita, a co najwyżej… Marksa.

Turbolechici nie muszą też uzgadniać wspólnej, spójnej wersji, jak to Opolczyk sugeruje, bo prowadzą niezależne badania, często się spierając ze sobą, podobnie jak naukowcy. Uzgodnioną wersję zapewne przedstawiono Szubertowi i jemu podobnym, za pokwitowaniem, dlatego jej się tak uparcie trzymają. Przez to są tak odporni na argumenty drugiej strony, które obnażają zarówno ich motywy, jak i braki intelektualne.

Znów analizuje „wartość historyczną” jasnogórskiego pocztu zamiast po prostu przyznać, że polski kler, który sobie kiedyś taki obraz zamówił na Jasną Górę, nie miał problemu z uznawaniem do czasów zaborów, polskich władców przedchrześcijańskich. To po rozbiorach i krwawych powstaniach zdecydowano o napisaniu nam nowej, „lepszej” historii, w czym większy udział mieli akurat politycy i twórcy Kulturkampfu, niż sam Kościół, który, jak widać po niektórych jego przedstawicielach, np. ks. Piotrze Skardze, ks. Hugonie Kołłątaju, czy ks. W. Dębołeckim, wydawał się raczej podzielony w tej sprawie.

Opolczyk stara się ośmieszyć polskich kronikarzy twierdząc, że nie można im wierzyć, bo pisali bajki o smoku wawelskim. Kolejny raz myli poglądy autora z tematem, o jakim pisze. Jeśli historyk czy etnograf, jak K. Moszyński przytacza jakieś podania ludowe, to nie znaczy, że sam musi w nie wierzyć. Robi to dla celów informacyjnych, by pokazać wierzenia, obyczaje ludu, tak jak to zrobił Długosz opisując panteon słowiańskich bogów, w które przecież sam nie wierzył. Dlatego jego dzieło czekało 200 lat na polskie wydanie.

Swoją drogą ciekawe, w jakich to bogów nasz poganin Szubert wierzy skoro twierdzi, że Długosz pisał bzdury? Raczej nie w polskich zatem. Chyba, że nasz poganin wierzy w Marsa i Snickersa, a nie słowiańskich bogów, których istnienie turbogermańska propaganda podważa od lat, z takimi germanofilskimi piewcami jak A. Bruckner, L. Moszyński, H. Łowmiański, J. Strzelczyk, czy D. A. Sikorski.

W sprawie napisu na tablicy na kolumnie Zygmunta III Opolczyk kolejny raz wyraźnie przyznaje rację Patlewiczowi pisząc „Patlewicz powtarza faktycznie – tyle że nie są to „oklepane bzdury” – fakt, że napis na tablicy kolumny: „czterdziesty czwarty z szeregu królów„ odnosi się do Zygmunta Wazy jako króla Szwecji a nie Polski.” Czyli znów panowie grają w jednej drużynie, a tak go oburza moje porównywanie go do tego katolskiego publicysty. Opolczyk stara się argumentować sprawę opisu z kolumny, że „Wcześniej na tablicy jest wszak napisane o nim: „z tytułu dziedziczenia, następstwa i prawa – król Szwecji” . Jakoś zapomina, że jeszcze wcześniej jest tam też napisane, iż Zygmunt III jest królem Polski, od czego zaczyna się cały tekst i czego on de facto dotyczy. Dodatkowa informacja o jego królowaniu także w Szwecji ma tu znaczenie drugorzędne i wszelkie doszczegółowienia w dalszej części tekstu należy traktować, jako odnoszące się do jego królowania w naszym kraju, gdzie stoi jego kolumna z tą właśnie tablicą na niej umieszczoną.

Szubert podważa, że wielu polskich władców znanych z ówczesnych pocztów nie było de facto królami, ale sprawowali tylko władzę książęcą. Może przy okazji odpowie na pytanie, którzy to królowie szwedzcy z listy 44 do Zygmunta, byli de facto królami, czyli namaszczonymi przez arcybiskupa i koronowanymi za zgodą papieża i cesarza, jak to się obecnie przyjmuje? Jak wiemy, dawniej taka definicja funkcjonowała jedynie na terenie Cesarstwa i Papiestwa oraz terenach od nich zależnych. Pierwszy król z tejże listy Eryk Zwycięski, rządzący od 970 roku, czyli później niż Mieszko I, też nie był namaszczonym przez arcybiskupa królem, podobnie, jak jego szwagier z Polski, którego siostrę poślubił. Nie można też wykluczyć, że być może specjalnie ustalono wtedy, że skoro Zygmunt jest 44 królem Szwecji to mając na uwadze toczące się wówczas dyskusje w Polsce czy jest 44, 45, a może 46 z kolei władcą naszego kraju, przyjęto tę samą liczbę 44, co w Szwecji, dla podkreślenia jej magii, a tym samym boskości władcy. Jak pisał wieszcz: A imię jego 44… Prawdopodobnie była to sugestia samego Zygmunta, jezuity, który wszystkie egzemplarze dzieła wspominanego tu wcześniej Długosza kazał spalić na stosie. Przy okazji warto zwrócić uwagę, jak to nasz „polski” patriota wychwala porządek, jaki zrobili z pocztem swoich królów Szwedzi, porównując go do polskiego bałaganu w naszej historii. O czym to może świadczyć? Bo z pewnością nie o rzekomej, patriotycznej postawie naszego hejtera, antylechity. Jakoś mi tu dziwnie przychodzi na myśl Szajnocha i Skrok.

Według mnie, wykłócanie się o to czy Zygmunt był 44 czy 45 królem Polski odbiega od istoty tematu, a mianowicie tego, że w czasach tegoż Zygmunta nikt nie miał problemów z uznawaniem władców Polski sprzed Mieszka I za faktycznie istniejących, a nie legendarnych, jak się to teraz przyjmuje, bez względu na fakt, czy byli koronowani przez arcybiskupa czy nie. Kłócono się jedynie o to czy zaliczyć do pocztu takie postacie jak Bezprym czy Bolesław Zapomniany, a nie Lecha, Wandę czy Piasta. W moim rozumieniu zresztą bycie królem zgodnie z cesarską definicją było aktem poddaństwa, a status księcia (knezia), jakim był m.in. Mieszko nie oznaczało wcale, że był on mniej ważnym władcą niż jemu podobni w krajach sąsiednich, bez względu na to, czy się nazywali kaganami, chaganami, jarlami lub kingami i czy ich namaścił biskup czy też nie. A taki poganin Opolczyk powinien tylko przyznać tutaj rację, a nie przytaczać jakieś turbokato-germańskie definicje bycia królem.

Zauważmy, że pierwsza formalna koronacja w Skandynawii, według historyków, miała miejsce dopiero w XII wieku. Więc może Opolczyk najpierw zweryfikuje poczet królów szwedzkich i ustali, którym de facto królem tego kraju, zgodnie z jego definicją, był Zygmunt III.

Przykładów z jasnogórskim pocztem i napisem na kolumnie Zygmunta, nie można oczywiście traktować, jako dowodów na istnienie Wielkiej Lechii, ale potwierdzają one, że ani kręgi kościelne, ani arystokratyczne, do końca istnienia Rzeczpospolitej nie uznawały władców przed Mieszkowych za legendarnych, co stara się nam wmówić nasz turbogermański piewca Szubert, wpisując się tym samym pięknie w putinowską narrację.

Opolczykowi przydałby się nie tylko kurs logiki i patriotyzmu, ale też prostej matematyki, bo z uporem twierdzi, że „nigdy nie uzyskamy dla Zygmunta III Wazy liczebnika czterdziesty czwarty z szeregu polskich królów”. Jak ktoś nie chce, to nie uzyska, ale tak się akurat składa, że w czasach Zygmunta akurat przyjmowano, że polski poczet liczy 44 władców. Pisze o tym więcej w swoim komentarzu do mojego artykułu W. Wróżek tutaj:

https://bialczynski.pl/2020/01/12/slavia-lechia-tomasz-j-kosinski-turbogermanska-slowianszczyzna-czyli-wspolczesna-krucjata-przeciw-neoslowianskim-ideom/

Kolejnym potwierdzeniem turbogermańskiego umysłu naszego blogera jest stwierdzenie „No i przede wszystkim wśród turbolechitów nie ma historyków!” Czyli nasz demaskator wymyślonych przez Kościół faktów historycznych, jak to sam z dumą stwierdza, jest jednocześnie zwolennikiem akademickiej „prawdy” i jedynie słusznej wersji historii napisanej nam podczas zaborów w ramach procesu germanizacji, której to uczą w naszych szkołach i na uczelniach do dziś, a cały słowiański świat się przez to z nas śmieje.

Zgodnie z moskiewską szkołą, nasz pogański huru odchodzi od istoty rzeczy skupiając się na nieważnych szczegółach, jak to wcześniej wykazałem, jeśli chodzi o istotę sporu o jasnogórski poczet czy napis na kolumnie Zygmunta. To samo robi w tak błahych sprawach jak np. stwierdzeniu, że ja kłamię, bo on pisał o Szydłowskim czy Bieszku, jako o „świrach”, a nie o „szurach”, jak ja mu zarzucałem. Czyli potwierdzeniem jego wiarygodności ma być używanie innego wyzwiska niż mu wypomniano. Dobre.

Podobnie jak odcina się od określania go rodzimowiercą, choć się na tychże często powołuje, szukając potwierdzeń swojej pseudoargumentacji, tak samo stwierdza „Jestem więc nie „antyklerykałem” a zdecydowanym przeciwnikiem chrześcijaństwa jako takiego”. Nie bierze pod uwagę, że dla większości nie ma to żadnego znaczenia, a jego antyklerykalne, antykościelne czy antychrześcijańskie poglądy to jedna i ta sama fobia.

Chyba jednak nasz wystraszony komentator czuje, że niektórzy bardziej inteligentni ludzie mogą wątpić w to, co pisze, więc musi podkreślać, że kieruje się „wiedzą rozumem, rozsądkiem i faktami. I działa wyłącznie we własnym imieniu”, bo akurat nie za bardzo to wynika z jego tekstów. Brzmi to zresztą jak formułka napisana przez oficera prowadzącego. Sam od siebie w ramach syndromu kompensacji może co najwyżej wrzucać ciągłe wstawki w stylu „to ja pierwszy o tym pisałem”, „to ja obnażam kłamstwa”, „to ja walczę z ciemnotą”, „naszą prawdziwą, słowiańską tożsamość propaguję ja” itp. Biedny miś. Inni piszą książki, które są w bibliotekach na całym świecie, a on musi swoje kompleksiki i uprzedzenia leczyć wyzywaniem wszystkich dookoła od żydów. Ale jednocześnie sączy swój jad stwierdzając, że turbosłowiańskie idee są „chorobliwą mrzonką zakompleksionych „wielkolechitów”, lub fałszywą barykadą, mającą ogłupiać i dodatkowo skłócać i tak już skłóconych Polaków”. Ciekawe kto tu kogo skłóca, czy Opolczyk plujący na wszystko i wszystkich, nie szanujący żadnych autorytetów, uznający Polaków za debili, czy pasjonaci, którzy są dumni z naszej prawdziwej historii.

Jego pokrętna logika wspina się już na wyżyny przy próbie wyprowadzenia nazwy Lech z… legendy o Lechu, Czechu i Rusie. Zauważa, że Czecha i Rusa, znanych z kronik (choć są wersje tylko o Czechu i Lechu lub ewentualnie dodaje się Mecha a nie Rusa) nie ma w oficjalnych pocztach władców tych krajów, co ma być według niego dowodem, że legenda powstała, gdy te państwa już istniały. Logiczne, nieprawdaż? Dodanie do zestawu tych dwóch imion Lecha, tłumaczy tak „Wydaje się, że autor legendy, znający już Ruś i Czechy, wiedział też, że gdzieś nad Wartą powstaje kolejne państwo, które nazwy jednak nie znał. Nie wiedział jak nazywają je jego władcy i mieszkańcy. Ale słyszał być może coś o dziadku Mieszka, Lestku czy Leszku. I na chybił trafił do legendy obok Rusa i Czecha wsadził Lestka, skracając i lekko zniekształcając jego imię. I tak w legendzie obok Rusa i Czecha pojawił się Lech. Być może też w kręgu autora nazywano Polan bez pytania ich o zgodę po prostu Lachami. Wszak różne ludy i plemiona obdarzały inne ludy i plemiona wymyślonymi przez siebie nazwami. U Rusinów nazwa ta przyjęła się od razu i dlatego tak nazywali Piastów /Polan.” Jak widać pan oficer prowadzący zasugerował Opolczykowi też, że fajnie by było wmówić ludziom, że ta legenda powstała oczywiście…w Rosji, jak wiele innych ważnych rzeczy i w ogóle wszystko, co jest związane ze Słowianami, czyli de facto Rusami. Zabawnie stwierdza dalej, że „Jedynie w przypadku państwa Piastów/Polan legenda się nie „sprawdziła” – nie nazwali oni swojego państwa Lechią. Ale nie ma się czemu dziwić – nazwa Czech i Rusi nie pochodziła od imion Czech i Rus. To imiona te w legendzie pochodziły od nazwy tych państw.” Oczywiście nie zauważa, że co najmniej kulkunastu kronikarzy właśnie Lechią nazywa nasz kraj i Lechia znajduje się w tytule ich kronik, a w powszechnym mniemaniu słowo Lech było równoznaczne z określeniem Sarmata. Nie wyjaśnia przy tym też skąd według niego się wzięły nazwy Czech i Rusi, ale głupi o to przecież nie będzie pytał. Czyli próbuje tu robić z ludzi idiotów.

Na koniec, jak wszystkich swoich oponentów, również i mnie nazywa żydem i sugeruje, że to ma być moja misja pod przykrywką „Wielkolechity”. Kolejny raz trafia kulą w płot i okazuje swoją ignorancję w temacie poddając się swoim fobiom i uprzedzeniom. Wszyscy, co ciut więcej wiedzą, jakie są moje poglądy, czego, jak czego, ale filożydostwa to mi zarzucić nie mogą. Tak się składa, że wielokrotnie potępiałem publicznie zbrodniczą działalność Izraela wobec Palestyńczyków, za co byłem banowany na Fejsie, na którym ów Opolczyk oficjalnie nie funkcjonuje traktując ten portal społecznościowy, jako „żydowską platformę”, to może o tym nie wiedzieć. Śmiem jednak twierdzić, że nawet jakby czytał umieszczane tam moje posty o tematach polsko-żydowskich, albo przejrzał mój numer specjalny „Dedala”, czasopisma kulturalnego, którego przez kilka lat byłem redaktorem i wydawcą, na temat stosunków polsko-żydowskich, to i tak by nie zrozumiał, jakie mam poglądy, jako kielczanin z urodzenia, w tym „drażliwym”, jak to nazwał, temacie.

Jego zaślepienie nie pozwala mu patrzeć obiektywnie na to, co się dookoła dzieje i kto jest kim, Chyba, że robi to z premedytacją. Jego blogowi fani od razu podchwycili sugestię i zrobili ze mnie „żyda na żydy”, jak to ujęła niejaka Scytka: „To jest o wiele gorsze niż przypuszczałam. Ta Slavia Lechia jest żydowskim brukowcem i nie ma nic wspólnego ze słowiańską Polską. Kosiński to oszołom i pierwszy wróg Polski. To żyd nad żydy!! Nagina słowa, całe teksty, obcina tak, by pasowało żydom do udowodnienia , że Slavia.(??!!)..ziemia obiecana… no właśnie… Slavia , jak w tytule, to jest żydowska ziemia łącznie z Polin…” .

Cóż, wygląda niestety na to, że Opolczyk, zgodnie z komunistyczną szkołą, jako komunista wyzywa, innych od… komunistów, dla odwrócenia od siebie uwagi. Jego wroga działalność przeciwko pasjonatom, dumnej polskiej i słowiańskiej historii, każe nam przypuszczać, że jest on nie tylko panslawistą i rusofilem, ale zakamuflowanym żydem, nienawidzącym kościoła i wizji cywilizowanych Słowian oraz Lechitów, jako przodków Polaków. Jako żyd o jakże polskim nazwisku – Andrzej Szubert, wyzywa innych o tychże żydów, co robi większość tego typu agentów obcego wpływu w naszym kraju. Ta jego blogerska polskość, to tylko ściema i przykrywka. Dlatego nie ma co się nad nim więcej rozwodzić i dyskutować, bo to walka z biurem żydo-komunistycznej propagandy, a nie jakimś tam anonimowym figurantem, rzekomo z Opola, w którym nota bene mieszkałem i pracowałem kiedyś 2 lata i nawet mam tytuł mecenasa kultury tego miasta przyznany przez jego prezydenta i Estradę Opolską. Sporo tam poczciwych przesiedleńców ze Wschodu, ale i folksdojczów też nie brakuje. Kim jest zatem ów Opolczyk kreujący się na prawdziwego Polaka patriotę? Napewno zadymiarzem walczącym z Kościołem, rusofilem i antylechitą. Kim więcej, sami oceńcie.

Chciałem też zauważyć, że ja nie ukrywam się pod żadnym pseudonimem, moje zdjęcia, życie rodzinne i zawodowe można poznać z Fejsa, bo nie mam nic do okrycia i nie tłumaczę, że „żydy to wykorzystują”, bo się nie boję, ani Ruskich ani Żydów, ani Niemców. Jedyne czego się obawiam, to naiwności Polaków, którzy dają się wodzić za nos takim farbowanym lisom, jak Opolczyk. Jeśli są ludzie, którzy wolą wierzyć plującym na innych anonimom, to już ich problem. Pożytecznych idiotów nigdy i nigdzie nie brakuje.

Musimy się też liczyć z tym, że takie typki, jak Szubert, Michalkiewicz czy Patlewicz, będą jeszcze bardziej ujadać na Lechię i dumne dzieje Słowian, bo im się pali grunt pod nogami, a zainwestowane pieniądze przez żydo-komunę i kościelne ofiary na rusofilskich kato-konfederatów, idą jak widać na marne.

 

Tomasz J. Kosiński

18.01.2019

 

Turbogermańska Słowiańszczyzna, czyli współczesna krucjata przeciw neosłowiańskim ideom

Krucjata

Zainteresowanie Słowiańszczyzną i historią Polski, dawnej Lechii, rośnie w niebywałym tempie, głównie dzięki popularnym książkom Janusza Bieszka, blogowi Czesława Białczyńskiego, filmom na YT Pawła Szydłowskiego, Mariana Nosala, Eddiego Słowianina i innych oraz licznym pasjonatom prowadzącym blogi, grupy dyskusyjne i strony na portalach społecznościowych.

Oczywiście należy do wielu podawanych na tych kanałach treści podchodzić z pewną ostrożnością, gdyż wśród szeregu ciekawostek i odkrywanych faktów, jakie podają liczni fascynaci tematu, uznawani przez oficjalną narrację za turbolechitów czy turbosłowian, jest też niestety sporo niesprawdzonych informacji lub nadinterpretacji. Jednak całość tego prosłowiańskiego nurtu, moim zdaniem, pozytywnie wpływa na wzrost zainteresowania społeczeństwa historią i naszym dziedzictwem oraz czytanie książek i zdobywanie wiedzy z różnych źródeł (samokształcenie).

Niestety jest też i druga strona tego medalu, a mianowicie ta dezinformacyjna. Wśród grona filosłowiańskich blogów, stron i grup dyskusyjnych, a także artykułów i publikacji znajdują się wciąż takie, które z uporem wciąż propagują turbogermańską wersję historii, m.in. z wizją prymitywnej Słowiańszczyzny, skompromitowanymi teoriami (allochtoniczną i pustki osadniczej), czy też dogmatami o niepiśmienności Słowian przed misją Cyryla i Metodego lub nieznajomości pisma runicznego.

Widać tam też antylechicką nagonkę, niesamowite przejawy agresji wobec zwolenników tej, w sumie, niewinnej teorii historycznej, jakich wiele, oraz powtarzanie propagandowych schematów rodem z czasów germanizacji i Kulturkampfu.

O ile takie fejsbukowe grupy, jak “Raki pogaństwa” czy “Imperium lechickie to bzdura” wyraźnie powstały i istnieją dla beki i trudno tam o rzeczową dyskusję (zamiast czego każda osoba o odmiennych poglądach zostaje obrzucona wulgarnymi wyzwiskami narażając się jednocześnie na zmasowany hejting swojej osoby i działalności na wszelkich możliwych kanałach, jak negatywne oceny prowadzonych stron, paszkwilowate recenzje, chamskie komentarze pod postami na prywatnym profilu lub nawet pogróżki), o tyle pozornie słowiańsko wyglądające strony, jak Słowiańska moc (Pietja Hudziak), Mitologia Słowiańska (Michał Łuczyński), czy Pijana Morana (Ola Dobrowolska), uskuteczniają zawoalowaną turbogermańską propagandę. Pod fałszywą flagą promocji dawnej, rodzimej kultury, utrwalają one kłamliwe dogmaty, skłócają środowisko i prowadzą de facto, może czasem nieświadomie, antysłowiańską działalność, podobnie jak akademicy w stylu L. Moszyńskiego, M. Parczewskiego, J. Strzelczyka, czy D. A. Sikorskiego.

Co gorsza, prym w tej kontrowersyjnej aktywności, szkodliwej dla odrodzenia kultury naszych przodków i poznania prawdy o przeszłości i utraconym dziedzictwie Słowiańszczyzny, wiodą niektórzy rodzimowiercy, nota bene skłóceni między sobą i reprezentujący grupy rekonstrukcyjne zwalczające się nawzajem. To oni niestety wraz z akademikami, kato-narodowcami, lewicowymi działaczami i innymi zacietrzewionymi antylechitami, stanowią główny trzon i ostoję pangermańskiej propagandy w naszym kraju.

Te wszystkie grupy, poglądowo różne, jakoś łączy wspólna sprawa, którą jest walka z działaniami związanymi z przywróceniem prawdy o naszych dziejach i budową neosłowiańskiej tożsamości opartej na wiedzy o naszej, dumnej historii, także z czasów przedchrześcijańskich.

Prawicy i narodowcom nie jest taka opcja na rękę, gdyż opierają się oni na pozycji kościoła katolickiego, dla którego czasy pogańskie to samo zło.

Lewica, sympatyzująca z Rosją, i z pozoru postępowi liberałowie, zapatrzeni są natomiast w Niemcy, jako gwaranta realizacji unijnej polityki zmierzającej do budowy społeczeństwa multikulturowego, odnarodowionego i permanentnie kontrolowanego, pod płaszczykiem walki z nietolerancją i nacjonalizmem. Tu wyłania się na horyzoncie odbudowa niemiecko-rosyjskiego sojuszu, mającego charakter odwiecznej próby podziału władzy w Europie przez te oba postimperialne kraje. Dla nich jakaś tam Lechia i słowiaństwo to, o ironio, rasizm i neofaszyzm (sic!).

O ile, akademicy są zróżnicowani politycznie, to faktycznie reprezentują oba powyższe ugrupowania. Dodatkowo chronicznie obawiają się utraty autorytetu, więc stanowią intelektualny fundament opozycji wobec lechickich i neosłowiańskich teorii oraz wszelkich działań z nimi związanych.

Z kolei spora grupa rodzimowierców opiera się na polityce historycznej prowadzonej przez tychże działaczy politycznych, aktywistów i uczonych, a przez to idzie z nimi pod rękę w tej, nowej krucjacie przeciwko Wielkolechitom i turbosłowianom.

Neosłowiaństwo tym samym staje się ruchem antysystemowym, wrogim dla istniejącego układu politycznego w naszym kraju. Stąd tyle ataków na jego zwolenników i prób ich dyskredytacji. To swoista krucjata na neosłowian ponad podziałami, a wśród tych kato-niemiecko zorientowanych współczesnych “krzyżowców” nie brak osób, którzy nie za bardzo, mniej lub bardziej świadomie, wiedzą czym jest dobro Polski i w czyim interesie występują.

Co jednak istotne, mimo takiej zmasowanej akcji propagandowej, prosłowiański prąd nabiera na sile. Wydawać się wręcz może, że te wszystkie politycznie ukierunkowane i dość agresywne działania wymierzone w filosłowian, zamiast rozbijać, jeszcze bardziej motywują i jednoczą to środowisko. Im większa nagonka, tym bardziej ich zdaje się przybywać. A, co ważne, zaczynają się oni jednoczyć tworząc nowe ugrupowania społeczne, akcje informacyjne, spotkania, konferencje, czy prowadząc zintensyfikowaną działalność informacyjno-popularyzacyjną w Internecie i poza nim.

Muszę przyznać, że mnie osobiście akurat najbardziej razi ta mniej lub bardziej zakamuflowana, czy też ignorancka postawa niektórych rodzimowierców, którzy neosłowian uważają chyba nawet za większych wrogów niż pangermanów lub katolików.

Jeśli trudno się dziwić wrogości wobec turbosłowiańskich idei ze strony kato-narodowców, lewicowych aktywistów, czy filoniemieckich akademików, to plucie na ludzi i koncepcje prosłowiańskie przez progermańsko nastawionych lub kompletnie nieuświadomionych rodzimowierców, paskudzących właściwie to samo gniazdo, stawia ich wiarygodność poglądową pod znakiem zapytania. Chyba gdzie indziej powinni oni szukać swoich wrogów i skupiać się na innych działaniach, a nie tracić energię na walkę i próby ośmieszania ludzi z jednego, szeroko rozumianego neosłowianskiego środowiska.

Jaskrawym przykładem nieporozumień w tej kwestii jest chociażby dość pożyteczna działalność Igora Górewicza, który związany jest z ruchami narodowymi, propaguje rodzimowierstwo i prowadzi działania rekonstrukcyjne, a jednocześnie uznaje teorie turbosłowiańskie za naiwne i wręcz szkodliwe, wrzucając jakby wszystkich ich zwolenników do jednego worka. Nie zauważa, że niektóre propagowane przez niego tezy, np. o małym udziale wikingów w tworzeniu państwowości piastowskiej, czy ich niewielkim wpływie kulturowym na Słowian, co mają potwierdzać przytaczane przez niego wyniki badań naukowych m.in. z Wolina, Ciepłego czy Birki, mają akurat dla niektórych także turbosłowiański charakter i odcinanie się od tego przez niego różnymi komentarzami czy deklaracjami niewiele tu zmieni. Także ze Smarzowskiego, który planuje nakręcić serial o Słowianach w czasach przedchrześcijańskich zrobiono już turbosłowianina usilnie atakującego Kościół kreowany na ostoję polskości. Górewicz został zresztą zaproszony przez tego reżysera do grona konsultantów tej produkcji.

Wyraźnie antylechicką postawą wykazuje się inny rodzimowierczy bloger Opolczyk, który równie zaciekle walczy z turbokatolami, co i Bieszkiem, Białczyńskim, czy Szydłowskim. Jego kompanem w wyprawie krzyżowej przeciwko Wielkolechitom mógłby być też niejaki Gajowy Marucha, co prawda, zadeklarowany katolik, promujący swego czasu cenne prace Tadeusza Millera i Winicjusza Kossakowskiego, ale przecież nie pierwszy raz jednak w historii “wróg mojego wroga może być moim przyjacielem” .

Zabawne jest też to, że niektórzy zatwardziali filogermanie ze środowiska naukowego łatkę turbosłowianina przyczepiają ostatnio wszystkim propagatorom teorii niezgodnych z dogmatyczną wersją historii. Dostało się m.in. dr. P. Makuchowi piszącemu o podobieństwach kulturowych Słowian i Sarmatów (choć to dawna koncepcja naukowa m.in. propagowana przez T. Sulimirskiego), prof. M. Kowalskiemu za wnioski z badań etnogenetycznych podważające teorię allochtoniczną, historykowi A. Dębkowi za propagowanie podobnych świadectw genetycznych i zapomnianych faktów z naszych dziejów, czy nawet prof. P. Urbańczykowi za teorię morawską pochodzenia Piastów świadczącą o pewnej formie kontynuacji państwowości na terenach zachodniej Słowiańszczyzny i tezy o rozległej obecności Słowian w Skandynawii.

Najśmieszniejsze jest to, że ci co najbardziej krzyczą i krytykują innych, sami pozycjonują się na barykadach zatwardziałych turbogermanów, czyli nakręconych na filoniemiecką narrację obowiązującą w Polsce od czasów zaborów. Nawet prosłowiańsko nastawiona propaganda komunistyczna była antylechicka i choć broniła słowiańskich praw do ziem zachodnich, jako naszego dziedzictwa, to z drugiej strony na rękę jej była Kossinowska teoria o kolebce Słowian nad Dnieprem, czyli rosyjskich ziemiach.

Niestety określenie “turbogermanizm” nie wiedzieć czemu nie ma w naszym kraju tak negatywnego zabarwienia, jak “turbosłowiaństwo”, zohydzane od lat przez różne światopoglądowo środowiska, uznające się za prawdziwych, prounijnych lub antyunijnych, jedynych, właściwych, czy też oświeconych patriotów.

Czemu im obecnie przeszkadza, w sumie nie tak nowa, wenedzka, sarmacka czy lechicka koncepcja pochodzenia etnosu słowiańskiego, tego trudno dociec. Możemy się tylko domyślać co się za tym kryje.

Wojna słowem to nic nowego. Tworzenie określeń jako epitetów to stara szkoła propagandy. Udawanie, podszywanie się, krzyczenie przez złodziei “łapaj złodzieja” dla odwrócenia uwagi, mataczenie, manipulacja, ośmieszanie i inne formy dyskredytacji osób i idei uznawanych za wrogie, to chleb codzienny politykierów wszelkiej maści.

Tak wykreowano m.in. sztuczne i nieprecyzyjne hasło “antysemityzm”, jako narzędzie do walki z wrogimi Izraelowi i Żydom poglądami, choć semitami są też przecież Arabowie, z którymi im nie za bardzo po drodze. Smutne jest to, że państwo żydowskie, z polityką i działaniami tamtejszego rządu, należy do najbardziej nacjonalistycznych i monoreligijnych na świecie.

To samo robi się teraz z terminem homofob, za którego praktycznie uznaje się każdego heteroseksualistę, a tzw. polityka “równości” służy głównie narzuceniu innym swoich poglądów i zdobyciu większości, kosztem przeciwników, a nie z poszanowaniem ich równych praw. Podobnie hasła proekologiczne i różni ekoaktywiści nazbyt często służą koncernom do obłudnej walki o wpływy, których efektem jest dalsza degradacja środowiska naturalnego.

W każdym bądź razie walka o “rząd dusz” trwa w najlepsze, a coraz bardziej agresywne i zmasowane ataki na zwolenników neosłowiaństwa pokazują panikę w środowiskach progermańskich.

Nawet sukces serialu Netflixa o “Wiedźminie” wywołuje spory o odniesienia jego autora bardziej do mitologii germańskiej, aniżeli słowiańskiej, której według najbardziej hiperkrytycznych uczonych i komentatorów wcale nie było lub sprowadzała się ona jedynie do prymitywnej demonologii.

O co zatem w tym wszystkim tak naprawdę chodzi? Wydaje się niestety, że nie o prawdę, ale o władzę, dominację pewnych poglądów, idei, koncepcji moralnych, religijnych i politycznych. Tak jak dawniej kłamstwo, manipulacja faktami oraz przeróżne techniki socjotechniczne i propagandowe wykorzystywane są do forsowania swoich przekonań i dyskredytacji przeciwników. Pożytecznych idiotów, często nieświadomie powtarzających zaplanowane w zaciszach religijno-politycznych gabinetów, schematy słowne i myślowe, jak zwykle nie brakuje.

Całe jednak szczęście, że przybywa tych “obudzonych”, którym udało się wyrwać z tego zaklętego, turbogermańskiego Matrixa.

Pozostaje nam więc robić swoje i wierzyć, że wiedza nas oświeci, a prawda pokona tego kłamliwego smoka, który ją tylko udaje.

Zatem pytajmy, szukajmy odpowiedzi, dzielmy się wiedzą z innymi, nie dajmy sobie wmówić, że jesteśmy lepsi czy gorsi, ale równi. Nasze dzieje i dziedzictwo, także to przedchrześcijańskie, zasługują na szacunek. Propagujmy je uczciwie, dla dobra nas samych i przyszłych pokoleń.

Tomasz J. Kosiński

07.01.2020

Ubecka, czy żydo-katolicka Wielka Lechia, czyli Patlewicz kontra Opolczyk

Cygan Patlewicza

R. Patlewicz, znany z kato-narodowych urojeń i bezceremonialnych ataków na tzw. turbolechitów – zwolenników niewinnego poglądu historycznego o istnieniu Wielkiej Lechii, w wypowiedzi dla Mediów Narodowych mówi o „absurdzie turbosłowiaństwa”, w czym widać wyraźnie jego lęki wobec niezgodności tej idei ze stanowiskiem Kościoła katolickiego.

W artykule z wypowiedzią video Patlewicza, Media Narodowe umieściły grafikę z prostackiego filmiku szydzącego z Wielkiej Lechii i jej zwolenników, co pokazuje nam źródła, z jakich kato-narodowi publicyści czerpią informacje na temat tej idei oraz jaka jest ich stylistyka polemiki z tym zjawiskiem.

https://www.youtube.com/watch?v=8fJ_Zagvc5A

Patlewicz cytuje wypowiedź Smarzowskiego o jego planach nakręcenia serialu o Słowianach: „Dobrze, ja odpowiem. Być może następna historia będzie o Słowianach. Opowieść o tym, że przed chrztem też byliśmy”. Przyznaje się, że gdy to usłyszał, od razu pomyślał o turbosłowianach. Dalej wystraszony publicysta stwierdza: „Znając poglądy Smarzowskiego, który jest wyjątkowym katolikożercą, to będzie tam na pewno coś atakującego Kościół.”

Zapomina dodać, że wcześniej, gdy Smarzowski kręcił „Wołyń”, był hołubiony przez władze, jak i narodowców oraz uznawany za patriotę. Gdy tylko jednak ośmielił się pokazać czarne, pedofilskie oblicze kleru, stał się ich wrogiem numer 1 i już „prawdziwym patriotą” nie jest.

Redaktor Mediów Narodowych szydzi, że Smarzowski zapewne zrobi pod publikę „jakieś sceny o katolickich szwadronach śmierci, które wyrzynają biednych Słowian”, a Patlewicz dodaje, że „wielu postkomunistów będzie zadowolonych”.

Cynicznie młody komentator uznaje, że: „Korzeniem idei turbosłowiańskiej jest “Kronika” Wincentego Kadłubka, który pisał takie bajki o smokach, o Aleksandrze Wielkim mającym rzekomo zaatakować Polskę. W nowszych czasach pojawili się różni hochsztaplerzy, którzy uznają to za prawdę. Dopisują do tego swoje tezy o zafałszowywaniu przez Kościół “prawdy” o Wielkiej Lechii.”

Redaktor Mediów Narodowych kpi, że „katolicy niszcząc to Słowiaństwo przekopali ziemię na 5 metrów w głąb i wszerz, zniszczyli wszystkie archiwa, wszystkie biblioteki”, co ma być ponoć jednym z głównych elementów wielkolechickiej teorii, a Patlewicz się z nim zgadza. Dalej redaktor pyta naszego zabawnego komentatora, czy są jeszcze jakieś inne wątki, „równie śmieszne”, tej teorii. Na co on odpowiada, że cała lechicka teoria to absurd.

Patlewicz w swoich filmikach jasno opowiada się za Wielką Katolicką Polską, dlatego idea Wielkiej Lechii, czyli Wielkiej Polski Niekatolickiej mu tak nie pasuje, jak i większości kato-narodowcom, którzy próbują ośmieszyć, zohydzić, czy też posądzać o agenturalność jej zwolenników. Wyraźna turbosłowiańska fobia, jak widać ma kato-narodowe podłoże i jest efektem dawnej i obecnej polityki Kurii.

W jednym ze swoich antylechickich filmików na YT i CDA Patlewicz podaje pokrętnie ogólną charakterystykę i historię zjawiska Wielkiej Lechii. Przywołuje m.in. działalność B. Tejkowskiego, posądzając go o współpracę z UB i kilka innych wybranych postaci, jak Adolf Kudliński, czy Wojciech Olszański. Postanowił też uderzyć w J. Bieszka.

Nasz śledczy wynalazł w rzeszowskim IPN teczkę tego autora, który miał działać w latach 1976-1984, jako agent komunistycznych służb wojskowych o ps. Henryk. Janusz Bieszk, jako działacz PZPR, magister ekonomii i pracownik handlu zagranicznego, miał prowadzić działania operacyjne w Holandii i popierać WRON. Sam Bieszk temu do końca nie zaprzecza, ale nie zgadza się z niektórymi zapisami w jego teczce oraz oskarżeniami o agenturalność prowadzoną w kraju, twierdząc, że wycofał się z takiej przymusowej współpracy w 1984 roku.

Nie mam zamiaru tutaj usprawiedliwiać Bieszka, bo za komuny byłem dzieckiem i mam raczej złe wspomnienia z tamtego okresu, ale chyba nie ma żadnych podstaw do stwierdzenia, że w 2015 roku wydał on swoją pierwszą książkę o słowiańskich królach Lechii na zlecenie rosyjskich służb, co Patlewicz dość jednoznacznie imputuje.

Dodatkowo, tenże Patlewicz sugeruje, że sama idea Wielkiej Lechii została wymyślona przez „służby” i nadal jest przez nie prowadzona, podobnie jak wydawnictwo Bellona, przychylne turbosłowiańskim autorom. O ile nam wiadomo, od 5 lat, czyli przed okresem wydania pierwszej książki Bieszka służbami krajowymi kieruje raczej nie prorosyjski PIS, hojny darczyńca m.in. ojca Rydzyka (nikt nie potwierdził, że jest księdzem), o którym jakoś Patlewicz żadnego śledztwa nie zrobił, mimo wielu przesłanek świadczących o jego agenturalnej działalności na terenie Niemiec i w kraju.

Co więcej, sam Patlewicz chwali to wydawnictwo za serię „Historyczne Bitwy”, a przecież wiadomym faktem jest, że Bellona wydaje wiele pozycji, które stoją na półkach w domowych bibliotekach także naszych narodowych i katolickich aktywistów. Jak widać jednak, wystarczy wydać kilka pozycji (na średnio 300 rocznie), w których doszukają się oni ataków na Kościół, by przypiąć wydawcy prorosyjską, a co więcej – agenturalną łatkę.

Jako propagandysta, Patlewicz mówi też o zmianach własnościowych w Bellonie po 2011 roku, kiedy to miała – według niego i innych narodowych publicystów – nastąpić „wojskowa prywatyzacja” tego wydawnictwa. https://niezalezna.pl/14054-wojskowa-prywatyzacja-bellony

Nie wspomina natomiast o tym, że w 2018 roku Bellona stała się w całości własnością niezależnej, irlandzkiej spółki Dressler Dublin. Nie zauważa też, że wydawnictwo mimo pewnych zmian własnościowych kontynuowało zarówno uznany, także przez środowiska narodowe, wspomniany wcześniej cykl „Historyczne Bitwy”, było i jest współorganizatorem Targów Książki Historycznej, współpracuje z muzeami historycznymi w kraju, prowadzi kluby historyczne i podejmuje wiele inicjatyw, które w narracji narodowej można nazwać „patriotycznymi”. Jeśli Patlewicz uważa całą pronarodową działalność Bellony za sterowaną przez wywiad, to niech dopowie, kto mu kazał tak mówić, bo jego działania i agresywne ataki mogą wskazywać, że to właśnie on prowadzi „służebną” działalność.

Może „nieskazitelny” Patlewicz zacznie prześwietlać każdego autora Bellony i umieszczać w swoim zestawie „zdrajców Ojczyzny”. Nasz kościelny inkwizytor zacznie więc, w „klasycznie narodowym stylu”, wyciągać, tym, co nie chwalą Kościoła, jakiegoś „dziadka z Wehrmachtu”, czy wycieczkę do Moskwy kilka lata temu „wiadomo w jakim celu”. Takie zagrania świadczyć mogą, że ich autor działa na polityczno-religijne zlecenie.

Mnie się nie chce „sprawdzać” Patlewicza, ani tym bardziej czytać i oglądać więcej jego kato-narodowej propagandy, opartej na zawiści, tendencyjności, agresji, hipokryzji i manipulacji faktami pod swoje urojone tezy. Z jego deklaracji, działań i prezentowanych poglądów wyraźnie widać, kto i co nim kieruje. Jego antysłowiańska fobia nie służy narodowi polskiemu, a jedynie zaślepionym katolikom, którzy pod płaszczykiem „patriotyzmu” i pokazywania powiązań klerykalno-narodowych, chcą zamazać okrutną i wstydliwą historię Kościoła.

Jakoś nasz samozwańczy sędzia, wydający wyroki, wysuwający oskarżenia i pomówienia, nie mówi też nic o wyraźnie antyrosyjskich postawach P. Szydłowskiego, czy Cz. Białczyńskiego, których akurat gani za antyklerykalizm, a nie prorosyjskość, jaka jest im obca. Wskazuje nam to jasno, że „straszenie Putinem” jest tylko przykrywką w głównej walce Patlewicza w obronie katolickiej rzeczywistości i stanu posiadania Kościoła w naszym kraju. A co więcej, tym samym, skoro pozostali „główni ideolodzy” wykazują ewidentnie antyrosyjskie postawy, jego teza o stworzeniu idei wielkolechickiej przez komunistyczne służby jest bzdurna.

O matactwach Patlewicza wypowiadał się m. in. Aleksander Berdowicz nazywając go głąbem kapuścianym.

https://youtu.be/mPOAEOZ4QYQ

https://youtu.be/tsCyjyqR2Xg

Młody, nawiedzony śledczy nazywa mnie “turbolechickim dezinformatorem”. Ja go mogę nazwać “kato-narodowym manipulatorem”. I co z tego wynika?

Może w moim życiorysie też będzie próbował znaleźć dziadka w milicji czy UB, ale uprzedzam próżna droga. Dziadek ze strony mamy był młynarzem, babcia nauczycielką. Dziadek ze strony ojca zginął na wojnie, a babcię za to, że przeżyła Auschwitz komuniści trzymali pół roku w celi w wodzie po pas. Ojciec był kolekcjonerem i zginął w czasie napadu, matka pracowała w handlu wewnętrznym. Żadnych służb, agentów i milicjantów. Wszyscy chodzili do kościoła w niedzielę. Mi to przeszło, ale jak patrzę na takich ludzi jak Patlewicz, to się nie dziwię, że i inni zaczynają przeglądać na oczy. Zaczynają odróżniać wiarę od religii i Kościoła.

Patlewicz powinien raczej zająć się przejrzeniem życiorysów i agenturalnych powiązań kato-narodowej kadry, zwłaszcza z jego ulubionej Konfederacji (jest osobiście współpracownikiem G. Brauna), która przez wiele środowisk i mediów oskarżana jest o…agenturalność na rzecz Rosji właśnie. O tym, że Konfederacja to „opcja prorosyjska” mówi otwarcie jeden z jej liderów Korwin-Mikke. Czy nie moglibyśmy tutaj sparafrazować wypowiedzi Winnickiego, że atak i posądzanie o działalność na rzecz Rosji świadczy o panice tegoż środowiska? W tym przypadku chodzi oczywiście o takie zarzuty wobec zwolenników Wielkiej Lechii i histerii grup klerykalno-narodowych.

https://youtu.be/oid65RR6J4I

https://telewizjarepublika.pl/dr-targalski-konfederacja-prowadzi-mlodych-ludzi-w-kierunku-rosji,80325.html

https://niezalezna.pl/275985-pytania-do-obrazonych-patriotow

U nas wszystkie grupy polityczne oskarżają swoich oponentów o współpracę z obcą agenturą, zgodnie ze starą zasadą komunistów wyzywających innych od…komunistów. Tyle tylko, że akurat ideę Wielkiej Lechii zwalczają wszystkie siły polityczne, bo kato-prawicy nie pasuje ona do obrazu Kościoła – zbawcy Polski katolickiej, lewicy i liberałom natomiast do nowej wizji Europy z dominującą rolą Niemiec, którzy nie są raczej idolami Wielkolechitów. Podważa też autorytety naukowe i uderza w rodzimowierców zapatrzonych w turbogermańskie wizje prostej, aby nie powiedzieć prostackiej, Słowiańszczyzny.

Najważniejsze jednak jest to, że Patlewicz nie zauważa, iż nawet przyjmując, że jeden czy kilku z lechickich autorów, jak Bieszk, może mieć agenturalną przeszłość, jak zresztą wielu aktywnych polityków w Polsce różnych opcji, to nie świadczy to jednoznacznie, że Wielkiej Lechii nie było. Tak jak nie oznacza bezdyskusyjnie, że – skoro wśród członków narodowców, czy kleru są osoby współpracujące ze służbami, a co gorsza, obecnie wręcz otwarcie deklarujące prorosyjskie sympatie (Mikke, kandydatka Konfederacji do Parlamentu Europejskiego rosyjskiego pochodzenia wspierająca Putinowskie bojówki motocyklowe itd.) – to Konfederacja jest przybudówką Kremla.

W jednym ze swoich filmików o Wielkiej Lechii Patlewicz parafrazuje słowa Grzegorza Brauna, że „Zostawią nam piosenkę i chorągiewkę, i pozwolą nawet biegać nago wokół ogniska wzywając Peruna, byle tylko gdzieś tam krzyża nie było w tle”. Widać tu dobrze, czego tak naprawdę boi się nasz ministrant i inni kato-narodowcy. Sam otwarcie przytacza jeszcze znane klerykalne hasło, rzekomo jednoczące naszych przodków do walki z wrogami, że „tylko pod krzyżem i pod tym znakiem Polska jest Polską, a Polak Polakiem”. Nie dopowiada, że najczęściej chodziło o walkę przede wszystkim z wrogami Kościoła, a nie Polski.

Czyli według niego wszyscy nie-katolicy to nie-Polacy. Zatem kim są polscy innowiercy, agnostycy, racjonaliści czy ateiści, wśród których jest wielu naukowców, działaczy politycznych i aktywistów? Wszyscy są widocznie, według niego, agentami wrogich Kościołowi służb. Po prostu średniowiecze mentalne tego młodego publicysty, aż mdli.

Zabawne jest cierpiętnicze podejście Patlewicza, jako „misjonarza prawdy”, który żali się, że zapewne zostanie zwyzywany przez turbolechitów od Żydów, masonów czy agentów. Sam to jednak wobec nich robi oskarżając zwolenników Wielkiej Lechii od ruskich sługusów, nacjonalistów, antyklerykałów, oszołomów, szurów. Mówi też o kompensacji, której przecież sam jest przykładem. To przecież jego ulubiona formacja – Konfederacja wszędzie doszukuje się żydowskiego spisku, co pokazuje, na jakie poziomy obłudy wspina się nasz nawiedzony komentator.

Uważa, że jakiś oszołom wymyślił Wielką Lechię, a reszta powtarza za nim jak barany, dokładając to i owo od siebie, przez co śnieżna kula „idiotyzmu i bałwaństwa” narasta. Ma na myśli chyba błogosławionego Kadłubka, bo korzenie pisania o Lechii sięgają właśnie jego kroniki u nas (wcześniej wspominali o Lechu kronikarze czescy).

Podaje zrzut ekranu z Biuletynu Racja Słowiańska z hasłem „Kraju Polan powstań z kolan”, co ma według niego głównie wydźwięk antykościelny. Rację miał założyć Ryszard Dąbrowski związany z antyklerykalną gazetą „Fakty i mity”. Czyli znów biedny Patlewicz nie może zdzierżyć odmiennej narracji od kościelnej. Stara się przedstawić tutaj turbosłowiaństwo jako akcję lewicy, czym strzela w płot, bo wyraźnie lewicowa Krytyka Polityczna, jest jednym z kluczowych środowisk atakujących ideę Wielkiej Lechii.

Dalej próbuje „obalić” dowody na istnienie Lechii, powtarzając oklepane bzdury w stylu, że na kolumnie Zygmunta III Wazy jest informacja o tym, że był on 44 królem Szwecji (nic takiego nie ma na tej tablicy), a nie Polski, zapominając, że w tamtym okresie w kronikach akurat podawano poczty królów polskich obejmujące 44-45 władców. Śmieje się, że skoro w kanałach pod Łysą Górą są metalowe pręty to nie mogą one być starożytne. Takim dowodem na nieautentyczność krypt ma być też żelbetowa pokrywa wejściowa do kanałów. Chyba nie trzeba komentować takiej głupawej „logiki” tego młodziana.

Aby ośmieszyć badania genetyczne, twierdzi, że najbardziej podobni genetycznie do Ariów są w Polsce… Romowie i pokazuje obrazek bezzębnego cygana rzekomo z grupą R1a1, pozdrawiającego pokrewnych mu Polaków. Już abstrahując od wyraźnych uprzedzeń rasowo-kulturowych, jakimi się tutaj wykazuje, to kolejny raz widać jak obrzydliwą stylistyką krytykanctwa ten sepleniący hejter się zajmuje.

Cygan Patlewicz przytacza też mem z tekstem Platona „Za największego wroga ludzie mają tego, kto mówi im prawdę”. Jakże pięknie to pasuje do reakcji na odkrywanie naszego dziedzictwa przez pasjonatów historii.

Nasz misjonarz uważa, że mamy powody do chwały i niepotrzebne nam są „wymyślone” według niego dzieje z czasów przedchrześcijańskich, ale ta dumna historia obejmuje według niego tylko czasy po wprowadzeniu chrześcijaństwa.

Sugeruje też, że nagły wysyp antyklerykalnych, turbosłowiańskich stron nie może być spontaniczny, ale jest sterowany z zewnątrz, oczywiście przez wrogów Kościoła. Jego agenturalna fobia nie jest, w jego przekonaniu, wyrazem kompensacji, paniki i agresywnej samoobrony, ale ma być „edukacją” społeczeństwa.

W kolejnym swoim filmiku mającym na celu dyskredytację idei lechickich, nasz kaznodzieja przytacza tekst K. Kośnika i J. Filipiuk „Słowiańskie teorie spiskowe, jako pozanaukowe narracje historyczne”, gdzie autorzy-psycholodzy przedstawiają swoją chybioną analizę zjawiska turbosłowiaństwa stwierdzając, że to rodzimowiercy tworzą fałszywy obraz rzeczywistości historycznej, gloryfikując czasy przedchrześcijańskie i krytykując dorobek Kościoła. Akurat „nasi” zturbogermanizowani rodzimowiercy zaliczają się też do szerokiego grona krytyków idei wielkolechickich. Czyli mamy tu kolejną próbę – poprzez zaprzęgnięcie usłużnych chrześcijańskich psychologów -pseudonaukowego ukazania rzekomego ataku na katolicyzm przez Lechitów-pogan, co jest bzdurą na resorach.

Do podobnie agresywnych krytyków idei Wielkiej Lechii należy bloger Opolczyk, który z kolei uznaje, w opozycji do kato-narodowców, że to żydo-katolickie wymysły… Kościoła i wyznawców Biblii. Jak to się ma do zarzutów Patlewicza czy Michalkiewicza o „ubeckich rzygowinach”, których tenże Opolczyk ma za agentów wpływu? Ano tak, że tenże Kościół chyba należy kojarzyć z Ubecją. Wtedy obaj panowie mieliby może rację. Wszystkich katolickich kronikarzy piszących o Lechii i Lechitach należałoby uznać zatem za ruskich, rosyjskich, sowieckich, czy obecnie – Putinowskich agentów.

Póki co, publicyści z obu końców kija zgodnie plują na Wielką Lechię i jej zwolenników. Wtórują im naukowcy, liberałowie, lewica i rodzimowiercy. Mamy więc zgodne „huzia na Józia”, „kozła ofiarnego” polskiej niedoli. A przecież to tylko zwykła koncepcja historyczna, jakich wiele, która stała się rzekomo szkodliwa dla każdej wersji upolitycznionej i ureligijnionej Polski.

Czyżby rozprawianie o naszych dziejach sprzed tysiąca lat stało się tematem tabu, a kto je łamie tego należy posłać na stos, oczernić, ośmieszyć, oskarżyć o wrogie wobec kraju działania? Ten poziom agresji wobec Wielkolechitów jest zastanawiający, bo to przecież nie nowa koncepcja, a w dawnych czasach ani Kadłubek, ani ks. W. Dębołecki, S. Szukalski czy wielu innych historyków i badaczy do niej się odwołujących nie doświadczyło takiej nagonki z różnych stron.

Opolczyk, jako zadeklarowany rodzimowierca, sączy jad na Kościół, Żydów, Wielkolechitów i Bóg wie jeszcze kogo. Cz. Białczyńskiego nazywa „agentem banderyzmu w Polsce”, J. Bieszka i P. Szydłowkiego – „turbosłowiańskimi szurami”. Tym samym idealnie wpisując się w turbogermańską narrację wrogów dziedzictwa Słowiańszczyzny, na której obrońcę się kreuje. Wielu takich niedouczonych rodzimowierców nadal uznaje skompromitowaną, nazistowską teorię Kossinny o allochtonizmie Słowian i ich niskim poziomie rozwoju cywilizacyjnego oraz tezę Godłowskiego o pustce osadniczej, tylko dlatego, że znany etnograf i badacz Słowiańszczyzny Kazimierz Moszyński (jego praca „Kultura ludowa Słowian” jest swego rodzaju biblią polskich rodzimowierców) też był zwolennikiem tej turbogermańskiej propagandy.

Poglądy Opolczyka wyraźnie widać w polemice z Adrianem Leszczyńskim, któremu zarzuca, że: „Powołuje się on na cały szereg „kronik” krystowierców, którzy byli przede wszystkim propagandystami, bajkopisarzami i mataczaczami, a często wręcz fałszerzami historii. Wszystkie kroniki krystowiercze mają nieomal zerową wartość historyczną. Autorzy ich nie opisywali rzeczywistości i historii a tworzyli własną – krystowierczą – tworzyli krystowierczy matrix.”

Dalej ten nienawidzący kleru bloger dodaje: „Każdy, kto szuka prawdy w kronikach krystowierców powinien mieć świadomość tego, że były one przede wszystkim krystowiercząpropagandą! Nadjordańską dżumę przedstawiały jako jedyną jedynie prawdziwą prawdę objawioną, a rasistowskie i zbrodnicze wymysły biblijne jako pismo święte i nieomylne słowo boże…”

Długosza nazywa Opolczyk „obłąkanym fałszerzem historii”, a jego „Roczniki” określa, jako „załganą, wyssaną z brudnego palucha jahwistyczną propagandą”. Odsyła przy tym do swoich antykatolickich i antybiblijnych artykułów na swoim blogu, który dumnie nazywa „polskim”.

Opolczyk przypomina nam, że „poważni uczeni, historycy i archeolodzy, także izraelscy, jednoznacznie twierdzą, że żydowska biblia Tanach, czyli krystowierczy „Stary Testament” to zwykłe wymysły i bajki.” Dodaje też: „Archeolodzy podważają same podstawy Biblii. Pan Bóg nie przekazał Mojżeszowi Dekalogu, naród Izraela nigdy nie był w egipskiej niewoli, mury Jerycha nie rozpadły się na dźwięk trąb, bo Jerycho było miastem nieobwarowanym, pierwsza monoteistyczna religia nie ma swoich korzeni na Górze Synaj, a wielkie królestwa Dawida i Salomona to legenda dostosowana do potrzeb teologii.”

Nasz antyklerykał szyderczo pyta: „jakim to głupcem trzeba być, aby wierzyć w ten lechicko-żydo-biblijny mit?”. W swoim stylu kończy: „A kyż koszmaro nadjordańska – Wielka Lechio – noabicko-jafetowa, żydo-biblijna…”

Mamy tu zatem dwie skrajne i przeciwstawne postawy publicystów krytykujących namiętnie ideę Wielkiej Lechii, co ich dziwnym trafem łączy. Jeden, kato-narodowy Patlewicz, zarzuca zwolennikom lechizmu, że to „ubeckie rzygowiny” (za S. Michalkiewiczem) i staje w obronie Kościoła, przeciw któremu ma być ta idea rzekomo skierowana. Drugi, Opolczyk, uznaje tę samą koncepcję za wymysł…żydo-katolików, a księży i wyznawców Biblii za jej głównych popularyzatorów. Kto z nich ma rację?

Jedyną racją jest chyba to, że obaj panowie mają swoje fobie i działają w interesie bliskich im środowisk religijno-politycznych, Patlewicz – kato-narodowców, a Opolczyk – rodzimowierców z turbogermańską wizją Słowiańszczyzny. Obaj atakują więc ideę Wielkiej Lechii, która rzekomo uderza w wizerunek Kościoła, naiwnych rekonstruktorów dawnych słowiańskich wierzeń i tradycji oraz akademików, a także – co jakoś Patlewicza nie zadziwia – inne środowiska, jak choćby lewicowa Krytyka Polityczna, wystraszone wzrostem zainteresowania naszym dziedzictwem i próbą poszukiwania własnej tożsamości narodowej.

To pokazuje, że idea Wielkiej Lechii ma charakter antysystemowy, dlatego jest atakowana ze wszystkich stron, bo nikt za nią nie stoi, poza grupką pasjonatów. Wątpliwości związane z poglądami paru kontrowersyjnych postaci, jak P. Szydłowski, J. Bieszk, W. Olszański, A. Kudliński, czy Sanjaya – być może nawet mniej czy bardziej świadomie inspirowanych z zewnątrz lub poprzez różne polityczne grupy nacisku – nie zmienią faktu historycznych odniesień do nazwy Lechia-Lechici, wyników badań etnogenetyków, antropologów czy niektórych językoznawców, a próby dyskredytowania tej koncepcji historycznej, najczęściej ośmieszają samych jej krytyków i wskazują ich religijno-politycznych mocodawców.

O co zatem chodzi w tej nagonce na Wielką Lechię? Odpowiedź jest prosta, o utrzymanie status quo, albo może nawet ugrania czegoś więcej dla siebie, z korzyścią dla zaufanego środowiska naukowego, czy religijno-politycznego.

Dlatego należy demaskować tych nieuczciwych „graczy”, którzy wcale nie walczą o prawdę, ale chcą jedynie „dowalić” swoim przeciwnikom. Co ciekawe, niechęć wobec Wielkiej Lechii w pewien sposób łączy, na co dzień skłócone ze sobą różne opcje polityczne. Jak wiemy brak zgody narodowej jest od dawna słabością Polski. Może kiedyś stanie się to jednak koncepcja historyczna, na bazie której uda się zbudować nową tożsamość Polaków ponad podziałami, nie opartą na wrogości do nikogo.

Ja mam właśnie taką nadzieję, więc robię swoje, prowadząc niezależne badania, bez żadnych sympatii ani inspiracji politycznych, a czas pokaże, co z tego wyniknie.

 

Tomasz J. Kosiński

16.12.2019

Ubeckie rzygowiny S. Michalkiewicza i poganizacja Polski według S. Krajskiego

Okładka Mit Wielkiej Lechii

Magna Polonia swój numer 5/2017 poświęciła Wielkiej Lechii, walcząc z tym – według kato-narodowców – wrogim wobec Kościoła zjawiskiem. W numerze w tematyce antylechickiej znalazły się następujące artykuły:

  • POLEMIKA Z GŁUPSTWEM Wojciech Kempa 2
  • SŁOWO OD WYDAWCY Przemysław Holocher 2
  • TURBOSŁOWIANIE KONTRATAKUJĄ Grzegorz Braun 3
  • WIELKA POLSKA KATOLICKA ks. Roman Adam Kneblewski 6
  • WIELKA LECHIA, CZYLI WIELKI SZWINDEL Radosław Patlewicz 8
  • GUROWSZCZYZNA Stanisław Michalkiewicz 10
  • W WALCE Z POGAŃSTWEM Jan Żaryn 12
  • BAJKI O WIELKIEJ LECHII Wojciech Kempa 14
  • LECHICKI KOMPLEKS Michał Gniadek – Zieliński 16

Widzimy jak na dłoni jacy autorzy zostali zaangażowani do walki z ideą Wielkiej Lechii. Znany nam S. Michalkiewicz i W. Kempa, ale też G. Braun, J. Żaryn i R. Patlewicz. Same gwiazdy kato-narodowej sceny. Widać gołym okiem, że Konfederacja, podobnie jak i inne partie, nie ma po drodze z prosłowiańszczyzną, która staje się de facto ruchem antysystemowym, którego boją się i z czym walczą praktycznie wszystkie opcje polityczne w Polsce.

Poza opisaniem tematu w swoim dwumiesięczniku, Magna Polonia przeprowadziła szereg wywiadów na temat szkodliwości idei wielkolechickiej dla chrześcijańskiego ładu w Polsce, m.in. z prawicowymi publicystami, jak S. Michalkiewicz, S. Krajski, czy W. Kempa.

Znany redaktor kato-narodowy S. Michalkiewicz w wywiadzie dla naszego ulubionego medium Magna Polonia nazywa ideę Wielkiej Lechii „ubeckimi rzygowinami”. Mój Boże Panie Stanisławie, kto panu taką krzywdę zrobił, że musi się pan tak poniżać tego typu spekulacjami używając rynsztokowego języka.

https://youtu.be/_sCg5bZJ7cA

Jakiż to ksiądz, czy biskup kazał panu w tak prostacki sposób zareagować na turbolechickie szkalowanie kościoła, który wmawiał nam przez setki lat, że przed chrześcijaństwem ani Polski, ani żadnej Lechii nie było.

Pan redaktor uznaje, że teoria Wielkiej Lechii to ubeckie wymiociny mające na celu obarczenie kościoła za wszelkie zło z przeszłości. Nasz medialny celebryta Michalkiewicz nie zauważył, że najdawniejszymi piewcami Lechii i Lechitów byli akurat…księża katoliccy. Wystarczy wspomnieć błogosławionego biskupa W. Kadłubka, który pierwszy pisał o Lechitach. Inni późniejsi kronikarze stanu duchownego też nie mieli problemów z gloryfikowaniem naszej lechickiej przeszłości, a taki ks. Wojciech Dębołecki nawet twierdził, że w Raju mówiono po polsku i Lechici zawojowali pół świata.

Niektórzy duchowni dziejopisowie być może tworzyli ku pokrzepieniu serc, ale czemu kato-narodowcy występujący w obronie tegoż kościoła nie widzą groteski w tym, że szkalując turbosłowiaństwo, de facto oczerniają ideowych patronów Wielkiej Lechii w osobach wielu księży i biskupów. Czyżby ci źli duchowni także byli sterowani przez ówczesne rosyjskie spec-służby, czy to tylko fobia naszego konserwatywnego redaktora, próbującego przypodobać się środowiskom klerykalno-narodowym.

Michalkiewicz uznaje, że „bzdury” o jakimś państwie słowiańskim przed Mieszkiem są kolportowane przez „parszywców” bezpieki, której głównym wrogiem jest Kościół. Stara się tłumaczyć, że to dzięki chrześcijaństwu w XII wieku wprowadzono u nas prawa własności. Nie dodaje, że najbardziej skorzystał na tym akurat Kościół, któremu nadano majątki do ściągania dziesięciny. W iście katolickim stylu, rodem z zakrystii lub wioskowej plebanii, Michalkiewicz wulgarnie stwierdza, że historie o Wielkiej Lechii „są przeznaczone dla naiwniaków, którzy jak coś zobaczą pierwszy raz to dostają od razu orgazmu”.

Warto przypomnieć, że Michalkiewicz zaistniał dzięki kontrowersyjnym, rasistowskim, chamskim wypowiedziom w stylu „Kaczyński powinien się powiesić”, „No głupia jest ta pani Młynarska i tyle” i niemal w każdym wywiadzie wyzywa kogoś od „głupków”, „tępaków”, „agentów”. Nie przeszkadza mu to w obnoszeniu się ze swoimi sympatiami chrześcijańskimi, a wulgarne słowa najwidoczniej traktuje jako oręż w walce o dobre imię Kościoła.

Na swoich kanałach zbiera datki na tzw. „wolne słowo”, a niedawno popadł w problemy finansowe i niczym drugi Rydzyk poprosił swoich fanów o zrzutkę na…przeżycie w trudnych czasach, gdy trwa na niego „obława”.

Dość ciekawie ustosunkował się do wypowiedzi Pana Stasia Pol Lechicki, co można obejrzeć tutaj: https://wiaraprzyrodzona.wordpress.com/2017/10/03/prawda-w-oczy-kole-w-obronie-pana-stasia-michalkiewicza/

Michalkiewiczowi wtórują inni publicyści kato-narodowi, coraz częściej zapraszani do udzielania wywiadów na YT w sprawie Wielkiej Lechii, jak chociażby Stanisław Krajski, który twierdzi, że przed 966 r. na terenie Polski działy się straszne rzeczy.

https://youtu.be/XN7wRCF4XE0

Przedmieszkowych książąt nazywa on „kacykami”, którzy żyli z handlu swoimi poddanymi i mieli ich rzekomo sprzedawać w dziesiątkach tysięcy do krajów arabskich. Nie mówi, że nie ma na to ani jednego źródła pisanego, by Polanie i ich przodkowie to robili. Jest to ewidentna propaganda niemiecko-kościelna mająca oczernić Polaków i czasy rodzimowiercze. To, że ludźmi handlowano w Pradze, w Świętym Cesarstwie Rzymskim, u Rusów, czy Skandynawów, nie oznacza, że podobnie było w Polsce. Ten mit o handlu niewolnikami przez Piastów i ich poprzedników zbudowany jest tylko na domysłach. My zawsze byliśmy inni, nie mieliśmy kolonii, nie handlowaliśmy ludźmi, nie zbudowaliśmy żadnego imperium opartego na wyzysku i krwi podbijanych ludów, ale na demokracji wiecowej lub pokojowym porozumieniu z Litwą, itp. Wystarczy przeczytać artykuł M. Agnosiewicza na ten temat pt. Polskie obozy koncentracyjne Mieszka I czyli turbolewicowa historia Polski: https://www.racjonalista.pl/kk.php/s,10221

Jak widać nie tylko lewica rozpowszechnia tego typu kłamstwa, ale i kato-prawica. Jednym i drugim nie zależy na prawdzie o pogańskiej Lechii, późniejszej Polski, podbitej przez chrześcijaństwo pozostające pod niemiecką dominacją, która jest niewygodna dla obecnych liberałów, zwolenników Unii Europejskiej zdominowanej przez Niemcy właśnie, czy też dla prawicy pozostającej na garnuszku Kościoła.

Krajski dalej bredzi, że chrzest dał wolność Polakom, zapominając o wprowadzeniu ustroju feudalnego w ramach, którego praktycznie do XIX wieku chłop polski nie był wolny. Bezceremonialnie stwierdza, że propagowanie i gloryfikowanie historii sprzed 966 roku należy uznać za „antypolski jazgot”.

Zainteresowanie ideą turbosłowiańską nazywa poganizacją życia, co ma być związane z utratą racjonalnego myślenia, które ma być według niego właściwością cywilizacji chrześcijańskiej. Boże. Iluż to racjonalistów kościół spalił na stosach, jak długo ich dzieła były na indeksie ksiąg zakazanych, ileż to racjonalnych teorii kościół przez wieki uznawał za dzieła szatana? Może Krajski odniesie się do wspomnianego wyżej artykułu ze strony racjonalista.pl. Z tego co wiem to racjonaliści w Polsce są głównymi krytyki instytucji Kościoła, więc hipokryzja Krajskiego sięga tu zenitu.

Brnie dalej w swój inkwizytorski tok myślenia mówiąc, że “pogaństwo opiera się na wierze, bez używania rozumu i empirii”, co ma wskazywać na rzekomą wyższość chrześcijaństwa. Nie dopowiada, że przecież dogmaty katolickie o wniebowzięciu Jezusa i Marii z ciałami do nieba, zapłodnieniu i urodzeniu dziecka przez dziewicę, zmartwychwstaniu itp. nie mają nic wspólnego ani z racjonalizmem, ani tym bardziej z empiryzmem. To Krajski uważa chyba swoich słuchaczy za pozbawionych zdolności samodzielnego myślenia, bezrozumnych wykonawców woli kapłanów i ich popleczników.

W tym samym wywiadzie, Krajski jako „racjonalny” badacz masonerii stwierdza, że stoją za tym… szatan i demony. Dalej już nie miałem siły oglądać wynurzeń na temat homoseksualizmu, nazizmu i bóg wie czego jeszcze. Krajski pokazuje najbardziej obłudną twarz polskich środowisk narodowych, jaką ostatnio widziałem. Jestem patriotą, ale tego typu turbokatolickie poglądy skutecznie mnie zniechęcają do udziału w jakichkolwiek pseudopatriotycznych ustawkach polskich narodowców, sterowanych z biskupich gabinetów.

Dla przeciwwagi narodowcom polecam wypowiedź prof. R. Kozłowskiego podczas III Konwentu Narodowego Polski z 18.XII 2017, który odważnie mówi o Lechii i Polachach (Polakach), choć posługuje się szeroko dyskutowaną rekonstrukcją mapy Lechina Empire (23 i 54 minuta). Mówi też o Jasnogórskim Poczcie (wiszącym w bocznym wejściu bazyliki w Częstochowie), Kronice Prokosza (co prawda, dość wątpliwego pochodzenia), wykopaliskach archeologicznych (raczej badaniach archeogenetycznych) mówiących o tym, że nasi przodkowie żyli nad Wisłą już 10700 lat temu. Przytacza też opowiastkę A. Siwaka o pomniku wodza lechickiego w Libii. Cytuje też z książki J. Bieszka informację o ślubie córki Juliusza Cezara z Lechem III Ariowistem. Wyjaśnia też znaczenie nazwy Al-Lach. Sugeruje, że maska Tutenchamona została zrobiona z sudeckiego złota.

https://youtu.be/N2bDyALGVfA

Widać, że Kozłowski zafascynował się tezami turbosłowiańskimi, bez jakiejkolwiek krytyki, co do niektórych dość mało wiarygodnych faktów. Należy jednak docenić jego intencje i brak uprzedzeń, jakimi charkteryzują się pozostali narodowcy, upatrujący w idei Wielkiej Lechii atak na Kościół i chrześcijańskie korzenie Polski. Prawdopodobnie, po tych pierwszych, spontanicznych komentarzach niektórych osób związanych ze środowiskami kato-narodowymi, jak prof. Kozłowski, dostali oni przykaz z Kurii jak należy traktować to zjawisko i stąd taki zmasowane akcje samoobrony kościelnego wizerunku oraz uznanie turbosłowiaństwa za ruch wrogi Kościołowi.

Ruchowi antylechickiemu po prawej stronie przewodzą “Media narodowe” i portal oraz periodyk “Magna Polonia”. Na jakim poziomie jest prowadzona antylechicka narracja, pisałem powyżej.

Mamy zatem wrogów idei prosłowiańskiej praktycznie wszędzie, bo zarówno prawica, lewica, liberałowie, kler, a nawet rodzimowiercy, stoją razem w jednym antylechickim rzędzie i wspólnie w ramach nowego pospolitego ruszenia, ponad podziałami, rzucają kamieniami i obelgami w zwolenników Lecha i Polacha.

Na szczęście ludzie swój rozum mają i coraz więcej z nich nie pozwala już robić z siebie durni.

 

09.12.2019

Tomasz J. Kosiński

 

 

Prawdy nie da się ośmieszyć ani zakrzyczeć, czyli kilka słów o poradniku M. Napiórkowskiego o tym, jak walczyć z turbosłowianami

Okladka "Turbopatriotyzm"

Marcin Napiórkowski, autor książki “Turbopatriotyzm”, swego czasu na swej stronce “Mitologia współczesna” umieścił poradnik jak walczyć z turbosłowianami.

https://mitologiawspolczesna.pl/smieszkowanie-strategiczne-czyli-rozmawiac-ludzmi-ktorzy-wierza-w-teorie-spiskowe/

Mimo, że z badań wyszło, iż w dyskusji na temat różnych kontrowersyjnych teorii najskuteczniejsze są racjonalne fakty, to on poleca drugie rozwiązanie, nieco mniej skuteczne, ale fajniejsze według niego, czyli ośmieszanie.

W swoim artykuliku nie podaje, że to stara metoda propagandy, w tym mistrza Goebelsa. Nie zauważa też, że tak zwani “misjonarze obrony nauki” nie umieją zazwyczaj podawać racjonalnych argumentów, czy faktów, ale najczęściej przytaczają skompromitowane przez inne dyscypliny historyczne dogmaty naukowe, jak teoria allochtoniczna czy pustki osadniczej.

A metoda ośmieszania nadal jest skuteczna, pytanie tylko czy jest fair. Często też nie kończy się na śmieszkowaniu, ale wulgarnych wyzwiskach. Tylko wczoraj na grupie Raki pogaństwa… wyzwano mnie od “gówien”, “debili”, “świrów” i grożono “spuszczeniem wpierdolu”. To typowe narzędzie obrony turbogermańskich kłamstw. Dlatego postanowiłem napisać o tym zjawisku parę słów.

Gdy parę lat temu jeden z blogerów zajmujący się na co dzień fryzjerstwem psów, nazwał Bieszka “debilem historycznym”, wielu młodych ludzi bez żadnych osiągnięć, a co gorsza przyszłości, zauważyło, że nawet będąc nikim, dzięki hejtingowi można zaistnieć i zdobyć sobie poklask, a nawet uznanie “misjonarza nauki”. Co więcej, nie ponosi się za to żadnych konsekwencji, jest to szybka i bezkosztowa metoda kompensacji swoich kompleksów.

Tutaj kolejny specjalista od beki z Lechitów próbuje nauczać, niczym wspomniany Goebels, jak ośmieszać swoich oponentów. Mądrzy ludzie się na to nie nabiorą, ale nieświadomi mogą przyjąć takie negatywne postawy, które przeniosą do powszechnej dyskusji i życia, czego efektem będzie wzrost wzajemnej agresji między ludźmi w sprawach, o których można normalnie porozmawiać.

Nie musimy się zgadzać w wielu kwestiach, ale można się szanować i trzymać poziom. Napiórkowski, Wójcik, Miłosz czy Żuchowicz namawiają jednak do walki. Niektórzy z nich jak bloger Seczytam są mistrzami chamskich zaczepek i wulgarnych wyzwisk, inni jak Wójcik  z Sigillum Authenticum posługują się drwinami i manipulacją faktami, a Żuchowicz otwarcie kreuje się na mistrza ironii, choć bardziej przypomina to mało inteligentną szyderę. Ten ostatni jako chyba jedyny fan hejtu prowadzi jakieś własne badania. Reszta zazwyczaj nie ma z nauką nic wspólnego.

Wszyscy ci hejterzy, udający naukowców, nie rozumieją też czym się różni krytyka od krytykanctwa. Ośmieszają bowiem tezy i ich zwolenników nie przedstawiając żadnych własnych osiągnięć w danej dziedzinie. Co najwyżej ograniczają się czasem do podania ogólnie znanych dogmatów naukowych, które im wtłoczono do głów w czasie procesu edukacji.

Efekt jest taki, że praktycznie nie ma już w sieci rozmowy między allochtonistami i autochtonistami, czy turbogermanami a turbosłowianami, ale wojna na wyzwiska. Czemu ma to służyć? Ci, co znają historię powinni wiedzieć.

Warto jednak przeczytać ten artykuł o charakterze “poradnika dla młodych hejterów”, by nie dać się prowokować i zidentyfikować tego typu zachowania, czemu wielu będzie zaprzeczać.

Pamiętajmy jednak, że prawdy nie da się ani ośmieszyć, ani zakrzyczeć.

Tomasz J. Kosiński

01.12.2019