Nowa Chronologia

Okładka "History of Fiction or Science?"

Wątpliwości związane z dyskusją na temat autentyczności takich dzieł jak Tacyta, Jordanesa, Pliniusza, Biblii Gockiej i innych starożytnych oraz wczesnośredniowiecznych opracowań, wpisują się w założenia Nowej Chronologii, z którą warto się tutaj bliżej zapoznać.

Nowa Chronologia to oficjalnie pseudonaukowa teoria oparta na pracach Mikołaja Morozowa i Jeana Hardouina dotyczących starożytności. Obecnie jej głównymi przedstawicielami są matematycy Anatolij Fomienko i Gleb Nosowskij.

Podstawowym założeniem tej teorii jest stwierdzenie, że historia ludzkości sięga roku 800 n.e., o latach 800-1000 n.e. nie ma praktycznie żadnych informacji, a większość wydarzeń miała miejsce w okresie 1000-1500 n.e. Cała historia starożytna Greków, Rzymian oraz Egipcjan  została włączona do średniowiecza. Dlatego jest ona krótsza od klasycznej chronologii.

Już od dawna różni rewizjoniści tworzyli własne koncepcje chronologii, skracające historię starożytną przez eliminację różnych okresów wieków ciemnych. Nowa Chronologia jest jednak jak dotąd najbardziej radykalna i odrzucona przez uznanych historyków jako sprzeczna z metodami datowania bezwzględnego i względnego.[1]

Już XVII wieku Jean Hardouin sugerował, że wiele starożytnych dokumentów jest młodszych, niż się je datuje. W 1685 roku opublikował wersję Historii naturalnej Pliniusza Starszego, w której twierdził, że większość tekstów greckich i rzymskich została podrobiona przez benedyktynów. W tym samym czasie Izaak Newton, sprawdzając aktualną chronologię starożytnej Grecji, Egiptu i Bliskiego Wschodu, w oparciu o dzieło Apolloniosa z Rodos pt. Argonautica, zmienił tradycyjne datowanie wyprawy Argonautów, wojny trojańskiej i powstania Rzymu.[2]

W 1887 r. Edwin Johnson wyraził opinię, że wczesna historia chrześcijaństwa była w dużym stopniu sfałszowana w II i III wieku.[3] Nieco później, w 1909 r., Otto Rank zanotował powtarzanie się tych samych elementów w różnych kulturach historycznych: „…prawie wszystkie ważne cywilizacje ludzkie miały wcześnie wymyślone mity, w których wychwalano ich bohaterów, mitycznych królów i książąt, założycieli religii, dynastii, imperiów i miast – w skrócie, narodowych bohaterów. Szczególnie historia ich urodzin i wczesnych lat życia jest zaopatrzona w fantastyczne cechy; niesamowite podobieństwo, niedosłowna identyczność tych opowieści, nawet jeśli odnoszą się do różnych, kompletnie niezależnych osób, czasem geograficznie odległych od siebie, była dobrze znana i stanowiła obiekt dociekań wielu”.[4]

Na początku XX wieku Nikolai A. Morozov spekulował, że większość historii ludzkości została sfałszowana.[5] Jego teorie chronologii Środkowego Wschodu i Izraela przed I w. p.n.e. zainspirowały w 1973 roku A. Fomienko. Niedługo potem, w 1980 r., razem z kilkoma kolegami z wydziału matematycznego Uniwersytetu Moskiewskiego, opublikował on kilka artykułów ze swoimi teoriami w czasopismach naukowych, wzbudzając wiele kontrowersji wśród historyków.

Teoria Nowej Chronologii opiera się na zastosowaniu trzech głównych metod:

  1. Metoda statystyczna analizy kronik – odkryte dzięki niej duplikacje w historii.
  2. Astronomiczne datowanie horoskopów egipskich na XI-XIX w. n.e.
  3. Datowanie uzyskania danych zawartych w Almageście Klaudiusza Ptolemeusza na 600-1300 n.e.

Fomienko za zmianę chronologii obarcza winą ludzi Kościoła i średniowiecznych mnichów, którzy historię chcieli dopasować do kościelnej wizji. Główne źródła błędów w chronologii widzi w pracach pierwszych chronologów z XVI i XVII w.

Argumentuje, że datowanie radiowęglowe i dendrochronologia są mało wiarygodnymi metodami, zwłaszcza w stosunku do starożytności. Wyniki datowania C14 i badania słojów drzew dają zupełnie inne rezultaty, w których błąd przekracza 600 do 1800 lat.

Główne tezy Nowej Chronologii to:

  • Historia i chronologia starożytna jest w miarę wiarygodna od XI w. n.e. Starożytna historia Grecji, Rzymu i Egiptu to tak naprawdę czasy średniowieczne. Piramidy egipskie powstały ok. XIV–XVI w.[6]
  • Stary Testament opisujący średniowieczną Europę powstał stosunkowo niedawno (XVI w. lub później). Nowy Testament, psalmy i pozostałe teksty mogły powstać wcześniej.
  • Jezus Chrystus żył w XII wieku n.e. i został ukrzyżowany w 1185 roku w Yuşa Türbesi.
  • Jerozolima opisana w ewangeliach, Troja i Yoros Kalesi są tym samym miastem. Wojna trojańska i wyprawy krzyżowe były tymi samymi wydarzeniami.
  • Średniowieczna mongolska horda była naprawdę rosyjską profesjonalną armią (Kozacy), która już od XIV wieku podbijała Eurazję.
  • Proniemiecka dynastia Romanowów fałszowała i cenzurowała historię Rosji na polecenie Zachodu i w swoim własnym interesie.

Teorię Fomienki większość historyków uważa za pseudonaukową. Jej krytykiem jest m.in. Witalij Ginzburg, który jest laureatem nagrody Nobla w zakresie fizyki oraz członkiem Komisji Zwalczania Pseudonauki i Falsyfikacji Badań Naukowych Rosyjskiej Akademii Nauk.[7]

Książka „History: Fiction or Science?”, która stanowi podstawę teorii Nowej Chronologii, ukazała się w czterech tomach. Anatolij Fomenko i Gleb Nosowskij opublikowali do tej pory ponad 100 publikacji, które sprzedały się w liczbie 700 tysięcy egzemplarzy, a ich teorię popierają m.in. Garri Kasparow, Eduard Limonow czy Aleksandr Zinowjew.

Nowa Chronologia intryguje i każe się bliżej zastanowić nad rewelacjami np. dotyczącymi podobieństw bitwy nad Tołężą a wojną trojańską, opisów Homera związanych z Morzem Bałtyckim a nie Śródziemnym (Felipe Vinci), biblijnych kłamstwach o Żydach rzekomo przebywających w Egipcie (Ashraf Ezzat), czy teorii polarnej Tilaka. Może to wszystko bzdury, ale przydałoby się więcej rzeczowych i przekonujących kontrargumentów przeciwko poglądom tych autorów, a nie tylko ironiczne wykpiwanie ich i przypinanie łatki oszołomów, głosicieli pseudonauki czy autorów-dorobkiewiczów.

Dla sprawy związanej z wiarą Słowian ma to kolosalne znaczenie, gdyż powstaje ryzyko konieczności odrzucenia, i tak skromnych, najstarszych źródeł pisanych, jako podejrzanych, a tym samym, w kwestii rekonstrukcji słowiańskich wierzeń, zachodzi potrzeba oparcia się na innych dyscyplinach naukowych, głównie etnografii, lingwistyce, archeologii itd.

 

Tomasz Kosiński

05.10.2019

 

[1] Sheiko Konstantin, Lomonosov’s Bastards: Anatolii Fomenko, Pseudo-History, and Russia’s Search for a Post-Communist Identity,. University of Wollongong Library, 2004

[2] Newton Isaac, The chronology of ancient kingdoms amended. To which is Prefix’d, A short chronicle from the First Memory of Things in Europe, to the Conquest of Persia by Alexander the Great, 1728

[3] Johnson Edwin, Atiqua Mater: A Study of Christian Origins, 1887

[4] Rank Otto, Der Myths von der Geburt des Helden, 1909

[5] Morosow Nikolai A., Откровение в грозе и буре. История возникновения Апокалипсиса (Objawienie w burzy i gromie. Historia pochodzenia Apokalipsy), Sankt Petersburg 1907

[6] Fomenko A.T., Nosovskiy G.V., Ancient” African Egypt as part of the Christian “Mongolian” Empire of the XIV-XVI century – its primary necropolis and chronicle repository, [w:] Empire

[7] Ginzburg Witalij, Pseudoscience and the Need to Combat It, [w:] Nauka i Zhizn’ N 11, 2000; http://www.nkj.ru/archive/articles/5372/

Kilka słów o tzw. Kronice Prokosza

Okładka "Kroniki Prokosza"

Chyba najbardziej komentowanym i wzbudzającym największe emocje zabytkiem piśmiennictwa historycznego w Polsce była tzw. Kronika Prokosza, wydana w 1825 r. przygotowanego przez Hipolita Kownackiego pt. „Kronika Polska przez Prokosza w wieku X napisana. Z dodatkami z kroniki Kagnimira, pisarza wieku XI, i z przypisami krytycznemi kommentatora wieku XVIII”. Cały tekst obejmuje wypisy z różnych kronik, a Kownacki w swoim wydaniu starał się oddzielić to, co miało pochodzić od samego Prokosza, od komentarzy kompilatora, co mu zresztą niezbyt udolnie wyszło.

Ze względu na istniejące wokół niej kontrowersje, jak również wciąż toczącą się na ten temat dyskusję, przywołaną po latach przez jej reprinty i liczne odwoływania do niej przez J. Bieszka w swoich książkach, zajmiemy się tym artefaktem bardziej szczegółowo.

Wydanie z 1825 r. powstało na podstawie rękopisu, który miał znaleźć na żydowskim kramie w Lublinie generał Morawski. Rękopis ten znajduje się obecnie w Bibliotece Narodowej, nr akc. 6940 (Archiwum Wilanowskie, sygn. 218).

Dzieło, którego autorem ma być benedyktyński arcybiskup krakowski Prokosz, ma według Dyamentowskiego pochodzić z 996 roku, co już samo w sobie jest mało wiarygodne, bo wtenczas raczej żadnych benedyktynów w Polsce nie było (aktywni dopiero w XII w.). Kownacki jednak jest pewny istnienia benedyktyna, pierwszego na katedrze krakowskiej arcybiskupa Prokosza, koło roku 896, zmarłego w 986. Mamy zatem tutaj 10 lat różnicy między datowaniem Kroniki Prokosza przez Dyamentowskiego a śmiercią owego biskupa, co może być zwykłym błędem edytorskim, ale wprowadzającym niepotrzebne zamieszanie. Wydawca odwołuje się tu do opinii kronikarza Baszko, który miał uznawać, że kronikę tę napisał Prokulf (ewentualnie dopisał dzieje Mieczysława i dociągnął kronikę do 992 r.), drugi biskup krakowski, zmarły właśnie w 996 roku.

W Katalogach biskupów krakowskich widnieje Prohor (łac. Prohorius, pontyfikat 969-986), który może być utożsamiany z Prokoszem, domniemanym autorem kroniki.[1] Jego imię odnotowuje najstarszy znany z redakcji z 1266 w Rocznik kapitulny krakowski (Haec sunt nomina pontificum cracoviensium Prohorius, Proculphus, Poppo, Gompo, Rachelinus, Aaron archiepiscopus quintus, Sula cognominatus Lamberlus, beatus Stanislaus Martyr) oraz Rocznik Traski (Prohorius primus episcopus Cracoviae ordinatur)[2], nie podano tam jednak lat ordynacji pierwszych biskupów w Krakowie. Najprawdopodobniej związany był z biskupstwem praskim bądź ołomunieckim, a działalność w Krakowie jako biskup misyjny mógł rozpocząć pomiędzy rokiem 970 a 974 i kontynuować do 986.

W innym miejscu wydawca przytacza przypiski komentatora przekonując, że Prokosz nie w wieku X, ale w XII tę historię pisał, gdyż przywołuje on nuncjusza papieża Jana XIII pod imieniem Idziego, który miał być przysłany do Polski, by podzielić ją na diecezje. Papież Jan XIII urzędował co prawda w X wieku, ale kardynał Idzi jest wzmiankowany w wieku XII, zatem to z tego okresu mają pochodzić zapiski Prokosza.[3]

Zdaniem Lelewela, który niedługo po wydaniu rękopisu Morawskiego, znalazł podobny w Wilnie, to Przybysław Dyamentowski (ur. 1694, zm. 1774), miał spreparować ową kronikę. To on jest podpisany na odnalezionym w klasztorze benedyktynów egzemplarzu brata Feliksa Towiańskiego, datowanym na 1764 rok. Miał on nad nim pracować od lat młodzieńczych (prawdopodobnie od 1711, kiedy to ukazało się nowe wydanie Kroniki Długosza, które mogło być jego inspiracją), aż do końca życia.

W recenzji Lelewela czytamy o tym „summa zaś, albo krótkie Polski zebranie, jest to: począwszy od roku 550, którego Lech wielki do Polski przyszedł, aż do roku pańskiego 1711, polski naród stoji już szczęśliwie lat 1161 (p. 24): a z tąd wnosićby można, że to jest data pisania téj kompilacji, albo że jeżeli nie jest to znowu czego nieco dawniejszego przywiedzenie, że jest datą, w którym kompilator swoję kompilacją klecić rozpoczął. Może to być rok rozpoczęcia, gdyż jeszcze późniejsze w nim daty dostrzegam. Pomiędzy dziełami przezeń używanemi, drukowane są z wieku XVI, albo XVII przed rokiem 1700 z druku wyszłe, atoli oprócz tych, dwa są po tym 1700 drukowane dzieła: takiém jest wydanie Lipskie Długosza z 1711 roku, oraz zbiór kronik Sommersberga w 1729 ogłoszony, z tego zbioru, a nie z kąd jinąd przytaczane są kronik Bogufała i Szląskich karty. Tym sposobem, są ślady oczywiste że między 1711 a 1730, kompilator nad swoją kompilacją pracował.”

Jego praca polegała na wplataniu ewidentnych wymysłów między fakty historyczne z innych kronik, dlatego nie można odrzucać wszystkiego, co w niej napisano. Ta mozolna praca wygląda na nieskończoną, co Lelewel w swojej recenzji ujął słowami: „tyle zmyślonych i fantasticznych a śmiesznych i dziwacznych przyswojiła sobie osobliwości, i to pewna że po długiéj i obszérnéj pracy, została niewykończoną (…) że robota jest niewykończona, dowodem tego jest,

1, że lata wieku XIII, mniéj są wypracowane od lat wieku X, a te, mniéj od początkowych;

2, że po wielu bardzo miejscach są pozostawiane okienka białe, do wpisania, nietylko nazwisk i wyrazów, ale wielu linij i perjodów, pozostawiane nawet białe półarkusze do dokomponowania całych paragrafów;

3, że rozdział siódmy, bardzo jest nieszykownie ułożony, bo po ochrzczeniu Mieczysława, jeszcze o nim jak o poganinie mowa, bo są odwołania do własnych opowiadań które się nieznajdują, jako naprzykład, o opowiadaniu chrześciaństwa przez świętego Wojciecha.

A niewykończenie takowe wynika, nie z przepisania, ale z samego przepisywanego originału, ponieważ w obudwu kodexach rękopiśmiennych, w tém co obadwa w sobie mają, jednostajne są defekta, w obu jednostajnie są zostawione do zapełnienia okienka, zakątki i białe kartki.”

Już na samym wstępie swojej krytyki Lelewel tak pisał „O jile ważne i drogie są dla nas zabytki dziejów ojczystych, o tyle z drugiej strony, strzec należy, aby bezkarnie pod jimieniem dawnych kronik, nie wychodziły na widok publiczny zbiory niezdolne wytrzymać żadnej historicznéj kritiki i niemające cechy wiarogodności. Do takowych utworów, należy niezaprzeczenie kronika Prokosza. Lubo samo jej przeczytanie, bez dalszych badań już dostatecznie przekonywa, że dzieło to na żadną wiarę niezasługuje, jako obejmujące mnóstwo sprzeczności, anachronismów, płonnych domysłów, niezgodne z obyczajami i duchem czasów w niej opisywanych, opartych wyłącznie, na przyjętych i upowszechnionych o początku narodu polskiego bajkach, które tylko rozszerza, i uzupełnia wszelako nieodrzeczy sądziłem, zwrócić na nie uwagę, nie tak dla zbicia twierdzeń Prokosza, jako raczej dla wyszukania, z kąd podobne zmyślenia pochodzić mogą?”.[4]

Lelewel wyjaśniał, że „Autor téj kroniki, jest kompilator niemałej inwencji. Czytał bardzo wielką liczbę dzieł rzeczywiście existujących i zmyślonych, krajowych i cudzoziemskich, a mia nowicie niemieckich; z nich przywodzi co rzeczywiście mówili, a czasem i to czego niepowiedzieli; a to wszystko, nie dla kłamstwa, nie dla żartu, ale na serjo, aby zupełniejszą historją polską napisać.”

Nie wiedzieć czemu Bieszk, gloryfikujący Kronikę Prokosza, nie wspomina o tym, że w jej tekście jest informacja o żydowskim pochodzeniu imienia Lech. Lelewel jednak dostrzega to w tekście rękopisu „Zrazu zajmuje go Lech, który według Prokosza był prawnukiem Jawana i wraz po potopie panował. Jakoż, mówi nasz kompilator: podobieństwo wielkie, ponieważ to jimie jest pure hebrajskie, jakto widać z księgi paralipomenon cap. IV, v. 21 (p. 19), gdzie wymieniony jest między Izraelitami do ziemi obiecanéj wracającemi, Lech żyd z pokolenia Juda. Lech ten po potopie panujący, zmienił w herbie ciołka na orła białégo.” Jest to oczywiście usilna próba wyprowadzenia rodowodu Polaków z Biblii, a jedyną możliwością jest odwołanie się do jakiegoś żydowskiego potomka tam wymienionego. Kompilator nawiązuje tym samym do trendu z czasów renesansu dotyczącego szukania biblijnych korzeni narodów, który widoczny jest także u polskich kronikarzy z XVI wieku. Ma to najprawdopodobniej dodatkowo uwiarygadniać powstanie kompilacji i pisanie komentarzy właśnie w tym okresie.

O czasach Mieczysława (Mieszka I) kompilator tak pisze, według Lelewela: „O Mieczysławie jest cały długi siódmy rozdział Cztéry widoki naszego kompilatora, z niemałą dokładnością zajmują. Ochrzczénie się Polski, bałwochwalstwo, pozakładanie biskupstw i wojny Mieczysława. W pierwszych dwóch razach jest baśniarska gadanina, na posadzie rzeczywistéj inwentowana; w jinnych dwóch razach, o tém tylko gada co zmyślone, a nic prawdziwego nie pisze. Jeszcze i w tym razie jimie Prokosza jest duszą całego konceptu. A ponieważ, mówi Kompilator, jednego dnia niemogli się wszyscy Polacy ochrzcić, więc książe Mieczysław pod konfiskacją dóbr i kary wygnania z Polski przykazał, żeby po miastach znaczniejszych oraz miasteczkach i wsiach, wszystkie pokruszywszy bałwany i one w jeziorach lub téż w jinnych potopiwszy wodach, albo téż poprzywalawszy kamieniami, dnia 7 marca, wszyscy chrzest przyjęli Polacy.” Nawet wymienia z nazwiska panów, którzy się wówczas z księciem Mieczysławem pochrzcili, wśród których oczywiście nie może zabraknąć Toporczyków.

Z treści Kroniki Prokosza dowiadujemy się też, że Mieczysław posiadał według obyczaju 7 żon. Wprowadził własne pieniądze ze srebra i brązu na wzór liścia, pieczętowane orłem (herbem królestwa) z literami henetyckimi (slawońskimi) i imieniem księcia. Zakazał też wwożenia obcych monet na teren kraju, wcześniej używanych w obiegu, głównie rzymskich. Po wygranej bitwie z Prusami Mieczysław złożył bogom ojczystym uroczyste ofiary oddając pod topór co wybitniejszych jeńców.

To dość ciekawe informacje i zapewne dlatego, że jest ich całkiem sporo, Lelewel pisał, że Prokosz intryguje, a przez to, iż kompilator posiłkuje się faktami z innych kronik, zasłużony historyk w swojej recenzji twierdził, że nie wszystko tam jest zmyślone.

Na koniec swojej krytyki Lelewel jednak nie zostawia na autorze tego fałszerstwa suchej nitki „Nad takiemi ramotami ślęczył niegdyś osowiały umysł, w pocie czoła i wytężonym koncepcie puszczał się na wybryki wysmażonych jigraszek i wymysłów. Zdumiony na te inwencje zdrowy rozsądek, pyta? czy to są żarty czy drwiny? czy niezgrabne oszustwo? z trudnością przyzwala na to, że to jest owoc obłędu, z trudnością niekiedy powściąga słuszny na nieszykowne i niezgrabne zmyślania i rzetelne fałsze, gniew, lub uśmiechem głuszy wzgardę obudzoną tém miałkiem niedołęstwem rozumu, który pozbawiony zacniejszych zatrudnień, upośledzony w wyższych zdolnościach, rzucał się w nikczemny i ckliwy zawód, jedynie czas i pracę do czego lepszego przeznaczoną marnujący; zawód bez najmniejszego użytku: ni tu poeta, ni historik, ani artista, ani przyjemnej lektury szukający czytelnik, dla siebie posilnego co znajdzie. Wydęta bańka, pęka i niknie przed każdym, jak znikomy sen myśli pozbawiony, co przy ocknieniu ulatuje. Jeden historik, znalazłszy w tym dowód podupadłego wieku, on jeden zniewolony jest do marnowania niemałego czasu, aby ocenić ten owoc pracy ludzkiej, pracy jałowej.”

Jeszcze krytyczniej wypowiadał się o tym „dziele” Wiszniewski, choć swoją opinię opierał jedynie na argumentach przytoczonych przez Lelewela.[5]

Natomiast H. Kownacki, wydawca Kroniki Prokosza z 1825 roku i jej łacińskiej wersji z 1827 r., a także Kroniki Kagnimira, do końca życia jednak nie przestał wierzyć w ich prawdziwość, a jego złudzenia podzielał m.in. Julian Ursyn Niemcewicz.

J. Tazbir tłumaczył, że Przybysław Dyamentowski zabrał się do pisania najstarszych kronik do dziejów Polski, gdyż był dotknięty „brakiem źródeł odnoszących się do najdawniejszej historii ojczyzny”. Miał on zamiar stworzyć szereg apokryfów, przypisując je takim kronikarzom jak Wojan, Prokosz (996), Zolawa (1067), Kagnimir (1070), Jardo (1100), Swietomir (1173), Boczula (1268) i innym.[6]

Ostatnio pojawiła się też nowa teoria dotycząca powstania tego kontrowersyjnego artefaktu. Jak twierdzi Piotr Boroń, Kronika Prokosza została napisana jako żart towarzyski około 1825 roku przez generała Franciszka Morawskiego. Co wiecej twierdzi on też, że generał Morawski, znany żartowniś, jest również autorem egzemplarza znalezionego w Wilnie rok później z datą 1764 i podpisem Dyamentowskiego, który to Morawski miał podsunąć Lelewelowi w celu zdemaskowania fałszerstwa. Sama postać Dyamentowskiego, jak i i wszystkie pozycje z jego zbioru też miały być wymyślone przez Morawskiego, możliwe, że przy wsparciu przyjaciela Andrzeja Koźmiana, kolekcjonera starożytnych ksiąg i właściciela m. in. oryginalnego wydania Sarnickiego z autografem autora. Celem tego dość wyszukanego żartu miało być naigrywanie się z Jaksy Marcinkowskiego herbu Topór, marnego poety, dumnego ze swego pochodzenia, którego Morawski oficjalnie wspierał ale de facto naśmiewał się z jego megalomanii i wierszoklectwa. Dlatego tak wiele informacji mamy tutaj o członkach rodu Toporczyków, a nawet ich dokładną genealogię.[7]

Jak pisze H. Kownacki w swoim rękopisie z m.in. rozdziałem VII Kroniki Prokosza, niewydanym w 1825 r., istnienie Dyamentowskiego potwierdza jednak biskup kijowski Załuski, któremuż to najprawdopodobniej podsunął on Kronikę Nakorsza Warmisza, dumę jego biblioteki, choć w dziwnych okolicznościach potem ona zaginęła (wypożyczona z biblioteki, nie wróciła do niej). W Rękopismie o Literaturze Polskey Załuski wspomniał Dyamentowskiego jako współczesnego:

„Pan Dyamentowski Drya Przybysław mąż biegły

Równie w dziejach Polskich i Genealogiach.

Zbiera gdy ia to piszę Genealogią

Panów Bielinskich. A że ci też Juraszwie

Isć mogę pozyskować z czasem z iego pracy.”

Trudno zatem zakładać, że i z nim generał Morawski był w zmowie przy kręceniu całej intrygi. Wszystko wskazuje na to, że Morawski wykorzystał jedynie materiały Dyamentowskiego, które wpadły mu w ręce przez koligacje rodzinne z Łubnieńskimi, posiadającymi skrzynię z rękopisami Dyamentowskiego.

Co więceje, istnienie Żyda, który był posiadaczem rękopisu z Kroniką Prokosza, o którego straganie mówił Morawski, potwierdza wydawca dzieł Lelewela J. K. Żupański „Był w Lublinie r. 1823 zacny Izraelita, przezwany jednookim; nieco literat , skupował stare księgi, szpargały, a między XI niemi nalazła się i kronika Prokosza, w której od razu coś nadzwyczajnego upatrywał. Ustąpił jej swojemu znajomemu P. J. Ostrowskiemu, którego publiczność lubelska także uczonym mianowała, wyrzucając mu przecież, że z żydem w blizkich przyjaznych był stosunkach. Ostrowski od niego powziął wiadomość, że mieszczanin Kazimierza nad Wisłą posiada wiele ksiąg dawnych i rękopismów. — Tę wiadomość i o znalezieniu Prokosza udzielił natychmiast Morawskiemu, który móg się za jąć i zaniechał.”[8]

W każdym bądź razie wszystkie prace ze zbioru Dyamentowskiego oficjalnie uznawane są za fałszerstwa, także i zaginiona Kronika Nakorsza Warmisza ze zbiorów Załuskiego.

O słowiańskich wierzeniach dowiadujemy się w rozdziale VII kroniki Prokosza, nigdy nie wydanego drukiem po polsku, a znanego dotychczas z rękopisu H. Kownackiego (sporządzonego po 1831 r., gdyż we wstępie odnosi się do wydań z 1825 i 1831 r.), zachowanego w Bibliotece Narodowej, w którym były akurat m.in. opisy słowiańskich bogów. Wspominał o nich także Lelewel w swojej krytyce, twierdząc, że informacja o słowiańskich bogach znajduje się w posiadanym przez niego egzemplarzu tzw. Towiańskim (od nazwiska jego posiadacza, zakonnika z Wilna).[9]

Dwa lata po pierwszym wydaniu kroniki, w 1827 roku, ukazało się jej łacińskie tłumaczenie, już z wymienionymi bogami-bohaterami (Trzy, Żywie, Jesse, Nyja, Marszyn, Lado, Lel, Polel-Polak), ale nie wiadomo czy na podstawie oryginalnego rękopisu spisanego po łacinie, czy też jako tłumaczenie dwóch zachowanych egzemplarzy po polsku (Morawskiego i Towiańskiego), bo wydawca o tym nie informuje.[10]

Reprinty tej kroniki w ostatnich latach przygotowały dwa wydawnictwa: Armoryka (2015) i Bellona (2017), a pominięty VII rozdział publikuje J. Bieszk w jednej ze swoich książek.[11]

Ze względu na wszystkie wątpliwości związane z wiarygodnością tego opracowania, należy zachować szczególną ostrożność w wyciąganiu na tej podstawie zbyt pochopnych wniosków. Mimo wszystko chyba warto się zapoznać przynajmniej z mało znanym tekstem o wierzeniach Polaków z rozdziału VII, choćby z samej ciekawości.

Z recenzji Lelewela do polskiego wydania tej kroniki z 1825 r. oraz jej łacińskiej wersji opublikowanej w 1827 roku, a także rękopisu w języku polskim rozdziału VII (przepisanego przez pasjonata historii Waldemara Wróżka i udostępnionego przez niego w internecie oraz w publikacji Bieszka), dowiadujemy się, że domniemany autor kroniki niejaki Prokosz uznawał wielu słowiańskich bogów za deizowanych bohaterów. Polacy mieli, poza wymienionymi bogami-bohaterami spisanymi z panteonu Długosza, czcić także słońce, księżyc i planety, a pochówki ciałopalne zapożyczyli od Rzymian.

Czytamy tam: „Bogowie których porzucił Xże Mieczysław i Polacy (których Oyczystemi zwano) byli Marzanna Jessa Ladon Nya Lel Polel Trzy Potrzy. Mieli oprócz tych Polacy za Boga Słońce i Miesiąc, które planety między wszystkiemi naystarszemi u nich byli Bogami.”[12]

Dalej napisano: „Zkąd snadno można poznać iż te narody w bliskim czasie po potopie świata w sprośne bałwochwalstwa wpadłszy potym z ludzi Rycerskich królów i wodzów, dla znamienitych ich dzieł poczyniło sobie to iakich świętych: których potym w prostych wiekach gruba prostota (przez diabła oyca kłamstwa i zdrady, który pierwszych rodziców bogami chciał uczynić omamiona) porównawszy ich do słońca i Xiężyca, na ostatek w bogi przemieściła: którym pewne ustanowiwszy ku czci święta uroczyste sprawowali offiary z bydląt ptactwa a częstokroć i ludzi samych. W tym iednakże sprośnym błędzie pogaństwa mieli w sobie iskierkę cnoty że dobrze rozumieli o nieśmiertelności dusz ludzkich po śmierci.

Pogrzeby ich w lasach zwyczaynie albo też w polach bywały: gdzie grzebiąc swoie umarłe mogiły z kamienia nakształt piramid albo pagórków ku górze ułożone umyślnie wystawiali. Co długi czas w Polszce zachowywano. Niektórzy zaś z nich przeiąwszy sposób od Rzymian (zwłaszcza którzy pozachodzili albo też zabrani byli pod czas woyny z Rzymskich prowincyi) palili trupy i popioły w trunnach kamiennych, albo też w trwałych iakich naczyniach w ziemi zakopywali: które i do dziś dnia ieszcze na wielu mieyscach znaydowane bywaią.”

Autor rękopisu nie wiedzieć czemu powtarza dalej przytoczoną wcześniej informację o deizacji bohaterów, co wygląda na nie do końca zedytowany tekst całości: „Według Prokosza Bogowie, których do czasu Mieczysława Xcia czcili Polacy, byli ze starodawnych ustanowieni Królów i Wodzów tego narodu walecznych; których dla znamienitych dzieł protektorami niby wprzód poczyniwszy, tychże potym samych (albo przez zapomnienie wiekom wkorzenione, albo też przez wyniosłość swoich Królów, czyniąc tym godności królewskiey i imieniowi wieczną sławę) w bogów sobie zamienili.”

O Jessie, głównym bogu Polaków kompilator informował, że według Prokosza: „walecznym będąc Lechitów królem około Roku świata 2385 dla znamienitych swoich dzieł, uroczystym za patrona poświęcony był obrządkiem… Tego tedy Jessa rozumieli Polacy za naybliższym wszechmocnych Bogów: i onego prosili aby o doczesnych ich dobrach tak w szczęściu iako nieszczęściu maiąc staranie, zanosił do Bogów swoią instancyą i łaskawym ich był orędownikiem: rozumieiąc że iako ten król łaskawym szczodrobliwym i miłosiernym za swego królowania był dla poddanych panem, tak i po śmierci (ziednawszy tym sobie u nieśmiertelnych Bogów łaskę) miał im podobnie oświadczać te łaski do których udzielania tak mocno za życia był przywiązany.”

Według niego Prokosz wyraźnie pisze, że „Marszyn był król Słowiański osobliwie woienny i waleczny, tak iż cały czas swego panowania nieustannie woiuiąc zawsze nad swoiemi tryumfował nieprzyiaciołami. Otóż ludzie rycerscy czyniąc tym samym iego dzielności pamięć (o którey rozumieli że od Bogów miał onę udzieloną) po śmierci wykrzyknąwszy go świętym człowiekiem, za patrona go Żołnierskich dzieł swoich portanowili: Któremu pod woyny swoie życie swoie szczęście polecaiąc, prosili onego aby im to u nieśmiertelnych wyrobił Bogów “żeby mieli ducha woiennego, żeby zawsze mogli być walecznemi, i we wszelkich, tak iako on szczęśliwi potyczkach …” Zatem zamiast wspomnianej wcześniej Marzanny mamy faktycznie Marszyna wojowniczego.

O Nyi natomiast konkludował tak: „Że Pluto nie mógł być nigdy Nyą ponieważ ta Nya będąc u Słowianskich narodów królową i ostatnią białey płci Lecha potomką, panowała tego czasu kiedy sławny Herkules Lybius żył na świecie: który gdysię w północnym poiawił kraiu, wszystkie prawie lustruiąc państwa i onę z oppressyi własnych poddanych wyrwał iako wyraża Prokosz. Miała z nim synów trzech: z których naystarszy Szczyth, który Słowianskici narodów rodzay rozmnożył … A ponieważ pomieniona Nya po odeyściu potym Herkulesa do Włoch szczęśliwie i łaskawie tym tu panowała narodom, atoż grube pogaństwo czyniąc iey w tym samym wdzięczność wprzódy między święte dla osobliwszych cnót, a potym zaś między boginie onę policzył. Gdzie wystawiwszy iey w stołecznym mieście Lemissal wspaniały kościół, ku czci teyże wystawiło statuę na ołtarzu. A lubo potym to miasto od króla Polaka swoie Starożytne imie na Gniezno przeniósł, bożnica iednakże raz oney postawiona trwała pod iey imieniem nieodniennie aż do czasu Mieczysława.”

Co więcej w przypadku Nyi, która miała być w związku z Herkulesem, kompilator powołując się na Prokosza odwołuje się w przypisach do Diodora Sycylijskiego II i Pliniusza VII, choć nie ma w tych źródłach mowy o żadnej Nyi, ale o Echidnie i Alazji, co wnikliwie sprawdził Lelewel. Potwierdza to jedynie radosną twórczość i nadinterpretacje dokonywane przez kompilatora tejże kroniki.

O Lado z kolei pisał, iż „nie był Plutonem ale walecznym królem Sarmatów-Lechitów, którym około Roku świata 2568 zacząwszy panować po lat pięćdziesiąt czterech żyć przestał. Który ponieważ pomiędzy grubym owym narodem postanowił pewny porządek względem liczby żon, wychowania dzieci i zwyczaiów weselnych, atoż na zawdzięczenie mu owey cnoty za czasem ozdobiło go pogaństwo boską czcią, ogłosiwszy orendownikiem weselnych aktów, tak iako niegdyś wytworni grekowie wymyślili sobie sławnego Hymena. I od tego czasu na pamiątkę iego, każdego wesela kilka krotnie onego powtarzać zwykli… Według Prokosza Lib I., za którym i Kagnimir idzie, ten Łado król Lechitów miał za herb Lwa w koronie złotey wspiętego na poślednie nogi, a w przednich trzymaiącego miecz do góry wyniesiony na czerwonym szczycie: którego wszystkich Słowianskich narodów królowie pospolicie zażywali, i którego też potomność trwa ieszcze do tąd w wielu zacnych Polskiego Królestwa Familiach.”

Co ciekawe, raczej słusznie zauważa też, że „Według Długosza, Bielskiego Miechowity, Venus nazywała się u Polaków Dziedzilia według Kromera Zezylia według zaś Gwagnina Marzanna … Ale to być nie może i ci w zdaniu swoim bardzo się zawodzą Autorowie, ponieważ czy to Dziedzilia czy dziedulia czy dziewonia czy dziewanna, czy na ostatek Zezylia iest iedno: i niebyła to Bogini ale bożek nazwany Żywie. Tego bożka była wystawiona na górze Grzegotka (od iego imienia Żywiec nazwaney) bożnica gdzie chołd pierwszych dni maia gwoli nabożeństwa wielkie zchodziły się tłumy. Tego zaś bożka w takim poszanowaniu mieli starodawni Polacy, że go równo w takowey kładli zacności, i tak o nim rozumieli iak Rzymianie o swoim naywyższym Jowisza: dla nie wesela (iako ci popisali historycy) ale życia uznaiąc go panem, upraszali onego o długi wiek i szczęśliwy: czyniąc mu pokłony swoie i ofiary na ten czas, kiedy który z nich usłyszał pierwszy raz kukawkę kukaiącą na drzewie w lesie albo też w sadzie: która po słowiansku nazywa się Zezula. Atoż takie mieli w tym swoie zabobony, że siła razy pomieniony ptak zakukał, tyle lat żyć ieszcze na świecie ominowali sobie: co nawet i do tych czas trwa ieszcze ten od pogaństwa wniesiony zwyczay w niektórych częściach Polski, w górach osobliwie między prostotą tamteyszych obywateli. Rozumieli tedy o tym Żywie bogu że on był naystarszy nad wszystkiemi bogami i całym rządzący światem: i że przemieniał się umyślnie w kukułkę aby ich o dalszym życiu przestrzegał którego użyczaą miał na dalszy czas z bliskiey swoiey łaskawości. Dla czego wielki był skrupuł ktoby się ważył zabić Zezulę: a kto zaś tego dopuścił się, ten występku tego życiem od zwierzchności przypłacić musiał… Jest zaś pewna że na Żywcu górze znayduią się w ziemi fundamenta iakiegoś gmachu i niby zamku: z kąd wnieść snadno że tam ludzie niegdyś zdawna mieszkali…”

Lelewel zwraca uwagę, że Dziedzilia, według kompilatora kroniki, to tak naprawdę bożek Żywie, jak inaczej zwano Herkulesa, który romansował z królową Nyją: „Tego tedy Herkulesa, nazywali starzy Polacy, Zewa, Deusza, to jest bóg żywy, którego bóźnica na górze Zywcu, zwała się Grzegrzołka. – Był to Herkules Dziedzilja bóg życia i dotąd jego pamięć trwa w zabobonnym u ludu kukułki zezulą nazywanej i w jéj kukaniu obserwacji.”

Tu warto zauważyć też, że skoro kompilator odwołuje się do Długosza (XV w.), Bielskiego (XVI w.), Miechowity (XVI w.), Kromera (XVI w.), Gwagnina (XVI w.), Sarnickiego (XVI w.), to jego komentarze, a tym samym cała praca, muszą pochodzić nie wcześniej niż z XVI wieku.

Komentator kroniki, powołując się na Prokosza, ma krytyczny stosunek do słowiańskiej bogini podobnej do Cerery, którą Długosz nazywa Marzanną. Wyraża to słowami: „Tu tylko należy mi obiaśnić co się tycze Cerery którą między bogami starożytnych Polaków niepotrzeboie w regestrze położono: ponieważ to iest rzeczą pewną że tey Polacy nigdy za boginią nieczcili ani nawet słyszeli o niey. Nowotni dzieiów pisarze przez płonne swoie domysły nawymyślali Polakom więcey ieszcze bogów niżeli onych w bożnicach swoich mieć mogli: a to tym sposobem że iednego bożka (coraz inaksze dawaiąc onemu nazwisko, albo odmieniaiąc imie każdy według swego upodobania) kilka razy opisywali, z iakimkolwiek do Rzymskich bożyszczów porównaniem, aby mieli przyczynę pisania i dysputy. Ja zaś w Prokoszu czytam i wyrażam że Polacy nie Cererę ale ZIEMNE to iest ziemię czcili za boginią taką, którey wszelki urodzay tak zboża iako i drzewnych owoców przypisywali. Jey osobliwszym sposobem dwa razy do roku czynili offiary: to iest raz kiedy dostawały zboża, a drugi raz kiedy ze drzew po otrząsali owoce. Na ten czas kiedy zebrali z pól do gumien swoich oracze, ziarna różnego rodzaiu przy offierze oney rzucaiąc na posąg prosili o żyzność albo urodzay roli: a kiedy zaś obrali z drzewa owoc upraszali aby obfitemi na przyszły urodzay czyniła drzewa w ich sadach.”

Podobna rzecz ma się jeśli chodzi o Lela i Polela: „LEL i POLEL według Długosza Miechowity i Kromera Castor i Pollux nazwani … Ale to być nie może, i ci Autorowie dużo się wtym w zdaniu swoim zawiedli: ponieważ Castor i Pollux wyniesieni są od Greków na honor boski, a z Grekami nic nigdy nie mieli pierwsi Polacy … Ale ponieważ nigdzie nie czytamy o tym żeby kiedy Słowacy [Słowianie] hołd nwaki Grekom albo Grekowie Słowakom [Słowianom], więc to idzie za tym że ich trudno przyznawać za polskich bogów iako ich mieć chcą ci historycy. Ja zaś w tey mierze z Prokoszem trzymam który Lib I. pisze: LEL albo raczey Lelum był król słowiański waleczny, Łony sławney królowey mąż: którego (na zawdzięczenie cnót wielkich iego okazanych przez dzielność Rycerską i osobliwszą nad poddanemi łaskawość) naród boskim honorem przyozdobił: i który to naypierwszy obrawszy sobie za herb miesiąc, znak niegdyś Scyta przodka swoiego, do góry obiema rogami wyrażony na szczycie niebieskim nim się znaczył …

Rozumiem tedy żem zadosyć uczynił moiey intencyi ze strony wywodu Castora którego Długosz Miechowita i Kromer niepotrzebnie odmienili w LELA. Teraz idę do Polluxa abym to także pokazał że ten bożek niebył POLELEM ani też polski POLEL Polluxem. A co ieszcze osobliwsza ies to że Lel poprzedził Polela daleko wyższym czasem, tak dalece że on nie tylko współczesnym Polluxem ale i prawnukiem iego być nie mógł. Nie kto tedy inny pomieniony był Polel tylko POLACH albo Polak I. niegdyś król waleczny Lechitów (Scythami pospolicie od Greków nazwanych) Który około Roku świata 3530 tym tu panuiąc narodom pierwszy z Illiryku na te tu mieysca (gdzie teraz Polska) z piącią swoich braci (po piąciu set lat iak przodek iego rugowany był od Alanów) powróciwszy, one szczęśliwie znowu osiadł. A ponieważ on przywrócił narodowi dawną oyczyznę, i tego dokonał czego nie mogło dokazać kilkunastu królów, atoż cały Lechitów naród na zawdzięczenie za tak osobliwsze dobrodzieystwo, uniwersalną zgodą, czyniąc tym samym pamięć dzieł iego nieśmiertelną, przyozdobił onego po śmierci czcią bóstwa: gdzie odmieniwszy mu pierwsze imie Polaka- i w regestrze bogów oyczystych naznaczywszy mu wtóre mieysce po LELU królu niegdyś swoim a po tym bogu, POLELEM z tey przyczyny onego nazwał.

   Ich bożnica wystawiona była z kamienia białego w mieście stołecznym Carodom* nad rzeką Wisłą nie daleko gór nazwanych Tatry: gdzie pewnych czasów zchodząc się lud wielkiemi tłumami oddawał onym bałwochwalskie offiary, naywięcey z wieprzów tłustych to iest karmionych umyślnie … (n) Bożka LELA Polacy pogani czcili iako obrońcę wolności: dla tego też pospólstwo nazywało go czasem SWOBODA. Zaś POLELA nazywali Stróżem oyczyzny swoiey, iakoby ten urząd był onemu zlecony od wielkich Bogów TRZY i ŻYWIE. Polel naywięcey od Xiążąt samych i od znacznieyszych w państwie ludzi odbierał offiary. Lel zaś był wszystkim do czczenia pospolity iako Trzy i Żywie.

* Carodom nazwisko starożytne miasta Krakowa ma podobieństwo znazwiskiem przedmieścia teyże stolicy rzeczonego Stradom… W zborze Lela Polela (w Carodomie) stały na ołtarzu dwie statuy nie wielkie ze Spiżu odlewane, ludzi nagich reprezentuiące, w kształcie ułożeni przedziwnym: które potym S. Woyciech przyszedłszy do Polski Roku 998 kazał był pozrzucać i pod mur bożnice oney porzucić, a mieysce samo na chwałę boską poświęcił, i kazania tam przez wszystek czas póki tylko w Krakowie bawił, do ludu miewał, iakie się , iako się na swoim mieyscu wyrazi …”

W dalszej części opisano także wielkie bóstwa – Trzy i Żywie: „Należy mi tu opisać ieszcze niektórych bożków tak iako na ówczas w swoich znaydowali się statuach. Nayprzód Według Prokosza TRZY według innych Tero czyli Terum miał trzy głowy z oczami o iednym na ramionach karku. Tego starodawni Polacy czcili za naystarszego pomiędzy wszystkiemi swemi bogami, powiedaiąc że ŻYWIE był synem iego, któremu dał urząd ażeby o życiu ludzkim szczęściu i nieszczęściu miał staranie, i aby on tego pilnie strzegł ażeby inni bogowie zadosyć czynili zleconym sobie urzędom swoim.

Kto tedy był ŻYWIE iużem nadmienił wyżey i obszerną zdałem z siebie explikacyą: teraz to tylko ieszcze przydam że w stołecznym Krakowie bożek ten miał wystawiony kościół za miastem nad Wisłą (gdzie teraz panien Norbertanek klasztor) w którym stała na ołtarzu statua iego spiżowa skórą lwią nagość okrywaiąca, w ręku trzymaiąca kiy sękowaty duży nakształt pałki: pod nogami zaś ony wyrażone była figura wieprza i wołu. Którą statuę Mieczysław Xże po przyięciu wiary kazawszy utopić w Wiśle, po wyrugowaniu bałwana, kazał poświęcić kościół ów pogański na cześć zbawiciela świata Chrystusa pana.”[13]

W recenzji Lelewela czytamy, że „na wielu jinnych tylko przygotowane i próżne niedopisane paragrafy pozostały”, co może świadczyć o tym, że autor kompliacji zwanej umownie Kroniką Prokosza, miał świadomość istnienia jeszcze innych bogów, ale nie zdążył wstawić ich imion i opisów z innych źródeł.

Kompilator Kroniki Prokosza słusznie natomiast zauważa, że „daleko mniej bogów Polacy mieli, a niżeli zwykle o tym piszą: ponieważ jedno bóstwo rozmajite miewało nazwiska, a pisarze tego porozumieć nieumieli”.

Podsumowując, z tekstu owego Prokosza dowiadujemy się, że Polacy czcili następujące bóstwa: Jessa, Marszyn (Marzanna), Nya, Ladon, Lel (Swoboda), Polel (Polach – Polak), którzy byli deizowanymi bohaterami, królami. Czczono również wielkich bogów, a mianowicie Trzy i Potrzy (Żywie – Herkules), a nasi przodkowie wyznawali także kult Słońca, Miesiąca (Księżyca) i Ziemi (Ziemne).

W mojej ocenie akurat nazwy i funkcje poszczególnych bogów omawianych w tekście tej kroniki odpowiadają posiadanej przez nas wiedzy, co może świadczyć, że materiał do tej części pochodzi ze znanych i przytaczanych przez kompilatora kronik z XV-XVI wieku, głównie od Długosza oraz wiedzy ogólnej autora zaczerpniętej z innych źródeł. Nowinką jest tutaj z pewnością informacja o bogach ojczystych, czyli deizowanych bohaterach, królach, a także synonim imienia Żywie jako Potrzy, wskazujący na pochodzenie życia od Trzygłowa. I chociażby z tego powodu należy traktować tę pracę jako ciekawostkę, którą należy poddać wnikliwym badaniom oraz weryfikacji pod kątem zgodności historycznej i kulturowej.

Mając na uwadze wszystkie omawaiane powyżej wątpliwości, moim zdaniem, do całości tego „dzieła” należy podchodzić z wielką ostrożnością.

 

Tomasz Kosiński

20.09.2019

 

[1] Katalogi biskupów krakowskich, red. J. Szymański, [w:] Pomniki Dziejowe Polski, seria II, t. X, cz. 2, Warszawa 1974

[2] Szczur Stanisław, Pierwsze wieki kościoła krakowskiego, [w:] Kościół krakowski w tysiącleciu, Znak, Kraków 2000

[3] Lelewel J., O kronice czasów bajecznych Polski Prokosza kronikarza z X wieku, [w:] Polska, dzieje i rzeczy jej rozpatrywane przez Joachima Lelewela, t. XVIII, Poznań 1865, s. 161-168

[4] Lelewel J., Kronika Polska Prokosza wydanie Hipolita Kownackiego, [w:] Rozbiory dzieł różnymi czasy przez Joachima Lelewela ogłaszane, Poznań 1844, s. 179-205

[5] Wiszniewski M., Historia literatury polskiej t. II, Kraków 1840, s. 174-175

[6] Tazbir J., Z dziejów fałszerstw historycznych w Polsce w pierwszej połowie XIX wieku, Przegląd Historyczny, t. 57, 1966; Tenże, Spotkania z historią, Iskry, Warszawa 1979

[7] Boroń P., Uwagi o apokryficznej kronice tzw. Prokosza, [w:] Ad fontes. O naturze źródła historycznego, red. S. Rosik i P. Wiszewski, Acta Universitatis Wratislaviensis nr 2675, Wrocław 2004

[8] Przedmowa J. K. Żupańskiego, [w:] Polska, dzieje i rzeczy jej rozpatrywane przez Joachima Lelewela, t. XVIII, Poznań 1865, s. X-XI.

[9] Lelewel J., Kronika Polska Prokosza wydanie Hipolita Kownackiego, [w:] Rozbiory dzieł różnymi czasy przez Joachima Lelewela ogłaszane, Poznań 1844, s. 179-205

[10] Chronicon slavo-sarmaticum: Procosii saeculi X…, wydanie w j. łacińskim, w opracowaniu H. Kownackiego, Warszawa 1827

[11] Kronika Prokosza, Wydawnictwo Armoryka, Sandomierz 2015; Kronika Prokosza, Bellona, Warszawa 2017; Bieszk J., Starożytne Królestwo Lehii. Kolejne dowody, Bellona, Warszawa 2019

[12] Rozdział VII Kroniki Prokosza, z rękopisu H. Kownackiego, niewydany drukiem, przepisany i udostępniony publicznie przez W. Wróżka, na podstawie rękopisu ze zbiorów BN w  Warszawie; por. Lelewel J., O bałwochwalstwie i niektórych zwyczajach dawnych Polaków – wyjątek z Kroniki Prokosza rozdział VII w rękopiśmie biblioteki Towarzystwa Królewsko Warszawskiego Przyjaciół Nauk znajdującego się, [w:] Polska, dzieje i rzeczy jej rozpatrywane przez Joachima Lelewela, t. XVIII, Poznań 1865, s. 179-183

[13] Tekst VII rozdziału Kroniki Prokosza podaję za wersją udostępnioną publicznie przez W. Wróżka, na podstawie rękopisu ze zbiorów BN w Warszawie.

Biblia Gocka “Wulfilii” – pytania i wątpliwości

Wulfila naucza Gotów

Tłumaczenie Biblii na język gocki przez ariańskiego biskupa Wulfillę (Ulfilasa), który miał ochrzcić Gotów, to unikatowy przykład dziedzictwa pisanego tego ludu. Jak wiemy to znalezisko owiane jest jednak aurą kontrowersji i niedomówień.

Mimo oporu akademickich historyków, istnieje wiele przesłanek przemawiających za tym, że Biblia Wulfilli (Ulfilasa) może być falsyfikatem.[1] Bardzo ciekawy artykuł na ten temat opublikował Maciej Bogdanowicz[2], autor bloga rudaweb.pl, w którym wyraźnie sugeruje, że jest to ewidentne fałszerstwo. Idąc jego torem dowodzenia, możemy stwierdzić, że ma w tym dużo racji.

Oryginał tego dzieła datowanego na IV w. n.e. niestety nie zachował się do naszych czasów. Co istotne, na potrzeby swojego tłumaczenia Wulfila miał opracować alfabet gocki, opierający się na znakach greckich i łacińskich, a nie runicznych, jak niektórzy sądzą, co by znaczyło, że Goci nie posiadali wówczas własnego pisma. Wydaje się to bardzo dziwne, że do celów ewangelizacji biskup wymyśla skomplikowany alfabet (zamiast skorzystać z greki lub łaciny), który może stanowić dodatkowe utrudnienie związane z koniecznością nauczania barbarzyńskich Gotów nie tylko o życiu Jezusa, ale także czytania o tym używając nikomu nieznanych znaków.

Istnieją teorie, że to Goci mieli wynaleźć runy. Choć taki pogląd ma sporą rzeszę krytyków, to jednak wciąż – zapewne ze względów politycznych – wczesne znaleziska runiczne przypisywane są akurat Gotom. Jest to oczywiście błędny pogląd, gdyż jest wątpliwe czy Goci w ogóle posługiwali się runicą, o czym pisał chociażby J. W. Marchand ze Stanów Zjednoczonych.[3]

Mając powyższe na uwadze, okazuje się, że nagle barbarzyńscy i niepiśmienni Goci posiedli naraz de facto dwa rodzime alfabety: Wulfilli i runiczny. Jeżeli ten drugi używany był już w czasach Wulfilli to pozostaje pytanie dlaczego biskup-tłumacz go nie wykorzystał do przekładu Biblii. Jeśli natomiast gocki alfabet runiczny nie istniał jeszcze w IV wieku, to należy zapytać kto i po co go stworzył skoro znane już było gockie pismo z Biblii Wulfilli.

Zerknijmy na przykładowy tekst napisany pismem gockim Wulfilli (The Lord’s Prayer – W imię Ojca), z którego jasno wynika, że nie ma on nic wspólnego z runami, a wygląda jak wyszukany krój czcionki grecko-łacińskiego alfabetu:

pismo gockie

Dla porównania poniżej znajduje się przykładowy tekst zapisany gockimi runami, które są praktycznie wariantem futharku:

runy gockie

Alfabet Wulfili składał się z 27 znaków i według obecnych hipotez mógł powstać na podstawie alfabetów:

W. Grimm uważa, że Ulfilas (Wulfila) nie utworzył alfabetu gockiego, ale ten istniał od dawna. Jeśliby Goci pisma nie posiadali i gdyby Ulfilas musiał je pożyczyć, to trudno pojąć, dlaczego po prostu nie wziął znanego mu greckiego lub łacińskiego alfabetu, co byłoby czymś nader prostym i zwyczajnym. Zamiast tworzyć nowe lub przenosić w całości, zaadaptował on pismo już używane podstawiając gdzie się dało greckie znaki.[4] To proste, naukowe wyjaśnienie uznanego niemieckiego językoznawcy W. Grimma o piśmie gockim równie dobrze może tłumaczyć powstanie cyrylicy utworzonej na bazie starosłowiańskiego pisma głagolicy (odrysowanej z alfabetu kobalnego) i greki.

Moim zdaniem Wulfilla nie sięgnął po gockie runy (wariant futharku), które zapewne używane były przez Gotów już w III-IV wieku, co mogą potwierdzać runiczne inskrypcje na znaleziskach z tego okresu, jak najstarsza na świecie moneta z runicznym napisem ze zbiorów Ossolineum, grot z Kowla, kamień z góry Opuk na Krymie, czy naszyjnik z Pietroassa w Rumunii, z prostego powodu – uznawał je za diabelskie pismo, którego użycie do tekstu biblijnego zakrawałoby na profanację. Z tym samym problem zetknęli się później Cyryl i Metody, którzy najpierw sięgnęli po głagolicę (odrys pisma weżełkowo-sznurowego), by potem na bazie świętej greki stworzyć cyrylicę. Apostoł Gotów nie mógł natomiast użyć do przekładu Biblii ani greki, ani łaciny, gdyż te alfabety nie oddawałyby charakteru gockiej mowy, tak jak łacina bez polskich liter (Ę, Ą, Ó, Ż, Ź, Ć, itp.) nie nadaje się do zapisu naszych słów. Dlatego zrobił grecko-łacińskiego miksa, którym można było jako tako oddać głoski właściwe dla gockiej mowy.

Jeśli chodzi o tzw. runy gockie to znamy dwa zabytki pisane, w których dopatrzono się ich śladów. Pierwszy to Documentum Neapolitanum z VI w. z pismem o charakterze runicznym, uznawanym za gockie, znacznie jednak różniącym się od liter z zachowanego egzemplarza odpisu biblii Wulfilii („Srebrnej Biblii” – Codex Argenteus), pochodzącego rzekomo z tego samego wieku. Drugim jest Documentum Aretinum – papirusowy rękopis w języku gockim z połowy VI wieku. W 1731 roku wydano we Florencji facsimile (swego rodzaju fotokopię), które w słabej jakości przetrwało do dziś; oryginał niestety spłonął.

Znana jest też pochodząca również z VI w. biblia Codex Brixianus, napisana po łacinie, której technologia stworzenia jest bliźniaczo podobna do „Srebrnej Biblii” gockiej. Naukowcy zauważyli pewne zbieżności pomiędzy tym łacińskim tekstem i gockim. Podobieństwa miały wyniknąć z rewizji starołacińskiego tekstu dokonanej w oparciu o tekst grecki, natomiast tekst gocki miał być rewidowany przez tekst łaciński. Dziwnym wydaje się fakt, iż wstęp w kodeksie Brixianus wzmiankuje o notach marginalnych z wariantami tekstowymi, których jednak w Brixianus brak, lecz są obecne w „Srebrnej Biblii” (Codex Argenteus). Oba dzieła wyglądają jakby powstały w tej samej szkole kaligrafii. Możliwe, że twórca księgi gockiej wzorował się na wcześniejszej łacińskiej.

Mamy więc do porównania kilka dokumentów z pismem gockim, które mają pochodzić mniej więcej z tego samego okresu, a mianowicie z VI w. n.e. Przyjrzyjmy się niektórym z nich.

Popatrzmy najpierw na Dokument Neapolitański sporządzony na papirusie:

dokument neapolitański

Jak widzimy, to proste, niedbałe pismo ze znakami, które nie pochodzą ani z greki, ani z łaciny. Nie są one też podobne do gockiego wariantu futharku znanego ze wspomnianych wyżej zabytków runicznych. Jest to też zupełnie inny alfabet niż ten, którego użyto do spisania gockiej „Biblii Srebrnej”. Może to wskazywać, że jest to rodzime gockie pismo, które posłużyło Wulfilli do stworzenia swojego, „uświęconego” greką i łaciną, nowego, gockiego alfabetu.

Codex Argenteus

Rys. Karta Biblii Gockiej Wulfilli

Tutaj widzimy doskonale wykaligrafowane i świetnie zachowane znaki, mimo ponad półtora tysiąca lat od jego stworzenia.

Gdy spojrzymy natomiast na łaciński Brixianus od razu widać znacznie gorszy stan jego zachowania, chociaż miał powstać w takiej samej technologii (srebrny atrament na barwionym purpurą pergaminie) i w tym samym czasie (VI w.), co „Biblia Gocka”. Oba dzieła miały być też równie pieczołowicie przechowywane, ale egzemplarz łaciński jest w znacznie gorszym stanie.

Codex Brixianus

Rys. Łaciński Codex Brixianus

Istnieją też inne rękopisy gockiego Nowego Testamentu, głównie w postaci palimpsestów[5], zachowane we fragmentach. Są to:

  • Codex Carolinus – przechowywany w Wolfenbüttel, zawiera bilingwiczny, łacińsko-gocki tekst;
  • Codex Ambrosianus A, B i C – z różnymi fragmentami ewangelii, pochodzące z V/VI wieku, przechowywane w Mediolanie;
  • Codex Taurinensis – zachowane tylko 4 karty;
  • Codex Gissensis – odkryty na początku XX wieku, zawierający niewielki fragment ostatniego rozdziału Ewangelii według Łukasza;
  • Gothica Bononiensia – palimpsest odkryty w roku 2013 w Katedrze Świętego Piotra w Bolonii, którego dolny tekst zawiera homilię w języku gockim z VI wieku.

Codex Ambrosianus jest sporządzony jako palimpsest, przez co nie jest zbyt czytelny. Prawdopodobnie został napisany na terenie dzisiejszych Włoch, tak jak wszystkie gockie rękopisy. Ma pochodzić z V/VI wieku. Widać na nim czcionki o podobnej liniaturze do „Srebrnej Biblii”. Zastanawiający jest sam fakt sporządzania palimpsestów, co mogło wynikać z pobudek ekonomicznych (drogi papier i pergamin), ale także religijno-politycznych (usuwanie starych, niewygodnych tekstów i zastępowanie ich nowymi, lepszymi).

Codex Ambrosianus

Rys. Codex Ambrosianus

Ciekawym dokumentem jest też Codex Carolinus, obejmujący tylko 4 pergaminowe karty, które zresztą w XI wieku weszły w skład innego kodeksu jako materiał piśmienny (palimpsest). Zawiera zaledwie fragmenty Listu do Rzymian. Tekst pisany jest w dwóch paralelnych kolumnach – 27 linii w każdej. Lewa kolumna jest w języku gockim, prawa – w łacińskim.

Codex Carolinus jest jednym z nielicznych zachowanych rękopisów Biblii, której przekładu na język gocki dokonać miał w IV wieku biskup Wulfila.

Codex Carolinus

Rys. Codex Carolinus, którego 4 karty weszły w skład innego kodeksu pod nazwą Codex Guelferbytanus 64 Weissenburgensis

Poniżej zamieszczam odczyty pisma gockiego z Kodeksu Karolińskiego (Codex Carolinus) dokonane przez dwóch autorów, Knittela i Falluominiego. Już na pierwszy rzut oka widać, że gocki język z tego Kodeksu nie jest podobny do niemieckiego, ale bardziej do staroskandynawskiego, który z kolei może być zbliżony do sarmackiego:

Knittel (1762)[6]

Jah witubnijs goths

qhaiwa unusspilloda sind

stauos is

jah unbilaistidai

wigos is

Qhas auk ufkuntha

frathi fanins

aiththau qhas imma

raginens was

Aiththau qhas imma

frumozo f . .

jah fragildaidau imma

Uste us imma

jah thairh ina

jah in imma alla

immuh wulthus

du aivam amen

Bidja nuizwis brothrjus

thairh bleithein goths

usgiban leika izwara

saud qwiwana weihana

waila galeikaidana gotha

andathahtana

blotinassu izwarana

ni galeikoth izwis

thamma aiwa

 

Falluomini (1999)[7]

Jah witubnijs g(u)þ(i)s

hvaiwa unusspilloda si(n)d

stauos ïs

jah unbilaistidai

wigos ïs

Hvas auk ufkunþa

[.]raþi f(rauj)ins

aiþþau hvas ïmma

raginens was

Aiþ[.]au hvas ïmma

fr[../.]a gaf

jah fragildaidau ïmma

uste us ïmma

jah thairh ina

jah ïn ïmma alla

ïmmuh wulþus

du aiwam amen

Bi[.]ja nu ïzwis broþrjus

þairth bleiþein g(u)þ(i)s

usgiban leika ïzwara

saud qiwana weihana

waila galeikaidana g(u)þa

andaþahtana

blotinassu ïzwara(n)a

ni galeikoþ ïzwis

þamma aiwa

Język gocki nadal jest mało znany i dlatego wciąż istnieje duże pole do spekulacji. Może właśnie dlatego powstała „Srebrna Biblia” Wulfilli, by wzbogacić zasób gockiego słownictwa i ograniczyć liczbę teorii na temat  pochodzenia Gotów (skandynawskie, germańskie, sarmackie, słowiańskie, itd.).

W każdym bądź razie, okoliczności odkrycia „Biblii Gockiej” (Codex Argenteus) są bardzo podejrzane. Pojawiła się ona nagle i w dość tajemniczy sposób dopiero w XVI w. w benedyktyńskim klasztorze w Werden, w Niemczech, znanym akurat z pisania i kopiowania ksiąg. Miała być sporządzona dla Teodoryka Wielkiego (455-526), króla Ostrogotów, wkrótce po jego koronacji w Rawennie. Pozycja ta nie jest wspominana w żadnych katalogach ani wykazach ksiąg przez ponad tysiąc lat swej rzekomo długiej historii. Podczas wojny trzydziestoletniej znalazł się w rękach Szwedów i od tamtej pory przechowywany jest w Uppsali.[8]

Maciej Bogdanowicz sugeruje, że „Litery w tej księdze wyglądają, jakby były wybite czcionką drukarską” ( już niemal od stu lat znany był druk Gutenberga).[9] Pierwsze oficjalne wydanie drukowanie Codex Argenteus pochodzi jednak dopiero z 1665 r.[10]

Jedynym dowodem uprawdopodobniającym pochodzenie benedyktyńskiego egzemplarza z VI w. ma być datowanie radiowęglowe, ale Bogdanowicz powątpiewa w wiarygodnośc tej metody badań. Jako argument podaje on przykład kiedy żywe skorupiaki złowione z dna rowu oceanicznego, poddane datowaniu węglem C14, oszacowane zostały na około… 2 miliony lat.

Autor ten wnioskuje, że tzw. biblia Wulfilii może być XVI-wiecznym falsyfikatem, stworzonym dla udokumentowania tezy o germańskości (niemieckości) Gotów. To w XVI w. cesarz Maksymilian II Habsburg zaczął propagować teorię o pochodzeniu Niemców od Germanów, opisanych przez Tacyta. Potrzebne były jednak dokumenty potwierdzające tę tezę. Możliwe zatem, że to arcykatolicki cesarz z rodu Habsburgów był hojnym zleceniodawcą fałszerzy historii. Najwidoczniej nowy trend udzielił się także protestantom, bo to wówczas właśnie Marcin Luter zrobił z Arminiusza (Żarmina) pierwszego Niemca – Hermana.[11]

Moim zdaniem nawet istnienie alfabetu Wulfilii (nazwa umowna) widocznego na innych dokumentach, do których nie można mieć tylu zastrzeżeń co do ich autentyczności, jak to jest w przypadku „Biblii Gockiej”, niekoniecznie musi potwierdzać jej oryginalności. Równie dobrze mogła ona powstać później na bazie innych kodeksów wymienionych powyżej. Wtedy jednak teza M. Bogdanowicza o wymyśleniu języka gockiego zbliżonego do niemieckiego się nie broni, gdyż odczyty treści z tych dokumentów wskazują w pewnym stopniu na germańskość języka Gotów. Miałby on rację jedynie wówczas, gdyby wszystkie, znane nam gockie przekłady Biblii okazały się późniejszymi falsyfikatami, co jest mało prawdopodobne, choć niewykluczone.

Biorąc jednak pod uwagę omawiane wcześniej, liczne wątpliwości, nie można wykluczyć, że sama „Biblia Gocka” powstała w XVI wieku jako misterna robota mistyfikatora dla podniesienia prestiżu gockiego dziedzictwa, z założenia wpisując się w propagandowe cele Cesarstwa związane z szukaniem potwierdzeń germańskości Gotów.

Ja jednak skupiłbym się tu bardziej na analizie językowej tekstu, po weryfikacji zgodności owego alfabetu gockiego z mową tego ludu, gdyż wiele wskazuje na to, że Goci mieli sarmackie korzenie, a tym samym powinni posługiwać się nie językiem germańskim, ale podobnym do irańskiego. Ze względu na bliskie sąsiedztwo i wzajemne wpływy kulturowe niewykluczone, że sarmacki język Gotów, jak też i Alanów, Antów, Roxolanów, Chorwatów czy Serbów oraz innych ludów o sarmackim rodowodzie zamieszkujących ziemie obecnej Słowiańszczyzny lub jej pobliże, odcisnął swoje piętno na kształtowaniu się języków germańskich, jak też i bałto-słowiańskich.

Jeśli tak było, to spory o to czy Goci byli Germanami (w pospolitym, acz błędnym rozumieniu kojarzącym ich z Praniemcami) czy też Słowianami, nie mają sensu. Plemiona sarmackie wywarły bowiem duży wpływ na obie te grupy. Zastanawia też fakt, dlaczego Goci nie zabrali ze sobą w swej ekspansji na Zachód stworzonego przez Wulfillę pisma. Nie spotykamy bowiem żadnych podobnych dokumentów z pismem gockim z Galii z tego okresu, a przecież Wizygoci stworzyli tam silne państwo.  Skoro byli arianami, jak Wandalowie, którzy palili katolickie kościoły, to czemu nie używali pisma stworzonego przez ich apostoła do nawracania niewiernych Galów?

Właściwie tak dużo miejsca poświęciłem tutaj „Biblii Gockiej”, mimo, że oczywiście nie jest ona źródłem wiedzy o słowiańskich wierzeniach, z kilku powodów. Po pierwsze, niektórzy twierdzą, że Goci to przodkowie Słowian Zachodnich, w tym Polaków (August Bielowski) lub też lud sarmacki, który wywarł duży wpływ na naszych przodków. Uważał tak m.in. Archidiakon Tomasz ze Splitu, który pisał o Gotach: „że z „polskich stron” przybył lud zwany Lingones złożony z 7 lub 8 rodów, które opanowały kraj Curetia [Kreta], zmieszały się z autochtonami i przybrały nową nazwę Chorwatów”. Autor ten podaje też, że „Goci” (Słowianie) przybyli z Polski lub Czech.[12] O słowiańskich Gotach pisał też Pop Duklanin (XII wiek) oraz Teodozjusz Chilandarski (XIII wiek). Dlatego państwo Bolesława Chrobrego zwane było po łacinie Regnum Sclavorum, Gothorum sive Polonorum (Królestwo Słowian, Gotów czyli Polaków).

Archeolodzy twierdzą, że w szczątkach ludzkich – pozostałych po, przypisywanych Gotom, kulturach wielbarskiej i czerniachowskiej – nie znaleziono cech antropologicznych ani genów staroskandynawskich. Wręcz przeciwnie, wszystkie dane wskazują na ludność słowiańską, najbardziej fizycznie podobną do średniowiecznych Polaków. Dobrze zatem byłoby wiedzieć, jaką religię praktykowali nasi protoplaści, choć wiemy przecież, że arianizm jakoś nie przyjął się na naszych ziemiach, a Goci z Wandalami zanieśli go ze sobą na Zachód. Warto też poznać wiarygodność przekazów historycznych i dokumentów o tym świadczących, a najważniejszym z nich jest akurat „Biblia Gocka”, abstrahując od tego czy faktycznie Polacy są potomkami Gotów, czy nie.

Po drugie, dziwnym wydaje mi się fakt, że Goci ochrzczeni byli już w IV wieku w obrządku ariańskim, od nich niebawem arianizm przyjęli Wandalowie, a Wendowie, Sklawenowie i Antowie, uznawani za plemiona słowiańskie (Jordanes), wyznawali nadal rodzimą wiarę. Niektórzy autorzy, jak Bieszk czy Szydłowski nazywają ją co prawda dziwacznie „wedyjskim arianizmem”, wprowadzając nas tym samym w błąd, gdyż przyrodzona wiara Słowian nie miała nic wspólnego z doktryną Ariusza. Obaj ci autorzy bowiem arianizmem nazywają wiarę Ariów związaną w dużym stopniu z wedyzmem. Wygląda więc na to, że ludy, które zostały na naszych ziemiach, w tym także część Gotów i Wandalów, nie praktykowały arianizmu, ale religię naturalną.

Dziwi też to, że skoro Goci byli tak walecznym ludem, dlaczego tak łatwo i szybko pozbyli się swojej rodzimej wiary. Nie musieli przecież robić z niej użytku do celów politycznych, gdyż jako najeźdźcy, mogli narzucać swoją religię i kulturę podbitym ludom. A może cały ten arianizm był zasłoną dymną, aby poznać wroga? Chyba, że Goci tak naprawdę niewiele mieli do zaproponowania innym ludom poza zdolnościami bitewnymi. Podobnie jak Waregowie, o czym pisał chociażby Lelewel.[13] Ci, którzy nie udali się na Zachód ulegli, wraz z innymi plemionami sarmackimi, szybkiej slawizacji. Po prostu słowiańskie wierzenia bardziej przystawały do tego miejsca, klimatu, kalendarza, czasu i ludzi tutaj mieszkających, aniżeli do stepu i nomadycznego stylu życia.

Po trzecie, jeśli „Biblia Gocka” jest falsyfikatem, to być może cała opowieść o arianizmie Gotów też jest bajką. Niewykluczone, że to jedna wielka XVI-wieczna ściema mająca na celu zbudowanie nowej, wielkogermańskiej historii, w obliczu ówczesnych wojen pomiędzy niemieckimi księstwami, reformacji i buntów chłopstwa. Wspólna, silna tożsamość, oparta na dumnej historii zawsze łączy. Dlatego należy krytycznym okiem patrzeć nie tylko na polskie i inne słowiańskie artefakty wzbudzające podejrzenia, co do ich autentyczności, ale także na „dzieła” naszych sąsiadów, którzy często naszym kosztem budują własne ego i różnymi sposobami tworzą podstawy pod dominację polityczną, ekonomiczną i kulturową.

 

Tomasz Kosiński

12.10.2019

 

[1] Adamus Marian, Tajemnice sag i run, Ossolineum, Wrocław-Warszawa-Kraków 1970

[2] Bogdanowicz M., Tata, chleb i Biblia Gocka – na tropie dawnych fałszerzy, 2017, [na:] rudaweb.pl

[3] Adamus Marian, Tajemnice sag i run, Ossolineum, Wrocław-Warszawa-Kraków 1970; Marchand J. W., Les Gots  ont  ils vraiment  connu  l’écriture  runique? (Czy Goci rzeczywiście znali pismo runiczne?), Melanges F.  Mossé, Paryż  1959

[4] Grimm Wilhelm, Ueber deutsche Runen, Goettingen 1821; Szulc Kazimierz, Autentyczność kamieni mikorzyńskich zbadana na miejscu, [w:] Roczniki Towarzystwa Przyjaciół Nauk Poznańskiego. T. IX, Poznań 1876

[5] Palimpsest – rękopis spisany na używanym już wcześniej materiale piśmiennym, z którego usunięto poprzedni tekst, najczęściej w celu zmniejszenia kosztów nowego materiału. Niestety przez to traci na czytelności. Spotykanym równolegle terminem technicznym jest codex rescriptus.

[6] Knittel F.A., Fragmenta Versionis Ulphilanae, Upsala 1763

[7] Falluomini C., Der sogenannte Codex Carolinus von Wolfenbüttel. (Codex Guelferbytanus 64 Weissenburgensis). Mit besonderer Berücksichtigung der gotisch-lateinischen Blätter, Wiesbaden 1999

[8] Jańczuk L., Historia wydań gockiej Biblii, [w:] „Rocznik Teologiczny”. Rok LVII, Zeszyt 2, s. 123-135, 2015

[9] Bogdanowicz M., Tata, chleb i Biblia Gocka – na tropie dawnych fałszerzy, 2017, [na:] rudaweb.pl

[10] Jańczuk L., Historia wydań gockiej Biblii, [w:] „Rocznik Teologiczny”. Rok LVII, Zeszyt 2, s. 123-135, 2015

[11] Bogdanowicz M., Tata, chleb i Biblia Gocka – na tropie dawnych fałszerzy, 2017, [na:] rudaweb.pl

[12] Łowmiański Henryk, Polska we wczesnośredniowiecznej historiografii słowiańskiej, [w:] Studia nad dziejami Słowiańszczyzny, Polski i Rusi w wiekach średnich, Poznań 1986

[13] Lelewel J., Kultura Waregów i Sławian (Wyjątek z rozbioru dziejów ruskich z historii Karamzina), [w:] Polska, dzieje i rzeczy jej rozpatrywane przez Joachima Lelewela, t. XVIII, Poznań 1865, s. 184-198

Paweł M. i jego turbogermański hejt na temat piśmienności Słowian

Seczytam, czyli 5 lat ordynarnego hejtu

Jednym z popularnych turbogermańskich blogów jest https://seczytam.blogspot.com. Prowadzi go Paweł Miłosz, ordynarny i wulgarny hejter, samozwańczy guru turbogermanów, misjonarz i obrońca jedynie słusznej wersji historii, pogromca mitów i wymyślacz kitów, który wielokrotnie zastrzegał, że nie będzie więcej pisał o turbosłowianach, ale jak to sam ujął „musi, bo się udusi”.

Tu inna moja polemika z tym typkiem https://wedukacja.pl/se-czytam-se-wyzywam-opinia-t-kosinskiego-o-blogu-p-milosza

Na co dzień zajmujący się strzyżeniem psów i grami komputerowymi oraz hejtingiem turbosłowian, Paweł Miłosz polecany jest przez innych hejterów, jak Artur Wójcik, czy Roman Żuchowicz, jako “rzetelne źródło wiedzy”. Ręka rękę myje.

Seczytam widocznie nie zdaje sobie sprawy z tego, że im więcej pisze o turbosłowiaństwie, tym bardziej przyczynia się do jego popularności. Nie rozumie też, dlaczego tak się dzieje. Ano dlatego, że wszystkich turbosłowian wrzuca on do jednego worka jak leci, uznając ich za „szurów”. Obrywa się Bieszkowi, Szydłowskiemu, Białczyńskiemu, Kossakowskiemu, mnie i wielu innym mniej lub bardziej „szurniętym turboskom”. A Paweł M. zna się przecież na wszystkim, zatem swobodnie wypowiada się na tematy związane z historią, językoznawstwem, archeologią, genetyką, runiką itd. Za „szurów” uznaje też czytelników książek lechickich i zwolenników poglądów ich autorów. A ludzie czytając agresywne komentarze omamionego antysłowiańską fobią hejtera bez żadnego dorobku, jeszcze bardziej nabierają przekonania, że może tu chodzić o próbę zakrzyczenia działań zmierzających do odkrywania prawdy.

Na swoim blogu nasz „duszący się” bloger nadmienia, iż miałem z nim kiedyś okazję dyskutować, co jest prawdą, podsumowując to słowami, że

Oszołomskie wydawnictwo Bellona rozpędza się coraz bardziej. Kolejny osłoszczękowiec zapowiada, że wyda tam swoje działo (bo przecież nie dzieło). Tenże Kosiński próbował kiedyś ze mną polemizować. Wykazał się tylko: 1) analfabetyzmem funkcjonalnym (nie rozumie co się do niego pisze), 2) zerową logiką.” (na: https://seczytam.blogspot.com/2017/07/turbolechickie-zidiocenie-czyli-dojenie.html)

Niejaki Sattivasa pod tymże artykulikiem napisał w komentarzu „Wydaje mi się, że pan Tomasz Józef Kosiński nie jest pospolitym szurem. Twierdzi, że napisał już trzy “książki historyczne”, a od kilku miesięcy buduje osiedle szczęścia dla Polaków na filipińskiej plaży. Ma rozmach! I zna się na reklamie, więc może być dla całej Szurlandii cenniejszym nabytkiem, niż Bieszk i Kudliński razem wzięci.” Bój się bój, bo trzeba będzie się bardziej wysilić, niż tylko rzucanie wyzwisk i wyśmiewanie, bo ludzie już tego nie kupują. Oczekują konkretów. Bieszk im pokazuje zapomniane kroniki i źródła, abstrahując od tego jak je interpretuje, ale każdy może do nich sięgnąć i znaleźć tam zapisy o Lechii, albo przekonać się, że nawet nazwy tychże kronik zostały celowo zmienione, by usunąć z nich nazwę Lechia. I tak sobie myślą, po co ktoś to robił? I wnioskują, chciano coś ukryć. Zatem nas okłamują i należy poznać prawdę. I szukają i pytają i dziękują Bieszkowi, który zainteresował ludzi historią i naszymi korzeniami, w dobie, gdy książki historyczne wydaje się w nakładzie 200-300 egz. a ludziom w mediach i szkole podaje się nudne dogmaty spisane na zamówienie polityków. Ostatnia dyskusja o zawartości podręczników do historii i naciski rządu na wprowadzenie do nich ich „jedynie słusznej wersji” tylko to może potwierdzać.

Natomiast Artur Wójcik, ukrywający się pod pseudonimem Sigillum Authenticum, napisał pod tymże artykułem „Jeszcze jedna mała uwaga. Zauważalne jest, że zwolennicy fantazmatu wielkiej lechii wymiękli do tego stopnia, że już nie udzielają się na takich blogach jak Pawła czy mój. Swego czasu mocno wojowali w komentarzach, ale widocznie przerastają ich argumenty i wartość merytoryczna takich wpisów jak ten. Turbosi zawsze mają tyle do powiedzenia, a tu od jakiegoś czasu cisza… 😉”. Maciej Zdanowski mu wtóruje: Poczekajmy tydzień, a może jakiś „turbosek” znowu się trafi! ;)”

Jakoś obaj żądni gównoburzy komentatorzy nie zauważyli, że ich kolega Seczytam po prostu usuwa komentarze swoich oponentów i ich konta na swoim blogu, gdy się okaże, że te jego „argumenty” to zwykły hejt, a nie rzeczowo krytyka, jak mu się wydaje. Pod tymże artykułem prowadziłem polemikę z bredniami Miłosza zawartymi w jego tekście, ale można zauważyć, że wykasował wszystkie moje komenty zostawiając tylko kilka swoich mających na celu wyśmianie mnie jako turbosłowiańskiego autora i komentatora. Śmierdzi tam gebelszczyzną, że aż na Filipinach czuć.

Jedynie ów Sattivasa dostrzegł: „Kosę wyrzucasz. Może by chociaż Damiana Prędotę przytulić? On taki rozkoszny jest.”

Niestety nie możemy sprawdzić jak wyglądała ta dyskusja, gdyż bloger zapędzony w ślepy kąt usunął wszystkie moje komentarze ze swojego „niezależnego” i słynącego ze swobodnych wypowiedzi bloga. Po czym odbębnił zwycięstwo nad „turboskiem”, który „Wykazał się tylko: 1) analfabetyzmem funkcjonalnym (nie rozumie co się do niego pisze), 2) zerową logiką.” A wszyscy muszą mu uwierzyć na słowo, bo wykasował moje komentarze, które rzekomo miałyby uprawniać autora do takiej opinii.

Jak się okazuje jego blog to nie miejsce na dyskusje, ale turbogermańska tuba hejterów, którzy podniecają się w pisaniu wyzwisk i pseudorecenzji o turbosłowiaństwie, nie przebierając w słowach. Tacy blogerzy jak Roman Żuchowicz (piroman.org) czy Artur Wójcik (Sigillum Authenticum) polecają blog seczytam jako „stojący na wysokim poziomie merytorycznym”.

Kiedyś napisałem polemikę do artykułów P. Miłosza, który można przeczytać tutaj: https://wedukacja.pl/turbogermanskie-zidiocenie-czyli-pseudonaukowa-histeria

W jednym z komentarzy Seczytam zarzucał mi, że używam niezdefiniowanego pojęcia „oficjalny obieg”. „Co to w ogóle jest „oficjalny obieg”? To nie PRL”. Ale widocznie to PRL BIS, skoro na polską Wikipedię nie można wstawić hasła Arkaim, choć jest takie w wersji angielskiej i innych wersjach językowych, Nie ma biogramów autorów, którzy pisali i piszą o dziedzictwie Lechii, choć setki tysięcy ludzi zna ich prace właśnie z „nieoficjalnego obiegu”. Co prawda, duże wydawnictwo jak Bellona, odważyło się wydawać tytuły autorów mających coś do powiedzenia na temat alternatywnej wersji historii i chwała mu za to. To jednak błotem jakim obrzucono to wydawnictwo za tenże fakt otwartości na różne poglądy świadczy tylko, że wyłamało się ono z zaklętego kręgu, jakiegoś pisanego czy niepisanego zakazu dopuszczania do głosu w mainstreamie ludzi, którzy myślą inaczej i co gorsza piszą o tym książki, artykuły i komentarze.

P. Miłosz udaje głupszego niż może jest naprawdę i jakoś nie chce zauważyć, iż osoby mające coś do powiedzenia nie są zapraszane do rozmowy czy dyskusji w ‘wiodących” mediach (czym chwali się chociażby R. Żuchowicz) na temat Wielkiej Lechii, a jedynie takim przywilejem obdarzani są krytycy tej idei. Tzw. Lechici mogą prezentować swoje poglądy jedynie w niezależnych mediach, jak „Nasz czas”, Niezależna TV (NTV), PorozmawiajmyTV i internecie. Na UJK zrobiono, co prawda, dyskusję o turbosłowiaństwie, ale zaproszeni akademicy wygłosili parę referatów kpiąc z lechickich autorów, którym nie dano możliwości uczestnictwa w tej pseudodyskusji. To już Seczytam i inni zrozumieli, co to znaczy „oficjalny obieg”, czy mam tłumaczyć dalej?

Ale czegoż można wymagać od Miłosza-naukowca, który zamiast rzeczowej krytyki woli napisać „Gdybyś miał ciemnoto minimalne pojęcie o 1) metodologii badań historycznych, 2) historii, to byś nie smarał takich debilizmów”. To jest właśnie styl prowadzenia dyskusji z młodymi wilkami udającymi naukowców. Cała Wielka Trójka turbogermańskich hejterów, Wójcik, Żuchowicz i Miłosz nazywa to „wysokim poziomem merytorycznym”. Najbardziej agresywny z nich jest Seczytam, który widocznie pozazdrościł obu kolegom wydania książek z krytyką idei Wielkiej Lechii, a on biedaczysko za darmo tyle czasu spędził na krytyce „ośloszczękowców” i nawet żaden profesor nie poklepał go po ramieniu ani tym bardziej nie zaprosił do wygłoszenia referatu na uczelni. Zostaje mu tylko blog i grupki w stylu Raki pogaństwa na Fejsie, gdzie może rzucać błotem w Lechitów, nie przebierając w słowach. Dziękujemy ci S.C. Johnson. Takich pożytecznych idiotów turbosłowianizm potrzebuje więcej.

Wszędzie ci niemieccy fałszerze historii, czyli słowiańskie runy to nie ściema

Znający się na runach słowiańskich, wybitny runolog P. Miłosz po wydaniu mojej książki na temat idoli prilwickich napisał o mnie „Tomasz Kosiński – nowy pisarczyk Bellony, zupełnie nieprzygotowany merytorycznie, a do tego bez predyspozycji intelektualnych do zajmowania się sprawami ciut bardziej skomplikowanymi niż budowa szpadla. Mówiąc krótko: facet słabo klei cokolwiek”.

Całą swoją argumentację w paszkwilu na temat słowiańskich run, który można przeczytać tutaj: https://seczytam.blogspot.com/2017/09/o-rzekomym-sowianskim-pismie-1-idole-z.html oparł na jednej książce znanego krytyka Małeckiego, który nawet idoli nie widział na własne oczy i odrzucił propozycję K. Szulca do udziału w komisji do zbadania kamieni mikorzyńskich. On wiedział przecież, co ma napisać na ten temat nie ruszając się niepotrzebnie z domu, skoro można tworzyć propagandowe bzdury na zamówienie siedząc sobie w kapciach w swoim domu.

Jednym z chybionych argumentów, jakimi posługują się krytycy istnienia słowiańskich run jest to, że miały one służyć podniesieniu prestiżu Słowian, którzy jako jedyni byli niepiśmienni w czasach przedchrześcijańskich. Dlatego Polacy i inni Słowianie na siłę szukali słowiańskich run mających potwierdzić, że jednak umieli pisać przed misją Cyryla i Metodego. To miała być wizerunkowe profity z tego fałszerstwa, gdyż – jak wiadomo – nikt się na nim nie dorobił finansowo, a przecież, jak w przypadku wszelkich mistyfikacji z zasady trzeba znaleźć potencjalne korzyści, by udowodnić sens ich tworzenia. Zatem znaleziono, tylko, że bzdurę na resorach. Jak jest to bezpodstawny argument niech tylko świadczy kilka faktów. Otóż, idole prilwickie odkrył niemiecki pastor, inny Niemiec Masch opublikował o nich rozprawę, a niemiecki książę Meklemburgii wystawiał je na swoim zamku, jako dziedzictwo regionu, którym władał (władcy Meklemburgii pochodzą, co prawda od słowiańskiego rodu Przybysława, ale to inna bajka). Zatem to Niemcom zależało na propagowaniu słowiańskich run, a nie Polakom czy Słowianom.

A tu obrazek, kolejny z koronnych argumentów o podrobieniu idoli, gdyż jeden z nich jest podobny (opleciony wężem) do znanego z mitologii greckiej kapłana Laokoona
walczącego z wężem morskim. Zgodnie z taką argumentacją, jaką prezentuje Małecki, a za nim Seczytam i inni wąskomyślący krytykanci to wszystkie wyobrażenia postaci oplecionych wężem moglibyśmy uznać za fałszerstwa, bo są podobne do Laokaona. Mądre nie? I takie naukowe.

Jeden z idoli prilwickich ze zbioru opisanego przez J. Potockiego

Rys. Jeden z idoli prilwickich ze zbioru opisanego przez J. Potockiego – po lewej, po prawej – fragment rysunku Williama Blake (z 1816-1819 r.) ukazującego słynną grecką rzeźbę znaną jako Grupa Laokoona

Następnym z bezdyskusyjnych argumentów ma być teza Małeckiego, że „Sponholtz zaczął idole produkować po 1757 roku. A właśnie tym roku wyszło dzieło Clüvera, w którym zaprezentowano runy skandynawskie – jak wykazał Antonii Małecki, to właśnie był wzór dla napisów z najstarszych idoli prillwitzkich. Natomiast te, które okazano hrabiemu Potockiemu zostały wyprodukowane na podstawie znanej nam już z książki Andreasa Gottlieba Mascha z 1771 roku.”

Czyli jeśli mamy jakieś książki na dany temat, to każdy, kto z nich skorzysta, może być uznany za fałszerza. A może te książki powstały na podstawie tychże artefaktów lub im podobnych, które dawni autorzy znali i dzięki temu napisali swoje książki na ten temat, jak Arnkiel czy Kluver podając alfabety run wendyjskich.

Argument o kopiowaniu napisów do kolekcji idoli prilwickich J. Potockiego z wydanej książki Mascha, w której opisano …idole prilwickie z tej samej kolekcji księcia Meklemburgii i mające być podrobiono przez tego samego fałszerza Sponholza, jest tak idiotyczny, że zdaje się potwierdzać zaćmienie umysłowe Małeckiego i zwolenników jego krytyki. Jeżeli Sponholz sfałszował obie kolekcje, Małeckiego i Potockiego, o co niektórzy hiperkrytycy jak Małecki i za nim hejter Seczytam, go oskarżają, to nie musiał do robienia kolejnych idoli korzystać z książki, kogoś kto o jego dziełach napisał. Jak ktoś tego nie rozumie i przyznaje dalej rację takim urągającym logice argumentom Małeckiego, to powinien założyć nową antysłowiańską religię, a nie zajmować się krytyką naukową.

O dyskusji na temat autentyczności idoli prilwickich, kamieni mikorzyńskich i kamieni Hagenowa można przeczytać więcej w moich książkach „Słowiańskie skarby. Tajemnice zabytków runicznych z Retry” (2018) i „Runy słowiańskie” (2019). Przedstawiam tam kontrargumenty wobec krytyki Małeckiego i Estreichera oraz innych wnioskując, że idole z kolekcji Mascha należy uznać za oryginalne, a wśród przedmiotów ze zbioru J. Potockiego mogą się znajdować podróbki sporządzone przez Sponholza lub jego uczniów dla zarobku lub celowego podstawienia ewidentnych fałszywek, aby zdeprecjonować całe znalezisko. Warto dodać, że oprócz figurek, kolekcja prilwicka obejmuje także szereg innych przedmiotów o charakterze sakralnym jak ofiarne noże, misy, fragmenty lasek kapłańskich, rzezaki, itp.. Wielu krytyków uznało je za oryginalne, a jedynie podważali autentyczność figurek z runami. Czyli ich motywem było nie zdeprecjonowanie samych archetypów, ale nie uznawanie istnienia run wendyjskich lub posługiwania się pismem runicznym przez Wendów (Słowian).

Jak do tej pory tematem run słowiańskich zajmowali się m.in. następujący autorzy zagraniczni: Arnkiel (1691)[1], Klűver (1728, 1757)[2], Westphal, Masch (1771)[3], Hagenow (1826)[4], Levezow (1835)[5], Szafarzyk (1838)[6], Kollar[7], Lisch (1854)[8], Jagić  (1911)[9] i niedawno Grinievicz (1993)[10], Platov (2001)[11], Trehlebow (2004)[12], Gromow i Byczkow (2005)[13], Ryš (2005)[14] oraz polscy, jak Potocki (1795)[15], Surowiecki (1822)[16], Wolański (1843)[17], Lelewel (1857)[18], Cybulski (1860)[19], Małecki (1860)[20], Przezdziecki (1872)[21], Szulc (1876)[22], Leciejewski (1906)[23], a także w ostatnich latach Gruszka (2009)[24] i Kossakowski (2011)[25].

Alfabet runiczny Słowian próbowali rekonstruować m.in. Arnkiel, Klűver, Jagić, Ryš, Byczkow, a także Lelewel, Cybulski, Wolański, Surowiecki, Leciejewski i ostatnio Gruszka oraz Kossakowski.

Do najważniejszych prac zagranicznych autorów piszących o runach Wendów (Słowian) należą publikacje:

  • Arnkiel M.T., Cimbrische Heyden-Religion, T. 1, Hamburg 1691
  • Klűver H. H., Beschreibung des Herzogthums Mecklenburg und dazu gehöriger Länder und Oerter: in sich haltend ein Verzeichnis nach dem Alphabet der Städte und merckwürdigen Oerter, wyd. I – 1728, wyd. II – 1757
  • Masch A. G., Woge D., Die gottesdienstlichen Alterthümer die Obotriten aus dem Tempel zu Rhetra am Tollenzer See, Berlin 1771
  • Kollar J., Die Götter von Rhetra oder mythologische Alterthümer der Slaven, besonders im westlichen und nördlichen Europa (rękopis)
  • Jagić I. V., Vapros o runach u Slavjan, Encyklopedia slavjanskoi filologii, 1911
  • Grinievicz G. S., Prasljavianskaja pismiennost, t.1, Moskwa, 1993
  • Platov A. V., Slavjanskije runy, Moskwa 2001
  • Trehlebov A. V., Koszczuny finista jasnovo sokola Rossiji, 2004
  • Gromov D. W., Byczkov A. A., Slavjanskaja runicznaja pismiennost – fakty i domysly, Moskwa 2005
  • Ryš K., Runy vostočnych Slavjan, Niewograd 2005.

Polscy autorzy, poza artykułami i wykładami, wydali tylko kilka publikacji o bezpośrednio lub pośrednio związanych z tematyką run słowiańskich, do których należą:

  • Potocki Jan, Voyage dans quelques parties de la Basse-Saxe pour la reserche des antiquites Slaves ou Vendes, Hamburg 1795
  • Surowiecki Wawrzyniec, O charakterach pisma runicznego u dawnych Barbarzyńców Europejskich z domniemaniem o stanie ich oświecenia (1822), [w:] Rocznik Królewsko-Warszawskiego Tow. Przyjaciół Nauk, t. XV, Wrocław 1964
  • Wolański Tadeusz, Odkrycie najdawniejszych pomników narodu polskiego, Z. 1, Poznań 1843
  • Cybulski Wojciech, Obecny stan nauki o runach słowiańskich, Poznań 1860, reprint Wyd. Armoryka 2010
  • Leciejewski Jan, Runy i runiczne pomniki słowiańskie, Lwów-Warszawa 1906
  • Gruszka Feliks, Runy słowiańskie, 2009 (rękopis)
  • Kossakowski Winicjusz, Polskie runy przemówiły, Białystok 2011 (wydanie elektroniczne); wyd. Slovianskie Slovo 2013 (wydanie drukowane).

Podsumowując, z zagranicznych autorów potwierdzających istnienie run słowiańskich i/lub występujących w obronie ‘prilwickich pomników’ możemy wymienić m.in. takie nazwiska, jak: C. Shurtsfleysh (1670)[26], T. M. Arnkiel (1691)[27], H. H. Klűver (1728, 1757)[28], E. J. Westphal (1739)[29], Pistorius (1768), A. F. Ch. Hempel (1768)[30], G. B. Genzmer (1768)[31], H. F. Tadell (1769)[32], A. G. Masch (1771, 1774), J. Thunmann (1772)[33], F. Hagenow (1826)[34], W. Grimm (1828)[35], J. Grimm (1836)[36], T. Bulgarin (1839)[37], L. Giesebrecht (1839)[38], Fin Magnussen (1842), D. Szepping (1849)[39], I. Ball (1850)[40], J. Kollar (1851-52)[41], A. Petruszewicz (1866)[42], G. S. Grinievicz (1993)[43], A. V. Platov (2001)[44], A. V. Trehlebow (2004)[45], D. W. Gromow (2005)[46], A. A. Byczkow (2005)[47], K. Ryš (2005)[48], A. Asov (2000)[49], W. A. Czudinow (2006)[50].

Krytycznie lub sceptycznie do tego tematu odnosili się natomiast: Ch. F. Sense (1768)[51], S. Buchholz (1773)[52], Rűhs (1805)[53], J. Dobrovsky (1815)[54], K. Levezow (1835)[55], L. von Ledebur (1841)[56], G. M. C. Masch (1842)[57], P. J. Šafarik (1844)[58], G. C. F. Lisch (1851)[59], F. Boll (1854)[60], J. Hanusz (1855)[61], A. H. Kirkor (1872)[62], V. Jagić (1911)[63], Schloeser, Hilferding, K. Sklenař (1977)[64], R. Voss (2005)[65].

Do grona polskich autorów przekonanych o autentyczności przynajmniej części retrańskich artefaktów i/lub istnieniu run słowiańskich należeli m.in. J. Potocki (1795)[66], W. Surowiecki (1822)[67], T. Wolański (1843, 1845)[68], A. Kucharski (1850)[69], J. Łepkowski (1851)[70], J. Lelewel (1857)[71], W. Cybulski (1860)[72], I. J. Kraszewski (1860)[73], J. Szujski (1862)[74], A. Przezdziecki (1872)[75], K. Szulc (1876)[76], F. Piekosiński (1896)[77], Leciejewski (1906)[78], J. Kostrzewski (1949)[79], F. Gruszka (2009)[80], W. Kossakowski (2011)[81], Cz. Białczyński (2011)[82], T. Kosiński (2018, 2019)[83].

Swoje wątpliwości i krytykę w tej kwestii wyrażali natomiast: F. Bentkowski (1829)[84], A. Małecki (1860)[85], K. Estreicher (1872)[86], R. Zawiliński (1883)[87], A. Brűckner (1906)[88], Z. Gloger, S. Nosek (1934)[89], A. Abramowicz (1967)[90], J. Gąsowski (1970)[91], W. Swoboda (1997)[92], J. Strzelczyk (2007)[93], P. Boroń (2012)[94], M. Mętrak (2013)[95], A. Waśko (2013)[96], A. Szczerba (2014) [97].

Jak pisałem w swojej książce: „Generalnie, w celu ostatecznego wyjaśnienia sprawy należałoby zamiast snuć domysły i rzucać oskarżenia, po prostu powołać międzynarodowy zespół naukowców, którzy nowoczesnymi metodami poddaliby badaniom laboratoryjnym wszystkie przedmioty oraz ustalili ich czas powstania, a także inne szczegóły związane z ich wyrobem i pochodzeniem. Jeżeli ich obecni właściciele, czyli niemieccy muzealnicy, są tak bardzo przekonani o ich nieautentyczności, to tym bardziej nie powinni oni mieć obaw przed wykonaniem na nich testów. Należy zatem – według mnie – zaangażować różne środowiska naukowe i społeczne, by do tego doprowadzić.”

 

Polskie runy i palenie słowiańskich ksiąg

Dostaje się zresztą nie tylko mnie, ale i W. Kossakowskiemu, który zwrócił uwagę na istnienie polskich run: „Zabrałem się ostatnio za czytanie wybitnej bzdury – chyba głupszej jeszcze niż wypociny Bieszka – czyli niejakiego Winicjusza Kossakowskiego, Polskie runy przemówiły. Jak ochłonę po lekturze tych debilizmów, coś skrobnę. Ale rzeczony Kossakowski przypomniał mi o jednym ze sztandarowych „argumentów” turbolechitów. Ma to być argument zarówno na istnienie rzekomego Imperium Lechickiego, jak i na istnienie równie rzekomego słowiańskiego pisma.”

Akurat nie zgadzam się z teorią tego badacza-amatora o powstaniu run jako odrysów narządów mowy i uważam, że kreowanie się tego człowieka na „odkrywcę polskich run” jest nieuprawnione, gdyż przed nim wielu autorów pisało o runach Wendów czyli Słowian, o czym dalej będzie mowa. Twierdzę, także, że w jego alfabecie runicznym jest wiele błędów (co szerzej uzasadniam w swoich książkach o idolach z Prillwitz i runach słowiańskich), przez co wychodzą mu bzdurne odczyty jak Radżawolit zamiast historycznie poświadczonego Radegast, czy Mżćda – odczytane przez niego z napisu runicznego imienia Prowe na jednym z idoli prilwickich i kamieniu mikorzyńskimst, który to teonim jest potwierdzony przez Helmolda w takiej formie w kilku miejscach (wbrew temu co twierdzi Estraicher zakładający, że zecerom „Kroniki Słowian” błędnie wyszło Prowe zamiast Prone).

Jednak P. Miłosz, abstrahując od typowego dla niego, chamskiego stylu oceny teorii tego pasjonata run, sam nie ma zielonego pojęcia o temacie jaki podejmuje, o czym napisem powyżej. Dlatego, nie mogąc się odnieść do spraw runicznych, szuka do czego się by tu można przyczepić i oczywiście znajduje, bo nie ma ludzi doskonałych. Ups, przepraszam, jedynie P. Miłosz wszystko wie i ma niezbite argumenty na każdy temat.

Seczytam przyczepił się więc do stwierdzeniu Kossakowskiego o tym, że Długosz pisał, iż Chrobry nakazał palenie słowiańskich ksiąg: „Oczywiście oszołomy nie podają żadnych danych pozwalających zweryfikować tę informację – czyli, w którym konkretnie miejscu u Długosza tego szukać (np. pod którym rokiem)…Od początku. Oszołomy, którym nawet do Długosza zajrzeć się nie chciało, nie mają zielonego pojęcia o wartości jego kroniki. Otóż wartość ta dla wieku XI i czasów wcześniejszych jest równa zero….Więc nawet gdyby Długosz napisał o paleniu ksiąg przez Chrobrego to i tak byłaby to informacja całkowicie bezwartościowa. Problem jednak jest jeszcze większy – przejrzałem Długosza opis panowania Chrobrego i nie znalazłem wzmianki, na którą powołują się oszołomy. Zapewne więc jest to turbowski wymysł – jeden sobie wymyślił i reszta baranów za nim powtarza, bo przecież do książki (przetłumaczonej na polski) nie sięgną, po co…Oczywiście, Długosz mógł o tym wspomnieć w dowolnym miejscu swojego dzieła, ale nie będę teraz tysięcy stron czytał – skoro turbowcy się na tę wzmiankę powołują, to ich obowiązkiem powinno być podanie źródła (np. pod którym rokiem Długosz to umieścił). Tym bardziej nie będę szukał, że – jak jeszcze raz podkreślę – taka wzmianka i tak byłaby bezwartościowa.”

Tu akurat P. Miłosz ma po części rację, gdyż Kossakowski się pomylił i zapisz „Prawdy ruskiej” podał, jako pochodzący z Długosza. O problemie palenia ksiąg słowiańskich pisał m.in. Jan Fularz na:

http://www.poselska.nazwa.pl/wieczorna2/ksiazki/o-paleniu-ksiag-poganskich-w-okresie-od-992-do-1025-r, gdzie podaje cytat z opracowania J. B. Rakowieckiego „Prawda Ruska” (1820) http://lachy.c0.pl/judeochrzescijanstwo/chrystianizacja_polski/) brzmiący:

„Do takowych podżegań, mogły jeszcze za życia Bolesława Chrobrego należyć pisma pogańskich Kapłanów, przymioty ich bogów i prawa religijne w sobie zawierające, albowiem X. Jabłonowski powiada, iż ten Monarcha wszystkie starożytne rękopisma popalić kazał, aby Polacy szabli raczej, a niżeli pióra pilnowali.”

Historię palenia słowiańskich ksiąg Fularza zebrał tutaj: http://www.poselska.nazwa.pl/wieczorna2/historia-nowozytna/historia-palenia-ksiag-w-polsce-xi-wiecznej

Komentując zapis z „Żywot Mojżesza Węgrzyna”, cyt,: „Bolesław ze swej strony (…) wzniecił prześladowanie wielkie na mnichów i wszystkich z kraju swego wypędził.”, P. Miłosz stara się tłumaczyćWzmianka ta może dotyczyć jedynie mnichów prawosławnych, którzy do Polski dostali się w trakcie wojen z Rusią. O księgach, jak widać, ani słowa.” To już wtedy przebywali w Polsce mnisi prawosławni, bo mi się zdaje, że przed 1054 r. takowych w ogóle nie było. Kiedyż to powstało prawosławie panie historyku? Ja wiem, że kształtowanie się prawosławia to długi proces, ale jednak oficjalnie przyjmuje się, że powstało ono w wyniku Wielkiej Schizmy, a Seczytam, jako wyznawca oficjalnej wersji historii, powinien to uszanować. Oczywiście może to być tylko taki skrót myślowy, ale czyż nie o takie skróty właśnie gościu ten się wielokrotnie czepia innych?

Gdy napisałem kiedyś na szybko w jednym z komentarzy w dyskusji o źródłach historycznych dawnych i współczesnych, że „Thietmar i Kadłubek pisali mniej więcej w tym samym czasie”, mając na myśli oczywiście porównanie tych średniowiecznych autorów do współczesnych historyków, którzy twierdzą, że wiedzą lepiej od nich, to nazwał mnie nieukiem, który nie wie, że tych autorów dzieli 200 lat. Wiem o tym, ale przecież chodzi, o to, żeby odwrócić uwagę od istoty w dyskusji, w której brakło Seczytam argumentów.

Dalej w dyskusji o paleniu słowiańskich ksiąg uznaje, że „Opowieść o piśmiennictwie słowiańskim” to z kolei źródło bardzo późne. Stwierdza: „Dawniej uważano, że jest w nim jakiś zdrowy rdzeń, dziś raczej odmawia mu się wartości dla poznania dziejów X wieku.” Czyli mamy kolejne źródło, które nie pasuje do wyznawanej teorii o naszych dziejach. Cytuje je jednak i poddaje treść ocenie: „Potem gdy mnogo lat minęło, przyszedł Wojciech do Moraw i do Czech i do Lachii, zniszczył wiarę prawdziwą i słowiańskie pismo odrzucił i zaprowadził pismo łacińskie i obrządek łaciński, obrazy wiary prawdziwej popalił, a biskupów i księży jednych pozabijał, a innych rozegnał. I poszedł do ziemi pruskiej chcąc i tych na swoją wiarę nawrócić i tam zabity był Wojciech, biskup łaciński.”

Jego komentarz jest pełen mało śmiesznych ironii, ale za to zawiera bardzo zabawne niedorzeczności, świadczące, że wola dowalenia innym bierze nazbyt często górę nad rzeczowością argumentacji: „Jak widać, mamy tu turbowską „prawdę” rodem z Radia Erewań: nie Chrobry, lecz św. Wojciech, nie zniszczył, lecz odrzucił i nie księgi pogańskie, lecz katolickie-słowiańskie (spisane w głagolicy – alfabecie wymyślonym przez świętych Cyryla i Metodego).”

Zatem prawdą według Seczytam jest to, że katolicki św. Wojciech niszczył „katolicko-słowiańskie księgi”. Odkąd to księgi spisane głagolicą uznawano za katolickie? Czy ktoś poza P. Miłoszem kiedykolwiek twierdził, że Cyryl i Metody nauczali katolicyzmu? Co na to inni znafcy? Czy to jest właśnie ten wysoki poziom merytoryczny bloga Seczytam, według panów A. Wójcika (Sigillum Authenticum) i R. Żuchowicza (piroman.org)?

 

Tomasz Kosiński

27.09.2019

 

[1] Arnkiel M.T., Cimbrische Heyden-Religion, T. 1, Hamburg 1691

[2] Klűver H. H., Beschreibung des Herzogthums Mecklenburg und dazu gehöriger Länder und Oerter: in sich haltend ein Verzeichnis nach dem Alphabet der Städte und merckwürdigen Oerter, 1728, wyd. II, 1757

[3] Masch Andreas Gottlieb, Die gottesdienstlichen Alterthümer die Obotriten aus dem Tempel zu Rhetra am Tollenzer See, Berlin 1771

[4] Hagenow Friedrich, Beschreibung der auf der Grossherzoglichen Bibliothek zu Neustrelitz befindlichen Runensteine… Loitz; Greifswald 1826

[5] Levezow K., Ueber die Echtcheit der sogenannten Obotritischen Runen-denkmaler zu Neustrelitz, Berlin 1835

[6] Szafarzyk, O Czarnobogu bamberskim, [w:] Czasopisie czeskiego muzeum, z. I, Praga 1838

[7] Kollar J., Die Götter von Rhetra oder mythologische Alterthümer der Slaven, besonders im westlichen und nördlichen Europa (rękopis)

[8] Lisch F., Jahrbücher des Vereins für mecklenburgische Geschichte und Alterthumskunde, 1836 i 1854

[9] Jagić I. V., Vapros o runach u Slavjan, Encyklopedia slavjanskoi filologii, 1911

[10] Grinievicz G. S., Prasljavianskaja pismiennost, t.1, Moskwa, 1993

[11] Platov A. V., Slavjanskije runy, Moskwa 2001

[12] Trehlebov Alieksiej Vasilievicz, Koszczuny finista jasnovo sokola Rossiji, 2004

[13] Gromow D. W., Byczkow A. A., Slavjanskaja runicznaja pismiennost – fakty i domysly, Moskwa 2005

[14] Ryš Krieslav, Runy vostočnych Slavjan, Niewograd 2005

[15] Potocki Jan, Voyage dans quelques parties de la Basse-Saxe pour la reserche des antiquites Slaves ou Vendes, Hamburg 1795

[16] Surowiecki Wawrzyniec, O charakterach pisma runicznego u dawnych Barbarzyńców Europejskich z domniemaniem o stanie ich oświecenia (1822), [w:] Rocznik Królewsko-Warszawskiego Tow. Przyjaciół Nauk, t. XV, Wrocław 1964

[17] Wolański Tadeusz, Odkrycie najdawniejszych pomników narodu polskiego, Z. 1, Poznań 1843

[18] Lelewel Joachim, Cześć Bałwochwalcza Sławian i Polski, Poznań 1857

[19] Cybulski Wojciech, Obecny stan nauki o runach słowiańskich, Poznań 1860, reprint Wyd. Armoryka 2010

[20] Małecki А., Co rozumieć o runach słowiańskich i o autentyczności napisów na Mikorzyńskich kamieniach, [w:] Roczniki Towarzystwa Przyjaciół Nauk Poznańskiego, T. 7, Poznań 1860

[21] Przezdziecki A., O kamieniach Mikorzyńskich, Kraków 1872

[22] Szulc Kazimierz, Autentyczność kamieni mikorzyńskich zbadana na miejscu, Roczniki Towarzystwa Przyjaciół Nauk Poznańskiego. T. IX, Poznań 1876

[23] Leciejewski Jan, Runy i runiczne pomniki słowiańskie, Lwów-Warszawa 1906

[24] Gruszka Feliks, Runy słowiańskie, [w:] czasopiśmie „Tylko Polska” nr 42 (467) 2009

[25] Kossakowski Winicjusz, Polskie runy przemówiły, Białystok 2011 (wydanie elektroniczne); wyd. Slovianskie Slovo 2013

[26] Klűver H. H., Beschreibung des Herzogthums Mecklenburg und dazu gehöriger Länder und Oerter: in sich haltend ein Verzeichnis nach dem Alphabet der Städte und merckwürdigen Oerter, 1728, wyd. II, 1757

[27] Arnkiel Troilus M., Cimbrische Heyden-Religion, T. 1, Hamburg 1691

[28] Klűver H. H., Beschreibung des Herzogthums Mecklenburg und dazu gehöriger Länder und Oerter: in sich haltend ein Verzeichnis nach dem Alphabet der Städte und merckwürdigen Oerter, 1728, wyd. II, 1757

[29] Westphal E. J., Monumenta inedita rerum Germanicarum praecipue Cimbrica rum  et Megapolensium.  Vier  Foliobände,  Leipzig  1739–1745

[30] Hempel August Friedrich Christian, Kurzbericht über die Prillwitzer Idole, [w:] Wöchentliche gelehrte Nachrichten zum Hamburg. unpartheyischen Correspondenten 26, 1768

[31] Genzmer Gottlob Burchard, Bericht über die Prillwitzer Idole: Nachtrag, [w:] Altonaischer Mercurius 1768

[32] Taddel Heinrich Friedrich, Ehrenrettung der … Alterthümer wider die in dem 21. 22. u. 23. Stücke der Strel. Nützl. Beiträge vom vorigen Jahre eingewandten Zweifel, [w:] Gemeinnützige Aufsätze 16/23, Rostock 1769

[33] Thunmann Johann, Untersuchungen ueber die alte Geschichte einiger nordisehen Völker, Berlin 1772

[34] Hagenow Friedrich, Beschreibung der auf der Grossherzoglichen Bibliothek zu Neustrelitz befindlichen Runensteine… Loitz; Greifswald 1826

[35] Grimm Wilhelm, Ueber slavische runensteine (O Słowiańskich kamieniach runicznych), [w:] Wiener Jahrbücher, tom 43 trz. 1-31, 1828

[36] Grimm Jacob, Kopitar ,,Glagolita Clozianusi”, [w:] „Göttingsche gelehrte Anzeigen“, tom I, 1836

[37] Bulgarin T., Russland in hist. stat. geogr. und liter. Beziehung, Riga und Leipzig 1839

[38] Giesebrecht Ludwig, Wendische Runen, [w:] Baltische Studien, T. 6,1, 1839

[39] Szepping D., Mity slovianskoga jazyczestwa, Moskwa 1849

[40] Ball I., „Wocheublatt für Meklemburg Strelitz” Nr. 41-44, 1850

[41] Kollár Ján, Über die Prillwitzer Götzenbilder. Vortrag von G. C. F. Lisch in Wien, Juni 1851, [w:] Rostocker Zeitung (178) i Mecklenburgische Zeitung (172), 1851; Kollár Ján, Die Prillwitzer Idole oder die Neu-Strelitzer Götzenbilder und die slavisch-indische Mythologie, Neustrelitz, ok. 1851; Kollar J., Die Götter von Rhetra oder mythologische Alterthümer der Slaven, besonders im westlichen und nördlichen Europa (rękopis), 1852

[42] Petruszewicz A., O mikorinskich nadhrobnych kamnjach s runyczesko-słowen- skymy nadpisjami, [w:] „Zbornik naukowy na rok 1866”, z. I i II

[43] Grinievicz G. S., Prasljavianskaja pismiennost, t.1, Moskwa, 1993

[44] Platov A. V., Slavjanskije runy, Moskwa 2001

[45] Trehlebov Alieksiej Vasilievicz, Koszczuny finista jasnovo sokola Rossiji, 2004

[46] Gromow D. W., Byczkow A. A., Slavjanskaja runicznaja pismiennost – fakty i domysly, Moskwa 2005

[47] Gromow D. W., Byczkow A. A., Slavjanskaja runicznaja pismiennost – fakty i domysly, Moskwa 2005

[48] Ryš Krieslav, Runy vostočnych Slavjan, Niewograd 2005

[49] Asov A., Slavjanskije runy i Bojan gimn, Moskwa 2000

[50] Czudinow W. A., Prawda o sokroviszczach Retry, 2006

[51] Sense Christian Friedrich, Einige bescheidene Zweifel gegen das neulich entdeckte und bekanntgemachte angebliche Pantheon der alten Redarier und Wenden in Mecklenburg, [w:] Nützliche Beyträge zu den strelitzischen Anzeigen, 1768

[52] Buchholz Samuel, Rhetra und dessen Götzen: Schreiben eines Märkers an einen Mecklenburger, über die zu Prilwitz gefundenen Wendischen Alterthümer, Bützow -Wismar 1773

[53] Rühs, „Neuen Teutschen Merkur“, 1805

[54] Dobrovsky Josef, ,,Słowianka“ II, 1815

[55] Levezow K., Ueber die Echtcheit der sogenannten Obotritischen Runen-denkmaler zu Neustrelitz, Berlin 1835

[56] Ledebur von L., Berlin. Zeit. vom 20 Oct. 1841 Nr. 245

[57] Masch Gottlieb Matthaeus Carl, Die Großherzogliche Alterthümer- und Münz-Sammlung in Neustrelitz: Leitfaden für den Besucher derselben, 1842

[58] Šafarik Pavel Josef, Slawische Alterthumer (Starożytności słowiańskie), Lipsk 1844 1837???

[59] Lisch Georg Christian Friedrich, Über die Prillwitzer Götzenbilder. Vortrag von G. C. F. Lisch in Wien, Juni 1851, [w:] Mecklenburgische Zeitung (154, 178) i Rostocker Zeitung (159, 184), 1851

[60] Boll Franz, Kritische Geschichte der sogenannten Prillwitzer Idole, [w:] Jahrbücher des Vereins für Mecklenburgische Geschichte und Altertumskunde, T. 19, 1854

[61] Hanusz J., Zur slavischen Runen-Frage, Praga 1855

[62] Kirkor A. H., „Na Dziś”, t. 3, 1872

[63] Jagić I. V., Vapros o runach u Slavjan, Encyklopedia slavjanskoi filologii, 1911

[64] Sklenař Karel, Slepé uličky archeologie, Praga 1977

[65] Voss Rolf, Die Schein-Heiligen von Prillwitz: Regionalmuseum Neubrandenburg zeigt spektakuläre Fälschungen aus dem 18. Jahrhundert, [w:] Das Museumsmagazin, 2005

[66] Potocki Jan, Voyage dans quelques parties de la Basse-Saxe pour la reserche des antiquites Slaves ou Vendes, Hamburg 1795

[67] Surowiecki Wawrzyniec, O charakterach pisma runicznego u dawnych Barbarzyńców Europejskich z domniemaniem o stanie ich oświecenia (1822), [w:] Rocznik Królewsko-Warszawskiego Tow. Przyjaciół Nauk, t. XV, Wrocław 1964

[68] Wolański Tadeusz, Listy o starożytnościach słowiańskich, Gniezno 1845; tenże, Odkrycie najdawniejszych pomników narodu polskiego, Z. 1, Poznań 1843

[69] Kucharski A., Najdawniejszy zabytek polszczyzny, [w:] „Biblioteka Warszawska” t. 2, Zeszyt CXII, 1850

[70] Łepkowski J., O czytaniu runów słowiańskich, [w:] „Biblioteka Warszawska”, T. 3 (ogólnego zbioru t. 43), 1851

[71] Lelewel Joachim, Cześć Bałwochwalcza Sławian i Polski, Poznań 1857

[72] Cybulski Wojciech, Obecny stan nauki o runach słowiańskich, Poznań 1860, reprint Wyd. Armoryka 2010

[73] Kraszewski I. J., Sztuka u Słowian, szczególnie w Polsce i Litwie przedchrześcijańskiej, Wilno 1860

[74] Szujski J., Dzieje Polski według ostatnich badań, vol. I, Lwów 1862

[75] Przeździecki A., O kamieniach Mikorzyńskich, Kraków 1872

[76] Szulc Kazimierz, Autentyczność kamieni mikorzyńskich zbadana na miejscu, Roczniki Towarzystwa Przyjaciół Nauk Poznańskiego. T. IX, Poznań 1876

[77] Piekosiński Franciszek, Kamienie mikorzyńskie, Kraków 1896

[78] Leciejewski Jan, Runy i runiczne pomniki słowiańskie, Lwów-Warszawa 1906

[79] Kostrzewski Józef, Dzieje polskich badań prehistorycznych, Poznań 1949

[80] Gruszka Feliks, Runy słowiańskie, [w:] czasopiśmie „Tylko Polska” nr 42 (467) 2009

[81] Kossakowski Winicjusz, Polskie runy przemówiły, Białystok 2011 (wydanie elektroniczne); wyd. Slovianskie Slovo 2013

[82] https://bialczynski.wordpress.com

[83] Kosiński T. Słowiańskie skarby. Tajemnice zabytków runicznych z Retry, Warszawa 2018; Kosiński T., Runy słowiańskie, Warszawa 2019

[84] Szczerba Adrianna, Z dziejów polskiej archeologii. Fałszywe zabytki runicznego pisma słowiańskiego, ANALECTA, R. XXIII, z. 1, Instytut Archeologii Uniwersytetu Łódzkiego, 2014

[85] Małecki А., Co rozumieć o runach słowiańskich i o autentyczności napisów na Mikorzyńskich kamieniach, [w:] Roczniki Towarzystwa Przyjaciół Nauk Poznańskiego, T. 7, Poznań 1860

[86] Estreicher K., Runy Sławiańskie, [w:] Józefa Ungra Kalendarz Ilustrowany na rok zwyczajny 1873, Warszawa 1872

[87] Zawiliński Roman, Kwestia run słowiańskich ze stanowiska lingwistycznego, Kraków 1883

[88] Brückner A., Recenzja z ‘Jan Leciejewski: Runy i runiczne pomniki słowiańskie’, [w:] Kwartalnik Historyczny 20, 1906

[89] Nosek Stefan, Czy istnieją pomniki runiczne słowiańskie? Bałwanki prilwickie – Kamienie mikorzyńskie, [w:] “Kuryer Literacko-Naukowy” nr 52, R. XI, dodatek do nru 356 „Ilustrowanego Kuryera Codziennego” z 24.XII.1934

[90] Abramowicz A., Wiek archeologii.  Problemy polskiej archeologii dziewiętnastowiecznej, Państwowe Wydawnictwo Naukowe, 1967

[91] Gąssowski J., Z dziejów polskiej archeologii, Warszawa 1970

[92] Swoboda W., Z najnowszych dziejów apokryfów dotyczących wczesnośredniowiecznej Słowiańszczyzny, [w:] „Homines et societas. Czasy Piastów i Jagiellonów”, red. T. Jasiński, T. Jurek, J. M. Piskorski, Poznań 1997

[93] Strzelczyk Jerzy, Mity, podania i wierzenia dawnych Słowian, Wydawnictwo Rebis, Poznań 2007

[94] Boroń P., Ku pradawnej Słowian wielkości. Fałszywe zabytki runicznego pisma słowiańskiego, [w:] Fałszerstwa i manipulacje w przeszłości i wobec przeszłości, red. J. Olko, Warszawa 2012

[95] Mętrak Maciej, Patrioci, hochsztaplerzy, neopoganie – długie życie słowiańskich fałszerstw archeologicznych, [w:] Mistyfikacja w kulturach, literaturach i językach krajów słowiańskich, red. Karolina Ćwiek-Rogalska, Ignacy Doliński, Koło Naukowe Slawistów UW, Warszawa 2013

[96] Waśko Anna, Slavic runes in the research of Polish scholars in the 19 th century, [w:] Studia Historyczne R. LVI, z. 3 (223), 2013

[97] Szczerba Adrianna, Z dziejów polskiej archeologii. Fałszywe zabytki runicznego pisma słowiańskiego, ANALECTA, R. XXIII, z. 1, Instytut Archeologii Uniwersytetu Łódzkiego, 2014

“Bogowie Słowian. Bóstwa, biesy i junacy” Tomasz J. Kosiński

Okładka "Bogowie Słowian"

Słowianie wierzyli, że bogowie sterują kosmosem i naturą, żywiołami takimi jak światło, woda, ogień, odpowiadają za rytm dobowy i zmieniające się pory roku. Autor szeroko opisuje poszczególnych bogów: jak ich przedstawiano w źródłach pisanych i w sztuce, jakie mieli cechy i atrybuty, jak wyglądał ich kult w różnych odłamach Słowiańszczyzny. Sporo miejsca poświęcono demonom i istotom mitycznym, takim jak wilkołaki, wampiry i strzygi.

Tomasz Kosiński, autor książek „Rodowód Słowian”, „Słowiańskie skarby”, “Runy słowiańskie”, wydaje w Bellonie kolejną publikację pt. „Bogowie Słowian. Bóstwa, biesy i junacy”. Przedstawia w niej panteon słowiańskich bogów, bóstw i bohaterów-herosów, zarówno z ziem polskich, jak i Pomorza, Połabia, Czech, Rusi i Bałkanów.

Tu możesz kupić książkę online: https://www.empik.com/bogowie-slowian-kosinski-tomasz-jozef,p1233415203,ksiazka-p

“Bogowie Słowian. Bóstwa, biesy i junacy” Tomasza J. Kosińskiego – premiera 28 listopada 2019

Autor: Tomasz Józef Kosiński

Kategorie: Książki / historia / historia Polski
Książki / nauki humanistyczne / religioznawstwo

Typ okładki: okładka miękka

Wydawca: Bellona

Wymiary: 145 x 205

EAN: 9788311158122

Ilość stron: 544

Data wydania: 2019-11-28

“Wielka Lechia” R. Żuchowicz – recenzja

Okładka książki "Wielka Lechia"

Książka Romana Żuchowicza „Wielka Lechia. Źródła i przyczyny popularności teorii pseudonaukowej okiem historyka” (2018), jak wskazuje podtytuł, miała być zapewne naukową odpowiedzią na wnioski niezależnych badaczy szukających prawdy o naszej przeszłości. Niestety autorowi wyszła nieco nazbyt rozbudowana i dość nudnawa recenzja pierwszej książki Janusza Bieszka[1] z kilkoma wstawionymi wywiadami autora z akademikami i blogerami, przeciwnikami teorii lechickiej oraz krótką i niezbyt udaną próbą analizy zjawiska turbosłowiaństwa.

Można się tego było spodziewać i dlatego wcześniej po nią nie sięgnąłem, gdyż mam do przeczytania wiele pozycji w związku z przygotowywaniem kolejnych moich książek o Słowianach. Jednak dowiedziałem się, że autor przywołuje także moją pracę, zatem nie mogłem nie sprawdzić cóż to on tam o mnie naskrobał.

Według Żuchowicza „Rodowód Słowian” napisał jakiś Pan Tadeusz, gdyż pisze w zestawie lechickich autorów Tadeusz Kosiński, gdy tymczasem sam punktuje Bieszka, że w jego książce wydrukowano w jednym miejscu F. Wolański zamiast T. Wolański. Sam Żuchowicz pisze o Adamie a nie Adolfie Kudlińskim, a w innym miejscu znów z Tadeusza Millera robi Tomasza, a z Tomasza Grzygowskiego Tadeusza. Może myśli, że te imiona to synonimy? Pisze Zaruga zamiast Zadruga, bo może nie rozumie tego słowa. Młody jest, nauczy się. Ale czemu wytyka takie sprawy innym, skoro sam nie może się takowych ustrzec. Czepialstwo, czy próba zapełnienia treścią kolejnych kart swojej książki o tym, co robią inni?

W tej rzekomo naukowej rozprawie od razu mamy informację, że brak przypisów spowodowany jest decyzją wydawnictwa. Jakoś tak krytykowana Bellona, która wydaje moje książki nie ma problemów z publikacją przypisów i nikt nie sugerował mi bym z nich zrezygnował, mimo, że moje publikacje nie są stricte naukowe, a mają głównie cel edukacyjno-popularyzatorski. A tu proszę młody naukowiec mający być głosem akademików, którzy są zbyt bierni wobec fali popularności idei lechickich, ulega presji wydawnictwa, które chce szybko wydać antylechicką książkę, by najpewniej zarobić na popularności idei Wielkiej Lechii i takim to właśnie tytułem przyciągnąć uwagę czytelników. Przypisy i wymogi naukowe nie są tu potrzebne, tylko hasła i sianie zamętu, by coś się działo w temacie. Ma się to sprzedać, nim moda przeminie. Sam Żuchowicz przyznaje zresztą w jednym z wywiadów, że napisał tę książkę dla pieniędzy, co jakoś mu nie przeszkadza wytykać tego samego lechickim autorom, którzy mają wydawać swoje prace głównie dla kasy. Nie jest to oczywiście prawdą, bo nikt nie wie czy jego książka się sprzeda czy nie, a tacy autorzy jak T. Miller, T. Markuszewski, czy F. Gruszka wydali akurat swe książki własnym sumptem lub dystrybuowali je za darmo w Sieci.

A autor, cóż, jak się nie ma własnego dorobku, to można przecież zbijać kapitał na dorobku innych. Tacy ludzie właśnie zostają krytykantami[2], demaskatorami i „misjonarzami prawdy”. Dawniej, gdy przedstawiono jakąś krytykę czyichś teorii, podawano przy tym własną, alternatywną argumentując ją i tym samym dając szansę innym do polemiki. Pan Żuchowicz jest młody i ma prawo o tym nie wiedzieć. Nie mając własnego dorobku ulega fali internetowego hejtu, gdzie można krytykować wszystko i wszystkich bez żadnej odpowiedzialności za słowa. Prowadzi bloga piroman.org i nie stroni od agresywnych komentarzy ad personam wobec swoich oponentów, czego sam też doświadczyłem.

Wracając do samej książki, od razu można zauważyć, że Żuchowicz w wykazie na końcu publikacji wymienia tylko 4 autorów książek lechickich: Bieszk, Szydłowski, Kosiński, Makuch. To te cztery osoby (3 spoza akademickiego systemu) tak namieszały ludziom w głowach, przy tysiącach naukowców pracujących od lat i mających dostęp do źródeł, dotacji uczelnianych, projektów międzynarodowych i całej akademickiej machiny? A czemuż to w tymże spisie nie znalazły się nazwiska Kadłubka, Długosza, Sarnickiego, Dębołęckiego, Chmielowskiego i innych kronikarzy oraz historyków piszących o Lechii? Gdzie Lelewel, Wolański, Dołega-Chodakowski, Białczyński, Kossakowski i wielu innych?

W tekście nasz krytyk naśmiewa się z naukowców takich jak Mariusz Kowalski (z UW, czyli jego macierzystej uczelni), czy Piotr Makuch, którzy podają treści niezgodne z oficjalną wersją historii. Przypominają się nam tu słowa Jurija z “Sauny” o Tarkowskim, że “nie nasz”. Jeden i drugi nie nasz? Zaraz będą kolejni i wszyscy będą nie nasi? Ci, co szukają i piszą prawdę, nie są nasi, a ci, co powielają stare dogmaty są nasi? A tak w ogóle to, co to znaczy nasi? Nasz, czyli czyj?

Dzięki takim odważnym i w pewnym sensie niezależnym naukowcom, jak P. Makuch czy M. Kowalski, dziś nie ma już pewności, że taka konserwatywna i prześmiewcza narracja, jaką prezentuje Żuchowicz i inni akademicy, przetrwa w nauce w kolejnych dziesięcioleciach.

Zarzuca zwolennikom Lechii agresję słowną, gdy tymczasem jego koledzy blogerzy, których w książce promuje jako źródło merytorycznej wiedzy na poziomie, stosują prostackie metody komentowania nazywając np. Bieszka “debilem historycznym”. Żuchowicz nie zauważa, że naukowcy też od lat między sobą zażarcie dyskutują stosując często różne chwyty poniżej pasa, w tym ad personam w dyskursie publicznym. Wielu z nich wykazuje się także zwykłym lenistwem i arogancją, jak Małecki czy Estreicher, którzy ograniczali się do pisania swoich krytycznych uwag nie ruszając się z domu, odrzucając zaproszenie K. Szulca do udziału w komisji do zbadania idoli prillwickich. Niepotrzebne im były badania, analizy, praca zespołowa. Oni z góry już wiedzieli, co mają napisać na dany temat. Ich oceny jednak pokutują do dziś jako święta prawda, a o takim K. Szulcu, jego raporcie z prac komisji w sprawie idoli prilwickich i kamieni mikorzyńskich oraz niezmiernie interesujących publikacjach, mało kto z obecnych krytyków słyszał.

Żuchowicz w jednym z wywiadów przeprasza, że nie zaprosił do rozmowy nikogo ze środowiska krakowskiego tylko samą “warszawkę”, ale tłumaczy, że nie miał budżetu wyjazdowego. Może jak zarobi na swej książce, to uda mu się odwiedzić kiedyś Kraków. DLatego biedni. polscy naukowcy siedzą w domu przed kompem i wypisuję bzdury, a bogaty Kosiński jeździ sobie po całym świecie i dociera jako pierwszy z Polaków do Szwerina 80 km od Szczecina, by porozmawiać z niemieckimi archeologami o odkryciu pod Tołężą, czy też poszukać prillwickich idoli, by wiedzieć o czym pisze. No ale to przecież nie ma nic wspólnego z nauką. Tu się czeka na granty i pilnuje metodologii.

Krytyk zdaje się nie dostrzegać, że w nauce istnieje mnóstwo wykluczających się koncepcji, zwłaszcza w historii, gdzie istnieje duże pole do konfabulacji i domniemań. Przykładowo, taki prof. P. Urbańczyk, jako archeolog pisze i wydaje książki historyczne, w których twierdzi, m.in., że nie było Polan, Wiślan ani Wolinian. Mieszko miał być uciekinierem z Moraw, a pierwszymi osadnikami na Islandii byli…Słowianie. Zatem on jest nasz czy nie nasz? Jakie ma podstawy źródłowe do snucia tego typu domysłów? Jak czytamy w jego książce, jednym z dowodów, że Mieszko uciekł z Moraw ma być wg prof. P. Urbańczyka fakt, że nadał on swojemu synowi imię Świętopełk, jak jeden z władców morawskich. To jest naukowe podejście, czy pseudonauka?

Żuchowicz, jako samozwańczy misjonarz prawdy, jakoś o takich naukowcach nie wspomina w swojej książce. A przecież teoria P. Urbańczyka o Słowianach na Islandii tak pięknie się wpisuje w ideę Wielkiej Lechii. Nieprawdaż?

Przywołuje za to słowa Artura Wójcika, aktywnego blogera Sigillium Authenticum, że Bieszk i Szydłowski są realizatorami rosyjskiej propagandy, choć sam w innym miejscu zauważa, że Bieszk odcina się on od wielu rosyjskich propagandowych teorii, zarzucając mu bardziej antygermanizm. Wójcik, jak widać pozazdrościł koledze i sam przygotował książkę, też opartą na krytyce dorobku innych badaczy. Sam widocznie nie ma czasu na własne badania, gdyż przesiaduje na internecie hejtując każdego turbosłowianina dla zasady. Mnie, tak jak od Żuchowicza i innych, także się nieraz od Wójcika dostało. Młodzi, chłopcy, bez dorobku, krew się gotuje, chcą zbawiać świat. Gdzie im tam do kpiarskiej postawy takiego mistrza jak prof. H. Samsonowicz, w którego ironiczne słowa na jednej z konferencji o dorobku Polaków uwierzył sam Bieszk.

Żuchowicz wytyka Bieszkowi i innym tzw. Lechitom, brak stosowania metodologii naukowej. Cóż, jak wiemy to poeta Jan Kochanowski przyjął kilka popularnych wśród naszych akademików założeń uznawanych za podstawy pracy naukowej historyka, a mianowicie, że trzeba się opierać o niezależne źródła, czyli zagraniczne. Dlatego niemieckie kroniki mają być lepsze od polskich. Ci Lechici nie stosują się do tej metodologii, bo uważają ją za błędną. Jeśli to mają być uniwersalne założenia dla naukowców, to Niemcy powinni się opierać na polskich kronikach a nie własnych, nieprawdaż? To samo Grecy, powinni wziąć pod uwagę zapiski z polskich kronik o listach Aleksandra do Arystotelesa. Już samo to jest zabawne, że historycy powołują się na poetę w zakresie metodologii ich nauki.

Miejscami autor, wychodzi przed szereg i stara się nawet wyciągać jakieś własne wnioski, poza krytyką i przywoływaniem wypowiedzi innych uczonych. Zastanawia się na przykład, czy Słowianie nie są hybrydą balto-germańsko-irańską. Ale jakoś nie zauważa, że komentatorów wyników badań archeogenetycznych piszących, iż Niemcy są mało jednorodną mieszanką genetyczną, na polecanych przez siebie logach internetowych, nazywa się nacjonalistami i porównuje się ich do faszystów strasząc wojną. Czyli jednym wolno, a innym nie. Jak to się nazywa? Obłuda, hipokryzja, czy jakoś tak. Trzeba sprawdzić w słowniku, bo o definicje słów, zaraz będzie oddzielna dyskusja zarzucająca lechickim autorom niski poziom merytoryczny. Wczoraj na jednej z fejsbukowych grup hejtujących Lechitów oberwało mi się, za brak przecinka w tekście, a kilkadziesiąt komentarzy na ten temat powinni przeczytać psycholodzy i socjolodzy.

Kolega Żuchowicz zarzuca innym brak kompetencji, a sam jako historyk komentuje tematy z zakresu archeologii, genetyki, językoznawstwa, religioznawstwa i innych dziedzin. Tylko on może znać się na wszystkim. Hmm. Dlaczego zatem ja, jako specjalista od nauk społecznych nie mogę odnosić się do historii i innych nauk? Czy historyk z zasady musi być lepszym specjalistą od etnogenetyki od antropologa kultury, socjologa, czy pasjonata posiadającego wykształcenie w innym zakresie?

Krytykując teorie o zasiedzeniu naszych przodków na ziemiach Odrowiśla, stara się argumentować, że za komuny władza ze względów ideologicznych nie szczędziła pieniędzy na badania potwierdzające teorię autochtoniczną. Nie wyjaśnia jednak, dlaczego niby dzisiaj władza miałaby nie wpływać w ten sam sposób na świat naukowy. Skoro jest mu znany tak duży wpływ polityki na naukę, czyż niezależne od akademickiego systemu badania nie mogą być bliżej prawdy, o którą tak rzekomo walczy.

Deprecjonując dorobek kulturowy Słowian w zakresie wierzeń, naśmiewa się z szanowanych skądinąd archeologów, którzy m.in. wzięli za pogańskie bożki kawałki drewna obgryzione przez bobry, o czym dowiedziano się dopiero od miejscowych chłopów. Nie zauważa, że tym samym obnaża właśnie zasady postępowania wielu uczonych, co właśnie wywołuje protest wielu pasjonatów historii, którzy biorą sprawy w swoje ręce. Jednym oczywiście wychodzi to lepiej, a innym gorzej, tak jak i w świecie akademickiej praktyki, ale większości z nich raczej nie można zarzucić celowego wprowadzania ludzi w błąd. Sądzę, że są tak samo przekonani do swoich teorii, jak ci wymienieni wyżej archeolodzy do tezy o bobrach.

Prof. H. Samsonowicz skomentował rewelacje jego kolegi prof. P. Urbańczyka, że to dobrze, gdy się zadaje pytania, bo dzięki temu nauka nie stoi w miejscu. Czemu Żuchowicz odbiera to prawo innym, a w wielu miejscach jego polemika przybiera wręcz styl samego Bieszka. Robi na przykład w podsumowaniu listę spraw, które niby obalił, choć do jego argumentacji można mieć mnóstwo wątpliwości. Autor jest tak przekonany o swojej racji, jak Bieszk o prawdziwości Kroniki Prokosza. Można też spytać o to, jakież to pytania zadaje w swej książce Żuchowicz i co ona wnosi do nauki. Może niech każdy czytelnik odpowie sobie sam.

Przykładem “naukowej” argumentacji wedle Żuchowicza w procesie obalania lechickich mitów, może być chociażby jego ocena Bieszkowej etymologii nazwy rzeki Lech w Austrii. Żuchowicz „obala” jego propozycję słowami: „mamy tylko pewne przypuszczenia, natomiast hipoteza lechicka jest akurat mało prawdopodobna”. Obalone, odfajkowane, nadaje się do książki.

Jako znany językoznawca i etymolog, w jednym z wyiadów, Żuchowicz wyśmiewa moje źródłosłowy z książki “Rodowód Słowian”, jak to że, Luksemburg może oznaczać… zamek Łucji Burhuć. Nie mieści mu się to w głowie, więc z założenia odrzuca takie wyjaśnienie atakując i kpiąc z jego autora. Nie podaje pełnego tłumaczenia takiej propozycji etymologicznej tylko wyrywa z całości dowolne słowa dla efektu ośmieszenia. Nie podaje więc, że budowniczy pierwszego zamku na terenie obecnego Luksemburga, Zygfryd I, wymyślił mu dość tajemnicze imię ‘Burg Lucilinburhuc’, którego nikt nie potrafi wyjaśnić.[3]

Moją książkę „Rodowód Słowian” skwitował jednym zdaniem „z teorią paleostronautów flirtuje także Tomasz Kosiński”. Jakoś zapomniał dodać, że to jedna z kilku omawianych przeze mnie w książce teorii powstania życia na ziemi, obok kreacjonizmu, czy ewolucjonizmu i wcale się za nią nie opowiadam. Ale tego przecież metodologia „krytyki naukowej Żuchowicza” nie przewiduje. Równie dobrze z taką manipulacyjną metodyką pracy, każdy mógłby teraz stwierdzić, że skoro Roman Żuchowicz pisze o cywilizacjach kosmicznych w odniesieniu do Wielkiej Lechii, to on też flirtuje z tą teorią.

Młody uczony wyjaśnia, że poświęca swój czas, by podważać teorie o istnieniu Kraka i Wandy czy Wielkiej Lechii w obawie przed ich popularyzacją oraz algorytmami portali społecznościowych, które zapewne zaserwują zwolennikom Bieszka strony antyszczepionkowców, a stąd już krok do śmierci niezaszczepionych dzieci. Ma zatem misję ratowania świata i życia niewinnych dzieci, które mogą umrzeć w konsekwencji teorii Bieszka o pochodzeniu Polaków od Lechitów. Niezależnych badaczy historii nazywa przy tym znachorami. Może pozostawię to bez komentarza i na tym poprzestanę, by nie zabrnąć za daleko.

 

Komentarz niejakiego Prawdomira do tego, co wygaduje R. Żuchowicz w wywiadach możecie przeczytać tutaj: https://prawdomir.com/2018/03/25/nadzwyczajna-kasta-historykow-kontratakuje/

 

Tomasz Kosiński

06.10.2019

 

[1] Bieszk Janusz, Słowiańscy królowie Lechii. Polska starożytna, Warszawa 2015

[2] Krytykanctwo to nie krytyka, jak wiemy.

[3] W książce „Rodowód Słowian” przedstawiłem takie wyjaśnienie nazwy Luksemburga, jako jedną z propozycji. Jak Pan Żuchowicz ma swoją lepszą, to czemu jej nie podał? „Nazwa Luksemburga pochodzi natomiast od zamku Luxemburg, zbudowanego przez Zygfryda I, który wymyślił mu dość tajemnicze imię ‘Burg Lucilinburhuc’. Według oficjalnej etymologii ‘Luxem’ ma być tłumaczeniem celtyckiego miana tegoż zamku Lucilin, co ma znaczyć po prostu ‘mały’, a drugi człon nazwy ‘burhuc’ należy rozumieć jako ‘burg’ – zamek. Czyli z tej konstrukcji wychodzi nam, że Burg Lucilinburhuc, to ‘Zamek Mały zamek’. Problem jednak w tym, że słowa ‘luxem’, nie ma ani w luksemburskim, ani w niemieckim języku. Jest co prawda słowo ‘lux’, ale oznacza ono co najwyżej ‘komfortowy’, bo mały po lux. to kleng, a po niem. klein. Jeżeli nawet przyjmiemy, że nazwa Luksemburg to zatem ‘komfortowy zamek’, to jednak pierwotne miano tego zamku Lucilinburhuc, nadal budzi wiele wątpliwości. Kojarzenie niby celtyckiego słowa ‘lucilin’ z ang. little jest naciągane. Bardziej wiarygodne wydawać się może tłumaczenie tej nazwy jako Zamek Lucilii (Łucji) Burhuć, w nawiązaniu do prawdopodobnej słowiańskiej ukochanej Zygfryda. Nazwisko Burhuc jest wciąż popularne w całej Europie, w Polsce występujące jako Perhuć, które wywodzi się od ‘per(uńska) huć’, czyli olbrzymie pożądanie. Zamek Zygfryda I mógł być zbudowany zatem dla ukochanej Łucji, którą bardzo miłował i pożądał.”

 

“Religie dawnych Słowian” D. A. Sikorskiego – recenzja T. J. Kosińskiego

Okładka książki "Religie Słowian"

Jedną z ostatnio wydanych prac jest książka historyka D. A. Sikorskiego „Religie dawnych Słowian”, w której autor nawiązuje do znanych krytyków tematu, jak A. Brückner, J. Strzelczyk, L. Moszyński czy H. Łowmiański, przyjmując dziwną i szkodliwą dla prawdy o słowiańskich wierzeniach zasadę, że „im więcej krytyki tym więcej nauki”.[1]

Wydana w 2018 roku praca jest pisana na zamówienie Wydawnictwa Poznańskiego[2], jak tłumaczy autor, ma mieć charakter popularno-naukowy i jest skierowana do zwykłego czytelnika, a nie tylko środowiska naukowego. Co więcej opatruje ją zabawnym podtytułem „Przewodnik dla zdezorientowanych”, jako odpowiedź na zamieszanie jakie powstało po ukazaniu się kilku książek tzw. turbolechickich. Autor odnoszący się krytycznie do tego środowiska i teorii, jak widać jednak, za namową wydawnictwa zareagował na zapotrzebowanie rynku i stara się wystąpić w roli dekonstruktora mitów, co mu zresztą słabo wychodzi.

Swoją pracę zaczyna słowami ”Wybitny slawista Aleksander Bruckner…”, co każe nam przypuszczać, o czym będzie dalej mowa. ”Dowiadujemy się” m.in., że „Bruckner krytykował pracę Niederlego za jego zbyt słaby krytycyzm…” Do grona wybitnych badaczy zalicza hiperktytyków H. Łowmiańskiego i L. Moszyńskiego, tym samym wskazując własne autorytety naukowe, nota bene sam jest doktorantem równie sceptycznego profesora J. Strzelczyka. Pracę Gieysztora nazywa „niewielką książeczką” i ubolewa, że większość uczonych odebrała jego dzieło pozytywnie i nikt nie pokusił się o krytyczną recenzję. Sam przyznaje przy tym, że „Niestety, świat nauki ciągle potrzebuje tego rodzaju etykiet jak średniowieczne armie sztandarów. Pozwalają one szybko identyfikować ‘swoich’ i ‘obcych’.”

Ze względu na zróżnicowanie językowe, rozległość obszaru i zmiany kulturowe na przestrzeni dziejów, Sikorski mówi o religiach Słowian w liczbie mnogiej, uznając, iż nie posiadali oni jednej, stałej religii właściwej dla wszystkich plemion.

Mnóstwo miejsca D. A. Sikorski poświęca na rozważania o teorii religii, ciężkawe analizy metodologii pracy uczonych, problemy interpretacji źródeł, ustalanie definicji i ocenę warsztatu pracy badawczej historyka, co wprowadza niewtajemniczonego w zaplecze pracy naukowej czytelnika w znudzenie. Po przeczytaniu pierwszych 100 stron mamy wrażenie, że nic nowego nie dowiedzieliśmy się na temat słowiańskich wierzeń, a książka ma charakter krytycznej rozprawy naukowej, a nie opracowania popularno-naukowego dla każdego, jakim miała być z założenia.

Jako pogromca mitów, bezbardonowo stwierdza „jeszcze niedawno sądziłem, że turboslawizm można ignorować,. Dziś zmieniłem zdanie, ponieważ zdobywa coraz większą rzeszę zwolenników, a nawet wkroczył w dyskurs akademicki.[3]”  

W ramach walki z mitami na temat słowiańskiej wiary, cytuje m.in. moją książkę o idolach prilwickich komentując ją iście w naukowy sposób „…w 1870 roku zostały ostatecznie uznane za fałszerstwo. Co do tego, z naukowego punktu widzenia, nie ma wątpliwości”. Zero argumentów, polemiki, informacji kto tak stwierdził i na jakiej podstawie. Zamiast tego mamy powtarzanie dogmatu, jak mantry, co bardziej przypomina zabieranie głosu na tematy wyznaniowe, a nie dyskusję czy polemikę naukową. Widzimy tutaj prawdziwy cel autora, jakim jest obrona dotychczasowych pozycji i teorii ustalonych przez świat nauki za bezdyskusyjne w obliczu prób odkrywania prawdy przez niezależnych badaczy i zadawania przez nich, niewygodnych dla akademików, pytań.

Autor, jako zasłużony historyk, kpi nie tylko z turboslawizmu, ale także ze swoich kolegów archeologów żartując, że jeśli archeolog nie wie co odkopał to zakłada, iż to jakieś miejsce kultowe.

Sikorski wątpi także w istnienie pogańskiego kultu na Łyścu, powołując się na argumenty. M. Derwicha.[4] Nie uznaje za pozostałości świątyń pogańskich elementy budynków w Gross Raden, Parchim, Wrocławiu i innych miejscach. Podważa też m.in. istnienie połabskiego boga Radegasta twierdząc, że Adam z Bremy utworzył jego nazwę od nazwy grodu, a bóstwem był wymieniony przez Thietmara Swarożyc (czyli znów górę biorą domysły i potrzeba krytyki, a nie zapisy źródłowe). Za L. Moszyńskim, przyjmuje absurdalną teorię, że kult Swaroga na Litwę zanieśli z Połabia w XIII wieku…misjonarze chrześcijańscy. A o zwolennikach panteonu Długosza pisze brutalnie, że jest ich „zdecydowana mniejszość, prawie na wymarciu”.

O zdolnościach spostrzegawczych, matematycznych i językowych naszego historyka niech świadczy tylko fakt, że w teonimach Perun, Prove/Proven, Poreuitus, Puruvit dostrzega tylko podobieństwo wyrażające się obecnością tej samej głoski p w nagłosie.

W swoich paranaukowych konfabulacjach przywołuje nawet Marsjan, którzy, przy próbach zrozumienia kultury Europejczyków wyłącznie na podstawie obserwacji, bez dostępu do tekstów mieliby, według niego,  problem z łączeniem monogamii z systemem wierzeń naszych przodków. Turbosłowianie kosmofantaści mogliby tu jedynie westchnąć w saunie „szkoda, że on nie nasz”.

 

Tomasz Kosiński

24.09.2019

 

[1] Sikorski D. A., Religie dawnych Słowian, Poznań 2018

[2] Co zabawne, w wykazie swoich prac na https://www.academia.edu, autor odżegnuje się od okładki własnej książki w stylu grafiki z gry „Wiedźmin”, twierdząc, że to sprawka wydawnictwa (uchodzącego za stricte naukowe).

[3] Ubolewa tu nad wydaną przez Piotra Makucha jego pracą doktorską „Od Ariów do Sarmatów. Nieznane 2500 lat historii Polaków” (Kraków 2013)

[4] Derwich, M., Wiarygodność przekazów pisemnych na temat kultu pogańskiego na Łyścu. Archeolog a źródła pisane’, [w:] Słowiańszczyzna w Europie, Wrocław 1996

Jarucha – Lechistan

Jarucha, znany muzyk i propagator lechizmu, nagrał teledysk z utworem Lechistan – Nieznane dzieje Polski. ODwołuje się w nicm do dumnych Lechitów, Lachów, przodków Polaków.

Nagranie zyskało na popularności i początkowo autor udostępniał je bezpłatnie na swoim kanale na YouTube. Jednak po pewnym czasie, ze względu na ograniczony budżet na swoją działalność, zdecydował się na zrobienie subskrybuowanego (płatnego) dostępu do tego i innych, wybranych swoich realizacji.

Trudno się dziwić, gdyż muzyk, artysta, wedun także musi z czegoś żyć. Dlatego zachęcam do wsparcia tego autora, by się nie demotywował i mógł nam jeszcze przygotować inne, inspirujące realizacje.

A więcej o nim zanjdziecie na stronie autorskiej: https://jaruha.weebly.com/nowo347ci

Film Lechistan jest niedostęny obecnie na YT, gdyż jest oznaczony jako prywatny. Dostęp do niego mają tylko subskrybenci, któzy wykupili akces.

 

JEŚLI NIE MOŻESZ WYŚWIETLIĆ KLIKNIJ W PONIŻSZY LINK:

https://www.youtube.com/watch?v=5KfpNyRr8q4

Kronika Prokosza

Kronika Prokosza

Ta kronika miała na zawsze zaginąć w pomroce dziejów. Janusz Bieszk, autor bestsellerów Bellony “Słowiańscy królowie Lechici. Polska starożytna” oraz “Chrześcijańscy królowie Lechii. Polska średniowieczna”, nazywa ją perłą wśród lechickich kronik. Jej twórca Prokosz (Prochorus, Procosius) miał być pierwszym arcybiskupem Krakowa, żyjącym w X wieku. Według kroniki Polacy mieli prehistoryczny rodowód: pierwsza nazwa Polski brzmiała “Sarmacja”, a jej władca nosił imię Sarmata i jako król panował w II połowie XVIII wieku p.n.e. Prokosz doprowadza opowieść do początków panowania Mieczysława (Mieszka) I – późniejsze fragmenty przepadły. Przez jej karty przewijają się kolejni władcy, a także cenne informacje o obyczajach, wierzeniach, życiu politycznym, społecznym i gospodarczym Sarmacji ‒ Lechii ‒ Polanii. Wstęp przygotowany przez Janusza Bieszka jest ciekawym wprowadzeniem do lektury.

 

 

Tytuł: Kronika słowiańsko-sarmacka

Autor: Prokosz

Autor wstępu: Janusz Bieszk

Oprawa: miękka

Ilość stron: 202

Format: 145×205 mm

Wydawnictwo: Bellona

ISBN: 9788311144132

Słowiańscy Królowie Lechii. Polska starożytna – J. Bieszk

Słowiańscy królowie Lechii

Tytuł: Słowiańscy Królowie Lechii. Polska starożytna

Autor: Janusz Bieszk

Oprawa: miękka

Ilość stron: 296

Format: 145×205 mm

Wydawnictwo: Bellona

ISBN: 9788311138759

Jest to pierwsza publikacja w polskiej historiografii na temat organizacji władzy i funkcjonowania Lechii, czyli starożytnej Polski, zwanej inaczej Imperium Lechitów, Scytią Europejską lub Sarmacją Europejską. Na podstawie ponad 50 kronik i materiałów źródłowych, polskich i zagranicznych, oraz 36 starych map cudzoziemskich autor opracował, po raz pierwszy, poczet słowiańskich królów lechickich w okresie od XVIII w. p.n.e. do X w. n.e. Dokonał także opisu terytorium Lechii, jej gospodarki, handlu, budownictwa miast, grodów, portów oraz żeglugi, transportu i bitych monet lechickich, a także głównych wojen i bitew, pominiętych dotąd. Powyższe odkrycia były ściśle związane z wynikami najnowszych badań genetycznych Ariów – Słowian, przeprowadzonych w laboratoriach polskich i zagranicznych w latach 2010-2013, według których my Polacy, Ariowie – Słowianie zamieszkujemy tutejsze ziemie od 10 700 lat. Potwierdziły to również ostatnie odkrycia polskich archeologów na terenie grodów, miast, osad obronnych i grobowców, wybudowanych przez naszych przodków, Ariów – Prasłowian, na terenie obecnej Polski.