Co kobiety z WP mają myśleć o Wielkiej Lechii

Kadłubek

Robert Jurszo w swoim artykule pt. "Imperium Lechitów – pseudohistoryczny mit", z dnia 2 czerwca 2016, umieszczonym w dziale "Kobieta" na WP, dzięki stosowaniu wielu zabiegów, wybiórczego podejścia do faktów i licznym manipulacjom, próbuje ośmieszyć teorię Wielkiej Lechii. 

https://opinie.wp.pl/imperium-lechitow-pseudohistoryczny-mit-6126042020735105a

Na pierwszy ogień idzie oczywiście Mistrz Wincenty i inni polscy kronikarze, którzy, według naszego autora, są bajarzami, przy takim Thietmarze, mającym być głównym źródłem o tamtych czasach.

Jurszo uważa, że Wincenty Kadłubek, pisał "bajkowe" opowieści, by ''udowodnić'' wielkość Polski. Miał on też być raczej "ideologiem-politykiem historycznym, niż rzetelnym badaczem". Dodaje również, że "Poza tym, historiografia w takim sensie, w jakim rozumiemy ją dziś, jest przede wszystkim dzieckiem XIX w."

Autor artykułu nie zauważa właśnie, że gdy ta historiografia w XIX wieku powstawała, to Polska była pod zaborami i to okupanci spisali nam okrojone dzieje z uwzględnieniem ich własnych celów politycznych. Pan autor może w taką wersję historii wierzyć jak chce, ale czemu każe to robić innym wstawiając w swoim tekście tak jednoznaczne oceny pracy naszych kronikarzy i podważając wiele faktów historycznych przekłamanych lub przemilczanych przez ówczesnych speców od filogermańskiej polityki historycznej. Bawi się tutaj sam w polityka, bo nawet nasi historycy nie są zgodni w ocenie wielu treści podawanych przez Kadłubka, Długosza i innych. Ale nasz publicysta wie lepiej.

Przykładem ignorancji autora i jego ewidentnego pisania pod tezę jest odwoływanie się do poglądów Brucknera w sprawie podważania autentyczności panteonu Długosza, na którym opiera swoje poglądy w sprawie słowiańskich wierzeń także Bieszk. Jurszo się z niego naigrywa, bo już 100 temu miało być wiadomo, że imiona polskich bogów to tylko przypadkowe słowa z przyśpiewek.

Dziwne to przekonanie, bo autor twierdzi, że korzystał między innymi z książki A. Szyjewskiego, który na poglądach Brucknera, także w sprawie panteonu Długosza, nie pozostawił suchej nitki. A tacy religioznawcy jak M. Cetwiński, M. Derwich, K. Bracha, L. Kolankiewicz i inni zdecydowanie potwierdzili, że Bruckner albo nie znał wcześniejszych źródeł przed Długoszem, jak choćby Postylla Koźmińczyka (odkryta dopiero w XX wieku) i kilku innych podających wyraźnie te same imiona bogów polskich, co późniejszy autor Roczników, albo celowo je zlekceważył. Jurszo jednak nic o tym nie wie lub nie chce wiedzieć, co oznacza, że jest albo dyletantem w temacie, albo manipulatorem.

Dalej śmieje się ze związków Polaków z Sarmatami, o czym wspomina nie tylko, krytykowany przez niego Bieszk, ale także wielu wcześniejszych i współczesnych autorów, wystarczy wymienić T. Sulimirskiego, czy P. Makucha. Sarmacki rodowód Polaków jest nie nową koncepcją historyczną, podobnie jak teorie o pochodzeniu Piastów od wikingów (Szajnocha, Skrok), czy z Moraw (P. Urbańczyk). Jurszo nie pisze jednak, za którą z tych koncepcji się opowiada, ograniczając się jedynie do drwin z Bieszka, który wywodzi Ariów, czyli sarmackich przodków Polaków z Elamu (Aryanu), co według publicysty WP jest absurdalne. Sam nie tłumaczy jednak dlaczego tak myśli i nie podaje Czytelnikom alternatywnej i wiarygodniejszej wersji pochodzenia Słowian, czego kiedyś wymagały prawidła krytyki. Ale nasz portalowy komentator zajmuje się jak widać krytykanctwem, a nie krytyką, nie rozróżniając tych pojęć.

Drwi także z opisywania przez Bieszka związków Ariowita z Cezarem, choć autor ten nie wymyśla faktów, a jedynie podaje zapisy z kilku znanych kronik. Krytyka źródeł może to podważać, ale Bieszk opiera się w tym zakresie na wielu różnych zapisach i przesłankach, na podstawie których wyciąga takie, a nie inne wnioski, do czego ma pełne prawo, jako autor książek popularnonaukowych. Nawet historycy, jak już wspominałem, nie są przecież zgodni we wszystkim.

Zarzut wobec opinii Bieszka demonizacji chrystianizacji w wydaniu rzymskokatolickim nawracającej niewiernych ogniem i mieczem, przy delikatniejszej ocenie wprowadzania obrządku greckiego, wydaje się dziwny, gdyż taki pogląd ma wyraźne pokrycie w faktach historycznych. Podany przez autora artykułu opis spalenia kilku wołchwów na Rusi, nijak się przecież ma do licznych krucjat cesarskich krzyżowców choćby na Połabiu, mających charakter masowego ludobójstwa Słowian.

Jurszo nie rozumie też, że Bieszk piszący o umiłowaniu przez Słowian wolności i nie tolerowaniu niewolnictwa nie widzi sprzeczności z tym poglądem w przypadku porywania kobiet, bo taki zwyczaj dotyczył zdobywania partnerek, a nie niewolnic.

Zabawny jest niby argument autora o stosowaniu niewolnictwa przez Słowian, który przytacza źródło z przełomu VI i VII w. n.e., a więc sprzed chrztu w 966 r., tj. ''Strategikon'' Psuedo-Maurycego. Można tam przeczytać, że "mężczyźni pojmani do słowiańskiej niewoli musieli służyć przez jakiś czas, a potem oferowano im możliwość powrotu w rodzinne strony, bądź pozostania na miejscu na równych prawach ze swoimi dotychczasowymi właścicielami."
Dobre, nie? Fakt karnego przetrzymywania jeńców wojennych i wypuszczania ich przez Słowian na wolność po określonym czasie ma być dowodem nie umiłowania wolności, którą darują nawet swoim wrogom, ale właśnie rzekomego niewolnictwa. Ciekawa argumentacja. Jak się to ma do handlu ludźmi przez naszych sąsiadów, a czym akurat ani lechiccy, ani piastowscy władcy się nie parali, o czym świadczy brak jakichkolwiek potwierdzeń historycznych w tej sprawie.

Nasz krytykant pisze jeszcze "Poza tym, w ogóle we wczesnym średniowieczu, jak i w starożytności, na obszarze całej Europy niewolnictwo było normą. I byłoby czymś doprawdy niespotykanym, gdyby te sprawy radykalnie inaczej miały się u Słowian." A to ciekawe. Jakoś ta "niespotykaność", jako logiczny argument, nie ma akurat zastosowania w dogmacie naukowym dotyczącym rzekomej niepiśmienności Słowian, jako jedynego ludu w tej części świata (nawet uznaje się runy bałtyjskie), przed misją Cyryla i Metodego, co jest absurdalnym kłamstwem.

Jurszo twierdzi również, że "schwytanych podczas wojen niewolników – również we wczesnośredniowiecznej Polsce – używano jako osadników". Jako pseudoargument tego rzekomego niewolnictwa podaje on opis, że ''Mieszko I, zawierając na początku lat 80. X wieku pokój z królem Ottonem II, oddał mu niemieckich jeńców, których zagarnął w czasie wygranej przez siebie wojny roku 979". Tak jak i poprzednio, znów jednak nie zauważa, że po pierwsze, jak widać, Mieszko I nie handlował niewolnikami, a po drugie, jeńcy po karnym okresie byli puszczani wolno lub zwracani swojemu władcy, co przytoczony opis jasno potwierdza. To mają być te "dowody" na istnienie niewolnictwa u Słowian uzasadniające drwiny z opisywanego przez Bieszka umiłowania przez nich wolności.

W sprawie zarzutu niewolnictwa u Słowian Jurszo przytacza opinie Artura Szrejtera, którego wydumane i niesprawiedliwe poglądy znakomicie obnażył Mariusz Agnosiewicz. Ale o tym nasz specjalista od historii dla kobiet z WP też zdaje się nie wiedzieć.
To, że wiec, jako forma demokracji bezpośredniej znany był też dawniej Germanom, jak twierdzi przytaczany Modzelewski, świadczy tylko, że przed chrystianizacją, która przyniosła też nowe stosunki feudalne i poddaństwo oraz wyzysk chłopów, wśród pogańskich plemion istniała wyższa i bardziej cywilizowana forma rządów. Jeśli Jurszo i jemu podobni, chcą na tle współczesnej gloryfikacji demokracji, naigrywać się z takiego systemu sprawowania władzy u Lechitów, to się po prostu ośmieszają. Albo niech się wyraźnie określą, że są monarchistami z upodobaniem do dyktatu, dzięki czemu powstały cesarstwa i imperia Zachodu, rzekomo stojące na wyższym poziomie rozwoju niż demokratyczne rządy wiecowe u ludów słowiańskich.
Warto też zauważyć, że to umiłowanie wolności i jedności wyrażało się później w zasadzie liberum veto, co jest, z politycznego punktu widzenia, najwyższą formą demokracji, którą stosowano jedynie w Rzeczpospolitej.

Dawniej nikt nikogo nie bił na wiecu, by zmienił zdanie, jak to Jurszo sugeruje, co jest odosobnioną relacją Thietmara o charakterze demonizacyjno-propagandowym, ale po dyskusji i braku znalezienia kompromisu akceptowalnego przez wszystkich uczestników zebrania, uciekano się do wróżb, które miały charakter wiążący. Świadectw w tym temacie jest wiele, ale widocznie celem Pana Roberta nie jest prawda, tylko ośmieszenie teorii Wielkiej Lechii i autora poczytnych książek, nawet za cenę uznania publicysty WP za "pożytecznego idiotę" piszącego na polityczne zamówienie.

Głównym problemem Bieszka jest, co prawda, opieranie się w dużym stopniu na wątpliwej Kronice Prokosza, ale nawet przyjmując, że to faksyfikat, to nie ma w niej jakichś strasznych rzeczy, poza listą starożytnych władców, która nie wiedzieć czemu tak wielu kłuje w oczy. Nawet jeśli Bieszk się myli w tej sprawie, to nie znaczy, że wszystko, co pisze to bzdury. Korzysta też z wielu innych, uznanych źródeł, które są różnie interpretowane przez historyków. Ale jak widać robi się z niego pseudonaukowca, oszołoma, naciągacza i agenta. Komu tak naprawdę zależy na tym byśmy nie zadawali trudnych pytań o naszą przeszłość, zwłaszcza przedchrześcijańską?

Na koniec Jurszo daje już pokaz swoich poglądów wyraźnie sugerując, że teza Bieszka na temat wpływu obcych państw na upadek Lechii jest przejawem cierpiętnictwa i podejścia w stylu "co złego to nie my". Wiemy, że dziennikarz WP woli za wszystko obwiniać samych Polaków, jakby to oni spowodowali zabory, które może jeszcze były w jego opinii dobrodziejstwem dla Polski. To Polacy pewnie odpowiadają też za wywołanie II wojny światowej i holokaust, do czego skłania się obecnie zachodnia narracja polityczna. To my oczywiście jesteśmy winni całemu złu w historii i obecnie w Europie. Taki "bękart narodów". Można tylko spytać Pana Jurszo, komu taka propaganda ma służyć.

Po jego tekstach widać jasno, jaka jest linia polityczna Wirtualnej Polski, która całe szczęście jest tylko wirtualna, a nie realna, mimo tego typu wysiłków, jakie tu mieliśmy okazję zobaczyć.

Tomasz J. Kosiński

24.01.2020