Miałem nie kopać klęczącego przed ruskim kacapem Opolczyka, bo żal mi się go kiedyś zrobiło, jak nawet oczerniany przez niego Cz. Białczyński, wziął go w obronę w iście słowiańskim stylu (za co mu chwała) w konflikcie z kościołem katolickim po zadymach na Ślęży. Jednak na swoim rusofilskim blogu, tenże ewidentny manipulator, niejaki Andrzej Szubert (jakże polskie nazwisko!) występujący pod pseudonimem Opolczyk, umieścił parę wyzwisk pod moim adresem, do których wypada się odnieść, by nie dawać moralnego przyzwolenia na bezkarne szkalowanie czyjegoś imienia przez takich typków udających prawdziwych Polaków.
Miała to być jego riposta na mój artykuł, w którym porównałem go do podobnego słowianożercy Patlewicza,
https://wedukacja.pl/ubecka-czy-zydo-katolicka-wielka-lechia-czyli-patlewicz-kontra-opolczyk
Cała jego śmieszna i ignorancka argumentacja nie zasługuje nawet na polemikę, bo nie warto debatować z osobami niedouczonymi, mającymi jedynie polityczne motywacje, masę uprzedzeń i fobii. Jednak stosowane przez niego ataki osobiste, posądzenia, oczernianie innych i zaangażowanie w dyskusję z tym typkiem przez Cz. Białczyńskiego, czy ostatnio W. Wróżka, skłoniło mnie do napisania parę słów na temat jego pseudopatriotycznej działalności.
Otóż, już po wstępnej lekturze jego tekstów i komentarzy widać, że Opolczyk nie kryje swoich sympatii do Kremla, czym daje nam dowód, że jego „pogaństwo” ma moskiewskie korzenie. Jego prorosyjskie poglądy można wyraźnie zauważyć choćby w postach atakujących Cz. Białczyńskiego, który nie kryje swoich obaw wobec panslawistycznych zakusów Rosji. O ironio Patlewicz, Michalkiewicz i inni kato-narodowcy akurat nazywają idee turbosłowiańskie „ubeckimi rzygowinami”, o czym pisałem w swoich polemikach, m.in. tutaj: https://wedukacja.pl/ubeckie-rzygowiny-s-michalkiewicza-i-poganizacja-polski-wedlug-s-krajskiego Chyba jednak taki antylechita i rusofil Opolczyk bardziej pasuje do tego określenia, aniżeli zadeklarowany turbosłowianin i – w opinii Szuberta – rusofob Białczyński.
W 2013 roku Opolczyk pisał: „Osłabienie Rosji będzie dla Polski katastrofą. Jedynie w oparciu o nią i w sojuszu z nią możemy mieć szansę, możemy marzyć o wyrwaniu się z łapsk bilderbergowskiej bandyckiej unii jewropejskiej, zbrodniczego NATO i strategicznego sojuszu z Izraelem”. https://opolczykpl.wordpress.com/2013/12/11/wojna-o-ukraine-oraz-czeslaw-bialczynski-i-jego-nieslowianska-rusofobia/
Rok później nasz rusofil już nie tylko wysuwa oskarżenia o rusofobię, ale także insynuacje o żydowskim pochodzeniu Czesława w artykuliku pt. Kolejna antyrosyjska agitka Nadjordańczyka Białczyńskiego…gdzie nasz liżydupa Putina obwieścił „Wymyślne wyzwiska pod adresem władz Rosji są tylko wyrazem jego kompleksu niższości, bezsilności, wściekłości i nienawiści.”
W marcu 2019 znowuż nasz politruk pisze „Cz. Białczyński – chorobliwy rusofob, „Słowianin”, matacz”
Chyba wystarczy nam to, aby w pełnej krasie ukazać kolejnego agenta wpływa na usługach Kremla w Polsce. Szuberta zresztą nie trzeba nawet „demaskować”, bo sam to już dawno zrobił, a jego fani, grają w tę samą grę, co inni Jurije i Jewrjeje w naszym kraju. To, że Moskwa idzie ręka w rękę z Berlinem, widzimy nie pierwszy raz, a kto zna choć trochę historię wie, czym się to zawsze kończyło. Dlatego określenie działań Opolczyka i jego wrogość wobec Lechitów śmiało można nazwać turbogermańskim i ubeckim jazgotem. A Putinowi i Merkel w to graj.
To, że ma on krytyczny stosunek do teorii allochtonicznej, tak jak większość panslawistów, którym de facto pasowała wizja słowiańskiej kolebki na bagnach gdzieś nad Dnieprem, czyli ruskich terenach, niczego nie zmienia w jego turbogermańskiej narracji. Bo komuż to na rękę jest plucie na ludzi odkrywających prawdę o naszej przeszłości i lechickim dziedzictwie?
Szubert twierdzi, że jest poganinem, a nie rodzimowiercą, a tymczasem wciąż odwołuje się do opinii tychże wyznawców rodzimej wiary, w większości znanych z antylechickich poglądów ukształtowanych akurat na turbogermańskim gruncie kossinnizmu i jego wyznawców w rodzaju K. Moszyńskiego. Stwierdza zadziornie, że moje „wymysły ośmieszają Słowiańszczyznę”, dodając – jakby szukając jakiegoś potwierdzenia – że „Nie jest to tylko moje zdanie – wielu rodzimowierców widzi to podobnie”.
Ubolewa, że kato-narodowiec G. Braun, utożsamia turbolechitów (których Opolczyk nazywa świrami) z rodzimowiercami, i nie rozumie, nawet jako antychrześcijanin, że dla takich ludzi jak Braun właśnie, punktem podziału jest to, czy ktoś jest katolikiem czy nie, nic więcej. Tak samo dzieli ludzi nasz nawiedzony bloger, bo wszyscy, co nie lubią Rosji i jego poglądów są żydami, tylko on nie, o czym będzie jeszcze mowa dalej.
Szubert, jak sam deklaruje, jest wyznawcą prymitywnej, czyli właśnie turbogermańskiej wersji Słowiańszczyzny. Bez żenady pisze, że „Słowianie u schyłku wolnej Słowiańszczyzny byli ludem przedcywilizacyjnym, wiejskim, żyjącym w bliskim kontakcie z Naturą, w przeciwieństwie do cywilizacji opartej o ludność miejską, oderwaną od Natury i po prostu wynaturzoną.” Czyli siedzenie w ziemiankach i łażenie w konopnych workach, to idea prostej, pięknej, nie cywilizowanej Słowiańszczyzny, w jaką nasz poganin Opolczyk stara się wierzyć i ją gloryfikować. Udaje, że nie wie, komu zależało na stworzeniu takiej prostackiej wizji słowiaństwa i komu obecnie jest to wciąż na rękę.
Dalej nasz komentator zauważa, że mam sceptyczny stosunek do Kroniki Prokosza, ale jednak twierdzi, że „ślepo wierzę w Imperium Lechii”. Skoro mam krytyczny stosunek do wielu źródeł i kontrowersyjnych teorii zarówno Bieszka, jak i Szydłowskiego, to chyba nie jestem takim ślepcem, jak mi Szubert imputuje, wrzucając oczywiście wszystkich Lechitów do jednego worka. Zauważa też, że ujawniam motywy katolików zwalczających, czy ośmieszających wymysły o Imperium Lechii, choć sam przyznaje, iż w tym przypadku „fundamentaliści katoliccy mają akurat rację”. Dlatego nie rozumie, że porównywanie go z turbokatolem Patlewiczem, nie jest tak absurdalne, bo w tej kwestii grają właśnie do jednej bramki, zgodnie z podłą zasadą „wróg naszego wroga jest naszym przyjacielem”.
Co już zaczyna być zabawne, w swoich wyjaśnieniach o szkodliwej roli Kościoła wobec oświaty Słowian tenże Szubert przytacza cytat z Nestora: „Wybuchł w ziemi Lachów bunt, powstali chłopi i pozabijali swoich biskupów…”, nie zauważając, że ruski latopis pisał właśnie o Lachach, a nie Polakach, którzy to według Opolczyka zostali wymyśleni przez… Rosjan, a sami niczego nie zwojowali, bo pielili kapustę i słuchali śpiewu ptaków, dopóki nie przyszli źli misjonarze z mieczami i nie zrobili kuku grającym na lirach, pacyfistycznie nastawionym Słowianom.
Dalej Szubert udaje historyka i stara się polemizować na tematy, o których ma blade pojęcie. Przytakuje więc turbogermanom, że Chrobry żadnym Cesarzem nie był, a 12 letnią lukę między śmiercią Ottona III a koronowaniem na cesarza Henryka, wyjaśnia…brakiem czasu z powodu wojen toczonych z…Chrobrym. Ale o cóż to chrześcijański król Niemiec toczył te wojny z chrześcijańskim władcą Słowian, kolega Szubert już nie wyjaśnia. No cóż… Podobnej naiwności dawno nie spotkałem, nawet wśród niektórych „konopnych’ rodzimowierców.
Nałożenie korony na głowę Chrobrego w obecności biskupów polskich i niemieckich Opolczyk nazywa „pustym gestem Ottona”. Sugeruje, że „Otto na uczcie za dużo miodu pitnego wypił i po pijanemu, w typowym pijackim rozrzewnieniu „skumplował” się z Chrobrym, nakładając mu swoją koronę na głowę. Byłby to więc tylko przejaw pijackiego rozrzewnienia Ottona.” Jako „wybitnego” historyka spytajmy Pana Szuberta, z jakich to relacji historycznych ma to niby wynikać? Jakież to kroniki w podobny sposób lekceważą ten akt, bo chyba nie polskie? Opolczyk, jak widać jest zwolennikiem niemieckiej wersji historii naszego kraju, a nasi kronikarze to dla niego bajarze. To, że taki Adam z Bremy pisał o psiogłowych dzieciach Amazonek, to przy Kadłubku, pestka. Jaką narrację wam to przypomina? Bo chyba nie prosłowiańską i propolską?
Szubert ośmiesza się kompletnie, że powodem obrzucenia Chrobrego klątwą przez arcybiskupa gnieźnieńskiego – Gaudentego, o czym pisał w swej kronice Gall Anonim, była zapewne uprowadzona przez Chrobrego z Kijowa ruska księżniczka – Przedsława. Chyba większość ludzi, co liznęła choć trochę historii, wie, że gdyby za takie sprawy należała się klątwa arcybiskupia, to większość władców ówczesnej Europy powinna być nią obrzucona i nie miałby kto rządzić.
Opolczyk nie zauważa, że w Biblii użyto słowa „lehi” nie do jakiejś rzeczy, tj. „oślej szczęki”, jak to właśnie idiotycznie niektórzy matacze niewłaściwie tłumaczą, ale do bliżej niezlokalizowanej krainy geograficznej. Nie ma to być dowodem istnienia jakiegoś Imperium Lechickiego, ale zwykłą ciekawostką, pokazującą, że słowo „leh”, ma starożytne pochodzenie, znane jest w różnych kulturach, gdzie zazwyczaj oznaczało pana, boga, jak arab. Al-Lach, sanskr. lach – pan, lub coś od tegoż bóstwa pochodzącego, jak chleb hebr. lechem, celt. lech – boski kamień. Dla lingwistycznego ignoranta Szuberta to tylko przypadki.
Nie wiem na jakiej podstawie zarzuca mi wiarę w to, że „Samson miał oślą szczęką zabić tysiąc Filistynów, a jego siła kryła się w nieobciętych włosach”, skoro piszę tylko o fakcie istnienia słowa „lechi” w tejże księdze. Czy gdy sam Opolczyk pisze coś o Biblii to znaczy, że wierzy w to, co w niej napisano? Tu widać otumanienie umysłu naszego krytykanta, który nie potrafi odróżnić pisania o faktach, od poglądów czy wiary.
Podobnie należy ocenić bzdurny zarzut, że próbuję „przerzucić pomost i połączyć Słowiańszczyznę z judaizmem, polskość z żydowskością.” Być może Szydłowskiemu można by to jeszcze zarzucić, bo na każdym kroku odnosi się do Biblii, choć on w sumie twierdzi, że to żydzi zawłaszczyli lechicką historię, a Biblia to dzieje Lechitów, co jest oczywiście dyskusyjne. Coś mi to wygląda u Szuberta na usilną próbę „nie tykania Biblii”, a już widzenia tam słowiańskich wpływów, wygląda dla niego na profanację. Można się zastanowić tylko, czemu Opolczykowi tak to przeszkadza, choć, jak wiemy, biblijni autorzy wtłoczyli do tej księgi wierzenia i legendy różnych ludów, kultur i cywilizacji, co jest ewidentnym przykładem synkretyzmu religijnego, co widać nie tylko w Torze, ale i Nowym Testamencie. Ale o tym długo, by pisać. Dla Szuberta wygląda to jednak na świętokradztwo, dlatego Szydłowskiego z jego teorią „lechickiej Biblii” nazywa świrem.
Opolczyk pisze też, że „Kolejnym „dowodem” turbolechitów i imć p. Kosińskiego jest „jasnogórski poczet” książąt i królów Polski”. Używa tu typowego zabiegu socjotechnicznego, czyli stosuje wyraz „dowód” w cudzysłowiu, by od razu sugerować czytelnikowi, iż ma do czynienia z kłamstwem. Tak się składa, że to głównie turbogermanie trąbią, że łysogórski poczet, tablica na kolumnie Zygmunta, czy zapis „lehi” w Biblii to główne „dowody” na istnienie Wielkiej Lechii, co ma ośmieszyć całą teorię i pokazać, że nic więcej tego nie potwierdza. Łatwiej dyskutować czy Zygmunt III był 44 królem Polski czy Szwecji, aniżeli odnosić się do 50 kronik i setki map, w których jest o tejże Lechii mowa. To też czyni nasz turbogermański rusofil, udający „Słowianina”, poganin, najprawdopodobniej wyznawca, nie Świętowita, a co najwyżej… Marksa.
Turbolechici nie muszą też uzgadniać wspólnej, spójnej wersji, jak to Opolczyk sugeruje, bo prowadzą niezależne badania, często się spierając ze sobą, podobnie jak naukowcy. Uzgodnioną wersję zapewne przedstawiono Szubertowi i jemu podobnym, za pokwitowaniem, dlatego jej się tak uparcie trzymają. Przez to są tak odporni na argumenty drugiej strony, które obnażają zarówno ich motywy, jak i braki intelektualne.
Znów analizuje „wartość historyczną” jasnogórskiego pocztu zamiast po prostu przyznać, że polski kler, który sobie kiedyś taki obraz zamówił na Jasną Górę, nie miał problemu z uznawaniem do czasów zaborów, polskich władców przedchrześcijańskich. To po rozbiorach i krwawych powstaniach zdecydowano o napisaniu nam nowej, „lepszej” historii, w czym większy udział mieli akurat politycy i twórcy Kulturkampfu, niż sam Kościół, który, jak widać po niektórych jego przedstawicielach, np. ks. Piotrze Skardze, ks. Hugonie Kołłątaju, czy ks. W. Dębołeckim, wydawał się raczej podzielony w tej sprawie.
Opolczyk stara się ośmieszyć polskich kronikarzy twierdząc, że nie można im wierzyć, bo pisali bajki o smoku wawelskim. Kolejny raz myli poglądy autora z tematem, o jakim pisze. Jeśli historyk czy etnograf, jak K. Moszyński przytacza jakieś podania ludowe, to nie znaczy, że sam musi w nie wierzyć. Robi to dla celów informacyjnych, by pokazać wierzenia, obyczaje ludu, tak jak to zrobił Długosz opisując panteon słowiańskich bogów, w które przecież sam nie wierzył. Dlatego jego dzieło czekało 200 lat na polskie wydanie.
Swoją drogą ciekawe, w jakich to bogów nasz poganin Szubert wierzy skoro twierdzi, że Długosz pisał bzdury? Raczej nie w polskich zatem. Chyba, że nasz poganin wierzy w Marsa i Snickersa, a nie słowiańskich bogów, których istnienie turbogermańska propaganda podważa od lat, z takimi germanofilskimi piewcami jak A. Bruckner, L. Moszyński, H. Łowmiański, J. Strzelczyk, czy D. A. Sikorski.
W sprawie napisu na tablicy na kolumnie Zygmunta III Opolczyk kolejny raz wyraźnie przyznaje rację Patlewiczowi pisząc „Patlewicz powtarza faktycznie – tyle że nie są to „oklepane bzdury” – fakt, że napis na tablicy kolumny: „czterdziesty czwarty z szeregu królów„ odnosi się do Zygmunta Wazy jako króla Szwecji a nie Polski.” Czyli znów panowie grają w jednej drużynie, a tak go oburza moje porównywanie go do tego katolskiego publicysty. Opolczyk stara się argumentować sprawę opisu z kolumny, że „Wcześniej na tablicy jest wszak napisane o nim: „z tytułu dziedziczenia, następstwa i prawa – król Szwecji” . Jakoś zapomina, że jeszcze wcześniej jest tam też napisane, iż Zygmunt III jest królem Polski, od czego zaczyna się cały tekst i czego on de facto dotyczy. Dodatkowa informacja o jego królowaniu także w Szwecji ma tu znaczenie drugorzędne i wszelkie doszczegółowienia w dalszej części tekstu należy traktować, jako odnoszące się do jego królowania w naszym kraju, gdzie stoi jego kolumna z tą właśnie tablicą na niej umieszczoną.
Szubert podważa, że wielu polskich władców znanych z ówczesnych pocztów nie było de facto królami, ale sprawowali tylko władzę książęcą. Może przy okazji odpowie na pytanie, którzy to królowie szwedzcy z listy 44 do Zygmunta, byli de facto królami, czyli namaszczonymi przez arcybiskupa i koronowanymi za zgodą papieża i cesarza, jak to się obecnie przyjmuje? Jak wiemy, dawniej taka definicja funkcjonowała jedynie na terenie Cesarstwa i Papiestwa oraz terenach od nich zależnych. Pierwszy król z tejże listy Eryk Zwycięski, rządzący od 970 roku, czyli później niż Mieszko I, też nie był namaszczonym przez arcybiskupa królem, podobnie, jak jego szwagier z Polski, którego siostrę poślubił. Nie można też wykluczyć, że być może specjalnie ustalono wtedy, że skoro Zygmunt jest 44 królem Szwecji to mając na uwadze toczące się wówczas dyskusje w Polsce czy jest 44, 45, a może 46 z kolei władcą naszego kraju, przyjęto tę samą liczbę 44, co w Szwecji, dla podkreślenia jej magii, a tym samym boskości władcy. Jak pisał wieszcz: A imię jego 44… Prawdopodobnie była to sugestia samego Zygmunta, jezuity, który wszystkie egzemplarze dzieła wspominanego tu wcześniej Długosza kazał spalić na stosie. Przy okazji warto zwrócić uwagę, jak to nasz „polski” patriota wychwala porządek, jaki zrobili z pocztem swoich królów Szwedzi, porównując go do polskiego bałaganu w naszej historii. O czym to może świadczyć? Bo z pewnością nie o rzekomej, patriotycznej postawie naszego hejtera, antylechity. Jakoś mi tu dziwnie przychodzi na myśl Szajnocha i Skrok.
Według mnie, wykłócanie się o to czy Zygmunt był 44 czy 45 królem Polski odbiega od istoty tematu, a mianowicie tego, że w czasach tegoż Zygmunta nikt nie miał problemów z uznawaniem władców Polski sprzed Mieszka I za faktycznie istniejących, a nie legendarnych, jak się to teraz przyjmuje, bez względu na fakt, czy byli koronowani przez arcybiskupa czy nie. Kłócono się jedynie o to czy zaliczyć do pocztu takie postacie jak Bezprym czy Bolesław Zapomniany, a nie Lecha, Wandę czy Piasta. W moim rozumieniu zresztą bycie królem zgodnie z cesarską definicją było aktem poddaństwa, a status księcia (knezia), jakim był m.in. Mieszko nie oznaczało wcale, że był on mniej ważnym władcą niż jemu podobni w krajach sąsiednich, bez względu na to, czy się nazywali kaganami, chaganami, jarlami lub kingami i czy ich namaścił biskup czy też nie. A taki poganin Opolczyk powinien tylko przyznać tutaj rację, a nie przytaczać jakieś turbokato-germańskie definicje bycia królem.
Zauważmy, że pierwsza formalna koronacja w Skandynawii, według historyków, miała miejsce dopiero w XII wieku. Więc może Opolczyk najpierw zweryfikuje poczet królów szwedzkich i ustali, którym de facto królem tego kraju, zgodnie z jego definicją, był Zygmunt III.
Przykładów z jasnogórskim pocztem i napisem na kolumnie Zygmunta, nie można oczywiście traktować, jako dowodów na istnienie Wielkiej Lechii, ale potwierdzają one, że ani kręgi kościelne, ani arystokratyczne, do końca istnienia Rzeczpospolitej nie uznawały władców przed Mieszkowych za legendarnych, co stara się nam wmówić nasz turbogermański piewca Szubert, wpisując się tym samym pięknie w putinowską narrację.
Opolczykowi przydałby się nie tylko kurs logiki i patriotyzmu, ale też prostej matematyki, bo z uporem twierdzi, że „nigdy nie uzyskamy dla Zygmunta III Wazy liczebnika czterdziesty czwarty z szeregu polskich królów”. Jak ktoś nie chce, to nie uzyska, ale tak się akurat składa, że w czasach Zygmunta akurat przyjmowano, że polski poczet liczy 44 władców. Pisze o tym więcej w swoim komentarzu do mojego artykułu W. Wróżek tutaj:
Kolejnym potwierdzeniem turbogermańskiego umysłu naszego blogera jest stwierdzenie „No i przede wszystkim wśród turbolechitów nie ma historyków!” Czyli nasz demaskator wymyślonych przez Kościół faktów historycznych, jak to sam z dumą stwierdza, jest jednocześnie zwolennikiem akademickiej „prawdy” i jedynie słusznej wersji historii napisanej nam podczas zaborów w ramach procesu germanizacji, której to uczą w naszych szkołach i na uczelniach do dziś, a cały słowiański świat się przez to z nas śmieje.
Zgodnie z moskiewską szkołą, nasz pogański huru odchodzi od istoty rzeczy skupiając się na nieważnych szczegółach, jak to wcześniej wykazałem, jeśli chodzi o istotę sporu o jasnogórski poczet czy napis na kolumnie Zygmunta. To samo robi w tak błahych sprawach jak np. stwierdzeniu, że ja kłamię, bo on pisał o Szydłowskim czy Bieszku, jako o „świrach”, a nie o „szurach”, jak ja mu zarzucałem. Czyli potwierdzeniem jego wiarygodności ma być używanie innego wyzwiska niż mu wypomniano. Dobre.
Podobnie jak odcina się od określania go rodzimowiercą, choć się na tychże często powołuje, szukając potwierdzeń swojej pseudoargumentacji, tak samo stwierdza „Jestem więc nie „antyklerykałem” a zdecydowanym przeciwnikiem chrześcijaństwa jako takiego”. Nie bierze pod uwagę, że dla większości nie ma to żadnego znaczenia, a jego antyklerykalne, antykościelne czy antychrześcijańskie poglądy to jedna i ta sama fobia.
Chyba jednak nasz wystraszony komentator czuje, że niektórzy bardziej inteligentni ludzie mogą wątpić w to, co pisze, więc musi podkreślać, że kieruje się „wiedzą rozumem, rozsądkiem i faktami. I działa wyłącznie we własnym imieniu”, bo akurat nie za bardzo to wynika z jego tekstów. Brzmi to zresztą jak formułka napisana przez oficera prowadzącego. Sam od siebie w ramach syndromu kompensacji może co najwyżej wrzucać ciągłe wstawki w stylu „to ja pierwszy o tym pisałem”, „to ja obnażam kłamstwa”, „to ja walczę z ciemnotą”, „naszą prawdziwą, słowiańską tożsamość propaguję ja” itp. Biedny miś. Inni piszą książki, które są w bibliotekach na całym świecie, a on musi swoje kompleksiki i uprzedzenia leczyć wyzywaniem wszystkich dookoła od żydów. Ale jednocześnie sączy swój jad stwierdzając, że turbosłowiańskie idee są „chorobliwą mrzonką zakompleksionych „wielkolechitów”, lub fałszywą barykadą, mającą ogłupiać i dodatkowo skłócać i tak już skłóconych Polaków”. Ciekawe kto tu kogo skłóca, czy Opolczyk plujący na wszystko i wszystkich, nie szanujący żadnych autorytetów, uznający Polaków za debili, czy pasjonaci, którzy są dumni z naszej prawdziwej historii.
Jego pokrętna logika wspina się już na wyżyny przy próbie wyprowadzenia nazwy Lech z… legendy o Lechu, Czechu i Rusie. Zauważa, że Czecha i Rusa, znanych z kronik (choć są wersje tylko o Czechu i Lechu lub ewentualnie dodaje się Mecha a nie Rusa) nie ma w oficjalnych pocztach władców tych krajów, co ma być według niego dowodem, że legenda powstała, gdy te państwa już istniały. Logiczne, nieprawdaż? Dodanie do zestawu tych dwóch imion Lecha, tłumaczy tak „Wydaje się, że autor legendy, znający już Ruś i Czechy, wiedział też, że gdzieś nad Wartą powstaje kolejne państwo, które nazwy jednak nie znał. Nie wiedział jak nazywają je jego władcy i mieszkańcy. Ale słyszał być może coś o dziadku Mieszka, Lestku czy Leszku. I na chybił trafił do legendy obok Rusa i Czecha wsadził Lestka, skracając i lekko zniekształcając jego imię. I tak w legendzie obok Rusa i Czecha pojawił się Lech. Być może też w kręgu autora nazywano Polan bez pytania ich o zgodę po prostu Lachami. Wszak różne ludy i plemiona obdarzały inne ludy i plemiona wymyślonymi przez siebie nazwami. U Rusinów nazwa ta przyjęła się od razu i dlatego tak nazywali Piastów /Polan.” Jak widać pan oficer prowadzący zasugerował Opolczykowi też, że fajnie by było wmówić ludziom, że ta legenda powstała oczywiście…w Rosji, jak wiele innych ważnych rzeczy i w ogóle wszystko, co jest związane ze Słowianami, czyli de facto Rusami. Zabawnie stwierdza dalej, że „Jedynie w przypadku państwa Piastów/Polan legenda się nie „sprawdziła” – nie nazwali oni swojego państwa Lechią. Ale nie ma się czemu dziwić – nazwa Czech i Rusi nie pochodziła od imion Czech i Rus. To imiona te w legendzie pochodziły od nazwy tych państw.” Oczywiście nie zauważa, że co najmniej kulkunastu kronikarzy właśnie Lechią nazywa nasz kraj i Lechia znajduje się w tytule ich kronik, a w powszechnym mniemaniu słowo Lech było równoznaczne z określeniem Sarmata. Nie wyjaśnia przy tym też skąd według niego się wzięły nazwy Czech i Rusi, ale głupi o to przecież nie będzie pytał. Czyli próbuje tu robić z ludzi idiotów.
Na koniec, jak wszystkich swoich oponentów, również i mnie nazywa żydem i sugeruje, że to ma być moja misja pod przykrywką „Wielkolechity”. Kolejny raz trafia kulą w płot i okazuje swoją ignorancję w temacie poddając się swoim fobiom i uprzedzeniom. Wszyscy, co ciut więcej wiedzą, jakie są moje poglądy, czego, jak czego, ale filożydostwa to mi zarzucić nie mogą. Tak się składa, że wielokrotnie potępiałem publicznie zbrodniczą działalność Izraela wobec Palestyńczyków, za co byłem banowany na Fejsie, na którym ów Opolczyk oficjalnie nie funkcjonuje traktując ten portal społecznościowy, jako „żydowską platformę”, to może o tym nie wiedzieć. Śmiem jednak twierdzić, że nawet jakby czytał umieszczane tam moje posty o tematach polsko-żydowskich, albo przejrzał mój numer specjalny „Dedala”, czasopisma kulturalnego, którego przez kilka lat byłem redaktorem i wydawcą, na temat stosunków polsko-żydowskich, to i tak by nie zrozumiał, jakie mam poglądy, jako kielczanin z urodzenia, w tym „drażliwym”, jak to nazwał, temacie.
Jego zaślepienie nie pozwala mu patrzeć obiektywnie na to, co się dookoła dzieje i kto jest kim, Chyba, że robi to z premedytacją. Jego blogowi fani od razu podchwycili sugestię i zrobili ze mnie „żyda na żydy”, jak to ujęła niejaka Scytka: „To jest o wiele gorsze niż przypuszczałam. Ta Slavia Lechia jest żydowskim brukowcem i nie ma nic wspólnego ze słowiańską Polską. Kosiński to oszołom i pierwszy wróg Polski. To żyd nad żydy!! Nagina słowa, całe teksty, obcina tak, by pasowało żydom do udowodnienia , że Slavia.(??!!)..ziemia obiecana… no właśnie… Slavia , jak w tytule, to jest żydowska ziemia łącznie z Polin…” .
Cóż, wygląda niestety na to, że Opolczyk, zgodnie z komunistyczną szkołą, jako komunista wyzywa, innych od… komunistów, dla odwrócenia od siebie uwagi. Jego wroga działalność przeciwko pasjonatom, dumnej polskiej i słowiańskiej historii, każe nam przypuszczać, że jest on nie tylko panslawistą i rusofilem, ale zakamuflowanym żydem, nienawidzącym kościoła i wizji cywilizowanych Słowian oraz Lechitów, jako przodków Polaków. Jako żyd o jakże polskim nazwisku – Andrzej Szubert, wyzywa innych o tychże żydów, co robi większość tego typu agentów obcego wpływu w naszym kraju. Ta jego blogerska polskość, to tylko ściema i przykrywka. Dlatego nie ma co się nad nim więcej rozwodzić i dyskutować, bo to walka z biurem żydo-komunistycznej propagandy, a nie jakimś tam anonimowym figurantem, rzekomo z Opola, w którym nota bene mieszkałem i pracowałem kiedyś 2 lata i nawet mam tytuł mecenasa kultury tego miasta przyznany przez jego prezydenta i Estradę Opolską. Sporo tam poczciwych przesiedleńców ze Wschodu, ale i folksdojczów też nie brakuje. Kim jest zatem ów Opolczyk kreujący się na prawdziwego Polaka patriotę? Napewno zadymiarzem walczącym z Kościołem, rusofilem i antylechitą. Kim więcej, sami oceńcie.
Chciałem też zauważyć, że ja nie ukrywam się pod żadnym pseudonimem, moje zdjęcia, życie rodzinne i zawodowe można poznać z Fejsa, bo nie mam nic do okrycia i nie tłumaczę, że „żydy to wykorzystują”, bo się nie boję, ani Ruskich ani Żydów, ani Niemców. Jedyne czego się obawiam, to naiwności Polaków, którzy dają się wodzić za nos takim farbowanym lisom, jak Opolczyk. Jeśli są ludzie, którzy wolą wierzyć plującym na innych anonimom, to już ich problem. Pożytecznych idiotów nigdy i nigdzie nie brakuje.
Musimy się też liczyć z tym, że takie typki, jak Szubert, Michalkiewicz czy Patlewicz, będą jeszcze bardziej ujadać na Lechię i dumne dzieje Słowian, bo im się pali grunt pod nogami, a zainwestowane pieniądze przez żydo-komunę i kościelne ofiary na rusofilskich kato-konfederatów, idą jak widać na marne.
Tomasz J. Kosiński
18.01.2019