Dlaczego turbogermanin Paweł Miłosz myśli, że jest żabą?

Skan ze strony Seczytam z hejterką na moją osobę

Dlaczego Seczytam, czyli niejaki Paweł Miłosz, uważa, że jest żabą? Już wyjaśniam. Bo wydaje mu się, że kuma. Niestety pomyliło mu się kumanie z kumkaniem, więc kumka i kumka, jak to żabka, o sprawach, o których nie ma zielonego pojęcia.

Ja nie jestem żabą, bo nie kumkam, ale kumam, że tacy hejterzy, jak Paweł Miłosz, wysilają nieudolnie swoje ograniczone umysły, by wymyślić jakiś zabawny przytyk, mający ośmieszyć określoną osobę, licząc na przyciągnięcie uwagi mentalnie im podobnych ludzi, a wychodzi im często taka skucha jak tutaj.

Zgodnie z pokręconą logiką P. Miłosza wyszło, że ja nie jestem żabą, a on nią jest. I to jest zabawne, nieprawdaż? 🙂

W swoim kolejnym artykuliku https://seczytam.blogspot.com/2019/10/dlaczego-turbolechita-kosinski-nie-jest.html turbogermanin Seczytam, na co dzień fryzjer psów i miłośnik gier komputerowych, jak to obleśny ropuch, co lubi opluwać innych, chwali się, że nikt tego nie potrafi tak dobrze robić jak on. To fakt, daleko mi do jego umiejętności w tym zakresie i nie mam zamiaru na tym polu mu dorównywać, bo nie jestem żabą i na opluwaniu innych mi nie zależy, ale merytoryce. A tu co mamy u Pana Żabki?

W swojej kolejnej polemice na mój temat (tak „na mój temat”, bo więcej jest w jego tekstach o mnie samym, niż o tym co piszę), przywołuje zasadę Stefana Kisielewskiego „polemika z głupstwem nobilituje je bez potrzeby”, a więc skoro Seczytam podejmuje taką polemikę po raz enty to nie jest to dla niego głupstwo. Dla mnie też nie, więc sobie popolemizujmy dalej.

Najpierw ocena autora, czyli mnie:

„Problem ze zrozumieniem słowa pisanego. I na to niestety, nie ma rady – braki edukacyjne i intelektualne są chyba nie do wyeliminowania.” Mistrz intelektu się odezwał. Szkoda komentować.

„Zerowa znajomość warsztatu historyka, której nie udało się zastąpić zdrowym rozsądkiem – bo „zdrowy rozsądek Kosińskiego” to oksymoron.” Czyli skupiamy się na wyszukiwaniu ironicznych docinek i obelgach. Szkoda komentować.

„Manipulacje i pospolite kłamstwa.” Duży kaliber, niestety wyssany z palca, gdyż w swej polemice Seczytam nie podaje o jakież to manipulacje i kłamstwa ma chodzić, poza tym, że to nieprawda, iż – jak twierdzi – to on mnie  zablokował.

Pan „kumaty” przyznaje, że usuwa idiotyczne komentarze i jego blog nie słynie „ze swobodnych wypowiedzi”. Moje posty mają go obrażać, mimo, iż nie ma w nich bluzgów na jego poziomie, a rzeczowa polemika. Ale to jak widać nie jest mile widziane przez Pana Żabkę, więc usunął wszystko, co pisałem pod jego artykułami. Oczywiście wykasowywanie wszystkiego co się pisze, według Żaby, nie jest blokowaniem. Według mnie to jednak to samo. Dlatego fakt, że zostałem wykasowany na jego blogu nie jest kłamstwem, a sugestie, że mogę przecież pisać dalej anonimowo, pozostawię bez komentarza.

Na prowadzonej przeze mnie stronie nie ma możliwości komentowania, gdyż przychodzi pełno spamu i nie mam zamiaru ani czasu bawić się w codzienne jego usuwanie. Wolę ten czas poświęcić na pisanie kolejnych książek. Natomiast na lustrzanym fan page’u Slavia-Lechia na Fejsie, który ma lepszy filtr antyspamowy, każdy może komentować i za merytoryczną krytykę nikt nie wyleciał, a jedynie za wulgarne wyzwiska i bluzgi za jakimi akurat przepada Żaba i jego towarzysze z turbogermańskiego stawu.

Pan Żaba prowadzi swojego bloga utrzymując na nim jedynie pochlebne komentarze, ale to mi zarzuca hipokryzję. Super. Czyli prowadzenie stronki na zasadzie klubiku wzajemnej adoracji i kasowanie wszystkich, co piszą inaczej niż autor bloga sobie życzy jest według niego fair. Hipokryzją jest natomiast umieszczanie treści na stronach bez możliwości komentarza. To jest właśnie rozumienie definicji pewnych słów przez żaby.

O moich polemikach wypisuje bzdury: „To oczywiście obficie okraszone prymitywnymi bluzgami (Kosa, bluzgać też trzeba umieć, trochę finezji!).” Hmm, chociaż jeden przykład mojego prymitywnego bluzgania bym poprosił. Najczęściej stosuję parafrazy lub używam cytatów z Pana Ropucha. Jak widać Pan Żabka lubi obrażać innych, ale sam jest przewrażliwiony na swoim punkcie, wypisuje polemiki, których nie powinien “ale musi, bo się udusi”, usuwa nielubiane komentarze, stosuje głównie argumenty ad personam.

Tu link do mojej poprzedniej polemiki z tym hejterem: https://wedukacja.pl/pawel-m-i-jego-turbogermanski-hejt-na-temat-pismiennosci-slowian

Czasem Seczytam próbuje nawet udawać merytorycznego krytyka, choć w przypadku idoli prilwickich, wciąż opierając się na jednej (dosłownie) książce niejakiego Małeckiego (ewentualnie jej streszczenia przez Szczerbę lub Boronia), który maznął swoją krytykę, bo nie lubił K. Szulca, proponującego mu udział w komisji do zbadania autentyczności kamieni mikorzyńskich. Odmówił w niej udziału, bo wiedział z góry co chce napisać.

Twierdzi bezpodstawnie, że Sponholz się na idolach dorobił, co jest nieprawdą. Nikomu ich na początku nie oferował, a Hempel i Masch sami chcieli zakupić jego kolekcję od wdowy pastora, który je znalazł, trafiając do niej przez przypadek. Książę Meklemburgii kupił natomiast idole od Mascha, a nie Sponholza. Zresztą, jak wykazała analiza składu metali, udział srebra i wartość figurek była wyższa niż kwota odsprzedaży. Więc rzekomy fałszerz sprzedawał figurki poniżej kosztów produkcji? Aha, według Seczytam wdowa Sponholza miała to robić z megalomanii. To jest zatem główny dowód na fałszerstwo idoli prilwickich?

Drugim popularnym argumentem przeciwko autentyczności idoli ma być motywacja podniesienia prestiżu słowiańskiej kultury, udowodnienie, że Słowianie umieli pisać w czasach przedchrześcijańskich. Z tym, że, jak wcześniej pisałem, problem jest taki, iż idole prilwickie odkrył Niemiec, opisał je Niemiec i pokazywał na swym zamku niemiecki książę. Seczytam zamiast odnieść się do tego pustego argumentu, odwraca kota ogonem i skupia się na wyśmiewaniu antygermańskości Lechitów.

Z kilkudziesięciu podanych w mojej książce i polemice autorów, którzy pisali o słowiańskich runach i rekonstruowali ich alfabet, jak Lelewel, Surowiecki, Cybulski, Wolański i wielu innych, nasza Żabka manipuluje jak się patrzy wypisując, że tylko jakiś tam Gruszka (amator-regionalista z Kępna), Kossakowski i sam Kosiński oraz kilku oszołomów z Rosji o tym pisali. To pokazuje całą merytorykę P. Miłosza. Dla potwierdzenia jak ten hejter manipuluje faktami podaję na końcu tejże polemiki zatem jeszcze raz listę autorów piszących o runach słowiańskich. Każdy może sobie sam sprawdzić kto pisał o runach słowiańskich i ocenić prawdziwość rechotu Pana Żaby.

Stara się jeszcze punktować idole:

„1. Brak analogii – nie ma innych takich zabytków z terenów słowiańskich. Takie przedmioty zawsze są podejrzane co do autentyczności, bo niby dlaczego w danej kulturze tylko jeden jedyny raz miałoby się pojawić coś tak istotnego?” 

W mojej książce są podane analogie i inne artefakty, np. kamienie mikorzyńskie, które właśnie poprzez analogie do idoli zostały uznane za fałszywe, więc ta zasada jakoś nie działa, a właściwie służy jedynie do doraźnych polityczno-propagandowych celów.

„2. Zeznania współpracowników Sponholza – nie tylko zeznali, że Sponholz sam produkował (fałszował) owe figurki, ale jeszcze dokładnie opisali jak to robił i kto mu pomagał!”.

Jakoś J. Kollar w swoim raporcie komisji, stwierdził, że czeladnicy kłamali pod presją poprzedniej komisji i uznał ich krzywoprzysięzcami. P. Miłosz zresztą pomija fakt, iż w książce wyraźnie stwierdziłem, że istnieje możliwość istnienia podróbek w całej kolekcji, które syn pastora lub jego czeladnicy mogli produkować nieudolnie na własną rękę, próbując zarobić i dlatego należy oddzielić ziarno od plew. Nawet Lewezow twierdził, że nie wszystkie idole są fałszywe. Zatem kto tu manipuluje faktami? Co więcej, stawiam tezę, że nieudolne podróbki zostały celowo dołączone do kolekcji, by ją zdyskredytować. Ale P. Miłosz nie czytał przecież mojej książki, ani żadnej innej, poza paszkwilem Małeckiego.

„3. Sponholz był łapany na kłamstwach, np. twierdził, że idole były w ukryte w dwóch spiżowych kotłach, które potem przetopiono na dzwon w Neubrandenburgu – okazało się, że w tym czasie żaden dzwon nie był tam odlewany. Trzykrotnie sprzedając idole za każdym razem twierdził, że to całość zbioru – potem okazywało się, że nie całość, że jednak ma kolejne na sprzedaż niby pochodzące z tego samego znaleziska.”

To nie Sponholz twierdził, że idole zostały przetopione na dzwon tylko Małecki podawał taką plotkę bez pokrycia, co miało być dla niego kolejnym dowodem. Sponholz mieszkający w Prilwitz od lat, nie mógł ludziom stamtąd wciskać kitu o odlewie idoli na dzwon, bo każdy by o tym wiedział, To mącenie takich krytykantów jak Małecki, którzy nigdy w Prilwitz nie byli, nie mieli w rękach idoli, a swoje wypociny wypisywali siedząc w domciu w kapotkach. Dzisiaj tacy krytykanci jak Seczytam robią to samo. Pan Żabka wziął jedną książkę Małeckiego do ręki i krytykuje moją, której nie czytał. To ma być krytyka i poziom merytoryczny bloga Seczytam.

„4. Napisy na figurkach wskazują niby na ich pochodzenie ze świątyni słowiańskich Luciców w Retrze. A Prillwitz leży na dawnych terenach nie Luciców, lecz Obodrzyców, dodatkowo, Retra upadła w XII wieku, a gród w Prillwitz powstał w wieku XIII. Zatem na pewno Prillwitz to nie Retra!”

Seczytam oczywiście wie, gdzie leży Retra, choć od lat toczą się o to spory, a przeważa akurat pogląd, że właśnie zbudowano ją w okolicach jeziora Tollense. Nie bierze też pod uwagę, że uratowane z pożaru zbiory mógł ktoś wywieźć na jakąś odległość od Retry, obawiając się, że jej niszczyciele mogą ich szukać.

„5. Idole zostały podfałszowane tak, żeby wyglądało, że przeszły jakiś pożar (pewnie spalenie świątyni w Retrze). Tylko gdyby przeszły prawdziwy pożar, to by się stopiły, zwłaszcza te z ołowiu.”

Te, które się stopiły nie przetrwały, a te które się zachowały mają ślady nadpaleń, ale oczywiście Seczytam jest ekspertem i wie lepiej. Tyle tylko, że nikt z żadnej komisji nie podnosił ani nie przedstawił dowodów, że nadpalenia nie są stare, tylko nowe. To samo dotyczy samych przedmiotów. Ich wiarygodność oceniano na podstawie …jakości plastyki, przy czym dla jednych dowodem fałszerstwa miała być ich prymitywność, a dla innych akurat odwrotnie zbyt wysoki poziom kunsztu świadczący o ręce jakiegoś mistrza spoza Słowiańszczyzny. Zabawne, nie?

„6. Napisy na idolach nie tylko są bełkotliwe, ale też są mikstem słowiańsko-niemiecko-bałtyjsko-łacińskim. Niby dlaczego słowiański twórca miałby zapisywać słowiańskie nazwy po niemiecku? Albo dlaczego miałby zastępować słowiańskie słowa – pruskimi? Tak, dlaczego słowiański twórca miałby słowiańskiego boga nazwać po prusku i zapisać ortograficznie po niemiecku? Że przypomnę, mamy na idolach np. napis „Perkunas en Romau” – dlaczego tu jest pruski czy litewski Perkun, a nie słowiański Perun? I dlaczego ów Perkun pochodzi z miejscowości, której nazwa zapisana jest po niemiecku (nie Romowe, lecz Romau – miejscowość w pruskiej Nadrowii)?”

Tu Seczytam udaje lingwistę, zna niemiecki i pruski, no i oczywiście wendyjski. Jednoznacznie stwierdza, że Romau to niemiecki napis, choć nie ma pojęcia czy tak właśnie brzmi ta inskrypcja, ani też, na którym z idoli została wyryta. Powtarza tylko bzdury za Małeckim. Ale czego się spodziewać, skoro Małecki o tym nie raczył wspomnieć, a Seczytam w bibliografii runicznej dostrzega tylko „Gruszkę, Kossakowskiego i paru oszołomów z Rosji”.

Nie bierze też pod uwagę, że wśród idoli były dary od innych ludów, w tym Prusów i Duńczyków, o czym mamy zapisy historyczne. Taki Saxo Gramatyk pisał o Świętowicie na przykład, że „Sława jego potęgi była tak duża, że nawet król duński Swen wyruszając na wojnę dla zjednania sobie przychylności Świętowita słał dla niego dary”, co nota bene oburzało kronikarza, uznającego to za świętokradztwo i przyczynę śmierci Swena. Podobnie rzecz się miała z Radegastem, gdyż świątynia w Retrze, przed jej zburzeniem, była równie ważna jak ta w Arkonie, o ile nie ważniejsza.

„7. Na figurkach z Prillwitz (rzekomo z X-XII w.) powielony jest błąd pisarza Jana Łasickiego z XVI wieku, skopiowany później przez Christopha Hartknocha w pracy z 1684 r.”

Błąd ten powiela Małecki i Seczytam, a nie twórca napisu na idolu. Ani Małecki, ani Łasicki, ani Lelewel (zwolennik run słowiańskich i rekonstruktor alfabetu run wendyjskich), który o tym pisał (a Małecki nie wspomniał nawet, że to od niego to zapożyczył), nie wiedzieli jak w XII wieku mogło brzmieć to zaklęcie. Poza tym byłaby to sugestia, że „Sponholtz-fałszerz” czytał prace Łasickiego (co jest mało prawdopodobne), których ani Seczytam ani większość krytyków idoli nie zna.

„8. Figurki mają motywy, które u Słowian nie miały prawa wystąpić, np. bóstwo z głową lwa.”

No tutaj Seczytam robi z siebie jednak „mistrza” inteligencji, znafcę i histeryka od siedmiu boleści. Motywy lwa były akurat znane na całym świecie, w różnych kulturach, nawet tam gdzie nie występowały, także u Słowian. Podobnie było z gryfami (popularnymi choćby na Pomorzu), czy smokami (popularnymi w krakowskich legendach) i innymi stworami mniej lub bardziej prawdziwymi. Wielbłądów też u nas nie było, a Piastowie jakoś ofiarowywali je cesarzom. Ludy stepowe, jak Sarmaci, czy Scytowie też używali lwów w symbolice, choć na stepach lwów nie ma. Słowianie walczyli i handlowali z Rzymianami, Bizancjum, i innymi krainami, a Wandalowie opanowali północną Afrykę. Nawet historycy twierdzą, że wielu z nich po tym jak upadło ich państwo w Afryce, wróciło na swoje ojczyste ziemie i ulegli slawizacji. Ale Seczytam sugeruje, że  żyjący gdzieś na bagnach lub ziemiankach Słowianie nie mieli pojęcia o niczym i chce takie bzdety wciskać swoim czytelnikom. Może germanofile i rodzimowiercy się na to nabiorą, bo dla nich wiara jest ważniejsza od wiedzy, ale nie ludzie, którzy sami potrafią czytać źródła. Nieważne zresztą w tej dyskusji, czy motyw lwa przynieśli na słowiańskie ziemie Wandalowie, Swewowie, Goci czy Sarmaci, ale to, że o kontaktach Słowian ze światem mamy wiele historycznych przekazów, więc argument Seczytam o tym, że nie mogli użyć symbolu lwa, bo go nie znali, jest po prostu idiotyczny.

Wcześniej twierdził, za swoim durnym guru Małeckim, że idole są podrobione, bo jednego z nich oplata wąż, co musi być kopiowaniem wizerunku greckiego Laokoona. Czyli chce nam wmówić, że motyw węża występował tylko w Grecji, a motyw oplatania przez niego człowieka, znamy tylko z antycznego wizerunku greckiego kapłana. Nie ma tu miejsca na pokazywanie obrazków z różnych kultur, ale też zakładam, że ludzie którzy to czytają mają podstawową wiedzę historyczną i wiedzą dobrze, że to totalna bzdura. Żaba chyba jednak swoich czytelników też uważa, za żaby. W każdym bądź razie, to mają być te “naukowe” argumenty przeciwko autentyczności idoli prilwickich.

Można tylko zacytować naszego hejtera, że jego polemika to „bezmyślny pseudopsychologiczno-emocjonalny bełkot”.

Powtórnie Żabka się ośmiesza twierdząc z uporem, że Sponholtz, który miał sam zrobić idole i ryć na nich runy, po ukazaniu się książki Mascha na temat jego pracy, do dalszej produkcji korzystał z tejże książki. Ma to być według Seczytam dowodem fałszerstwa. Po co Sponholz miałby korzystać z książki, którą ktoś napisał właśnie o nim i jego pracach, czyli o tym, o czym on dobrze wiedział, tego P. Miłosz nie wyjaśnia. Obstaje przy tym, że Sponholtz zrobił idole i opisał je runami, a do kolejnej partii fałszywek potrzebował książki ze ściągawką z grafikami…wykonanych przez siebie wcześniej idoli. Logiczne, nie? Wygląda na to, że Ropuch ciągle rechocze to samo na jedną melodię, ale nadal nie kuma idiotyzmu w jaki zabrnął.

O koronacji Bolesława Chrobrego Seczytam pisze: „Jeśli cesarz nałożył władcy na głowę koronę, to i tak potrzebne było dopełnienie koronacji przez arcybiskupa”. Seczytam zapomniał chyba, że cesarzowi i Chrobremu w Gnieźnie w 1000 roku towarzyszył akurat niejeden biskup. Woli się skupić na wyzwiskach w stylu: „To jest misiek to czego wy – turboszury nie ogarniacie”.

Na moje pytanie: „Dlaczego w latach 1001-1014 nie było cesarza?” odpowiada argumentem, że Henryk nie miał czasu udać się do Rzymu po koronę cesarską, bo był zajęty wojowaniem z Bolesławem Chrobrym. Zaiste przekonująca argumentacja dla turboszurniętych germanofilów, żeby użyć żabkowego słownictwa. Henryk walczył z Chrobrym właśnie o koronę cesarską, a 13 lat to chyba wystarczająco długo, by się wybrać do Rzymu po coś najbardziej upragnionego (o ile naprawdę tam na niego czekało).

W komentarzach pod swym artykulikiem P. Miłosz i jego czytelnicy naśmiewają się, że kończyłem Technikum Leśne i studiowałem politologię, więc co ja tam mogę o tym wszystkim wiedzieć. Może niech Pan Żabka sam się pochwali, co studiował i co robi, bo z tego, co wiem to jest fryzjerem psów, który wciska swoim klientom takie właśnie dyrdymały jak w swojej polemice ze mną.

A tak swoją drogą to osobiście wolę psy od żab.

zdjecie profilowe seczytam

Zdjęcie: Awatar z profilu blogera Seczytam

Ja się nie wstydzę swojej twarzy, ani tego co robiłem i robię, co każdy może sobie sprawdzić. Natomiast Pan Żabka vel Psi Fryzjer występuje anonimowo używając zdjęcia profilowego na swym blogu (zamieszczonego powyżej) zrobionego zapewne w psim salonie, w którym pracuje. Mamy więc tu historię psa, który myśli, że jest żabą.

I na zakończenie obiecane powtórzenie z poprzedniej polemiki, bo Żabka nie zakumała:

O dyskusji na temat autentyczności idoli prilwickich, kamieni mikorzyńskich i kamieni Hagenowa można przeczytać więcej w moich książkach „Słowiańskie skarby. Tajemnice zabytków runicznych z Retry” (2018) i „Runy słowiańskie” (2019). Przedstawiam tam kontrargumenty wobec krytyki Małeckiego i Estreichera oraz innych wnioskując, że idole z kolekcji Mascha należy uznać za oryginalne, a wśród przedmiotów ze zbioru J. Potockiego mogą się znajdować podróbki sporządzone przez Sponholza lub jego uczniów dla zarobku lub celowego podstawienia ewidentnych fałszywek, aby zdeprecjonować całe znalezisko. Warto dodać, że oprócz figurek, kolekcja prilwicka obejmuje także szereg innych przedmiotów o charakterze sakralnym jak ofiarne noże, misy, fragmenty lasek kapłańskich, rzezaki, itp.. Wielu krytyków uznało je za oryginalne, a jedynie podważali autentyczność figurek z runami. Czyli ich motywem było nie zdeprecjonowanie samych archetypów, ale nie uznawanie istnienia run wendyjskich lub posługiwania się pismem runicznym przez Wendów (Słowian).

Jak do tej pory tematem run słowiańskich zajmowali się m.in. następujący autorzy zagraniczni: Arnkiel (1691)[1], Klűver (1728, 1757)[2], Westphal, Masch (1771)[3], Hagenow (1826)[4], Levezow (1835)[5], Szafarzyk (1838)[6], Kollar[7], Lisch (1854)[8], Jagić  (1911)[9] i niedawno Grinievicz (1993)[10], Platov (2001)[11], Trehlebow (2004)[12], Gromow i Byczkow (2005)[13], Ryš (2005)[14] oraz polscy, jak Potocki (1795)[15], Surowiecki (1822)[16], Wolański (1843)[17], Lelewel (1857)[18], Cybulski (1860)[19], Małecki (1860)[20], Przezdziecki (1872)[21], Szulc (1876)[22], Leciejewski (1906)[23], a także w ostatnich latach Gruszka (2009)[24] i Kossakowski (2011)[25].

Alfabet runiczny Słowian próbowali rekonstruować m.in. Arnkiel, Klűver, Jagić, Ryš, Byczkow, a także Lelewel, Cybulski, Wolański, Surowiecki, Leciejewski i ostatnio Gruszka oraz Kossakowski.

Do najważniejszych prac zagranicznych autorów piszących o runach Wendów (Słowian) należą publikacje:

  • Arnkiel M.T., Cimbrische Heyden-Religion, T. 1, Hamburg 1691
  • Klűver H. H., Beschreibung des Herzogthums Mecklenburg und dazu gehöriger Länder und Oerter: in sich haltend ein Verzeichnis nach dem Alphabet der Städte und merckwürdigen Oerter, wyd. I – 1728, wyd. II – 1757
  • Masch A. G., Woge D., Die gottesdienstlichen Alterthümer die Obotriten aus dem Tempel zu Rhetra am Tollenzer See, Berlin 1771
  • Kollar J., Die Götter von Rhetra oder mythologische Alterthümer der Slaven, besonders im westlichen und nördlichen Europa (rękopis)
  • Jagić I. V., Vapros o runach u Slavjan, Encyklopedia slavjanskoi filologii, 1911
  • Grinievicz G. S., Prasljavianskaja pismiennost, t.1, Moskwa, 1993
  • Platov A. V., Slavjanskije runy, Moskwa 2001
  • Trehlebov A. V., Koszczuny finista jasnovo sokola Rossiji, 2004
  • Gromov D. W., Byczkov A. A., Slavjanskaja runicznaja pismiennost – fakty i domysly, Moskwa 2005
  • Ryš K., Runy vostočnych Slavjan, Niewograd 2005.

Polscy autorzy, poza artykułami i wykładami, wydali tylko kilka publikacji o bezpośrednio lub pośrednio związanych z tematyką run słowiańskich, do których należą:

  • Potocki Jan, Voyage dans quelques parties de la Basse-Saxe pour la reserche des antiquites Slaves ou Vendes, Hamburg 1795
  • Surowiecki Wawrzyniec, O charakterach pisma runicznego u dawnych Barbarzyńców Europejskich z domniemaniem o stanie ich oświecenia (1822), [w:] Rocznik Królewsko-Warszawskiego Tow. Przyjaciół Nauk, t. XV, Wrocław 1964
  • Wolański Tadeusz, Odkrycie najdawniejszych pomników narodu polskiego, Z. 1, Poznań 1843
  • Cybulski Wojciech, Obecny stan nauki o runach słowiańskich, Poznań 1860, reprint Wyd. Armoryka 2010
  • Leciejewski Jan, Runy i runiczne pomniki słowiańskie, Lwów-Warszawa 1906
  • Gruszka Feliks, Runy słowiańskie, 2009 (rękopis)
  • Kossakowski Winicjusz, Polskie runy przemówiły, Białystok 2011 (wydanie elektroniczne); wyd. Slovianskie Slovo 2013 (wydanie drukowane).

Podsumowując, z zagranicznych autorów potwierdzających istnienie run słowiańskich i/lub występujących w obronie ‘prilwickich pomników’ możemy wymienić m.in. takie nazwiska, jak: C. Shurtsfleysh (1670)[26], T. M. Arnkiel (1691)[27], H. H. Klűver (1728, 1757)[28], E. J. Westphal (1739)[29], Pistorius (1768), A. F. Ch. Hempel (1768)[30], G. B. Genzmer (1768)[31], H. F. Tadell (1769)[32], A. G. Masch (1771, 1774), J. Thunmann (1772)[33], F. Hagenow (1826)[34], W. Grimm (1828)[35], J. Grimm (1836)[36], T. Bulgarin (1839)[37], L. Giesebrecht (1839)[38], Fin Magnussen (1842), D. Szepping (1849)[39], I. Ball (1850)[40], J. Kollar (1851-52)[41], A. Petruszewicz (1866)[42], G. S. Grinievicz (1993)[43], A. V. Platov (2001)[44], A. V. Trehlebow (2004)[45], D. W. Gromow (2005)[46], A. A. Byczkow (2005)[47], K. Ryš (2005)[48], A. Asov (2000)[49], W. A. Czudinow (2006)[50].

Krytycznie lub sceptycznie do tego tematu odnosili się natomiast: Ch. F. Sense (1768)[51], S. Buchholz (1773)[52], Rűhs (1805)[53], J. Dobrovsky (1815)[54], K. Levezow (1835)[55], L. von Ledebur (1841)[56], G. M. C. Masch (1842)[57], P. J. Šafarik (1844)[58], G. C. F. Lisch (1851)[59], F. Boll (1854)[60], J. Hanusz (1855)[61], A. H. Kirkor (1872)[62], V. Jagić (1911)[63], Schloeser, Hilferding, K. Sklenař (1977)[64], R. Voss (2005)[65].

Do grona polskich autorów przekonanych o autentyczności przynajmniej części retrańskich artefaktów i/lub istnieniu run słowiańskich należeli m.in. J. Potocki (1795)[66], W. Surowiecki (1822)[67], T. Wolański (1843, 1845)[68], A. Kucharski (1850)[69], J. Łepkowski (1851)[70], J. Lelewel (1857)[71], W. Cybulski (1860)[72], I. J. Kraszewski (1860)[73], J. Szujski (1862)[74], A. Przezdziecki (1872)[75], K. Szulc (1876)[76], F. Piekosiński (1896)[77], Leciejewski (1906)[78], J. Kostrzewski (1949)[79], F. Gruszka (2009)[80], W. Kossakowski (2011)[81], Cz. Białczyński (2011)[82], T. Kosiński (2018, 2019)[83].

Swoje wątpliwości i krytykę w tej kwestii wyrażali natomiast: F. Bentkowski (1829)[84], A. Małecki (1860)[85], K. Estreicher (1872)[86], R. Zawiliński (1883)[87], A. Brűckner (1906)[88], Z. Gloger, S. Nosek (1934)[89], A. Abramowicz (1967)[90], J. Gąsowski (1970)[91], W. Swoboda (1997)[92], J. Strzelczyk (2007)[93], P. Boroń (2012)[94], M. Mętrak (2013)[95], A. Waśko (2013)[96], A. Szczerba (2014) [97].

Jak pisałem w swojej książce: „Generalnie, w celu ostatecznego wyjaśnienia sprawy należałoby zamiast snuć domysły i rzucać oskarżenia, po prostu powołać międzynarodowy zespół naukowców, którzy nowoczesnymi metodami poddaliby badaniom laboratoryjnym wszystkie przedmioty oraz ustalili ich czas powstania, a także inne szczegóły związane z ich wyrobem i pochodzeniem. Jeżeli ich obecni właściciele, czyli niemieccy muzealnicy, są tak bardzo przekonani o ich nieautentyczności, to tym bardziej nie powinni oni mieć obaw przed wykonaniem na nich testów. Należy zatem – według mnie – zaangażować różne środowiska naukowe i społeczne, by do tego doprowadzić.”

 

[1] Arnkiel M.T., Cimbrische Heyden-Religion, T. 1, Hamburg 1691

[2] Klűver H. H., Beschreibung des Herzogthums Mecklenburg und dazu gehöriger Länder und Oerter: in sich haltend ein Verzeichnis nach dem Alphabet der Städte und merckwürdigen Oerter, 1728, wyd. II, 1757

[3] Masch Andreas Gottlieb, Die gottesdienstlichen Alterthümer die Obotriten aus dem Tempel zu Rhetra am Tollenzer See, Berlin 1771

[4] Hagenow Friedrich, Beschreibung der auf der Grossherzoglichen Bibliothek zu Neustrelitz befindlichen Runensteine… Loitz; Greifswald 1826

[5] Levezow K., Ueber die Echtcheit der sogenannten Obotritischen Runen-denkmaler zu Neustrelitz, Berlin 1835

[6] Szafarzyk, O Czarnobogu bamberskim, [w:] Czasopisie czeskiego muzeum, z. I, Praga 1838

[7] Kollar J., Die Götter von Rhetra oder mythologische Alterthümer der Slaven, besonders im westlichen und nördlichen Europa (rękopis)

[8] Lisch F., Jahrbücher des Vereins für mecklenburgische Geschichte und Alterthumskunde, 1836 i 1854

[9] Jagić I. V., Vapros o runach u Slavjan, Encyklopedia slavjanskoi filologii, 1911

[10] Grinievicz G. S., Prasljavianskaja pismiennost, t.1, Moskwa, 1993

[11] Platov A. V., Slavjanskije runy, Moskwa 2001

[12] Trehlebov Alieksiej Vasilievicz, Koszczuny finista jasnovo sokola Rossiji, 2004

[13] Gromow D. W., Byczkow A. A., Slavjanskaja runicznaja pismiennost – fakty i domysly, Moskwa 2005

[14] Ryš Krieslav, Runy vostočnych Slavjan, Niewograd 2005

[15] Potocki Jan, Voyage dans quelques parties de la Basse-Saxe pour la reserche des antiquites Slaves ou Vendes, Hamburg 1795

[16] Surowiecki Wawrzyniec, O charakterach pisma runicznego u dawnych Barbarzyńców Europejskich z domniemaniem o stanie ich oświecenia (1822), [w:] Rocznik Królewsko-Warszawskiego Tow. Przyjaciół Nauk, t. XV, Wrocław 1964

[17] Wolański Tadeusz, Odkrycie najdawniejszych pomników narodu polskiego, Z. 1, Poznań 1843

[18] Lelewel Joachim, Cześć Bałwochwalcza Sławian i Polski, Poznań 1857

[19] Cybulski Wojciech, Obecny stan nauki o runach słowiańskich, Poznań 1860, reprint Wyd. Armoryka 2010

[20]

Dlaczego turbogermanin Paweł Miłosz uważa, że jest żabą (2)

Kumak

Bo znów naszemu fryzjerowi z Seczytam wydaje się, że kuma, choć tak naprawdę tylko kumka (czyli pokrzykuje i szkaluje). Po jego ostatniej ripoście musiałem zmienić w tytule czasownik “myśli” na “uważa”, chyba wiadomo dlaczego.

Jak sam napisał blokuje wszelkie komentarze na swoim pokręconym blogu, który zamienił w kółko wzajemnej adoracji. Kto nie bije brawa i nie przytakuje ten wylatuje. Dlatego zamiast pod jego kolejnym paszkwilem na mój temat muszę pisać tutaj.

Według Miłosza “rzygam inwektywami”. I kto to mówi? Sami sprawdźcie jakim językiem ten bloger chce nas uczyć historii: http://seczytam.blogspot.com/2019/10/dlaczego-turbolechita-kosinski-nie-jest_25.html?m=1

A tu link do mojej polemiki z tym ordynarnym atakiem na moją osobę: https://wedukacja.pl/dlaczego-seczytam-mysli-ze-jest-zaba-id96

Seczytam podaje przykład jakiegoś hejtera żalącego się, że ja wszystkich traktuję jak hejterów. Biedny miś. Chciałby sobie ulżyć rzucając wyzwiskami, licząc, że uprzykrzy komuś dzień czy życie, bo mu gul śmiga, gdy widzi jak leżę sobie na hamaczku z drinkiem pod palemką, a tu masz babo placek – riposta lub ban za wulgaryzmy.

Oczywiście święty Seczytam za hejtera się nie uważa. Miłosz tłumaczy, że musi kontynuować “bigosowanie” mojej osoby, bo “sam się tego domagam jak dziecko niepełnosprawne intelektualnie”. Istna poezja hejterki.

W psychologii istnieje pojęcie zwane kompensacją. Osoba, która nie ma żadnych własnych osiągnięć – czuje wewnętrzną pustkę, jest niedoceniana, mało interesująca, posiada jakieś braki lub defekty – musi je sobie jakoś skompensować, czyli wynagrodzić, np. poprzez kpiny z dokonań innych, agresję słowną czy poczucie misyjności. Hejting takim osobom pozornie zaspokaja tego typu potrzeby.

Miłosz nie może nawet pomarzyć o karierze naukowej, zajmuje się strzyżeniem psów i grami komputerowymi. Przesiaduje w necie i dowala innym. Ma fanów podobnych do niego, co też niewiele osiągnęli w swoim życiu, a co więcej nie mają pomysłu na przyszłość. Stąd frustracja i zazdrość o sukcesy innych.

Dla Seczytam wydanie książek przez jemu podobnych hejterów Żuchowicza czy Wójcika, którzy potrafili dość nieudolnie wyjść z Sieci, to dodatkowy stres i załamka powodujące eskalację agresji wynikającej z narastania kompleksów i poczucia bezradności. Współczuję mu bardzo, ale muszę się odnieść do bredni jakie wrzuca na mój temat i tego co pisze, bo mają one cechy ewidentnych manipulacji i przekłamań.

Na takie wulgarne hejty są tylko dwa sposoby. Pierwsze – ignorowanie, zabranie paliwa, którym się tego typu osoby żywią. Czują się ważne, w centrum uwagi, ich życie nabiera sensu. Ale jest ryzyko, że poprzez przyzwolenie moralne na chamstwo, stanie się ono powszechniejsze, aż będzie to norma. Drugie – reagowanie, ale jak? Tak żeby zrozumiał, czyli trzeba używać formy i języka jakie sam stosuje, czy gentelmeńskie zwracanie uwagi, które wyśmieje? A może trzeba się skupić na innych ludziach, którzy mogą czytać takie hejty, w których – co najgorsze – przemycane są kłamstwa rodem z okresu germanizacji i nazizmu.

Ja póki co wybrałem formę umiarkowanej riposty. Nie mogę akceptować szkalowania mojej osoby i innych, ani tym bardziej powielania kłamstw.

Używam słów “kumak”, “żaba”, ‘ropuch” tylko jako riposta w jego stylu i w nawiązaniu do jego ataku na mnie, gdy pisał “Dlaczego Kosiński nie jest żabą”. Skoro według niego ja nie jestem żabą, to on widocznie nią jest.

O idolach z Prillwitz nasz wydumany kumak znów się popisuje ignorancją i brakami umysłowymi oraz kopipastem (kopiuj-wklej) z innych autorów:

1. Nie rozumie analogii idoli z Prillwitz do kamieni mikorzyńskich, choć właśnie to był główny powód uznania ich za fałszywki. Próbowano dowodzić, że skoro idole prilwickie są podrobione, a na kamieniach mikorzyńskich są podobne napisy, a nawet bóg Prowe, to też muszą być mistyfikacją. Co ciekawe, wcześniej zarzucano idolom prylwickim, że nie mają runicznych analogii, a tu masz babo placek.

Nasz ropuch skupia się jednak nie na najistotniejszych w tej sprawie analogiach runicznych ale na…innym materiale wykonania. Jak można po czymś takim nawet podejrzewać go, że coś kuma z tego, o czym tu dyskutujemy.

2. Zasłużonego historyka Kollara nazywa XIX-wiecznym maniakiem poszukującym słowiańskich run. Coś tam bredzi dalej bez sensu o księciu i komisji, by na końcu przyznać, że to fakt, iż Lewezow dopuścił możliwość, że niewielka część zbioru – zaledwie kilka posążków to autentyki, na podstawie których potem wyprodukowano falsyfikaty. Ale uznał też, że wszystkie runy są fałszywe.

Zatem twierdzenie, że komisja uznała wszystkie idole za podrobione jest nieprawdziwe. To, że Lewezow za wszelką cenę próbował siać propagandę o niepiśmienności Słowian, jak widać nie oznacza, że mógł sobie pozwolić na twierdzenie, że wszystkie idole są spreparowane. Czy ktokolwiek podjął ten trop i próbował oddzielić ziarno od plew? Nie. Zamiast tego przekręcono słowa Lewezowa, twierdząc, że komisja uznała całe znalezisko za mistyfikację, które to kłamstwo, nie znający sprawy krzykacze tacy jak nasz ropuch, powielają do dziś.

3. Nadal nie kuma, że skoro trafiały do Retry dary od różnych plemion, także nie słowiańskich, to podpisy mogły być w różnych językach. Mogli je na przykład wykonywać Prusowie, znający runy lub też retrzański kapłan dla opisania danego boga zaprzyjaźnionego ludu. Dlatego mogły pojawiać się błędy w zapisach imion. Takie rozumowanie nazywa on gdybologią, choć sam ją równie często stosuje. Uważa za niedorzeczność twierdzenie, że rzekomy słowiański autor napisów – w miejsce swoich bogów wsadził pruskich. Kompletnie nie rozumie faktu, że w świątyni słowiańskiej mogły też znajdować się posążki pruskich bogów jako dary dla tej świątyni, o czym była wcześniej mowa.

Zapomina, że synkretyzm, czyli adaptowanie lub czczenie obcych bogów było czymś normalnym w religiach politeistycznych, jak grecka, rzymska i właśnie słowiańska.

Żadnym problemem nie jest słownictwo łacińskie czy litewskie, czy nawet wątpliwa niemiecka ortografia, bo dary składano z różnych krajów, a brak wpływów skandynawskich wynika jedynie z nieznajomości tematu. Nasz psi fryzjer pisze, że skandynawskie wpływy pojawiają się na innym fałszerstwie Sponholza – kamieniach z Neu Strelitz. Ciekaw jestem jakie? Hagenow, jak to Niemiec, jedynie w motywie dwóch ptaków doszukuje się na siłę Odyna, a na innym kamieniu kompletnie niepodobnego symbolu Valknuta.

Weź chłopie może przeczytaj moją książkę “Runy słowiańskie”, albo chociaż mój artykuł o kamieniach Hagenowa (na akademia.edu), bo się ośmieszasz swoją ignorancją.

Twierdzenie, że Sponholtz korzystał z dzieła Christopha Hartknocha z 1684 r. czy jakiegolwiek innego wydanego przed znalezieniem idoli jest gdybologią. To, że Kluver umieścił alfabet run wendyjskich nie oznacza przecież, że wszystkie późniejsze znaleziska muszą być fałszywe, bo geniusze tacy jak Małecki czy nasz kumak od razu oskarżą kogoś o fałszerstwo. Każe to nam raczej zastanowić się z jakich źródeł korzystali Arnkiel i Kluver przy rekonstrukcjach swoich wendyjskich alfabetów runicznych.

Miłosz naigrywa się z imienia Perkun na idolach wykazując się znowuż ignorancją na poziomie żaby. Co jest zabawnego w tym, że na idolach są różne wersje imienia Perun – Perkun – Perkunust? Ten sam bóg nawet u różnych słowiańskich plemion miał nieco inne nazwy np. Jarowit, Garewit, Harewit, Jaryła. Nie ma też nic zabawnego ani podejrzanego w tym, że Perkun jest zapisany tak samo, jak w naukowych niemieckich opracowaniach z czasów Sponholza, co tylko może potwierdzać, że podawały one jeden z wariantów zapisu imienia tego boga.

Nasz niekumaty krytyk pisze też, że: “Mało tego, fałszerz na jednym z idoli „poprawił” ten zapis na Percunust – dlaczego? Po prostu stworzył sztuczne słowo dodając bałtyjskiemu Perkunowi słowiańską końcówkę znaną z imienia Radagast (jak miał się zwać bóg czczony w Retrze).”

Po co rzekomy fałszerz miałby poprawiać po sobie imię Perkuna tylko w jednym miejscu, a w innym nie, jakoś nasza żabka nie tłumaczy. Chyba łatwiej przyjąć opcję, o której pisałem, że figurki z różnymi zapisami imion tego samego boga pochodzić mogą z darów od różnych plemion. Również u Bałtów Perkun występował pod różnymi nazwami, także jako Perkunust, czy Perkunas.

Słowo Perkunust jest dla naszego hejtera “zabawnym „kundlem” bałtyjsko-niemiecko-słowiańskim. Nie trzeba chyba dodawać, że nie ma możliwości, żeby coś takiego zostało spłodzone we wczesnym średniowieczu.”

Tak się składa, że taki zapis imienia znamy z wielu źródeł bałtyjskich i nie ma on nic wspólnego z niemieckim. O bałtosłowiańskiej wspólnocie językowej jakoś nasz bloger zapomniał, ani o potwierdzeniach wspólnego kultu gromowładnego boga Peruna – Perkuna (Perkunusta, Perkunasa).

Jak to krytykant, nasz kumak podważa istnienie pruskiej świątyni Romowe, a źródła o niej piszące uważa za niepewne. Fryzjer ocenia wiarygodność źródeł historycznych. Dobre sobie.

Zastanawia go też sama nazwa, “bo wyraźnie nawiązuje do Rzymu – Romy: chrześcijański papież w Romie, a pogański w Romow…”

Nie rozumie, że obie nazwy mogą mieć podobny zródłosłów od pie. ram, rom – świątynia (sł. hrom – grom). Cytuje Antoniego Mierzyńskiego, który twierdził, że “żadnej miejscowości prusko-litewskiej z zakończeniem -ow nie znamy. Ponieważ taka końcówka nie występuje w językach zachodniobałtyjskich, uczeni dość zgodnie (bo i polscy, i niemieccy, i litewscy) uznali, że Piotr z Dusburga – Niemiec piszący po łacinie – zniekształcił nazwę. „Roboczo” więc przyjęto zapis Romowe/Romove (przez analogię do np. Sunegove, Velove, Grebove, Rudove).”

Nie wie z jaką rzeczywistą miejscowością w Nadrowii to łączyć, ale podaje, że “na terenie Prus występują podobne nazwy: np. miejscowość na Sambii raz zwana Rummowe (1325), innym razem Rumayn (1335), z Litwy znamy Romene, Ramotem, na Żmudzi – Romini, na Łotwie – Ramkas. Znamy też inne Romowe, na Sambii (identycznie zresztą zapisane przez Niemców, jako Romow).”

Nie zauważa, że tym samym daje potwierdzenie, iż nazwa świątyni z rdzeniem *rom, była na terenie nadbałtyckim dość powszechna.

Mierzyński z kolei nie dopuścił myśli, że nazwa Romow może być zeslawizowanym Romowe, jak owo Rummowe z Sambii. Na terenie Słowiańszczyzny nazwy miejscowe często kończą się na -ow (obecnie -ów), jak Sadków, Janów, Borków, Romów, itp.

To, że historycy i archeolodzy nie mogą zlokalizować pruskiego Romow – Romowe, to nie znaczy, że ono nie istniało. Podobnie było do niedawna z Truso, które okazało się, że leżało na terenie obecnego Elbłąga.

Z uporem maniaka twierdzi, że nazwa na idolu z Prillwitz zapisana jest w wersji niemieckiej – jako Romau/Romav, choć nie zna alfabetu run wendyjskich, a Arnkiel i Kluver podawali podobne, acz w pewnym stopniu różniące się zestawy znaków runicznych. Skąd zatem u kumaka ta pewność właśnie takiego zapisu, a nie innego skoro wielu uczonych podawało różne odczyty. Chyba, że zna on ten jeden prawdziwy alfabet runiczny Wendów, co jest niemożliwe, bo chłopina, jak widać po wcześniejszych jego wpisach, dopiero niedawno zaczął czytać wybraną literaturę, by jakoś sklecić polemikę na ten temat. Dlatego co przeczyta nowego to daje w kolejnych ripostach. Jednak nawet nie zdaje sobie sprawy jak wciąż ma ograniczoną wiedzę w tej kwestii, ale mojej książki o runach słowiańskich, gdzie są prosto wyjaśnione różne problemy z tym związane, przecież nie przeczyta dla zasady. Skupił się póki co na samych krytykach, czyli Małeckim i Zawilińskim, którzy nawet idoli na oczy nie widzieli.

To, że w alfabetach Arnkiela i Kluvera są pewne błędy wynikające z ich iterpretatio germana, nie znaczy, iż mamy na idolach zapis niemiecko-łaciński – crive, a nie bałtyjski – krive. Gdyby zajrzał może kumak do mojej książki toby zapoznał się z różnymi wariantami alfabetu wendyjskich run, z czego wynika, że niekoniecznie musi tam być napis crive, ale właśnie kriwe, bo są niezgodności w sprawie zapisu C i K. Kumak jednak nie ma wiedzy o runach i opiera się tylko na 1-2 autorach, którzy żadnych artefaktów runicznych nie widzieli, ale ich odczyty uznaje za wiążące, tylko dlatego, że byli oni krytykami tematu. Inni z zasady odpadają. Czyli jest to pisanie pod tezę, a nie dogłębne badanie tematu i szukanie prawdy.

Dziwi się znów, jak i poprzednio, że imię Radegasta jest na idolach różnie pisane i podejrzewa, że rzekomy fałszerz, który miał czytać Thietmara, Adama z Bremy, Helmolda,  Saxo, Hartknocha, Arnkiela i Kluvera, nie połapał się, że Radegast i Ridegast to jedno i to samo bóstwo, gdyż na idolach widać dwie wersje zapisu tego imienia.

Kumak próbuje zrobić z nas i rzekomego fałszerza kompletnych głupków starając się nam wmówić, że nagi Radegast był inaczej opisany niż ten ubrany, a fałszerz miał myśleć, że ta cecha właśnie odróżnia od siebie oba bóstwa. Jest to tak głupie, że aż odechciewa się tego komentować.

Po pierwsze, Miłosz nie bierze pod uwagę, że runa A mogła ulec w pewnym stopniu wytarciu (co wyraźnie możemy stwierdzić na innych posążkach z tej kolekcji, gdzie niewidoczne są całe litery w imieniu Radegasta) i po utracie ukośnej kreski przypominać runę I, co wpłynęło na błędny odczyt Ridegast.

Po drugie, jak wcześniej wspomniałem różne plastycznie figurki z tą samą postacią Radegasta mogły być darami od różnych plemion, które inaczej wymawiały i zapisywały imię tego boga.

Po trzecie robienie z rzekomo oczytanego fałszerza głupka, który widzi w dwóch podobnych zapisach identycznie wyglądającego Radegasta (tylko w wariantach ubrany – nie ubrany) dwóch różnych bogów, o czym nie ma mowy w żadnej z potencjalnie czytanych przez niego książek, jest po prostu głupie i świadczy akurat o stanie umysłowym naszego kumaka, który coś takiego sugeruje.

Miłosz nie czytał Mascha i nie wie, że goli bogowie nie byli prezentowani w takiej formie w świątyni, ale przybierani byli w różne stroje i atrybuty, o czym można przeczytać u Thietmara i Adama z Bremy. Zapewne mógł to też wyczytać rzekomy fałszerz, dlatego nie mógł zakładać, że nagi i nie nagi Radegast to dwa różne bóstwa. Tylko komuś kto nie czytał opisu Retry u tych niemieckich kronikarzy mogła przyjść taka bzdura do głowy.

Dalej naiwnie twierdzi, że wszystkie trzy wersje z końcówką -gast “to zapisy niemieckich kronikarzy, bo imię tego boga pochodzi od słów: rad – miły, oraz gostь – gość, czyli po słowiańsku było to Radogost.”

Kumak nie zna języka Wendów, ale wyciąga tak zdecydowane wnioski, co już nie jest zabawne, ale żałosne. A słyszał może jaka jest głoska po G w ruskim wyrazie gaspoda? Słowo i zapis *gast nie są niemieckie. To wariant połabski słowa “gost”. Germanie je zapożyczyli w znaczeniu “duch”. Do angielskiego trafił ten wyraz przez Sasów, ang. host -gospodarz. Ale to do zaprogramowanego turbogermańskiego umysłu nigdy nie dotrze, bo zakodowano mu, że wszystko, co niemieckie jest pierwsze i lepsze.

To, że Adam Bremeński (druga połowa XI w.) zapisał nazwę świątyni w Radogoszczy jako Rethre, a Kluver jako Rhetra (jak na idolach), nie oznacza, że rzekomy fałszerz na nim się wzorował, ale, że to ten autor lepiej oddał oryginalną nazwę niż jego poprzednicy.  W alfabecie runicznym Wendów ten sam znak oznaczał H (najczęściej nieme), albo jer, charakterystyczne dla starosłowiańskiego języka, a co zostało we współczesnym rosyjskim.

Na idolach nie jest zapisane Arcona, ale Arkona – to samo,  co wcześniej z rzekomym zapisem Crive zamiast Kriwe. Kumak opiera się tu na odczycie jednego z autorów i niedociągnięć alfabetów runicznych opracowanych przez Niemców. To samo dotyczy błędnego czytania przez nich Z jako C oraz dodanie do alfabetu F w wersji z futharku, choć nie pojawia się ta runa na idolach i nie było jej w pierwotnej wersji wendyjskiego alfabetu runicznego.

Kumak błędnie wiąże Schwayxtixa ze Swarożycem, a nie bałtyjskim bóstwem. Nie ma też pojęcia jak jest to imię zapisane na idolu, a tylko robi “kopiuj wklej” słabej argumentacji od jednego z dawnych krytyków idoli. W wendicy ani na idolach nie występuje znak CH czy SCH. Zerknij chłopie chociaż do książki Mascha z wizerunkami idoli i alfabetu runicznego Kluvera, bo póki co widać, że nie wiesz o czym piszesz.

Pewny jesteś, że na idolach jest zapis „Zerneboch”, a na którym to idolu i ile tam jest run i jakich? Nawet gdyby ten zapis był podobny do podanego przez Kluvera, to też znaczyłoby co najwyżej, że najlepiej oddał on nazwę tego boga, a nie, że rzekomy fałszerz musiał z niego to przepisać.

Błędnie podaje odczyty Belboga, jako Belboeg czy Belbock, co ma rzekomo wskazywać na niemiecki zapis, ale akurat na idolach mamy warianty: Bel, Belbok, a nawet Belbokg, co niemieckiego nie przypomina, a raczej słowiańskie dialekty lokalne.

To, że na jednej figurze pojawiają się napisy Radegast, Belbok i Cernebok, wcale nie oznacza, że “Sponholz najwyraźniej nie wiedział, że to nazwy odrębnych bóstw. Uznał, że są to epitety określające charakter innych bogów, stąd Radegasta (odzianego) zwie raz Belbogiem, raz Czarnobogiem, a Ridegasta (nagiego) i Schwayxtixa – Belbogiem.”

Wyjaśniał to już Masch, ale kumak woli inne tłumaczenia, zaufanych XIX wiecznych polskich krytykantów od siedmiu boleści. Odsyłam zainteresowanych do Mascha, choć jest póki co dostępny w oryginale po niemiecku oraz w niedawnym tłumaczeniu na rosyjski.

4. Kolejnym argumentem rzekomo potwierdzającym, że Sponholz tworzył idole mając przed sobą dzieło Klüvera w drugim wydaniu ma być twierdzenie Zawilińskiego, że w pierwszym wydaniu Kluver podał inny krój niektórych run. Co to ma być za dowód, to trudno pojąć, zwłaszcza, że na idolach niektóre runy, jak B, mają kroje występujące w obu wydaniach Kluvera, a nie tylko z drugiego, jak bezpodstawnie twierdzi Zawiliński. Przywoływanie przez niego tabel krytycznego Jagicza o zmianie kroju run na przestrzeni czasu jest absurdalne. Trudno pojąć, że ktoś chce dowodzić nie istnienia run na podstawie zmiany ich ligatury w różnych okresach. To tak, jakbym dowodził, że nie było języka polskiego, bo jego zapisy były inne od obecnych w czasach romantyzmu, a jeszcze inne w międzywojniu.

5. Kumak twierdzi na podstawie jednego z odczytów, że “na idolu mamy tylko początek owej modlitwy, urwany w pół słowa: Percune deuuaite ne muski und mana. Nie powinno tam być „und”, lecz litewskie „ant”.

Nie znając literatury runicznej nie wie jednak, że odczytów tego napisu jest co najmniej kilka. Wszystkie różne. Kumak oczywiście wybrał sobie transliterację niemieckiego autora, by użytym przez niego “und” uniewiarygodnić słowiańskość tych zabytków.

Zmartwię cię jednak. Nawet ten odczyt nie jest zgodny z alfabetem Kluvera, z którego miał rzekomo korzystać fałszerz. Poczytaj inne odczyty to może ci się rozjaśni w głowie. Na razie odgrywanie speca od run na podstawie wklejania opinii Małeckiego i Zawilińskiego zaprowadziła cię na manowce. Musisz się bardziej postarać. Czytaj więcej, to zmądrzejesz.

Może pojmiesz też kiedyś prostą rzecz, dlaczego na słowiańskich, wczesnośredniowiecznych zabytkach umieszczona została litewska modlitwa znana z XVI wieku. Naprowadzę cię trochę. Po pierwsze, już pisałem, że wśród kolekcji idoli są też dary od ludów bałtyjskich więc nie powinny nikogo dziwić bałtyjskie napisy na posążkach. Po drugie, modlitwa ta mogła powstać wcześniej niż w XVI wieku, ale nawet w X -XII. W fakcie, że była jeszcze znana w XVI wieku nie ma nic dziwnego ani podejrzanego. Bogarodzica też jakoś przetrwała do naszych czasów.

6. Na koniec kumak pogrąża się ponownie twierdzeniem, że lwy czy gryfy były popularnymi motywami dopiero na chrześcijańskiej Słowiańszczyźnie, a nie u pogańskich Słowian – bo to symbolika chrześcijańska!

Czyli według Seczytam wszystkie symbole lwów u pogańskich ludów, w tym celtyckie, rzymskie, babilońskie, greckie czy scytyjskie pochodziły od chrześcijan. Padłem  😉

Tomasz J. Kosiński
29.11.2019

Idole prilwickie

Pamiątki z Retry

Podczas mojej sierpniowej wyprawy turystyczno-edukacyjnej po północno-wschodnich Niemczech (2016) udało mi się znaleźć w magazynach jednego z muzeów słynne ‘idole prilwickie’, które oficjalna nauka uznaje za fałszywki, bo są opisane runami słowiańskimi.

Ciekaw jestem czemu żadna z polskich instytucji naukowych do tej pory nie pokusiła się by zrobić badania naukowe najnowszymi metodami, aby ostatecznie ustalić ich autentyczność, tylko opierają się wszyscy na manualnych oględzinach niemieckich badaczy Lewezowa i Lischa z czasu zaborów krytycznie odnoszących się do całego znaleziska, a co więcej sugerujących że Słowianie w czasach pogaństwa wcale nie umieli pisać. Pomija się tutaj raport Kollara, który jednoznacznie stwierdza autentyczność ‘prilwickich pamiątek’ oraz prace niemieckich lingwistów rekonstruujących w XVII/XVIII wieku alfabet run wendyjskich (słowiańskich) jako odrębny od futharku, na czym opierał sie Masch publikując swoja pracę w 1771 roku z opisem idoli prilwickich.

Ale to były czasy kiedy mieliśmy jeszcze z Niemcami sztamę, Sobieski wygrał pod Wiedniem, potem u nas rządzili Sasi…a gdy przyszły zabory nagle okazało się że wszystkie słowiańskie znaleziska runiczne są fałszywe, a w ogóle to Słowianie w czasach przedchrześcijańskich to w ogóle byli niepiśmienni, tylko Cyryl i Metody ich tego nauczyli i podobne brednie wielu plecie do dziś.

Czemu? Bo nikomu nie chce się podejść do tych spraw w sposób naukowy, tylko paplają jak papugi te pangermańskie bzdury i propagandowe dogmaty stworzone 150 lat temu. Jedni przepisują od drugich i tak się tworzy dogmatyczny efekt kłamliwego domina…

A prawda jest pod ręką…

 

Tomasz Kosiński

12.09.2016