Filmy o starożytnej Lechii – opowiada Janusz Bieszk

Prezentacje filmowe Janusza Bieszka opowiadającego o starożytnej Lechii.

1. Terytorium i stolice Imperium Lechitów na przestrzeni wieków

2. Kronika Prokosza – Janusz Bieszk

3. Starożytna Polska – Chrobry Cesarzem

4. Starożytna Polska – Rozwój chrześcijaństwa w Lechii

5. Starożytna Polska – O kim zapomniała historia?

6. Starożytna Polska – Imperium Lechitów szczyt rozwoju

7. Starożytna Polska – Kroniki i inne źródła

8. Starożytna Polska – Nazwy, obszar, plemiona

9. Chrześcijańscy Królowie Lechii. Polska Średniowieczna

10. Słowiańscy Królowie Lechii

KONKURS z nagrodami książkowymi (ROZSTRZYGNIĘTY)

rodowód Słowian

Wśród wszystkich osób, które do 30 września 2017 roku
– odpowiedzą na pytanie: kto jest autorem stwierdzenia “Kłamstwo powtarzane tysiąc razy staje się prawdą”,
– polubią nasz fanpage Slavia-Lechia https://m.facebook.com/slavialechia/?ref=bookmarks i udostępnią go na swojej tablicy
– zaproszą przynajmniej 10 osób do grupy Slavia-Lechia https://m.facebook.com/groups/886642504820213?ref=bookmarks
rozlosujemy 5 egz. książki “Rodowód Słowian” autorstwa Tomasza Kosińskiego.

Zgłoszenia należy przesyłać na adres e-mail: tomasz@kosinski.pl lub jako wiadomość prywatną na fanpage Slavia-Lechia https://m.facebook.com/slavialechia/?ref=bookmarks z podaniem imienia i nazwiska oraz adresu do wysyłki ewentualnej nagrody.

Fundatorem nagród jest wydawnictwo Bellona.

Bóstwa słowiańskie – grafiki Katarzyny Kosińskiej z książki “Bogowie Słowian” Tomasza J. Kosińskiego

Mokosz

Grafiki pochodzą z książki “Bogowie Słowian” Tomasza Kosińskiego, której premiera wydawnicza zapowiadana jest na 13 listopada 2019 roku. Ilustracje z wizerunkami słowiańskich bogów przygotowała córka autora Katarzyna Kosińska.

Zapowiedź wydawcy:

Słowianie wierzyli, że bogowie sterują kosmosem i naturą, żywiołami takimi jak światło, woda, ogień, odpowiadają za rytm dobowy i zmieniające się pory roku. Autor szeroko opisuje poszczególnych bogów: jak ich przedstawiano w źródłach pisanych i w sztuce, jakie mieli cechy i atrybuty, jak wyglądał ich kult w różnych odłamach Słowiańszczyzny. Sporo miejsca poświęcono demonom i istotom mitycznym, takim jak wilkołaki, wampiry i strzygi.

Tomasz Kosiński, autor książek „Rodowód Słowian”, „Słowiańskie skarby”, Runy słowiańskie”, wydaje w Bellonie kolejną publikację pt. „Bogowie Słowian”. Przedstawia w niej panteon słowiańskich bogów, bóstw i bohaterów-herosów, zarówno z ziem polskich, jak i Pomorza, Połabia, Czech, Rusi i Bałkanów.

Kamienie mikorzyńskie

Kamień mikorzyński z konikiem

W lipcu 2017 dzięki czasowej wystawie podczas Nocy Muzeów, miałem wyjątkową okazję obejrzeć Kamienie mikorzyńskie w Muzeum Archeologicznym w Krakowie, które są trzymane zazwyczaj w magazynie i uznawane przez oficjalną naukę za fałszerstwo, bo widnieją na nich runy słowiańskie i wizerunek Prowe podobny do tego z idoli prilwickich, które też uznano za mistyfikację.

To przykład ciekawej, acz idiotycznej argumentacji “naukowej”. Idole prilwickie uznano w Polsce za falsyfikaty, gdyż m.in. widniał na nich wizerunek Prowe, który wg kronikarzy nie miał żadnych wyobrażeń u pogańskich Słowian. Skoro na tej podstawie uznano Idole prilwickie za fałszerstwo to również kamienie mikorzyńskie z wizerunkiem Prowe też są podrobione.

Drugim niby dowodem mającym potwierdzać fałszerstwo są runy widoczne na kamieniach, tak jak na idolach prilwickich, nie wszystkie podobne do skandynawskich. Skoro oficjalna nauka nie uznaje istnienia run innych niż germańskie, to wszystkie artefakty z takimi rurami muszą być uznane za fałszywe.

Co za pokrętny sposób myślenia.

 

Tomasz Kosiński

18.09.2016

 

 

 

British Museum – magazyn brytyjskich zlodziei

etruski grobowiec

W lipcu 2017 po raz enty zwiedzałem British Museum. Ten magazyn skradzionych przez Brytyjczyków artefaktów z całego świata wielu zachwyca, a mnie zawsze martwił. Duma z grabieży i podbojów mnie nie przekonuje. Jak patrzę na wyrwane z murów bramy, pomniki, płaskorzeźby, mumie, wazy czy głowę z Wyspy Wielkanocnej to łza się w oku kręci. To obraz grabieży na globalną skalę. To już wiecie dlaczego zwiedzane historyczne miejsca w Grecji, Włoszech, czy Indiach, stoją puste. Tam gdzie byli brytyjscy żołnierze lub badacze niewiele zostało. Większość wywieziono do Londynu i teraz eksponuje się właśnie w British Museum.

Ciekawostką są bardzo skromne zbiory z ziem słowiańskich. Do niedawna myślałem, że to tylko kwestia pangermańskiej propagandy historycznej jaką przeniknięta jest brytyjska nauka. Wszędzie możemy przeczytać o germańskich korzeniach Brytyjczyków i innych etnosów Europy.

Muzeum Brytyjskie zwiedza setki tysięcy osób rocznie. Oglądają artefakty i czytają opisy. O Słowianach jest zaledwie…jedna gablota. Jaki zatem obraz historii mają te tysiące ludzi z całego świata codziennie zwiedzający to miejsce?

Wczoraj uświadomiłem sobie jednak jeszcze jedną rzecz. A może poza propagandą historyczną, brak słowiańskich artefaktów wynika z tego, że Brytyjczycy nigdy nie podbili naszych ziem. Więcej naszych skarbów można znaleźć w muzeach w Sztokholmie, Moskwie czy Berlinie.

Tym razem będąc w British Museum wiele uwagi poświęciłem m.in. Celtom, wikingom, Anglo -Sasom, Fenicjanom, Etruskom. Znalazłem na przykład wiele podobieństw kulturowych Etrusków do ludów nadbałtyckich. A statuetka etruskiego lwa ze zbiorów British Museum jest niemal identyczna z posążkiem Czernoboga z Retry ukrywanym w podziemnych magazynach niemieckiego muzeum w Szwerinie, które udało mi się dzięki szczęściu i fortelowi przebadać oraz sfotografować latem zeszłego roku.

Chciałem znaleźć też coś o Scytach i Sarmatach, ale akurat zabrano scytyjskie artefakty do przygotowywanej we wrześniu specjalnej wystawy pod znamiennym tytułem “Scytowie – wojownicy antycznej Syberii”.

W każdym bądź razie udało mi się zebrać sporo materiałów do moich kolejnych książek, które ukażą się niebawem.

 

Tomasz Kosiński

12.08.2017

 

 

 

Lechicki poczet w niemieckiej kronice

poczet lechicki w niemieckiej kronice

Wielu kpi z Kadłubka, wychwalając Thietmara i innych niemieckich kronikarzy, uznając ich za wiarygodne źródła wiedzy, w przeciwieństwie do polskich. Zatem, jak ktoś wierzy tylko Niemcom to zapraszam do przejrzenia pruskiej kroniki z wykazem całej dynastii lechickiej od Lecha I, poprzez Kraka, Wandę i Popiela…i co ciekawe pochodzi z 1864 roku, kiedy już nagmatwano dużo w historii polskiego państwa pod zaborami.. a kilka lat po powstaniu styczniowym 1863 r. zaczęto nam pisać historię już całkiem na nowo, którą znamy do dziś z podręczników, jako programowanie niewolniczych umysłów podbitych narodów…

 

Die Theilung Polens in den Jahren 1773, 1793, 1796 und 1815 nebst einer

 

Tomasz Kosiński

14.08.2016

 

 

Turbogermańskie zidiocenie, czy pseudonaukowa histeria

turboslowianie

Pawel.M. na http://seczytam.blogspot.com/…/turbolechickie-zidiocenie-cz… w artykule pt. „Turbolechickie zidiocenie, czyli dojenie frajerów” stara się obalić mit Wielkiej Lechii używając wielu – według niego – naukowych argumentów. Powołuje się na jego krytykę wielu internetowych dyskutantów w tym zaciekle atakujący tzw. turbolechitów Maciej Książek bardzo aktywny na stronie FB „Archeologia pradziejowa i wczesnego średniowiecza”, z której mnie wyrzucono za wstawienie powyższego tekstu, choć nikt nawet słowem nie był w stanie odnieść się merytorycznie na owej stronie do mojej polemiki ograniczając sie jedynie do drwin i wyzwisk.

Prześledźmy zatem jakich to argumentów używa autor tego tekstu, a za nim inni krytycy Wielkiej Lechii.

1. Jak pisze autor bloga: „Wojciech Pastuszka – prowadzący blog archeowieści.pl – zrobił pewien eksperyment: sprawdził czy da się zarabiać na popularyzowaniu nauki, a konkretnie archeologii, paleoantropologii, historii itp. Wprowadził odpłatność za dostęp do części zamieszczanych artykułów. Okazało się, że poległ.” Natomiast Janusz Bieszk wydał książkę o „Słowiańskich królach Lechii”, która miała już 3 dodruki, co ma być argumentem za tym, że to komercja i kłamstwo, bo na „prawdziwej nauce” nie da się zarobić. Chyba nie trzeba tego „naukowego” argumentu komentować.

2. Innym argumentem jak do tej pory było to, że turbolechickich bzdur nie wydawano w oficjalnym obiegu, nie pisano o tym prac naukowych, no bo głupotami nikt się nie będzie zajmował. Zostają im tylko blogi, które trudno uznać za poważne źródło wiedzy. Warto tu zauważyć, że autorzy tego typu argumentacji, sami piszą swoje krytyki na owych blogach, uznając je jednak za ważne źródło w dyskusji naukowej. Ale nagle niejaki Piotr Makuch wydał swój doktorat na dodatek przy wsparciu rządowej dotacji. Jego książka „Od Ariów do Sarmatów. Nieznane 2500 lat historii Polaków” została uznana przez turbogermanów za hańbę nauki polskiej. Prawdopodobnie ci co najwięcej na nią krzyczą sami jej nie czytali co wielokrotnie w internetowych forach udowodniono, a komentarze w stylu „przecież tego nie ma sensu czytać, bo to bzdury” są dla nich wystarczającą argumentacją, by krytykować nieznaną im publikację. Więc nie o treść tu chodzi i argumenty, ale o walkę z innym podejściem do historii. Tak samo obrzucono błotem szanowane do niedawna wydawnictwo Bellona za wydanie książek Bieszka. Nasz bloger bez ogródek stwierdza, że „wydawnictwo Bellona szmaci się wydając te brednie.” Czyli ci naukowcy, uniwersytety, wydawnictwa, które podejmują się trudu wprowadzenia do obiegu treści niezgodnych z oficjalną wersją, od razu idą pod pręgierz „naukowych” i internetowych inkwizytorów.

3. Normą jest krytyka polskich kronik jako fantazji dla podniesienia ducha Polaków, gdy tymczasem najbardziej wiarygodnym źródłem wiedzy o historii Polski i Słowiańszczyzny mają być kroniki m.in. niemieckiego biskupa Thietmara z tego samego mniej więcej okresu co kronika biskupa Kadłubka. Zatem polski biskup jest be i pisze pod zamówienie króla, choć wiemy dobrze, że nie pisał on kroniki „gesta” jak Długosz i właśnie niemieccy kronikarze, którzy są dla turbogermanów cacy.

4. Wiele dokumentów i kronik mających świadczyć o lechickiej przeszłości i potędze jest uznawanych przez turbogermanów za fałszywki. Prym krytyki sprowadza się do Kroniki Prokosza, który podaje bardzo obszerny poczet przedchrześcijańskich władców Lechii. Dowodem „naukowym” na fałszerstwo tego dokumentu ma być stwierdzenie jednego z dawnych historyków Lelewela, że widział rękopis kroniki datowany na 1764 rok i podpisany przez Przybysława Dyjamentowskiego, uznawanego za fałszerza dokumentów historycznych. O tym, że kronika ta była uznawana za prawdziwą przez wielu innych, ówczesnych historyków, jak Julian Ursyn Niemcewicz, nawet się nikt tutaj nie zająknie. Dowodem „naukowym” ma tu być zatem zeznanie jednej osoby, bo owego rękopisu nikt nigdy nie widział. Dla turbogermanów oczywiście wszyscy ci historycy, skąd inąd szanowani w swoich czasach, to kolejni fantaści i mitomani, jedynie Lelewel zasługuje na szacunek jako ostoja rozsądku. To, że Bieszk wypomina mu austriackie korzenie i współpracę z zaborcą, ma być oczywiście kolejnym argumentem przeciwko lechickiej przeszłości. Co ciekawe nasz bloger jako argument przemawiający według niego jednoznacznie za fałszerstwem owej Kroniki Prokosza podaje również przypuszczenie, że jest ona „sfabrykowanym krótko przed rokiem 1825 żartem towarzyskim generała Franciszka Morawskiego”. No to kto w końcu fałszował tę kronikę? Czyżby Lelewel się mylił? Te dwa wykluczające się przypuszczenia mają być koronnym dowodem na fałszerstwo tego jednego dokumentu historycznego, który – jak to ów bloger określił – “śmierdzi fałszerstwem”. Oto logika zaprogramowanego umysłu.

5. Turbolechici – według turbogermanów – nie mają zielonego pojęcia o krytyce źródeł historycznych. Każdą „starą książkę” (jak to nazywa Bieszk) uważają za wiarygodną. To podsumowanie bibliografii ok. 50 kronik polskich i zagranicznych, na których opiera się publikacja Bieszka, w tym kronik niemieckich. Oczywiście dużo bardziej wiarygodniejsze powinny być pojedyncze publikacje Skroka czy Strzelczyka, albo Brucknera lub kroniki zagraniczne, głównie oczywiście niemieckie, jako najbardziej wiarygodne. Dlaczego? Tego turbogermanie nie wyjaśniają, albo używają argumentacji z pkt. 3.

6. Bloger pisze „Turbolechitom nieznane jest też takie pojęcie jak „postęp badań naukowych”. Nie ogarniają, że np. za Naruszewicza (XVIII wiek) historiografia polska dopiero raczkowała. Może łatwiej turbolechici zrozumieliby, co to jest „postęp badań naukowych”, gdyby próbowali zęby wyleczyć metodami XVIII-wiecznymi… Brak znieczulenia, kowal, obcęgi i tym podobne rozkosze.” Gdy tymczasem sami odnoszą się do źródeł takich jak Tietmar, czy kronikarze rzymscy i bizantyjscy, głównie Jordanesa, Prokopiusza i innych – ogólnie rzecz biorąc starych, więc w czym rzecz? Oczywiście chodzi tu o uznanie wyższości nauki niemieckiej nad polską. Choć mimo to, znów bez żadnej konsekwencji padają argumenty przeciwko Rocznikowi Awentyna, uznając je za mało wiarygodne źródło, bo nie pasuje do całej koncepcji krytyki. A tak się dziwnie składa, że był on bawarskim kronikarzem. Jednak jak pisze autor tekstu na owym blogu „Problem polega na tym, że rocznik Awentyna pochodzi z początków wieku XVI, czyli od opisywanych wydarzeń oddalony jest o ponad 600 lat. Co prawda Awentyn czerpał z nieistniejących dziś źródeł, ale… korzystanie z kroniki Awentinusa wymaga każdorazowo weryfikowania jego informacji z innymi, możliwie współczesnymi opisywanym zdarzeniom źródłami. Kronikarz bawarski bowiem wszędzie tam, gdzie nie był pewien posiadanych wiadomości, uwspółcześnił je do znanych sobie realiów.” Zatem i niektórzy niemieccy kronikarze nie zasługują na uwagę i szacunek, jeżeli tylko piszą coś nie tak jak trzeba, tzn. niezgodnie z zakładaną tezą o historii Lechii. Akurat Awentyn pisał m.in. o wspólnym ataku na Wielką Morawę księcia Polan Wrocisława w przymierzu z Bawarczykami, co oznacza, że jednak przed Mieszkiem była tu zorganizowana państwowość, a co więcej księstwo Polan było liczącym się państwem w tej części świata, skoro zabiegano o sojusze z nim. Krytyk turbogermański odnosi się tu do innych źródeł, w których podano imię Bracława (czy też Bracisława) kojarzonego z panońskim księciem Chorwatów – nota bene także będących Słowianami. To, że Wrocisław jest potwierdzony w innych źródłach historycznych nie ma tu dla naszego blogera znaczenia. Jednoznacznie stwierdza on, że „kronikarz wielkopolski i Awentyn niezależnie od siebie Wrocisława wymyślili”. Zatem każdy czerpie z kogo chce według kryterium dopasowania do swojej tezy. To ma być właśnie turbogermańska metodologia naukowa.

7. Torbogermanie zarzucają turbolechitom używanie agresywnej retoryki, gdy tymczasem ów bloger, przy oklaskach i internetowym wsparciu współwyznawców jedynie słusznej historii, nie przebierają w słowach wyzywając wszystkich jak leci, przykładowa ocena naszego szanowanego blogera wobec autora „Słowiańskich królów Lechii” „dotąd uważałem Bieszka za cwaniaczka, który znalazł sposób na zarabianie kasy. Po przeczytaniu jego listu do Sigillum Authenticum z pełną odpowiedzialnością za słowa, nazwę go historycznym debilem.” Nic dodać nic ująć. Ton wypowiedzi zaiste „naukowy”.

8. Kolejna krytyka spada na „Jasnogórski Poczet Królów Polski.” O zidioceniu autora tego bloga i jego popleczników może świadczyć tylko ta jedna argumentacja. A mianowicie. Bloger pisze, że przecież „ to rzekomo ukrywane przez Kościół „źródło” bez problemów można znaleźć w internecie” nie mówiąc nic oczywiście na temat ukrywania oryginału pocztu przez władze kościelne, do którego nikt postronny nie ma dostępu, a znane z internetu zdjęcie pochodzi z wydanej w małym nakładzie publikacji siostry zakonnej, które szybko zostało wycofane z rynku, jednak można znaleźć pojedyncze egzemplarze w antykwariatach. Czemu Kościół ukrywa oryginał, nie wiadomo. A właściwie to wiadomo, ale nikt tego nie chce zrozumieć. W każdym bądź razie nasz ulubiony bloger – guru turbogermanów pisze, że „jako ostatni namalowany został Stanisław August Poniatowski, który królem został w 1764 roku. Nawet Bieszk czy Szydłowski powinni w związku z tym zatrybić, że ów poczet powstał później, po 1764 roku.” Nie widzi nasz bloger wolnych pól na wizerunki kolejnych królów po Stanisławie Auguście Poniatowskim, co ewidentnie świadczy, że wraz z objęciem tronu przez kolejnego króla domalowywano po prostu jego obraz, jak to chociażby do tej pory czynią na uniwersytetach z postaciami rektorów. Zatem poczet musiał powstać dużo wcześniej niż „zatrybił” nasz anonimowy bloger. Może sam poczet nie jest źródłem, ale fakt jego ukrywania daje do myślenia, a i taka zajadła i dość przygłupawa krytyka również. Nawet jeżeli poczet potwierdza władców podanych przez Kadłubka, to może to świadczyć o tym, kiedy tak naprawdę zmieniono nam historię skoro jeszcze w XVIII wieku nawet Kościół uznawał przedchrześcijańskich władców Lechii za prawdziwych. Zatem, mimo walki kościoła z pogaństwem i przedchrześcijańskimi tradycjami, to dopiero zaborcy napisali nam nową historię, którą wielbią turbogermanie do dziś, a wymazanie historii Lechii i jej władców jest jej podstawą.

9. Dostaje się też książce angielskiego pisarza Thomasa Nugenta, The History of Vandalia Containing the ancient and present state of the country of Mecklenburg z 1766 roku. Autor podaje w niej kilkunastu władców Meklemburgii, w tym kilku zbieżnych z imionami podanymi przez Prokosza władców Lechii przed Mieszkiem I. Bloger stwierdza, że „Thomas Nugent nie pisał o władcach polskich, lecz władcach Wandalów, za których potomków uznawał współczesnych sobie mieszkańców Meklemburgii!”. Sam dodaje, że „Meklemburgia to – z grubsza rzecz biorąc – „resztówka” po słowiańskich Obodrzycach. Oczywiście zgermanizowana, ale z dynastią wywodzącą się od dawnych słowiańskich książąt.” Zatem czemu go dziwią te zbieżności? Dlaczego Wandalów, którzy zamieszkiwali Meklemburgię uznaje zatem za Germanów, jak każe mu twierdzić oficjalna nauka, a nie Prasłowian? Tłumaczenie temu panu tego, że Germanami zwali Rzymianie wszystkie ludy na północ od Alp i Karpat (w tym plemiona prasłowiańskie oraz praniemieckie – niesłusznie uznawane jednoznacznie za pragermańskie, co jest zawłaszczeniem słownym) nie ma sensu. To, że owi Germanie do tej pory na Słowian wołają Wenden, co sam bloger przytacza nie ma tu według niego znaczenia, bo uznaje to za pomyłkę przez podobieństwo do słowa Wandalen. Nasz krytyk wije się tu jak wąż. Nie widzi podobieństwa Wandalen i Wenden do imienia lechickiej królowej Wandy, znanej nam z legendy. Wanda to typowo słowiańskie imię o czym można nawet przeczytać w oficjalnych słownikach etymologicznych. Niestety w tychże słownikach nazwa Wandalen i Wenden nie jest wyjaśniona. Czemu?

10. Wyśmiewana jest też popularna w internecie mapa Imperium Lechickiego, uznawana przez turbogermanów za fałszywą i koronny dowód delikatnie mówiąc naiwności turbolechitów. Nasz bloger wyzywając przy tej okazji Szydłowskiego, podaje, że na swoim kanale You Tube mówił on, że „Anglicy na podstawie Dzieżwy i swoich własnych, angielskich kronik zrobili polityczną mapę Europy”. Zatem nie twierdził on, że jest to mapa starożytna, jak to starają się wmawiać światu turbogermanie nabijając się z turbelechitów tworząc do tego celu setki memów i demotów, by mieć z tego bekę, często po prostu udając turbolechitów, by pokazać ich głupotę. Stara niemiecka szkoła. Wszystkie chwyty tutaj są jak widać dozwolone. Przynajmniej według turbogermańskiej metodologii „naukowej”. Autor bloga jako nowy zbawiciel prawdy pokazuje ogólnie wszystkim znaną mapę W. R. Shepherda, Historical Atlas (New York 1911; kolejne wydania: 1921, 1926) jako demaskację owej lechickiej mapy. Nie widzi tu śmieszności w tym co pisze i robi. Przecież parę zdań wcześniej wyraźnie cytował Szydłowskiego, że to Anglicy stworzyli tę lechicką mapę, zapewne na podstawie mapy Shepherda, na której w miejscu niebieskiego pola z napisem LECHINA EMPIRE jest co prawda Slavonic Peoples i Awars, co przecież jest tylko kwestią nazewniczą. O co cały ten ambaras, o zmienioną nazwę na Imperium zamiast Peoples. Ci SLAVONIC PEOPLES nie byli uznawani dotąd za państwo, a tym bardziej za imperium, bo nie byli ochrzczeni, a przez to nie mieli króla namaszczonego przez papieża. Tylko dlatego odmawiano im państwowości i praw do posługiwania się tytułami królewskimi i uznawania za królestwo. Słowianie jak wiemy wybierali swoich królów na czas wojny, początkowo były to okazjonalne wybory na wiecu. Gdy natomiast zagrożenie wojenne nie ustawało zamiast wojewodów wybierano jednego króla, który jednoczył wszystkie plemiona. To, że chrześcijański świat i jego kronikarze nie uznawali tych pogańskich władców za królów, a terenów którymi oni rządzili za państwa, nie znaczy, że takowych nie było. Niestety takie pangermańsko-chrześcijańskie myślenie historyczne pokutuje do dziś. Dlatego o przedchrześcijańskich władcach mówi się „legendarni” lub „bajeczni”.

Podsumowując. Wszystkie argumenty „naukowe” przytoczone przez autora tego tendencyjnego i agresywnego w swej retoryce artykułu mogą potwierdzać zidiocenie, ale samego blogera, owładniętego manią turbolechickiej nawały, z którą musi walczyć jego zaprogramowany pangermański mózg. Tego się nie da zrozumieć, to trzeba leczyć.

Amen.

 

Tomasz Kosiński

20.09.2017

Odkrywca prasłowiańskiego Biskupina

Józef Kostrzewski

Warto zapoznać się z pracami Józefa Kostrzewskiego, polskiego archeologa, profesora Uniwersytetu Poznańskiego, odkrywcy prasłowiańskiego Biskupina.

Według polskiej Wikipedii:
“Był jednym z twórców teorii autochtonicznej w archeologii polskiej, która zakładała historyczną ciągłość osadnictwa słowiańskiego na terenie Polski od prehistorii. Na tym polu wdał się w polemikę z archeologami niemieckimi – Gustafem Kossinną i Bolko von Richthofenem, za co w czasie II wojny wpisany został na listę wrogów III Rzeszy. Po przegranej przez Polskę kampanii wrześniowej, na uniwersytecie w Poznaniu pojawili się archeolodzy w mundurach SS, a prof. Kostrzewski tylko dzięki pomocy przyjaciół oraz szybkiej ucieczce zdołał ocalić życie. W czasie okupacji ukrywał się pod zmienionym nazwiskiem w Burzynie pod Tuchowem (pow. tarnowski) oraz Zarzeczu k. Niska (w należącym do Stanisława Hofmokla folwarku Klemensówka), ponieważ tropiło go Gestapo.

Po wojnie od 1957 członek rzeczywisty Polskiej Akademii Nauk. Otrzymał od macierzystego uniwersytetu 25 lutego 1965 tytuł doctora honoris causa. Ten tytuł nadały mu również inne uczelnie krajowe (np. Uniwersytet Jagielloński w Krakowie) i zagraniczne (np. Uniwersytet Humboldta w Berlinie). Uhonorowany wieloma odznaczeniami krajowymi (m.in. Orderem Sztandaru Pracy I klasy w 1957) i zagranicznymi (m.in.: Oficer Legii Honorowej w 1937; Krzyż Komandorski Orderu Świętego Grzegorza Wielkiego w 1964).

Archeolog ten dowodził o nieprzerwanej obecności Słowian na Odrą i Wisłą przynajmniej od 1500 lat przed naszą erą. Pogląd ten również ze względów politycznych [to oczywiście ironiczna sugestia redaktora Wiki] obowiązywał w polskiej archeologii do końca XX wieku.”

Tyle Wikipedia. Warto zauważyć, że tego typu komentarze jak w ostatnim akapicie, ironie, sugestie i uwagi od redaktorów Wiki, to norma. Mają one poddawać w wątpliwość przytaczane informacje i odbierać im wiarygodność. W żaden sposób nie są poparte źródłami, czego domagają się od autorów haseł o Słowiańszczyźnie, albo te źródła są delikatnie mówiąc dyskusyjne. Nikt nie wie dlaczego brakuje takowych uwag i komentarzy przy innych hasłach o zabarwieniu czysto pangermańskim.

Czemu nie pisze się przy hasłach w Wikipedii związanymi z teorią allochtoniczną Słowian, że powstały one ze względów politycznych na zamówienie cesarza, kanclerza czy papieża? Wiele haseł jest usuwanych, mnóstwo nie dopuszczanych do druku, bo odnoszą się do nieakceptowalnych źródeł lub po prostu nie sa zgodne z “obowiązującą wiedzą w danym zakresie”.

No to ja się znów pytam, czy wiedza to temat tabu, jakieś status quo? Czemu w jednych miejscach dopuszcza się podawanie haseł bez źródeł naukowych, a w innych przypadkach nie. Wygląda na to, że Wikipedia, zwłaszcza polska edycja ma system cenzorski, który niestety oparty jest na politycznej poprawności oraz uznającej jedynie słuszną wersję historii.

Chwała tym, którzy w inteligentny sposób walczyli z tym pangermańskim systemem i tym co, go niedługo rozwalą.

O Józefie Kostrzewskim na Wikipedii.

 

Tomasz Kosiński

07.09.2017

Słowiańscy wikingowie

Chąśnicy

Słowo ‘viking’ oznacza vik – zatoka + king czyli król. Zatem wikingowie to królowie zatok. To jednak nie naród, jak większość myśli, od którego wywodzą się Skandynawowie czy Germanie, tylko zwyczajne zajęcie, rzemiosło, fach.

Wikingowie byli piratami różnego pochodzenia. Korsarstwem zajmowały się zarówno ludy słowiańskie, jak też Bałtowie i Skandynawowie. Tworzyli oni zarówno oddziały etnicznie mieszane, jak i walczyli często między sobą.

Gdy osiedlali się na podbitych ziemiach, jak na przykład w Rusi, często daleko od morza, zamiast bitw morskich i łupienia zatok, zaczęli prowadzić podboje lądowe.

Byli uważani za barbarzyńców, jak wszyscy najeźdźcy. Niektorych nazywano Wandalami, bo pochodzili z dorzecza Wisły, zwanej dawniej Vandalus. Choć negatywne znaczenie słowa wandal powstało znacznie później.

Kiedy w 992 r. zmarł pierwszy historyczny władca Polski – Mieszko I, w rocznikach Kościoła niemieckiegio zapisano: „obiit Misica dex Vandalorum” – „zmarł Mieszko książe Wandalów”.

Żyjący w XV w. Jan Długosz, przykładem starożytnych geografów nazwał Wisłę: „rzeką Wandalów”, a jego następca w XVI w. Sebastian Münster na mapie Europy narysowanej w 1536 r. umieścił na Pomorzu, między Szczecinem i Gdańskiem krainę o nazwie: Vandalia.

Ciekawe, że później Niemcy zaczęli uznawać Wandalów jak i wikingów za lud germański, o czym można jeszcze dziś przeczytać w wielu opracowaniach, nie tylko niemieckich, ale także – o zgrozo – polskich historyków.

Wzmianka podróżnika arabskiego Ibrahima-ibn-Jakuba mówi nam, że książę Mieszko: „ma trzy tysiące pancernych, z których setka znaczy więcej niż dziesięć secin innych wojowników i daje tym mężom odzież, konie, broń i wszystko czego potrzebują”.
Z takim wojskiem można było siać postrach. Możliwe, że oddziały Mieszka składały się także z najemników, w tym skandynawskich wikingów.

Niestety po przyjęciu chrześcijaństwa przez europejskie narody z czasem zanikała wiedza o pogańskich wikingach, tak jak i Słowianach. Nowa religia, nowa polityka, nowi bohaterowie, nowe wzory, nowa historia. To, co stare musiało spłonąć lub zatonąć. Dlatego jeden z piękniejszych wodospadów na Islandii, gdzie byłem 4 razy, nazywa się Godafoss, czyli wodospadem bogów. To w jego wodach utopiono całe pogańskie dziedzictwo islandzkich wikingów.

Jednak pewne zapiski i przekazy z tamtych czasów przetrwały. Jak wiemy, nie wszystko zawsze uda się zniszczyć lub zafałszować. Są baśnie, sagi, a nawet kroniki. No i coraz częściej odkrywane archeologiczne wykopaliska. Jest też język, którego nie da się zmienić tak łatwo, ale można go ignorować, jeśli ktoś ma na celu stworzenie jedynie słusznej wersji historii.

Znanym w źródłach faktem z zakresu stosunków polsko-skandynawskich z czasów piastowskich jest choćby małżeństwo króla szwedzkiego Eryka z córką Mieszka I – noszącą prawdopodobnie imię Świętosławy. Synem z tego małżeństwa był Olaf Skotkonung. Po śmierci Eryka (995r.) Świętosława wyszła za mąż za powracającego z wygnania Swena Widłobrodego (986-1014), najprawdopodobniej dla przypieczętowania zgody między synem jej Olafem, który zajął wówczas Danię, a Swenem. Żoną Olafa została córka jednego z książąt obodryckich o imieniu – Astryda.

Aktywny udział Słowian nadbałtyckich w ruchu wikingów znajduje swe odzwierciedlenie także w znaleziskach numizmatycznych. Znaczna ich liczba przypadająca na wiek X-XI przypisywana jest wzrostowi wymiany towarowej (kruszcu i pieniądza) zdobytej przez chąśników (wikingów słowiańskich) w Anglii.

Za Wikipedią:
Chąśnicy – określenie stosowane wobec słowiańskich wojowników, walczących na podobieństwo skandynawskich wikingów.

Zdaniem badaczy, nazwy chąśnicy i chąsa (grupa wojowników wraz z ich statkami) wywodzą się z połączenia dwóch pokrewnych słów: chasa (gromada, zgraja) i chąśba (napad, rozbój).

Tu można przeczytać o Chąśnikach na Wikipedii

Już od 1043 r. na czoło wikingów słowiańskich zaczęli wysuwać się Pomorzanie (zwłaszcza mieszkańcy Wolina). W 1113 r. wybuchła przegrana przez Duńczyków wojna obodrycko-duńska. W rezultacie wzmogły się ataki Słowian na Danię. W 1134 r. spustoszeniu uległa stolica kraju – Roskilde na wyspie Zeland. W następnym roku flota słowiańska pod dowództwem księcia Racibora doszczętnie złupiła norweskie miasto portowe – Konungahele. W tym czasie utrwaliła się w krajach skandynawskich sława piratów z ujścia Odry, dając początek legendzie o słynnych jomswikingach z wyspy Wolin.

Polskie baśnie opisują Wolin jako starą osadę słowiańską zamieszkałą od dawien dawna przez kupców przeróżnego pochodzenia i utrzymującą pokojowe kontakty z duńskimi wikingami. Z baśni wiadomo również, że istniał tam kult Trygława. W końcu jednak wikingowie złamawszy pokojowe układy napadli na „Winetę”. W momencie jej bohaterskiej obrony, powstała ogromna trąba powietrzna, która zatopiła gród. W kilka wieków po zatopieniu Winety, gdy fale rzeki Dziwny i wichry bałtyckie zamuliły zatokę powinecką i zamieniły ją w żyzną dolinę, powstał tu nowy gród słowiański, który nazwano Wolinem.

Istnieje wiele opisów w zachowanych kronikach i sagach mówiących nam o wyprawach Słowian do Skandynawii.

Znany jest opis bitwy na pustkowiu Lyrskog, podczas której król norweski Magnus, panujący przejściowo również w Danii, zadał klęskę oddziałom słowiańskim wracającym z wyprawy w głąb Jutlandii.

Rozbojem morskim trudnili się ponoć najmożniejsi mieszkańcy Szczecina i Wolina. W 1136 r. Duńczycy zorganizowali wyprawę odwetową, kierując się na Rugię – ostatni bastion przedchrześcijańskiej religii Słowian. Została zdobyta Arkona. Jej mieszkańcy zawarli pokój i obiecali przyjąć wiarę chrześcijańską. Skoro jednak flota duńska odpłynęła, Rugianie wypędzili osadzonego na wyspie biskupa. Pisarze: Hemold i Sakso Gramatyk, w dosadnych słowach opisują niegodziwość i dzikość słowiańskich piratów, a także słowiańską świątynię w Rugi z posągiem Świętowita.

Oczywiście należy wziąć poprawkę na to, że skandynawskie sagi i kroniki nie odnotowywały raczej własnych porażek, tylko zwycięstwa. Choć zdarzały się wyjątki. Tu fragment opisu potyczki Duńczyków z Pomorzanami autorstwa Saxo Gramatyka. “Wstyd przyznać co nastąpiło. Większość Duńczyków, skoro dostrzegła zbliżającego się nieprzyjaciela, porzucając bezwstydnie monarchę, wciągnęła żagle na maszty. Król pozostawiony z niewielu tylko okrętami był bardziej gniewny na dezerterów niż na wrogów (…) Nie udało się powstrzymać odwrotu odpływających ani nawoływaniem, ani też znakami, żadnym wreszcie sposobem dodania otuchy, tak dalece trwoga zamykała wszystkie uszy.”

O potędze słowiańskiej floty może świadczyć inny fragment opisu Saxo Gramatyka “Tymczasem Bogusław, zachęcony przez cesarza, nie tylko powołał siły krajowe i przyboczne, ale nawet poruszył z fortec na odległych granicach. Przeciw Rugii zwołał flotę pięciuset statków wypełnioną wielkim wojennym wyposażeniem.”

Tu można przeczytać więcej o pomorskim księciu Bogusławie I.

O tym, z kolei, jak przebiegły był wódz Słowian świadczą kolejne fragmenty “Gesta Danorum” opisujące fortele Bogusława w czasie bitwy koło Dars, którą ostatecznie Duńczycy wygrali i zapewne tylko dlatego ją odnotowali, a my możemy o niej dziś przeczytać. Przegranych bitew nikt nie umieszcza w kronikach. „Okręty, które wiozły zaopatrzenie, po większej części pirackie, przesunął między swoich a brzeg, a żeby nadać im wygląd uzbrojonych, pustki wypełnił drewnianymi postaciami”.

Podobnie postąpili Rugianie w czasie duńskiego najazdu na wybrzeże obodrzyckie: nakazywali części floty odpływać w nocy i powracać rano, tak aby przeciwnik myślał, że to przypływają posiłki. Na dodatek posłużyli się zdobycznymi łodziami Duńczyków: “Gdy liczni Rugianie spostrzegli, że statki z powody wielkości trudno będzie uprowadzić, pragnąc takim sposobem spowodować strach przed wielką liczbą, odprowadziwszy swoją flotę podwajają ją okrętami zabitych, i także tak samo napełniają wioślarzami i namiotami, pustkę osłonami maskują”.

Co by nie mówić, ale sprytu Słowianom nie brakowało.

Obraz bitwy morskiej między Słowianami i Duńczykami w kronice Saxo Gramatyka na Acaemia.edu

Jak się okazuje – piractwem trudnili się też mieszkańcy wybrzeży Estonii. Współczesny herb estońskiej wyspy: Saarema – przedstawia długą łódź, a łotewskie legendy, stroje ludowe i biżuteria obfitują w motywy związane z Wikingami.

O wpływie Słowian na ziemiach duńskich i południowej Skandynawii mówi nam także archeologia i lingwistyka.

Na terenach Danii i południowej Szwecji znaleziono wiele archeologicznych śladów słowiańskiego osadnictwa z X wieku. Ceramika i inne znaleziska, co ważne, nie mają charakteru zdobyczy wojennych. Także nazwy wielu duńskich miejscowości są słowiańskie, te z końcówką -itse i przedrostkiem vind-.

Przykładowo też, na duńskiej wyspie Zelandii znaleziono groby słowiańskich wojowników, którzy walczyli w szeregach duńskiego króla Sinozębnego w X wieku. To potwierdza tylko, że wśród wikingów nawet tych skandynawskich było wielu Słowian.

Nie brakuje osób, które uważają, że to Wikingowie stworzyli państwo polskie twierdząc, że nawet sam Mieszko I był wikingiem. Z zachowanych kronik miał on się przed chrztem nazywać Dagome. Chyba jednak nie brzmi to jak skandynawskie imię, a historycy nadal łamią sobie głowy co to znaczy. Także znaleziska wikińskie na ziemiach polskich niekoniecznie muszą oznaczać, że oni tu żyli, bo mogły być to tylko łupy bitewne. Zresztą pochodzą one z okresu późniejszego niż X wiek, kiedy to właśnie na Bałtyku zaczęli panować Słowianie.

Są też tacy, co snują domysły, że wikingowie to Polacy. Jednak ja byłbym tu ostrożniejszy. Jak pisałem wcześniej, wikingowie to raczej fach, a nie narodowość. W tym znaczeniu można twierdzić, że wikingowie to Polacy, a ściślej też Polacy. Bo wyprawami łupieszczymi czyli wikińskim rzemiosłem zajmowali się i Słowianie i Skandynawowie i Bałtowie.

Zatem nie można też jednoznacznie twierdzić, że wikingowie to po prostu Skandynawowie, choć wielu korsarzy-wikingów było właśnie z duńskich, norweskich czy islandzkich plemion, ale jak już wiemy, nie tylko.

Skąd się wzięli zatem Skandynawowie pozostaje nadal otwartym pytaniem. Wszystko jednak wskazuje na to, że to plemiona Bałtów zasiedliły Skandynawię ok. V-VI wieku n.e.

Warto zauważyć, że Wikipedia podaje, że Prusowie przywędrowali na obecne tereny północnej Polski w V-VI wieku p.n.e., a Słowianie 10-12 wieków później (co jest wierutną bzdurą wg choćby ostatnich badań DNA). Oczywiście taka interpretacja wynika wyłącznie z faktu, że Niemcy po podbiciu pogańskich Prusów, na zlecenie papieża i przy pomocy króla Polski Konrada Mazowieckiego, który ściągnął Krzyżaków, przejęli od nich nazwę określając się pokrętnie Prusakami. Długi rodowód Prusów pasował im do wymyślonej genealogii i stworzenia nowej historiografii. Autochtoniczność Słowian już nie za bardzo.

Dalsza wędrówka i podboje pruskich wikingów w VII wieku następowała już w głąb kontynentu na wschód. To oni założyli Kijów. Tak powstała Ruś, a tamtejsza ludność zwana była Rusami. Zbieżność nazw Prusów i Rusów nie jest tu przypadkowa. Wygląda na to, że Prusowie to przed-Rusowie. Może dlatego późniejszy sojusz rusko-pruski był tak silny. A i w czasach współczesnych alians Niemców z Rosjanami jest tak naturalny.

Bałtowie i Słowianie są bardzo blisko spokrewnieni. To od nich pochodzą inne ludy europejskie.

Nawet jeśli Skandynawowie pochodzą od Bałtów, to i tak słowiańscy wikingowie są faktem.

Wszelkie nieporozumienia w tym temacie wynikają z pomieszania pojęć.

 

Tomasz Kosiński

24.09.2016