Nowa Chronologia

Okładka "History of Fiction or Science?"

Wątpliwości związane z dyskusją na temat autentyczności takich dzieł jak Tacyta, Jordanesa, Pliniusza, Biblii Gockiej i innych starożytnych oraz wczesnośredniowiecznych opracowań, wpisują się w założenia Nowej Chronologii, z którą warto się tutaj bliżej zapoznać.

Nowa Chronologia to oficjalnie pseudonaukowa teoria oparta na pracach Mikołaja Morozowa i Jeana Hardouina dotyczących starożytności. Obecnie jej głównymi przedstawicielami są matematycy Anatolij Fomienko i Gleb Nosowskij.

Podstawowym założeniem tej teorii jest stwierdzenie, że historia ludzkości sięga roku 800 n.e., o latach 800-1000 n.e. nie ma praktycznie żadnych informacji, a większość wydarzeń miała miejsce w okresie 1000-1500 n.e. Cała historia starożytna Greków, Rzymian oraz Egipcjan  została włączona do średniowiecza. Dlatego jest ona krótsza od klasycznej chronologii.

Już od dawna różni rewizjoniści tworzyli własne koncepcje chronologii, skracające historię starożytną przez eliminację różnych okresów wieków ciemnych. Nowa Chronologia jest jednak jak dotąd najbardziej radykalna i odrzucona przez uznanych historyków jako sprzeczna z metodami datowania bezwzględnego i względnego.[1]

Już XVII wieku Jean Hardouin sugerował, że wiele starożytnych dokumentów jest młodszych, niż się je datuje. W 1685 roku opublikował wersję Historii naturalnej Pliniusza Starszego, w której twierdził, że większość tekstów greckich i rzymskich została podrobiona przez benedyktynów. W tym samym czasie Izaak Newton, sprawdzając aktualną chronologię starożytnej Grecji, Egiptu i Bliskiego Wschodu, w oparciu o dzieło Apolloniosa z Rodos pt. Argonautica, zmienił tradycyjne datowanie wyprawy Argonautów, wojny trojańskiej i powstania Rzymu.[2]

W 1887 r. Edwin Johnson wyraził opinię, że wczesna historia chrześcijaństwa była w dużym stopniu sfałszowana w II i III wieku.[3] Nieco później, w 1909 r., Otto Rank zanotował powtarzanie się tych samych elementów w różnych kulturach historycznych: „…prawie wszystkie ważne cywilizacje ludzkie miały wcześnie wymyślone mity, w których wychwalano ich bohaterów, mitycznych królów i książąt, założycieli religii, dynastii, imperiów i miast – w skrócie, narodowych bohaterów. Szczególnie historia ich urodzin i wczesnych lat życia jest zaopatrzona w fantastyczne cechy; niesamowite podobieństwo, niedosłowna identyczność tych opowieści, nawet jeśli odnoszą się do różnych, kompletnie niezależnych osób, czasem geograficznie odległych od siebie, była dobrze znana i stanowiła obiekt dociekań wielu”.[4]

Na początku XX wieku Nikolai A. Morozov spekulował, że większość historii ludzkości została sfałszowana.[5] Jego teorie chronologii Środkowego Wschodu i Izraela przed I w. p.n.e. zainspirowały w 1973 roku A. Fomienko. Niedługo potem, w 1980 r., razem z kilkoma kolegami z wydziału matematycznego Uniwersytetu Moskiewskiego, opublikował on kilka artykułów ze swoimi teoriami w czasopismach naukowych, wzbudzając wiele kontrowersji wśród historyków.

Teoria Nowej Chronologii opiera się na zastosowaniu trzech głównych metod:

  1. Metoda statystyczna analizy kronik – odkryte dzięki niej duplikacje w historii.
  2. Astronomiczne datowanie horoskopów egipskich na XI-XIX w. n.e.
  3. Datowanie uzyskania danych zawartych w Almageście Klaudiusza Ptolemeusza na 600-1300 n.e.

Fomienko za zmianę chronologii obarcza winą ludzi Kościoła i średniowiecznych mnichów, którzy historię chcieli dopasować do kościelnej wizji. Główne źródła błędów w chronologii widzi w pracach pierwszych chronologów z XVI i XVII w.

Argumentuje, że datowanie radiowęglowe i dendrochronologia są mało wiarygodnymi metodami, zwłaszcza w stosunku do starożytności. Wyniki datowania C14 i badania słojów drzew dają zupełnie inne rezultaty, w których błąd przekracza 600 do 1800 lat.

Główne tezy Nowej Chronologii to:

  • Historia i chronologia starożytna jest w miarę wiarygodna od XI w. n.e. Starożytna historia Grecji, Rzymu i Egiptu to tak naprawdę czasy średniowieczne. Piramidy egipskie powstały ok. XIV–XVI w.[6]
  • Stary Testament opisujący średniowieczną Europę powstał stosunkowo niedawno (XVI w. lub później). Nowy Testament, psalmy i pozostałe teksty mogły powstać wcześniej.
  • Jezus Chrystus żył w XII wieku n.e. i został ukrzyżowany w 1185 roku w Yuşa Türbesi.
  • Jerozolima opisana w ewangeliach, Troja i Yoros Kalesi są tym samym miastem. Wojna trojańska i wyprawy krzyżowe były tymi samymi wydarzeniami.
  • Średniowieczna mongolska horda była naprawdę rosyjską profesjonalną armią (Kozacy), która już od XIV wieku podbijała Eurazję.
  • Proniemiecka dynastia Romanowów fałszowała i cenzurowała historię Rosji na polecenie Zachodu i w swoim własnym interesie.

Teorię Fomienki większość historyków uważa za pseudonaukową. Jej krytykiem jest m.in. Witalij Ginzburg, który jest laureatem nagrody Nobla w zakresie fizyki oraz członkiem Komisji Zwalczania Pseudonauki i Falsyfikacji Badań Naukowych Rosyjskiej Akademii Nauk.[7]

Książka „History: Fiction or Science?”, która stanowi podstawę teorii Nowej Chronologii, ukazała się w czterech tomach. Anatolij Fomenko i Gleb Nosowskij opublikowali do tej pory ponad 100 publikacji, które sprzedały się w liczbie 700 tysięcy egzemplarzy, a ich teorię popierają m.in. Garri Kasparow, Eduard Limonow czy Aleksandr Zinowjew.

Nowa Chronologia intryguje i każe się bliżej zastanowić nad rewelacjami np. dotyczącymi podobieństw bitwy nad Tołężą a wojną trojańską, opisów Homera związanych z Morzem Bałtyckim a nie Śródziemnym (Felipe Vinci), biblijnych kłamstwach o Żydach rzekomo przebywających w Egipcie (Ashraf Ezzat), czy teorii polarnej Tilaka. Może to wszystko bzdury, ale przydałoby się więcej rzeczowych i przekonujących kontrargumentów przeciwko poglądom tych autorów, a nie tylko ironiczne wykpiwanie ich i przypinanie łatki oszołomów, głosicieli pseudonauki czy autorów-dorobkiewiczów.

Dla sprawy związanej z wiarą Słowian ma to kolosalne znaczenie, gdyż powstaje ryzyko konieczności odrzucenia, i tak skromnych, najstarszych źródeł pisanych, jako podejrzanych, a tym samym, w kwestii rekonstrukcji słowiańskich wierzeń, zachodzi potrzeba oparcia się na innych dyscyplinach naukowych, głównie etnografii, lingwistyce, archeologii itd.

 

Tomasz Kosiński

05.10.2019

 

[1] Sheiko Konstantin, Lomonosov’s Bastards: Anatolii Fomenko, Pseudo-History, and Russia’s Search for a Post-Communist Identity,. University of Wollongong Library, 2004

[2] Newton Isaac, The chronology of ancient kingdoms amended. To which is Prefix’d, A short chronicle from the First Memory of Things in Europe, to the Conquest of Persia by Alexander the Great, 1728

[3] Johnson Edwin, Atiqua Mater: A Study of Christian Origins, 1887

[4] Rank Otto, Der Myths von der Geburt des Helden, 1909

[5] Morosow Nikolai A., Откровение в грозе и буре. История возникновения Апокалипсиса (Objawienie w burzy i gromie. Historia pochodzenia Apokalipsy), Sankt Petersburg 1907

[6] Fomenko A.T., Nosovskiy G.V., Ancient” African Egypt as part of the Christian “Mongolian” Empire of the XIV-XVI century – its primary necropolis and chronicle repository, [w:] Empire

[7] Ginzburg Witalij, Pseudoscience and the Need to Combat It, [w:] Nauka i Zhizn’ N 11, 2000; http://www.nkj.ru/archive/articles/5372/

Kilka słów o tzw. Kronice Prokosza

Okładka "Kroniki Prokosza"

Chyba najbardziej komentowanym i wzbudzającym największe emocje zabytkiem piśmiennictwa historycznego w Polsce była tzw. Kronika Prokosza, wydana w 1825 r. przygotowanego przez Hipolita Kownackiego pt. „Kronika Polska przez Prokosza w wieku X napisana. Z dodatkami z kroniki Kagnimira, pisarza wieku XI, i z przypisami krytycznemi kommentatora wieku XVIII”. Cały tekst obejmuje wypisy z różnych kronik, a Kownacki w swoim wydaniu starał się oddzielić to, co miało pochodzić od samego Prokosza, od komentarzy kompilatora, co mu zresztą niezbyt udolnie wyszło.

Ze względu na istniejące wokół niej kontrowersje, jak również wciąż toczącą się na ten temat dyskusję, przywołaną po latach przez jej reprinty i liczne odwoływania do niej przez J. Bieszka w swoich książkach, zajmiemy się tym artefaktem bardziej szczegółowo.

Wydanie z 1825 r. powstało na podstawie rękopisu, który miał znaleźć na żydowskim kramie w Lublinie generał Morawski. Rękopis ten znajduje się obecnie w Bibliotece Narodowej, nr akc. 6940 (Archiwum Wilanowskie, sygn. 218).

Dzieło, którego autorem ma być benedyktyński arcybiskup krakowski Prokosz, ma według Dyamentowskiego pochodzić z 996 roku, co już samo w sobie jest mało wiarygodne, bo wtenczas raczej żadnych benedyktynów w Polsce nie było (aktywni dopiero w XII w.). Kownacki jednak jest pewny istnienia benedyktyna, pierwszego na katedrze krakowskiej arcybiskupa Prokosza, koło roku 896, zmarłego w 986. Mamy zatem tutaj 10 lat różnicy między datowaniem Kroniki Prokosza przez Dyamentowskiego a śmiercią owego biskupa, co może być zwykłym błędem edytorskim, ale wprowadzającym niepotrzebne zamieszanie. Wydawca odwołuje się tu do opinii kronikarza Baszko, który miał uznawać, że kronikę tę napisał Prokulf (ewentualnie dopisał dzieje Mieczysława i dociągnął kronikę do 992 r.), drugi biskup krakowski, zmarły właśnie w 996 roku.

W Katalogach biskupów krakowskich widnieje Prohor (łac. Prohorius, pontyfikat 969-986), który może być utożsamiany z Prokoszem, domniemanym autorem kroniki.[1] Jego imię odnotowuje najstarszy znany z redakcji z 1266 w Rocznik kapitulny krakowski (Haec sunt nomina pontificum cracoviensium Prohorius, Proculphus, Poppo, Gompo, Rachelinus, Aaron archiepiscopus quintus, Sula cognominatus Lamberlus, beatus Stanislaus Martyr) oraz Rocznik Traski (Prohorius primus episcopus Cracoviae ordinatur)[2], nie podano tam jednak lat ordynacji pierwszych biskupów w Krakowie. Najprawdopodobniej związany był z biskupstwem praskim bądź ołomunieckim, a działalność w Krakowie jako biskup misyjny mógł rozpocząć pomiędzy rokiem 970 a 974 i kontynuować do 986.

W innym miejscu wydawca przytacza przypiski komentatora przekonując, że Prokosz nie w wieku X, ale w XII tę historię pisał, gdyż przywołuje on nuncjusza papieża Jana XIII pod imieniem Idziego, który miał być przysłany do Polski, by podzielić ją na diecezje. Papież Jan XIII urzędował co prawda w X wieku, ale kardynał Idzi jest wzmiankowany w wieku XII, zatem to z tego okresu mają pochodzić zapiski Prokosza.[3]

Zdaniem Lelewela, który niedługo po wydaniu rękopisu Morawskiego, znalazł podobny w Wilnie, to Przybysław Dyamentowski (ur. 1694, zm. 1774), miał spreparować ową kronikę. To on jest podpisany na odnalezionym w klasztorze benedyktynów egzemplarzu brata Feliksa Towiańskiego, datowanym na 1764 rok. Miał on nad nim pracować od lat młodzieńczych (prawdopodobnie od 1711, kiedy to ukazało się nowe wydanie Kroniki Długosza, które mogło być jego inspiracją), aż do końca życia.

W recenzji Lelewela czytamy o tym „summa zaś, albo krótkie Polski zebranie, jest to: począwszy od roku 550, którego Lech wielki do Polski przyszedł, aż do roku pańskiego 1711, polski naród stoji już szczęśliwie lat 1161 (p. 24): a z tąd wnosićby można, że to jest data pisania téj kompilacji, albo że jeżeli nie jest to znowu czego nieco dawniejszego przywiedzenie, że jest datą, w którym kompilator swoję kompilacją klecić rozpoczął. Może to być rok rozpoczęcia, gdyż jeszcze późniejsze w nim daty dostrzegam. Pomiędzy dziełami przezeń używanemi, drukowane są z wieku XVI, albo XVII przed rokiem 1700 z druku wyszłe, atoli oprócz tych, dwa są po tym 1700 drukowane dzieła: takiém jest wydanie Lipskie Długosza z 1711 roku, oraz zbiór kronik Sommersberga w 1729 ogłoszony, z tego zbioru, a nie z kąd jinąd przytaczane są kronik Bogufała i Szląskich karty. Tym sposobem, są ślady oczywiste że między 1711 a 1730, kompilator nad swoją kompilacją pracował.”

Jego praca polegała na wplataniu ewidentnych wymysłów między fakty historyczne z innych kronik, dlatego nie można odrzucać wszystkiego, co w niej napisano. Ta mozolna praca wygląda na nieskończoną, co Lelewel w swojej recenzji ujął słowami: „tyle zmyślonych i fantasticznych a śmiesznych i dziwacznych przyswojiła sobie osobliwości, i to pewna że po długiéj i obszérnéj pracy, została niewykończoną (…) że robota jest niewykończona, dowodem tego jest,

1, że lata wieku XIII, mniéj są wypracowane od lat wieku X, a te, mniéj od początkowych;

2, że po wielu bardzo miejscach są pozostawiane okienka białe, do wpisania, nietylko nazwisk i wyrazów, ale wielu linij i perjodów, pozostawiane nawet białe półarkusze do dokomponowania całych paragrafów;

3, że rozdział siódmy, bardzo jest nieszykownie ułożony, bo po ochrzczeniu Mieczysława, jeszcze o nim jak o poganinie mowa, bo są odwołania do własnych opowiadań które się nieznajdują, jako naprzykład, o opowiadaniu chrześciaństwa przez świętego Wojciecha.

A niewykończenie takowe wynika, nie z przepisania, ale z samego przepisywanego originału, ponieważ w obudwu kodexach rękopiśmiennych, w tém co obadwa w sobie mają, jednostajne są defekta, w obu jednostajnie są zostawione do zapełnienia okienka, zakątki i białe kartki.”

Już na samym wstępie swojej krytyki Lelewel tak pisał „O jile ważne i drogie są dla nas zabytki dziejów ojczystych, o tyle z drugiej strony, strzec należy, aby bezkarnie pod jimieniem dawnych kronik, nie wychodziły na widok publiczny zbiory niezdolne wytrzymać żadnej historicznéj kritiki i niemające cechy wiarogodności. Do takowych utworów, należy niezaprzeczenie kronika Prokosza. Lubo samo jej przeczytanie, bez dalszych badań już dostatecznie przekonywa, że dzieło to na żadną wiarę niezasługuje, jako obejmujące mnóstwo sprzeczności, anachronismów, płonnych domysłów, niezgodne z obyczajami i duchem czasów w niej opisywanych, opartych wyłącznie, na przyjętych i upowszechnionych o początku narodu polskiego bajkach, które tylko rozszerza, i uzupełnia wszelako nieodrzeczy sądziłem, zwrócić na nie uwagę, nie tak dla zbicia twierdzeń Prokosza, jako raczej dla wyszukania, z kąd podobne zmyślenia pochodzić mogą?”.[4]

Lelewel wyjaśniał, że „Autor téj kroniki, jest kompilator niemałej inwencji. Czytał bardzo wielką liczbę dzieł rzeczywiście existujących i zmyślonych, krajowych i cudzoziemskich, a mia nowicie niemieckich; z nich przywodzi co rzeczywiście mówili, a czasem i to czego niepowiedzieli; a to wszystko, nie dla kłamstwa, nie dla żartu, ale na serjo, aby zupełniejszą historją polską napisać.”

Nie wiedzieć czemu Bieszk, gloryfikujący Kronikę Prokosza, nie wspomina o tym, że w jej tekście jest informacja o żydowskim pochodzeniu imienia Lech. Lelewel jednak dostrzega to w tekście rękopisu „Zrazu zajmuje go Lech, który według Prokosza był prawnukiem Jawana i wraz po potopie panował. Jakoż, mówi nasz kompilator: podobieństwo wielkie, ponieważ to jimie jest pure hebrajskie, jakto widać z księgi paralipomenon cap. IV, v. 21 (p. 19), gdzie wymieniony jest między Izraelitami do ziemi obiecanéj wracającemi, Lech żyd z pokolenia Juda. Lech ten po potopie panujący, zmienił w herbie ciołka na orła białégo.” Jest to oczywiście usilna próba wyprowadzenia rodowodu Polaków z Biblii, a jedyną możliwością jest odwołanie się do jakiegoś żydowskiego potomka tam wymienionego. Kompilator nawiązuje tym samym do trendu z czasów renesansu dotyczącego szukania biblijnych korzeni narodów, który widoczny jest także u polskich kronikarzy z XVI wieku. Ma to najprawdopodobniej dodatkowo uwiarygadniać powstanie kompilacji i pisanie komentarzy właśnie w tym okresie.

O czasach Mieczysława (Mieszka I) kompilator tak pisze, według Lelewela: „O Mieczysławie jest cały długi siódmy rozdział Cztéry widoki naszego kompilatora, z niemałą dokładnością zajmują. Ochrzczénie się Polski, bałwochwalstwo, pozakładanie biskupstw i wojny Mieczysława. W pierwszych dwóch razach jest baśniarska gadanina, na posadzie rzeczywistéj inwentowana; w jinnych dwóch razach, o tém tylko gada co zmyślone, a nic prawdziwego nie pisze. Jeszcze i w tym razie jimie Prokosza jest duszą całego konceptu. A ponieważ, mówi Kompilator, jednego dnia niemogli się wszyscy Polacy ochrzcić, więc książe Mieczysław pod konfiskacją dóbr i kary wygnania z Polski przykazał, żeby po miastach znaczniejszych oraz miasteczkach i wsiach, wszystkie pokruszywszy bałwany i one w jeziorach lub téż w jinnych potopiwszy wodach, albo téż poprzywalawszy kamieniami, dnia 7 marca, wszyscy chrzest przyjęli Polacy.” Nawet wymienia z nazwiska panów, którzy się wówczas z księciem Mieczysławem pochrzcili, wśród których oczywiście nie może zabraknąć Toporczyków.

Z treści Kroniki Prokosza dowiadujemy się też, że Mieczysław posiadał według obyczaju 7 żon. Wprowadził własne pieniądze ze srebra i brązu na wzór liścia, pieczętowane orłem (herbem królestwa) z literami henetyckimi (slawońskimi) i imieniem księcia. Zakazał też wwożenia obcych monet na teren kraju, wcześniej używanych w obiegu, głównie rzymskich. Po wygranej bitwie z Prusami Mieczysław złożył bogom ojczystym uroczyste ofiary oddając pod topór co wybitniejszych jeńców.

To dość ciekawe informacje i zapewne dlatego, że jest ich całkiem sporo, Lelewel pisał, że Prokosz intryguje, a przez to, iż kompilator posiłkuje się faktami z innych kronik, zasłużony historyk w swojej recenzji twierdził, że nie wszystko tam jest zmyślone.

Na koniec swojej krytyki Lelewel jednak nie zostawia na autorze tego fałszerstwa suchej nitki „Nad takiemi ramotami ślęczył niegdyś osowiały umysł, w pocie czoła i wytężonym koncepcie puszczał się na wybryki wysmażonych jigraszek i wymysłów. Zdumiony na te inwencje zdrowy rozsądek, pyta? czy to są żarty czy drwiny? czy niezgrabne oszustwo? z trudnością przyzwala na to, że to jest owoc obłędu, z trudnością niekiedy powściąga słuszny na nieszykowne i niezgrabne zmyślania i rzetelne fałsze, gniew, lub uśmiechem głuszy wzgardę obudzoną tém miałkiem niedołęstwem rozumu, który pozbawiony zacniejszych zatrudnień, upośledzony w wyższych zdolnościach, rzucał się w nikczemny i ckliwy zawód, jedynie czas i pracę do czego lepszego przeznaczoną marnujący; zawód bez najmniejszego użytku: ni tu poeta, ni historik, ani artista, ani przyjemnej lektury szukający czytelnik, dla siebie posilnego co znajdzie. Wydęta bańka, pęka i niknie przed każdym, jak znikomy sen myśli pozbawiony, co przy ocknieniu ulatuje. Jeden historik, znalazłszy w tym dowód podupadłego wieku, on jeden zniewolony jest do marnowania niemałego czasu, aby ocenić ten owoc pracy ludzkiej, pracy jałowej.”

Jeszcze krytyczniej wypowiadał się o tym „dziele” Wiszniewski, choć swoją opinię opierał jedynie na argumentach przytoczonych przez Lelewela.[5]

Natomiast H. Kownacki, wydawca Kroniki Prokosza z 1825 roku i jej łacińskiej wersji z 1827 r., a także Kroniki Kagnimira, do końca życia jednak nie przestał wierzyć w ich prawdziwość, a jego złudzenia podzielał m.in. Julian Ursyn Niemcewicz.

J. Tazbir tłumaczył, że Przybysław Dyamentowski zabrał się do pisania najstarszych kronik do dziejów Polski, gdyż był dotknięty „brakiem źródeł odnoszących się do najdawniejszej historii ojczyzny”. Miał on zamiar stworzyć szereg apokryfów, przypisując je takim kronikarzom jak Wojan, Prokosz (996), Zolawa (1067), Kagnimir (1070), Jardo (1100), Swietomir (1173), Boczula (1268) i innym.[6]

Ostatnio pojawiła się też nowa teoria dotycząca powstania tego kontrowersyjnego artefaktu. Jak twierdzi Piotr Boroń, Kronika Prokosza została napisana jako żart towarzyski około 1825 roku przez generała Franciszka Morawskiego. Co wiecej twierdzi on też, że generał Morawski, znany żartowniś, jest również autorem egzemplarza znalezionego w Wilnie rok później z datą 1764 i podpisem Dyamentowskiego, który to Morawski miał podsunąć Lelewelowi w celu zdemaskowania fałszerstwa. Sama postać Dyamentowskiego, jak i i wszystkie pozycje z jego zbioru też miały być wymyślone przez Morawskiego, możliwe, że przy wsparciu przyjaciela Andrzeja Koźmiana, kolekcjonera starożytnych ksiąg i właściciela m. in. oryginalnego wydania Sarnickiego z autografem autora. Celem tego dość wyszukanego żartu miało być naigrywanie się z Jaksy Marcinkowskiego herbu Topór, marnego poety, dumnego ze swego pochodzenia, którego Morawski oficjalnie wspierał ale de facto naśmiewał się z jego megalomanii i wierszoklectwa. Dlatego tak wiele informacji mamy tutaj o członkach rodu Toporczyków, a nawet ich dokładną genealogię.[7]

Jak pisze H. Kownacki w swoim rękopisie z m.in. rozdziałem VII Kroniki Prokosza, niewydanym w 1825 r., istnienie Dyamentowskiego potwierdza jednak biskup kijowski Załuski, któremuż to najprawdopodobniej podsunął on Kronikę Nakorsza Warmisza, dumę jego biblioteki, choć w dziwnych okolicznościach potem ona zaginęła (wypożyczona z biblioteki, nie wróciła do niej). W Rękopismie o Literaturze Polskey Załuski wspomniał Dyamentowskiego jako współczesnego:

„Pan Dyamentowski Drya Przybysław mąż biegły

Równie w dziejach Polskich i Genealogiach.

Zbiera gdy ia to piszę Genealogią

Panów Bielinskich. A że ci też Juraszwie

Isć mogę pozyskować z czasem z iego pracy.”

Trudno zatem zakładać, że i z nim generał Morawski był w zmowie przy kręceniu całej intrygi. Wszystko wskazuje na to, że Morawski wykorzystał jedynie materiały Dyamentowskiego, które wpadły mu w ręce przez koligacje rodzinne z Łubnieńskimi, posiadającymi skrzynię z rękopisami Dyamentowskiego.

Co więceje, istnienie Żyda, który był posiadaczem rękopisu z Kroniką Prokosza, o którego straganie mówił Morawski, potwierdza wydawca dzieł Lelewela J. K. Żupański „Był w Lublinie r. 1823 zacny Izraelita, przezwany jednookim; nieco literat , skupował stare księgi, szpargały, a między XI niemi nalazła się i kronika Prokosza, w której od razu coś nadzwyczajnego upatrywał. Ustąpił jej swojemu znajomemu P. J. Ostrowskiemu, którego publiczność lubelska także uczonym mianowała, wyrzucając mu przecież, że z żydem w blizkich przyjaznych był stosunkach. Ostrowski od niego powziął wiadomość, że mieszczanin Kazimierza nad Wisłą posiada wiele ksiąg dawnych i rękopismów. — Tę wiadomość i o znalezieniu Prokosza udzielił natychmiast Morawskiemu, który móg się za jąć i zaniechał.”[8]

W każdym bądź razie wszystkie prace ze zbioru Dyamentowskiego oficjalnie uznawane są za fałszerstwa, także i zaginiona Kronika Nakorsza Warmisza ze zbiorów Załuskiego.

O słowiańskich wierzeniach dowiadujemy się w rozdziale VII kroniki Prokosza, nigdy nie wydanego drukiem po polsku, a znanego dotychczas z rękopisu H. Kownackiego (sporządzonego po 1831 r., gdyż we wstępie odnosi się do wydań z 1825 i 1831 r.), zachowanego w Bibliotece Narodowej, w którym były akurat m.in. opisy słowiańskich bogów. Wspominał o nich także Lelewel w swojej krytyce, twierdząc, że informacja o słowiańskich bogach znajduje się w posiadanym przez niego egzemplarzu tzw. Towiańskim (od nazwiska jego posiadacza, zakonnika z Wilna).[9]

Dwa lata po pierwszym wydaniu kroniki, w 1827 roku, ukazało się jej łacińskie tłumaczenie, już z wymienionymi bogami-bohaterami (Trzy, Żywie, Jesse, Nyja, Marszyn, Lado, Lel, Polel-Polak), ale nie wiadomo czy na podstawie oryginalnego rękopisu spisanego po łacinie, czy też jako tłumaczenie dwóch zachowanych egzemplarzy po polsku (Morawskiego i Towiańskiego), bo wydawca o tym nie informuje.[10]

Reprinty tej kroniki w ostatnich latach przygotowały dwa wydawnictwa: Armoryka (2015) i Bellona (2017), a pominięty VII rozdział publikuje J. Bieszk w jednej ze swoich książek.[11]

Ze względu na wszystkie wątpliwości związane z wiarygodnością tego opracowania, należy zachować szczególną ostrożność w wyciąganiu na tej podstawie zbyt pochopnych wniosków. Mimo wszystko chyba warto się zapoznać przynajmniej z mało znanym tekstem o wierzeniach Polaków z rozdziału VII, choćby z samej ciekawości.

Z recenzji Lelewela do polskiego wydania tej kroniki z 1825 r. oraz jej łacińskiej wersji opublikowanej w 1827 roku, a także rękopisu w języku polskim rozdziału VII (przepisanego przez pasjonata historii Waldemara Wróżka i udostępnionego przez niego w internecie oraz w publikacji Bieszka), dowiadujemy się, że domniemany autor kroniki niejaki Prokosz uznawał wielu słowiańskich bogów za deizowanych bohaterów. Polacy mieli, poza wymienionymi bogami-bohaterami spisanymi z panteonu Długosza, czcić także słońce, księżyc i planety, a pochówki ciałopalne zapożyczyli od Rzymian.

Czytamy tam: „Bogowie których porzucił Xże Mieczysław i Polacy (których Oyczystemi zwano) byli Marzanna Jessa Ladon Nya Lel Polel Trzy Potrzy. Mieli oprócz tych Polacy za Boga Słońce i Miesiąc, które planety między wszystkiemi naystarszemi u nich byli Bogami.”[12]

Dalej napisano: „Zkąd snadno można poznać iż te narody w bliskim czasie po potopie świata w sprośne bałwochwalstwa wpadłszy potym z ludzi Rycerskich królów i wodzów, dla znamienitych ich dzieł poczyniło sobie to iakich świętych: których potym w prostych wiekach gruba prostota (przez diabła oyca kłamstwa i zdrady, który pierwszych rodziców bogami chciał uczynić omamiona) porównawszy ich do słońca i Xiężyca, na ostatek w bogi przemieściła: którym pewne ustanowiwszy ku czci święta uroczyste sprawowali offiary z bydląt ptactwa a częstokroć i ludzi samych. W tym iednakże sprośnym błędzie pogaństwa mieli w sobie iskierkę cnoty że dobrze rozumieli o nieśmiertelności dusz ludzkich po śmierci.

Pogrzeby ich w lasach zwyczaynie albo też w polach bywały: gdzie grzebiąc swoie umarłe mogiły z kamienia nakształt piramid albo pagórków ku górze ułożone umyślnie wystawiali. Co długi czas w Polszce zachowywano. Niektórzy zaś z nich przeiąwszy sposób od Rzymian (zwłaszcza którzy pozachodzili albo też zabrani byli pod czas woyny z Rzymskich prowincyi) palili trupy i popioły w trunnach kamiennych, albo też w trwałych iakich naczyniach w ziemi zakopywali: które i do dziś dnia ieszcze na wielu mieyscach znaydowane bywaią.”

Autor rękopisu nie wiedzieć czemu powtarza dalej przytoczoną wcześniej informację o deizacji bohaterów, co wygląda na nie do końca zedytowany tekst całości: „Według Prokosza Bogowie, których do czasu Mieczysława Xcia czcili Polacy, byli ze starodawnych ustanowieni Królów i Wodzów tego narodu walecznych; których dla znamienitych dzieł protektorami niby wprzód poczyniwszy, tychże potym samych (albo przez zapomnienie wiekom wkorzenione, albo też przez wyniosłość swoich Królów, czyniąc tym godności królewskiey i imieniowi wieczną sławę) w bogów sobie zamienili.”

O Jessie, głównym bogu Polaków kompilator informował, że według Prokosza: „walecznym będąc Lechitów królem około Roku świata 2385 dla znamienitych swoich dzieł, uroczystym za patrona poświęcony był obrządkiem… Tego tedy Jessa rozumieli Polacy za naybliższym wszechmocnych Bogów: i onego prosili aby o doczesnych ich dobrach tak w szczęściu iako nieszczęściu maiąc staranie, zanosił do Bogów swoią instancyą i łaskawym ich był orędownikiem: rozumieiąc że iako ten król łaskawym szczodrobliwym i miłosiernym za swego królowania był dla poddanych panem, tak i po śmierci (ziednawszy tym sobie u nieśmiertelnych Bogów łaskę) miał im podobnie oświadczać te łaski do których udzielania tak mocno za życia był przywiązany.”

Według niego Prokosz wyraźnie pisze, że „Marszyn był król Słowiański osobliwie woienny i waleczny, tak iż cały czas swego panowania nieustannie woiuiąc zawsze nad swoiemi tryumfował nieprzyiaciołami. Otóż ludzie rycerscy czyniąc tym samym iego dzielności pamięć (o którey rozumieli że od Bogów miał onę udzieloną) po śmierci wykrzyknąwszy go świętym człowiekiem, za patrona go Żołnierskich dzieł swoich portanowili: Któremu pod woyny swoie życie swoie szczęście polecaiąc, prosili onego aby im to u nieśmiertelnych wyrobił Bogów “żeby mieli ducha woiennego, żeby zawsze mogli być walecznemi, i we wszelkich, tak iako on szczęśliwi potyczkach …” Zatem zamiast wspomnianej wcześniej Marzanny mamy faktycznie Marszyna wojowniczego.

O Nyi natomiast konkludował tak: „Że Pluto nie mógł być nigdy Nyą ponieważ ta Nya będąc u Słowianskich narodów królową i ostatnią białey płci Lecha potomką, panowała tego czasu kiedy sławny Herkules Lybius żył na świecie: który gdysię w północnym poiawił kraiu, wszystkie prawie lustruiąc państwa i onę z oppressyi własnych poddanych wyrwał iako wyraża Prokosz. Miała z nim synów trzech: z których naystarszy Szczyth, który Słowianskici narodów rodzay rozmnożył … A ponieważ pomieniona Nya po odeyściu potym Herkulesa do Włoch szczęśliwie i łaskawie tym tu panowała narodom, atoż grube pogaństwo czyniąc iey w tym samym wdzięczność wprzódy między święte dla osobliwszych cnót, a potym zaś między boginie onę policzył. Gdzie wystawiwszy iey w stołecznym mieście Lemissal wspaniały kościół, ku czci teyże wystawiło statuę na ołtarzu. A lubo potym to miasto od króla Polaka swoie Starożytne imie na Gniezno przeniósł, bożnica iednakże raz oney postawiona trwała pod iey imieniem nieodniennie aż do czasu Mieczysława.”

Co więcej w przypadku Nyi, która miała być w związku z Herkulesem, kompilator powołując się na Prokosza odwołuje się w przypisach do Diodora Sycylijskiego II i Pliniusza VII, choć nie ma w tych źródłach mowy o żadnej Nyi, ale o Echidnie i Alazji, co wnikliwie sprawdził Lelewel. Potwierdza to jedynie radosną twórczość i nadinterpretacje dokonywane przez kompilatora tejże kroniki.

O Lado z kolei pisał, iż „nie był Plutonem ale walecznym królem Sarmatów-Lechitów, którym około Roku świata 2568 zacząwszy panować po lat pięćdziesiąt czterech żyć przestał. Który ponieważ pomiędzy grubym owym narodem postanowił pewny porządek względem liczby żon, wychowania dzieci i zwyczaiów weselnych, atoż na zawdzięczenie mu owey cnoty za czasem ozdobiło go pogaństwo boską czcią, ogłosiwszy orendownikiem weselnych aktów, tak iako niegdyś wytworni grekowie wymyślili sobie sławnego Hymena. I od tego czasu na pamiątkę iego, każdego wesela kilka krotnie onego powtarzać zwykli… Według Prokosza Lib I., za którym i Kagnimir idzie, ten Łado król Lechitów miał za herb Lwa w koronie złotey wspiętego na poślednie nogi, a w przednich trzymaiącego miecz do góry wyniesiony na czerwonym szczycie: którego wszystkich Słowianskich narodów królowie pospolicie zażywali, i którego też potomność trwa ieszcze do tąd w wielu zacnych Polskiego Królestwa Familiach.”

Co ciekawe, raczej słusznie zauważa też, że „Według Długosza, Bielskiego Miechowity, Venus nazywała się u Polaków Dziedzilia według Kromera Zezylia według zaś Gwagnina Marzanna … Ale to być nie może i ci w zdaniu swoim bardzo się zawodzą Autorowie, ponieważ czy to Dziedzilia czy dziedulia czy dziewonia czy dziewanna, czy na ostatek Zezylia iest iedno: i niebyła to Bogini ale bożek nazwany Żywie. Tego bożka była wystawiona na górze Grzegotka (od iego imienia Żywiec nazwaney) bożnica gdzie chołd pierwszych dni maia gwoli nabożeństwa wielkie zchodziły się tłumy. Tego zaś bożka w takim poszanowaniu mieli starodawni Polacy, że go równo w takowey kładli zacności, i tak o nim rozumieli iak Rzymianie o swoim naywyższym Jowisza: dla nie wesela (iako ci popisali historycy) ale życia uznaiąc go panem, upraszali onego o długi wiek i szczęśliwy: czyniąc mu pokłony swoie i ofiary na ten czas, kiedy który z nich usłyszał pierwszy raz kukawkę kukaiącą na drzewie w lesie albo też w sadzie: która po słowiansku nazywa się Zezula. Atoż takie mieli w tym swoie zabobony, że siła razy pomieniony ptak zakukał, tyle lat żyć ieszcze na świecie ominowali sobie: co nawet i do tych czas trwa ieszcze ten od pogaństwa wniesiony zwyczay w niektórych częściach Polski, w górach osobliwie między prostotą tamteyszych obywateli. Rozumieli tedy o tym Żywie bogu że on był naystarszy nad wszystkiemi bogami i całym rządzący światem: i że przemieniał się umyślnie w kukułkę aby ich o dalszym życiu przestrzegał którego użyczaą miał na dalszy czas z bliskiey swoiey łaskawości. Dla czego wielki był skrupuł ktoby się ważył zabić Zezulę: a kto zaś tego dopuścił się, ten występku tego życiem od zwierzchności przypłacić musiał… Jest zaś pewna że na Żywcu górze znayduią się w ziemi fundamenta iakiegoś gmachu i niby zamku: z kąd wnieść snadno że tam ludzie niegdyś zdawna mieszkali…”

Lelewel zwraca uwagę, że Dziedzilia, według kompilatora kroniki, to tak naprawdę bożek Żywie, jak inaczej zwano Herkulesa, który romansował z królową Nyją: „Tego tedy Herkulesa, nazywali starzy Polacy, Zewa, Deusza, to jest bóg żywy, którego bóźnica na górze Zywcu, zwała się Grzegrzołka. – Był to Herkules Dziedzilja bóg życia i dotąd jego pamięć trwa w zabobonnym u ludu kukułki zezulą nazywanej i w jéj kukaniu obserwacji.”

Tu warto zauważyć też, że skoro kompilator odwołuje się do Długosza (XV w.), Bielskiego (XVI w.), Miechowity (XVI w.), Kromera (XVI w.), Gwagnina (XVI w.), Sarnickiego (XVI w.), to jego komentarze, a tym samym cała praca, muszą pochodzić nie wcześniej niż z XVI wieku.

Komentator kroniki, powołując się na Prokosza, ma krytyczny stosunek do słowiańskiej bogini podobnej do Cerery, którą Długosz nazywa Marzanną. Wyraża to słowami: „Tu tylko należy mi obiaśnić co się tycze Cerery którą między bogami starożytnych Polaków niepotrzeboie w regestrze położono: ponieważ to iest rzeczą pewną że tey Polacy nigdy za boginią nieczcili ani nawet słyszeli o niey. Nowotni dzieiów pisarze przez płonne swoie domysły nawymyślali Polakom więcey ieszcze bogów niżeli onych w bożnicach swoich mieć mogli: a to tym sposobem że iednego bożka (coraz inaksze dawaiąc onemu nazwisko, albo odmieniaiąc imie każdy według swego upodobania) kilka razy opisywali, z iakimkolwiek do Rzymskich bożyszczów porównaniem, aby mieli przyczynę pisania i dysputy. Ja zaś w Prokoszu czytam i wyrażam że Polacy nie Cererę ale ZIEMNE to iest ziemię czcili za boginią taką, którey wszelki urodzay tak zboża iako i drzewnych owoców przypisywali. Jey osobliwszym sposobem dwa razy do roku czynili offiary: to iest raz kiedy dostawały zboża, a drugi raz kiedy ze drzew po otrząsali owoce. Na ten czas kiedy zebrali z pól do gumien swoich oracze, ziarna różnego rodzaiu przy offierze oney rzucaiąc na posąg prosili o żyzność albo urodzay roli: a kiedy zaś obrali z drzewa owoc upraszali aby obfitemi na przyszły urodzay czyniła drzewa w ich sadach.”

Podobna rzecz ma się jeśli chodzi o Lela i Polela: „LEL i POLEL według Długosza Miechowity i Kromera Castor i Pollux nazwani … Ale to być nie może, i ci Autorowie dużo się wtym w zdaniu swoim zawiedli: ponieważ Castor i Pollux wyniesieni są od Greków na honor boski, a z Grekami nic nigdy nie mieli pierwsi Polacy … Ale ponieważ nigdzie nie czytamy o tym żeby kiedy Słowacy [Słowianie] hołd nwaki Grekom albo Grekowie Słowakom [Słowianom], więc to idzie za tym że ich trudno przyznawać za polskich bogów iako ich mieć chcą ci historycy. Ja zaś w tey mierze z Prokoszem trzymam który Lib I. pisze: LEL albo raczey Lelum był król słowiański waleczny, Łony sławney królowey mąż: którego (na zawdzięczenie cnót wielkich iego okazanych przez dzielność Rycerską i osobliwszą nad poddanemi łaskawość) naród boskim honorem przyozdobił: i który to naypierwszy obrawszy sobie za herb miesiąc, znak niegdyś Scyta przodka swoiego, do góry obiema rogami wyrażony na szczycie niebieskim nim się znaczył …

Rozumiem tedy żem zadosyć uczynił moiey intencyi ze strony wywodu Castora którego Długosz Miechowita i Kromer niepotrzebnie odmienili w LELA. Teraz idę do Polluxa abym to także pokazał że ten bożek niebył POLELEM ani też polski POLEL Polluxem. A co ieszcze osobliwsza ies to że Lel poprzedził Polela daleko wyższym czasem, tak dalece że on nie tylko współczesnym Polluxem ale i prawnukiem iego być nie mógł. Nie kto tedy inny pomieniony był Polel tylko POLACH albo Polak I. niegdyś król waleczny Lechitów (Scythami pospolicie od Greków nazwanych) Który około Roku świata 3530 tym tu panuiąc narodom pierwszy z Illiryku na te tu mieysca (gdzie teraz Polska) z piącią swoich braci (po piąciu set lat iak przodek iego rugowany był od Alanów) powróciwszy, one szczęśliwie znowu osiadł. A ponieważ on przywrócił narodowi dawną oyczyznę, i tego dokonał czego nie mogło dokazać kilkunastu królów, atoż cały Lechitów naród na zawdzięczenie za tak osobliwsze dobrodzieystwo, uniwersalną zgodą, czyniąc tym samym pamięć dzieł iego nieśmiertelną, przyozdobił onego po śmierci czcią bóstwa: gdzie odmieniwszy mu pierwsze imie Polaka- i w regestrze bogów oyczystych naznaczywszy mu wtóre mieysce po LELU królu niegdyś swoim a po tym bogu, POLELEM z tey przyczyny onego nazwał.

   Ich bożnica wystawiona była z kamienia białego w mieście stołecznym Carodom* nad rzeką Wisłą nie daleko gór nazwanych Tatry: gdzie pewnych czasów zchodząc się lud wielkiemi tłumami oddawał onym bałwochwalskie offiary, naywięcey z wieprzów tłustych to iest karmionych umyślnie … (n) Bożka LELA Polacy pogani czcili iako obrońcę wolności: dla tego też pospólstwo nazywało go czasem SWOBODA. Zaś POLELA nazywali Stróżem oyczyzny swoiey, iakoby ten urząd był onemu zlecony od wielkich Bogów TRZY i ŻYWIE. Polel naywięcey od Xiążąt samych i od znacznieyszych w państwie ludzi odbierał offiary. Lel zaś był wszystkim do czczenia pospolity iako Trzy i Żywie.

* Carodom nazwisko starożytne miasta Krakowa ma podobieństwo znazwiskiem przedmieścia teyże stolicy rzeczonego Stradom… W zborze Lela Polela (w Carodomie) stały na ołtarzu dwie statuy nie wielkie ze Spiżu odlewane, ludzi nagich reprezentuiące, w kształcie ułożeni przedziwnym: które potym S. Woyciech przyszedłszy do Polski Roku 998 kazał był pozrzucać i pod mur bożnice oney porzucić, a mieysce samo na chwałę boską poświęcił, i kazania tam przez wszystek czas póki tylko w Krakowie bawił, do ludu miewał, iakie się , iako się na swoim mieyscu wyrazi …”

W dalszej części opisano także wielkie bóstwa – Trzy i Żywie: „Należy mi tu opisać ieszcze niektórych bożków tak iako na ówczas w swoich znaydowali się statuach. Nayprzód Według Prokosza TRZY według innych Tero czyli Terum miał trzy głowy z oczami o iednym na ramionach karku. Tego starodawni Polacy czcili za naystarszego pomiędzy wszystkiemi swemi bogami, powiedaiąc że ŻYWIE był synem iego, któremu dał urząd ażeby o życiu ludzkim szczęściu i nieszczęściu miał staranie, i aby on tego pilnie strzegł ażeby inni bogowie zadosyć czynili zleconym sobie urzędom swoim.

Kto tedy był ŻYWIE iużem nadmienił wyżey i obszerną zdałem z siebie explikacyą: teraz to tylko ieszcze przydam że w stołecznym Krakowie bożek ten miał wystawiony kościół za miastem nad Wisłą (gdzie teraz panien Norbertanek klasztor) w którym stała na ołtarzu statua iego spiżowa skórą lwią nagość okrywaiąca, w ręku trzymaiąca kiy sękowaty duży nakształt pałki: pod nogami zaś ony wyrażone była figura wieprza i wołu. Którą statuę Mieczysław Xże po przyięciu wiary kazawszy utopić w Wiśle, po wyrugowaniu bałwana, kazał poświęcić kościół ów pogański na cześć zbawiciela świata Chrystusa pana.”[13]

W recenzji Lelewela czytamy, że „na wielu jinnych tylko przygotowane i próżne niedopisane paragrafy pozostały”, co może świadczyć o tym, że autor kompliacji zwanej umownie Kroniką Prokosza, miał świadomość istnienia jeszcze innych bogów, ale nie zdążył wstawić ich imion i opisów z innych źródeł.

Kompilator Kroniki Prokosza słusznie natomiast zauważa, że „daleko mniej bogów Polacy mieli, a niżeli zwykle o tym piszą: ponieważ jedno bóstwo rozmajite miewało nazwiska, a pisarze tego porozumieć nieumieli”.

Podsumowując, z tekstu owego Prokosza dowiadujemy się, że Polacy czcili następujące bóstwa: Jessa, Marszyn (Marzanna), Nya, Ladon, Lel (Swoboda), Polel (Polach – Polak), którzy byli deizowanymi bohaterami, królami. Czczono również wielkich bogów, a mianowicie Trzy i Potrzy (Żywie – Herkules), a nasi przodkowie wyznawali także kult Słońca, Miesiąca (Księżyca) i Ziemi (Ziemne).

W mojej ocenie akurat nazwy i funkcje poszczególnych bogów omawianych w tekście tej kroniki odpowiadają posiadanej przez nas wiedzy, co może świadczyć, że materiał do tej części pochodzi ze znanych i przytaczanych przez kompilatora kronik z XV-XVI wieku, głównie od Długosza oraz wiedzy ogólnej autora zaczerpniętej z innych źródeł. Nowinką jest tutaj z pewnością informacja o bogach ojczystych, czyli deizowanych bohaterach, królach, a także synonim imienia Żywie jako Potrzy, wskazujący na pochodzenie życia od Trzygłowa. I chociażby z tego powodu należy traktować tę pracę jako ciekawostkę, którą należy poddać wnikliwym badaniom oraz weryfikacji pod kątem zgodności historycznej i kulturowej.

Mając na uwadze wszystkie omawaiane powyżej wątpliwości, moim zdaniem, do całości tego „dzieła” należy podchodzić z wielką ostrożnością.

 

Tomasz Kosiński

20.09.2019

 

[1] Katalogi biskupów krakowskich, red. J. Szymański, [w:] Pomniki Dziejowe Polski, seria II, t. X, cz. 2, Warszawa 1974

[2] Szczur Stanisław, Pierwsze wieki kościoła krakowskiego, [w:] Kościół krakowski w tysiącleciu, Znak, Kraków 2000

[3] Lelewel J., O kronice czasów bajecznych Polski Prokosza kronikarza z X wieku, [w:] Polska, dzieje i rzeczy jej rozpatrywane przez Joachima Lelewela, t. XVIII, Poznań 1865, s. 161-168

[4] Lelewel J., Kronika Polska Prokosza wydanie Hipolita Kownackiego, [w:] Rozbiory dzieł różnymi czasy przez Joachima Lelewela ogłaszane, Poznań 1844, s. 179-205

[5] Wiszniewski M., Historia literatury polskiej t. II, Kraków 1840, s. 174-175

[6] Tazbir J., Z dziejów fałszerstw historycznych w Polsce w pierwszej połowie XIX wieku, Przegląd Historyczny, t. 57, 1966; Tenże, Spotkania z historią, Iskry, Warszawa 1979

[7] Boroń P., Uwagi o apokryficznej kronice tzw. Prokosza, [w:] Ad fontes. O naturze źródła historycznego, red. S. Rosik i P. Wiszewski, Acta Universitatis Wratislaviensis nr 2675, Wrocław 2004

[8] Przedmowa J. K. Żupańskiego, [w:] Polska, dzieje i rzeczy jej rozpatrywane przez Joachima Lelewela, t. XVIII, Poznań 1865, s. X-XI.

[9] Lelewel J., Kronika Polska Prokosza wydanie Hipolita Kownackiego, [w:] Rozbiory dzieł różnymi czasy przez Joachima Lelewela ogłaszane, Poznań 1844, s. 179-205

[10] Chronicon slavo-sarmaticum: Procosii saeculi X…, wydanie w j. łacińskim, w opracowaniu H. Kownackiego, Warszawa 1827

[11] Kronika Prokosza, Wydawnictwo Armoryka, Sandomierz 2015; Kronika Prokosza, Bellona, Warszawa 2017; Bieszk J., Starożytne Królestwo Lehii. Kolejne dowody, Bellona, Warszawa 2019

[12] Rozdział VII Kroniki Prokosza, z rękopisu H. Kownackiego, niewydany drukiem, przepisany i udostępniony publicznie przez W. Wróżka, na podstawie rękopisu ze zbiorów BN w  Warszawie; por. Lelewel J., O bałwochwalstwie i niektórych zwyczajach dawnych Polaków – wyjątek z Kroniki Prokosza rozdział VII w rękopiśmie biblioteki Towarzystwa Królewsko Warszawskiego Przyjaciół Nauk znajdującego się, [w:] Polska, dzieje i rzeczy jej rozpatrywane przez Joachima Lelewela, t. XVIII, Poznań 1865, s. 179-183

[13] Tekst VII rozdziału Kroniki Prokosza podaję za wersją udostępnioną publicznie przez W. Wróżka, na podstawie rękopisu ze zbiorów BN w Warszawie.

Biblia Gocka “Wulfilii” – pytania i wątpliwości

Wulfila naucza Gotów

Tłumaczenie Biblii na język gocki przez ariańskiego biskupa Wulfillę (Ulfilasa), który miał ochrzcić Gotów, to unikatowy przykład dziedzictwa pisanego tego ludu. Jak wiemy to znalezisko owiane jest jednak aurą kontrowersji i niedomówień.

Mimo oporu akademickich historyków, istnieje wiele przesłanek przemawiających za tym, że Biblia Wulfilli (Ulfilasa) może być falsyfikatem.[1] Bardzo ciekawy artykuł na ten temat opublikował Maciej Bogdanowicz[2], autor bloga rudaweb.pl, w którym wyraźnie sugeruje, że jest to ewidentne fałszerstwo. Idąc jego torem dowodzenia, możemy stwierdzić, że ma w tym dużo racji.

Oryginał tego dzieła datowanego na IV w. n.e. niestety nie zachował się do naszych czasów. Co istotne, na potrzeby swojego tłumaczenia Wulfila miał opracować alfabet gocki, opierający się na znakach greckich i łacińskich, a nie runicznych, jak niektórzy sądzą, co by znaczyło, że Goci nie posiadali wówczas własnego pisma. Wydaje się to bardzo dziwne, że do celów ewangelizacji biskup wymyśla skomplikowany alfabet (zamiast skorzystać z greki lub łaciny), który może stanowić dodatkowe utrudnienie związane z koniecznością nauczania barbarzyńskich Gotów nie tylko o życiu Jezusa, ale także czytania o tym używając nikomu nieznanych znaków.

Istnieją teorie, że to Goci mieli wynaleźć runy. Choć taki pogląd ma sporą rzeszę krytyków, to jednak wciąż – zapewne ze względów politycznych – wczesne znaleziska runiczne przypisywane są akurat Gotom. Jest to oczywiście błędny pogląd, gdyż jest wątpliwe czy Goci w ogóle posługiwali się runicą, o czym pisał chociażby J. W. Marchand ze Stanów Zjednoczonych.[3]

Mając powyższe na uwadze, okazuje się, że nagle barbarzyńscy i niepiśmienni Goci posiedli naraz de facto dwa rodzime alfabety: Wulfilli i runiczny. Jeżeli ten drugi używany był już w czasach Wulfilli to pozostaje pytanie dlaczego biskup-tłumacz go nie wykorzystał do przekładu Biblii. Jeśli natomiast gocki alfabet runiczny nie istniał jeszcze w IV wieku, to należy zapytać kto i po co go stworzył skoro znane już było gockie pismo z Biblii Wulfilli.

Zerknijmy na przykładowy tekst napisany pismem gockim Wulfilli (The Lord’s Prayer – W imię Ojca), z którego jasno wynika, że nie ma on nic wspólnego z runami, a wygląda jak wyszukany krój czcionki grecko-łacińskiego alfabetu:

pismo gockie

Dla porównania poniżej znajduje się przykładowy tekst zapisany gockimi runami, które są praktycznie wariantem futharku:

runy gockie

Alfabet Wulfili składał się z 27 znaków i według obecnych hipotez mógł powstać na podstawie alfabetów:

W. Grimm uważa, że Ulfilas (Wulfila) nie utworzył alfabetu gockiego, ale ten istniał od dawna. Jeśliby Goci pisma nie posiadali i gdyby Ulfilas musiał je pożyczyć, to trudno pojąć, dlaczego po prostu nie wziął znanego mu greckiego lub łacińskiego alfabetu, co byłoby czymś nader prostym i zwyczajnym. Zamiast tworzyć nowe lub przenosić w całości, zaadaptował on pismo już używane podstawiając gdzie się dało greckie znaki.[4] To proste, naukowe wyjaśnienie uznanego niemieckiego językoznawcy W. Grimma o piśmie gockim równie dobrze może tłumaczyć powstanie cyrylicy utworzonej na bazie starosłowiańskiego pisma głagolicy (odrysowanej z alfabetu kobalnego) i greki.

Moim zdaniem Wulfilla nie sięgnął po gockie runy (wariant futharku), które zapewne używane były przez Gotów już w III-IV wieku, co mogą potwierdzać runiczne inskrypcje na znaleziskach z tego okresu, jak najstarsza na świecie moneta z runicznym napisem ze zbiorów Ossolineum, grot z Kowla, kamień z góry Opuk na Krymie, czy naszyjnik z Pietroassa w Rumunii, z prostego powodu – uznawał je za diabelskie pismo, którego użycie do tekstu biblijnego zakrawałoby na profanację. Z tym samym problem zetknęli się później Cyryl i Metody, którzy najpierw sięgnęli po głagolicę (odrys pisma weżełkowo-sznurowego), by potem na bazie świętej greki stworzyć cyrylicę. Apostoł Gotów nie mógł natomiast użyć do przekładu Biblii ani greki, ani łaciny, gdyż te alfabety nie oddawałyby charakteru gockiej mowy, tak jak łacina bez polskich liter (Ę, Ą, Ó, Ż, Ź, Ć, itp.) nie nadaje się do zapisu naszych słów. Dlatego zrobił grecko-łacińskiego miksa, którym można było jako tako oddać głoski właściwe dla gockiej mowy.

Jeśli chodzi o tzw. runy gockie to znamy dwa zabytki pisane, w których dopatrzono się ich śladów. Pierwszy to Documentum Neapolitanum z VI w. z pismem o charakterze runicznym, uznawanym za gockie, znacznie jednak różniącym się od liter z zachowanego egzemplarza odpisu biblii Wulfilii („Srebrnej Biblii” – Codex Argenteus), pochodzącego rzekomo z tego samego wieku. Drugim jest Documentum Aretinum – papirusowy rękopis w języku gockim z połowy VI wieku. W 1731 roku wydano we Florencji facsimile (swego rodzaju fotokopię), które w słabej jakości przetrwało do dziś; oryginał niestety spłonął.

Znana jest też pochodząca również z VI w. biblia Codex Brixianus, napisana po łacinie, której technologia stworzenia jest bliźniaczo podobna do „Srebrnej Biblii” gockiej. Naukowcy zauważyli pewne zbieżności pomiędzy tym łacińskim tekstem i gockim. Podobieństwa miały wyniknąć z rewizji starołacińskiego tekstu dokonanej w oparciu o tekst grecki, natomiast tekst gocki miał być rewidowany przez tekst łaciński. Dziwnym wydaje się fakt, iż wstęp w kodeksie Brixianus wzmiankuje o notach marginalnych z wariantami tekstowymi, których jednak w Brixianus brak, lecz są obecne w „Srebrnej Biblii” (Codex Argenteus). Oba dzieła wyglądają jakby powstały w tej samej szkole kaligrafii. Możliwe, że twórca księgi gockiej wzorował się na wcześniejszej łacińskiej.

Mamy więc do porównania kilka dokumentów z pismem gockim, które mają pochodzić mniej więcej z tego samego okresu, a mianowicie z VI w. n.e. Przyjrzyjmy się niektórym z nich.

Popatrzmy najpierw na Dokument Neapolitański sporządzony na papirusie:

dokument neapolitański

Jak widzimy, to proste, niedbałe pismo ze znakami, które nie pochodzą ani z greki, ani z łaciny. Nie są one też podobne do gockiego wariantu futharku znanego ze wspomnianych wyżej zabytków runicznych. Jest to też zupełnie inny alfabet niż ten, którego użyto do spisania gockiej „Biblii Srebrnej”. Może to wskazywać, że jest to rodzime gockie pismo, które posłużyło Wulfilli do stworzenia swojego, „uświęconego” greką i łaciną, nowego, gockiego alfabetu.

Codex Argenteus

Rys. Karta Biblii Gockiej Wulfilli

Tutaj widzimy doskonale wykaligrafowane i świetnie zachowane znaki, mimo ponad półtora tysiąca lat od jego stworzenia.

Gdy spojrzymy natomiast na łaciński Brixianus od razu widać znacznie gorszy stan jego zachowania, chociaż miał powstać w takiej samej technologii (srebrny atrament na barwionym purpurą pergaminie) i w tym samym czasie (VI w.), co „Biblia Gocka”. Oba dzieła miały być też równie pieczołowicie przechowywane, ale egzemplarz łaciński jest w znacznie gorszym stanie.

Codex Brixianus

Rys. Łaciński Codex Brixianus

Istnieją też inne rękopisy gockiego Nowego Testamentu, głównie w postaci palimpsestów[5], zachowane we fragmentach. Są to:

  • Codex Carolinus – przechowywany w Wolfenbüttel, zawiera bilingwiczny, łacińsko-gocki tekst;
  • Codex Ambrosianus A, B i C – z różnymi fragmentami ewangelii, pochodzące z V/VI wieku, przechowywane w Mediolanie;
  • Codex Taurinensis – zachowane tylko 4 karty;
  • Codex Gissensis – odkryty na początku XX wieku, zawierający niewielki fragment ostatniego rozdziału Ewangelii według Łukasza;
  • Gothica Bononiensia – palimpsest odkryty w roku 2013 w Katedrze Świętego Piotra w Bolonii, którego dolny tekst zawiera homilię w języku gockim z VI wieku.

Codex Ambrosianus jest sporządzony jako palimpsest, przez co nie jest zbyt czytelny. Prawdopodobnie został napisany na terenie dzisiejszych Włoch, tak jak wszystkie gockie rękopisy. Ma pochodzić z V/VI wieku. Widać na nim czcionki o podobnej liniaturze do „Srebrnej Biblii”. Zastanawiający jest sam fakt sporządzania palimpsestów, co mogło wynikać z pobudek ekonomicznych (drogi papier i pergamin), ale także religijno-politycznych (usuwanie starych, niewygodnych tekstów i zastępowanie ich nowymi, lepszymi).

Codex Ambrosianus

Rys. Codex Ambrosianus

Ciekawym dokumentem jest też Codex Carolinus, obejmujący tylko 4 pergaminowe karty, które zresztą w XI wieku weszły w skład innego kodeksu jako materiał piśmienny (palimpsest). Zawiera zaledwie fragmenty Listu do Rzymian. Tekst pisany jest w dwóch paralelnych kolumnach – 27 linii w każdej. Lewa kolumna jest w języku gockim, prawa – w łacińskim.

Codex Carolinus jest jednym z nielicznych zachowanych rękopisów Biblii, której przekładu na język gocki dokonać miał w IV wieku biskup Wulfila.

Codex Carolinus

Rys. Codex Carolinus, którego 4 karty weszły w skład innego kodeksu pod nazwą Codex Guelferbytanus 64 Weissenburgensis

Poniżej zamieszczam odczyty pisma gockiego z Kodeksu Karolińskiego (Codex Carolinus) dokonane przez dwóch autorów, Knittela i Falluominiego. Już na pierwszy rzut oka widać, że gocki język z tego Kodeksu nie jest podobny do niemieckiego, ale bardziej do staroskandynawskiego, który z kolei może być zbliżony do sarmackiego:

Knittel (1762)[6]

Jah witubnijs goths

qhaiwa unusspilloda sind

stauos is

jah unbilaistidai

wigos is

Qhas auk ufkuntha

frathi fanins

aiththau qhas imma

raginens was

Aiththau qhas imma

frumozo f . .

jah fragildaidau imma

Uste us imma

jah thairh ina

jah in imma alla

immuh wulthus

du aivam amen

Bidja nuizwis brothrjus

thairh bleithein goths

usgiban leika izwara

saud qwiwana weihana

waila galeikaidana gotha

andathahtana

blotinassu izwarana

ni galeikoth izwis

thamma aiwa

 

Falluomini (1999)[7]

Jah witubnijs g(u)þ(i)s

hvaiwa unusspilloda si(n)d

stauos ïs

jah unbilaistidai

wigos ïs

Hvas auk ufkunþa

[.]raþi f(rauj)ins

aiþþau hvas ïmma

raginens was

Aiþ[.]au hvas ïmma

fr[../.]a gaf

jah fragildaidau ïmma

uste us ïmma

jah thairh ina

jah ïn ïmma alla

ïmmuh wulþus

du aiwam amen

Bi[.]ja nu ïzwis broþrjus

þairth bleiþein g(u)þ(i)s

usgiban leika ïzwara

saud qiwana weihana

waila galeikaidana g(u)þa

andaþahtana

blotinassu ïzwara(n)a

ni galeikoþ ïzwis

þamma aiwa

Język gocki nadal jest mało znany i dlatego wciąż istnieje duże pole do spekulacji. Może właśnie dlatego powstała „Srebrna Biblia” Wulfilli, by wzbogacić zasób gockiego słownictwa i ograniczyć liczbę teorii na temat  pochodzenia Gotów (skandynawskie, germańskie, sarmackie, słowiańskie, itd.).

W każdym bądź razie, okoliczności odkrycia „Biblii Gockiej” (Codex Argenteus) są bardzo podejrzane. Pojawiła się ona nagle i w dość tajemniczy sposób dopiero w XVI w. w benedyktyńskim klasztorze w Werden, w Niemczech, znanym akurat z pisania i kopiowania ksiąg. Miała być sporządzona dla Teodoryka Wielkiego (455-526), króla Ostrogotów, wkrótce po jego koronacji w Rawennie. Pozycja ta nie jest wspominana w żadnych katalogach ani wykazach ksiąg przez ponad tysiąc lat swej rzekomo długiej historii. Podczas wojny trzydziestoletniej znalazł się w rękach Szwedów i od tamtej pory przechowywany jest w Uppsali.[8]

Maciej Bogdanowicz sugeruje, że „Litery w tej księdze wyglądają, jakby były wybite czcionką drukarską” ( już niemal od stu lat znany był druk Gutenberga).[9] Pierwsze oficjalne wydanie drukowanie Codex Argenteus pochodzi jednak dopiero z 1665 r.[10]

Jedynym dowodem uprawdopodobniającym pochodzenie benedyktyńskiego egzemplarza z VI w. ma być datowanie radiowęglowe, ale Bogdanowicz powątpiewa w wiarygodnośc tej metody badań. Jako argument podaje on przykład kiedy żywe skorupiaki złowione z dna rowu oceanicznego, poddane datowaniu węglem C14, oszacowane zostały na około… 2 miliony lat.

Autor ten wnioskuje, że tzw. biblia Wulfilii może być XVI-wiecznym falsyfikatem, stworzonym dla udokumentowania tezy o germańskości (niemieckości) Gotów. To w XVI w. cesarz Maksymilian II Habsburg zaczął propagować teorię o pochodzeniu Niemców od Germanów, opisanych przez Tacyta. Potrzebne były jednak dokumenty potwierdzające tę tezę. Możliwe zatem, że to arcykatolicki cesarz z rodu Habsburgów był hojnym zleceniodawcą fałszerzy historii. Najwidoczniej nowy trend udzielił się także protestantom, bo to wówczas właśnie Marcin Luter zrobił z Arminiusza (Żarmina) pierwszego Niemca – Hermana.[11]

Moim zdaniem nawet istnienie alfabetu Wulfilii (nazwa umowna) widocznego na innych dokumentach, do których nie można mieć tylu zastrzeżeń co do ich autentyczności, jak to jest w przypadku „Biblii Gockiej”, niekoniecznie musi potwierdzać jej oryginalności. Równie dobrze mogła ona powstać później na bazie innych kodeksów wymienionych powyżej. Wtedy jednak teza M. Bogdanowicza o wymyśleniu języka gockiego zbliżonego do niemieckiego się nie broni, gdyż odczyty treści z tych dokumentów wskazują w pewnym stopniu na germańskość języka Gotów. Miałby on rację jedynie wówczas, gdyby wszystkie, znane nam gockie przekłady Biblii okazały się późniejszymi falsyfikatami, co jest mało prawdopodobne, choć niewykluczone.

Biorąc jednak pod uwagę omawiane wcześniej, liczne wątpliwości, nie można wykluczyć, że sama „Biblia Gocka” powstała w XVI wieku jako misterna robota mistyfikatora dla podniesienia prestiżu gockiego dziedzictwa, z założenia wpisując się w propagandowe cele Cesarstwa związane z szukaniem potwierdzeń germańskości Gotów.

Ja jednak skupiłbym się tu bardziej na analizie językowej tekstu, po weryfikacji zgodności owego alfabetu gockiego z mową tego ludu, gdyż wiele wskazuje na to, że Goci mieli sarmackie korzenie, a tym samym powinni posługiwać się nie językiem germańskim, ale podobnym do irańskiego. Ze względu na bliskie sąsiedztwo i wzajemne wpływy kulturowe niewykluczone, że sarmacki język Gotów, jak też i Alanów, Antów, Roxolanów, Chorwatów czy Serbów oraz innych ludów o sarmackim rodowodzie zamieszkujących ziemie obecnej Słowiańszczyzny lub jej pobliże, odcisnął swoje piętno na kształtowaniu się języków germańskich, jak też i bałto-słowiańskich.

Jeśli tak było, to spory o to czy Goci byli Germanami (w pospolitym, acz błędnym rozumieniu kojarzącym ich z Praniemcami) czy też Słowianami, nie mają sensu. Plemiona sarmackie wywarły bowiem duży wpływ na obie te grupy. Zastanawia też fakt, dlaczego Goci nie zabrali ze sobą w swej ekspansji na Zachód stworzonego przez Wulfillę pisma. Nie spotykamy bowiem żadnych podobnych dokumentów z pismem gockim z Galii z tego okresu, a przecież Wizygoci stworzyli tam silne państwo.  Skoro byli arianami, jak Wandalowie, którzy palili katolickie kościoły, to czemu nie używali pisma stworzonego przez ich apostoła do nawracania niewiernych Galów?

Właściwie tak dużo miejsca poświęciłem tutaj „Biblii Gockiej”, mimo, że oczywiście nie jest ona źródłem wiedzy o słowiańskich wierzeniach, z kilku powodów. Po pierwsze, niektórzy twierdzą, że Goci to przodkowie Słowian Zachodnich, w tym Polaków (August Bielowski) lub też lud sarmacki, który wywarł duży wpływ na naszych przodków. Uważał tak m.in. Archidiakon Tomasz ze Splitu, który pisał o Gotach: „że z „polskich stron” przybył lud zwany Lingones złożony z 7 lub 8 rodów, które opanowały kraj Curetia [Kreta], zmieszały się z autochtonami i przybrały nową nazwę Chorwatów”. Autor ten podaje też, że „Goci” (Słowianie) przybyli z Polski lub Czech.[12] O słowiańskich Gotach pisał też Pop Duklanin (XII wiek) oraz Teodozjusz Chilandarski (XIII wiek). Dlatego państwo Bolesława Chrobrego zwane było po łacinie Regnum Sclavorum, Gothorum sive Polonorum (Królestwo Słowian, Gotów czyli Polaków).

Archeolodzy twierdzą, że w szczątkach ludzkich – pozostałych po, przypisywanych Gotom, kulturach wielbarskiej i czerniachowskiej – nie znaleziono cech antropologicznych ani genów staroskandynawskich. Wręcz przeciwnie, wszystkie dane wskazują na ludność słowiańską, najbardziej fizycznie podobną do średniowiecznych Polaków. Dobrze zatem byłoby wiedzieć, jaką religię praktykowali nasi protoplaści, choć wiemy przecież, że arianizm jakoś nie przyjął się na naszych ziemiach, a Goci z Wandalami zanieśli go ze sobą na Zachód. Warto też poznać wiarygodność przekazów historycznych i dokumentów o tym świadczących, a najważniejszym z nich jest akurat „Biblia Gocka”, abstrahując od tego czy faktycznie Polacy są potomkami Gotów, czy nie.

Po drugie, dziwnym wydaje mi się fakt, że Goci ochrzczeni byli już w IV wieku w obrządku ariańskim, od nich niebawem arianizm przyjęli Wandalowie, a Wendowie, Sklawenowie i Antowie, uznawani za plemiona słowiańskie (Jordanes), wyznawali nadal rodzimą wiarę. Niektórzy autorzy, jak Bieszk czy Szydłowski nazywają ją co prawda dziwacznie „wedyjskim arianizmem”, wprowadzając nas tym samym w błąd, gdyż przyrodzona wiara Słowian nie miała nic wspólnego z doktryną Ariusza. Obaj ci autorzy bowiem arianizmem nazywają wiarę Ariów związaną w dużym stopniu z wedyzmem. Wygląda więc na to, że ludy, które zostały na naszych ziemiach, w tym także część Gotów i Wandalów, nie praktykowały arianizmu, ale religię naturalną.

Dziwi też to, że skoro Goci byli tak walecznym ludem, dlaczego tak łatwo i szybko pozbyli się swojej rodzimej wiary. Nie musieli przecież robić z niej użytku do celów politycznych, gdyż jako najeźdźcy, mogli narzucać swoją religię i kulturę podbitym ludom. A może cały ten arianizm był zasłoną dymną, aby poznać wroga? Chyba, że Goci tak naprawdę niewiele mieli do zaproponowania innym ludom poza zdolnościami bitewnymi. Podobnie jak Waregowie, o czym pisał chociażby Lelewel.[13] Ci, którzy nie udali się na Zachód ulegli, wraz z innymi plemionami sarmackimi, szybkiej slawizacji. Po prostu słowiańskie wierzenia bardziej przystawały do tego miejsca, klimatu, kalendarza, czasu i ludzi tutaj mieszkających, aniżeli do stepu i nomadycznego stylu życia.

Po trzecie, jeśli „Biblia Gocka” jest falsyfikatem, to być może cała opowieść o arianizmie Gotów też jest bajką. Niewykluczone, że to jedna wielka XVI-wieczna ściema mająca na celu zbudowanie nowej, wielkogermańskiej historii, w obliczu ówczesnych wojen pomiędzy niemieckimi księstwami, reformacji i buntów chłopstwa. Wspólna, silna tożsamość, oparta na dumnej historii zawsze łączy. Dlatego należy krytycznym okiem patrzeć nie tylko na polskie i inne słowiańskie artefakty wzbudzające podejrzenia, co do ich autentyczności, ale także na „dzieła” naszych sąsiadów, którzy często naszym kosztem budują własne ego i różnymi sposobami tworzą podstawy pod dominację polityczną, ekonomiczną i kulturową.

 

Tomasz Kosiński

12.10.2019

 

[1] Adamus Marian, Tajemnice sag i run, Ossolineum, Wrocław-Warszawa-Kraków 1970

[2] Bogdanowicz M., Tata, chleb i Biblia Gocka – na tropie dawnych fałszerzy, 2017, [na:] rudaweb.pl

[3] Adamus Marian, Tajemnice sag i run, Ossolineum, Wrocław-Warszawa-Kraków 1970; Marchand J. W., Les Gots  ont  ils vraiment  connu  l’écriture  runique? (Czy Goci rzeczywiście znali pismo runiczne?), Melanges F.  Mossé, Paryż  1959

[4] Grimm Wilhelm, Ueber deutsche Runen, Goettingen 1821; Szulc Kazimierz, Autentyczność kamieni mikorzyńskich zbadana na miejscu, [w:] Roczniki Towarzystwa Przyjaciół Nauk Poznańskiego. T. IX, Poznań 1876

[5] Palimpsest – rękopis spisany na używanym już wcześniej materiale piśmiennym, z którego usunięto poprzedni tekst, najczęściej w celu zmniejszenia kosztów nowego materiału. Niestety przez to traci na czytelności. Spotykanym równolegle terminem technicznym jest codex rescriptus.

[6] Knittel F.A., Fragmenta Versionis Ulphilanae, Upsala 1763

[7] Falluomini C., Der sogenannte Codex Carolinus von Wolfenbüttel. (Codex Guelferbytanus 64 Weissenburgensis). Mit besonderer Berücksichtigung der gotisch-lateinischen Blätter, Wiesbaden 1999

[8] Jańczuk L., Historia wydań gockiej Biblii, [w:] „Rocznik Teologiczny”. Rok LVII, Zeszyt 2, s. 123-135, 2015

[9] Bogdanowicz M., Tata, chleb i Biblia Gocka – na tropie dawnych fałszerzy, 2017, [na:] rudaweb.pl

[10] Jańczuk L., Historia wydań gockiej Biblii, [w:] „Rocznik Teologiczny”. Rok LVII, Zeszyt 2, s. 123-135, 2015

[11] Bogdanowicz M., Tata, chleb i Biblia Gocka – na tropie dawnych fałszerzy, 2017, [na:] rudaweb.pl

[12] Łowmiański Henryk, Polska we wczesnośredniowiecznej historiografii słowiańskiej, [w:] Studia nad dziejami Słowiańszczyzny, Polski i Rusi w wiekach średnich, Poznań 1986

[13] Lelewel J., Kultura Waregów i Sławian (Wyjątek z rozbioru dziejów ruskich z historii Karamzina), [w:] Polska, dzieje i rzeczy jej rozpatrywane przez Joachima Lelewela, t. XVIII, Poznań 1865, s. 184-198

Czy “Germania” Tacyta jest fałszywką?

Okładka "Germanii" Tacyta

Według P. Hocharta „Germania ” Tacyta i „Magna Germania” Ptolemeusza, to ewidentne fałszerstwa, czego świat nauki, jakimś dziwnym trafem, nie chce przyjąć do wiadomości.[1]

Oryginalnych map Ptolemeusza nikt nigdy nie widział. Zaginęły gdzieś w Azji. Po 1200 latach pojawia się jednak teutoński mnich, który twierdzi, że je skopiował z jakichś arabskich kopii, których nikt nigdy ich nie widział. Mnich dostaje dużą nagrodę i awansuje w kościelnej hierarchii.

Równie cudownym przypadkiem było “odnalezienie” dzieła Tacyta „De origine et situ Germanorum”, które zachowało się tylko w jednym egzemplarzu znalezionym w opactwie Hersfeld w Niemczech, na obszarze Świętego Cesarstwa Rzymskiego. „Germania” znajdowała się w karolińskim kodeksie z Hersfeldu z IX w., obejmującym także „Żywot Agrykoli” i „Dialog o mówcach” tegoż Tacyta oraz fragmenty „O sławnych mężach Swetoniusza”.

Odkrycie przeniesione zostało do Włoch w roku 1455, gdzie Eneasz Sylwiusz Piccolomini (późniejszy papież Pius II), zbadał je i opisał, wywołując sensację wśród niemieckich humanistów, takich jak Konrad Celtis, Johannes Aventinus czy Ulrich von Hutten. Podobno odnaleziono fragment owego rękopisu hersfeldzkiego w Rzymie.

Niestety nie zachował się ów egzemplarz cudownie odnalezionego rękopisu z Hersfeld, a jedynie jego wątpliwa kopia. Krytycy uważają, że pierwowzór był tak pełen błędów i niedorzeczności, że musiał być jeszcze raz przeredagowany przez kościelnych edytorów, pod kierunkiem samego Eneasza, aby ją uwiarygodnić i ogłosić światu. Możliwe, że właśnie za to dokonanie zarządca całej mistyfikacji został później papieżem.

To Tacyt miał sądzić, że „O krzywdy bogów niech troszczą się bogowie.” (Deorum iniurae dis curae. I, 73). O Germanach pisał, że „nie dali im bogowie ani złota, ani srebra, nie wiedzieć, czy z gniewu, czy z miłości”. Posiłkuje się też jakimiś niepewnymi przekazami w stylu „Oxyonowie z Heluzami noszą twarz ludzką, a ciało zwierzęce”.[2]

Tacyt wymienia dziwne nazwy germańskich bogów, jak Tuiston (Tuisto), tj. zrodzony z ziemi. Większość badaczy uważa że pod tym imieniem kryje się bóstwo będące odpowiednikiem skandynawskiego Tyra, a według innych olbrzyma Ymira.

Jego synem miał być Mannus – twórca i założyciel ludu, który począł trzech innych bogów: Ingewona, Hermiona i Istewona będących protoplastami następujących szczepów germańskich:

  • Ingewonów (mieszkających najbliżej Oceanu),
  • Hermionów (środkowych okolic),
  • Istewonów (pozostali).

Oprócz wyżej wymienionych bóstw Tacyt podaje, że Germanie najbardziej czczą Merkurego, któremu składają ofiary z ludzi, Marsa i Herkulesa, a niektóre plemiona boginię Nerthus (Matkę Ziemię, patronkę płodności, urodzaju i zemsty), Izydę oraz Kastora i Polluksa znanych u nich jako Alkowie.

Tacyt przytacza też opis, że raz w roku kapłani w uroczystej procesji wokół wyspy będącej siedzibą bogini Nerthus obwozili jej posąg ukwieconym wozem zaprzężonym w parę białych krów, co miało zapewnić urodzaj w nadchodzącym lecie. Po procesji posąg był myty przez niewolników, których zabijano, tłumacząc, że to oczyszczenie Nerthus po rytualnych godach. Niektórzy dopatrują się w niej skandynawskiego boga Njorda.[3]

Bóstwa czczono w świętych gajach, nie budowano świątyń ani nie robiono żadnych idoli. Praktykowano wróżenie, z głosów i lotów ptaków a także z zachowań specjalnie hodowanych świętych koni nie skalanych żadną pracą, co znamy akurat z XII-wiecznych opisów Helmolda i Saxo Gramatyka opisujących słowiańskich Obodrzyców, Rugian i Wieletów.[4]

Tacyt wzmiankuje też plemiona zamieszkujące ziemie dzisiejszej Polski, jak lud Lugiów i Wenetów. Mając na uwadze, że nie jest on pewien czy zaliczyć ich do Germanów czy Sarmatów, możemy przyjąć, że część opisywanych przez niego wierzeń mogła odnosić się do ludów protosłowiańskich.

Wiemy, że niestety „Germania” tuż po swym „odkryciu” nie została poddana „krytyce źródeł”, a jej wiarygodność została ustalona a priori, jak autentyczność Darowizny Konstantyńskiej. Uznano, że „dzieło” Tacyta zostało napisane w 98 n.e., mimo tego, iż do XV wieku nikt o nim nie słyszał i nie jest wzmiankowane w innych opracowaniach, co jest silną przesłanką o możliwej mistyfikacji.

Niewiadomo skąd pochodzi informacja, że cesarz rzymski Marcus Claudius Tacitus (Tacyt), panujący w III w. n.e. uważał się za potomka historyka Tacyta[5] i polecił kopiowanie jego dzieł oraz umieszczanie ich w bibliotekach publicznych. Możliwe, że to imię tego cesarza posłużyło „fałszerzom” do nazwania autora „starożytnych” ksiąg, a plotka o ich pokrewieństwie miała dodatkowo uwiarygodnić istnienie Tacyta – historyka.

Obrońcy autentyczności „Germanii” argumentują, że dzieło Tacyta znał Rudolf z Fuldy, żyjący w IX wieku, choć sceptycy zauważają, że ten autor nie wspomina nic o jakiejkolwiek pracy Tacyta, a jedynie przytacza epizod podobny do opowieści opisanej w „Germanii”.

Karol Modzelewski w „Barbarzyńskiej Europie” pisał: „Wątłość tradycji rękopiśmiennej wiąże się z nieobecnością Germanii w życiu literackim średniowiecznej Europy. Spośród ówczesnych pisarzy tylko jeden wykazał się znajomością etnograficznego dzieła Tacyta. Był to Rudolf z Fuldy . Na wstępie pisanego po 852 r. hagiograficznego utworu Translatio sancti Alexandri przedstawił on obszerną charakterystykę Sasów przed chrystianizacją. Charakterystyka ta jest w znacznej części kompilacją. Rudolf połączył, bez powoływania się na źródła, odpowiednio przykrojone i przerobione fragmenty Germanii Tacyta i Życia Karola Einharda. Czerpiąc z Germanii, Rudolf zastąpił Germanów przez Sasów, zmienił czas teraźniejszy pierwowzoru na czas przeszły niedokonany, w paru miejscach uprościł elegancką łacinę Tacyta i niezbyt zrozumiałą dla średniowiecznego czytelnika terminologię antyczną, przede wszystkim zaś dokonał selekcji dostosowując tekst Tacyta do własnych zainteresowań i zamierzeń ideowych.

Wykorzystane w Translatio urywki pochodziły z rozdziałów 4, 9 i 10 Germanii. Fragment jednego zdania (“O tym zaś, jak wierzyli, że określone dni, gdy księżyc jest na nowiu albo w pełni, są pomyślną wróżbą dla rozpoczynania działań…”) zaczerpnięty został z rozdziału 11, ale wskutek wyrwania z kontekstu zmienił się w ogólnik pozbawiony związku z terminami odbywania zgromadzeń wiecowych. Żadna informacja o wiecach (Germania, rozdziały 11 i 12) nie znalazła się zresztą w Translatio sancti Alexandri. Rudolf pominął też całkowicie 7 rozdział Germanii, zawierający kapitalną charakterystykę pozycji plemiennych królów i wodzów, roli kapłanów jako strażników sakralnego miru podczas wypraw wojennych i znaczenia symboli kultu zabieranych na wojnę ze świętych gajów.”

Podobnie rzecz się ma z opisem wyuzdanej rozpusty Nerona u Sulpicjusza Sewera, którą ten miał zaczerpnąć od Tacyta (Roczniki XV, 37), za którym powtarza szczegół o Pitagorasie, „jednym z bandy bezecnych rozpustników”, nie podając jednak źródła. Podobne wydarzenia jakie czytamy u Tacyta opisywał też Paweł Orozjusz, także jednak o nim nie wspominając.

Krytycy twierdzą, że to „fałszerz” zaczerpnął sporne opisy od Rudolfa z Fuldy i innych autorów, a nie odwrotnie.

Za „fałszerza”, czyli Pseudo-Tacyta, uważa się Poggio Braccioliniego, który był początkowo zdolnym kopistą kościelnym, dzięki czemu posiadł sporą wiedzę o dokumentach starożytnych i ich autorach. W 1404 został sekretarzem papieża Bonifacego IX, a funkcję tę sprawował także za czasów pontyfikatu Innocentego VII, Grzegorza XII, Aleksandra V i Jana XXIII, do 1415. Z czasem stał się jednak „wyszukiwaczem” „zabytkowych” dokumentów i ksiąg w klasztorach i średniowiecznych ruinach. Owe „znalezione cudem dokumenty” sprzedawał za duże sumy różnym nabywcom, możnym i duchownym. Za pieniądze uzyskane ze sprzedaży manuskryptu z Livy w 1434 r. wybudował sobie dom we Florencji. Mimo, że 20 lat przed „znalezieniem” Tacyta okazało się, że sprzedany przez niego jeden z „zabytków” był prymitywnie „wyprodukowanym” fałszerstwem, nadal zajmował się swoim procederem. Z czasem założył nawet antykwariat z kopistami o wątpliwej reputacji. Cały zespół „odnalazł” dokumenty (prawie wszystkie w niemieckich kościołach i klasztorach) takich autorów, jak Cicero, Tacitus, Quintilian, Vegetius, Marcus Manilius, Ammianus Marcellinus, Vitruv, Statius, Lucretius, Petronius i innych. W latach 1453-1458 był kanclerzem Florencji, człowiekiem o wielkich wpływach.

Kilkunastu autorów uważa, że to Poggio Bracciolini odpowiedzialny jest za „produkcję” wielu artefaktów, w tym także „Germanii”. Jako sekretarz papieży, pozostawał w ścisłym konktakcie z najwyższymi hierarchami kościoła. Być może to na zlecenie jednego z nich podjął się tej niewdzięcznej pracy.

Oto argumenty ujawniające nieautentyczność tej księgi zebrane przez Michaila Postnikova, który zestawił opinie kilku autorów:

– okoliczność odnalezienia rękopisów jest niezwykle podejrzana i zawiera wskazówki na celowe stworzenie falsyfikatu

– wiele fragmentów z „Annalów” i „Historii” zawiera „informacje”, ktore nie mogłyby być podane z perspektywy „epoki” Tacyta

– w tekstach Psuedo-Tacyta można odnaleźć wiele śladów pochodzących z czasów Renesansu

– obalona zostaje wysoka ocena klasycznego stylu Tacyta w porównaniu z innymi, pochodzącymi z jego epoki pisarzami

– tendencje pornograficzne – charakterystyczne dla okresu XV wieku zjawisko – zawarte w treści rękopisów wzmacniają podejrzenie fałszerstwa. To samo dotyczy rękopisów Petroniusa – ich „odkrywcą” także był Poggio.
– powszechnie panuje opinia, że Tacyt korzystał z pism późnych historyków, jak Flawiusz, Plutarch, Swetoniusz, Tertulian i inni. W rzeczywistości było odwrotnie – Poggio korzystał z tych pism tworząc „Tacyta”.

Liczne argumenty zebrał także W. Kammeier, co prawda związany z kontrowersyjną grupą „krytyków chronologii czasowej”, ale mającą spore dokonania w zakresie badania wiarygodnosci tzw. „źródel historycznych”. Kammeier był też członkiem NSDP, jego książka wyszła w 1935, zmarł w 1959.
W „Historischen Vierteljahresschrift Nr. 24” napisał m.in. „Tacyt to powierzchowny i bezkrytyczny kompilator”.

To on jednak podaje, że:

  • W. Capelle w „Das alte Germanien” zauważa ”rząd zaskakujących podobieństw między informacjami Tacyta, a źrodłami niektórych greckich autorów z V p.n.e. opisujących całkiem inne ludy”.
  • E. Norden w ”Die germanische Urgeschichte in Tacitus’ Germania”
    tłumaczy, że ”cała zawartość czwartego rozdziału Tacyta łącznie z licznym słownictwem wywodzi się ze świata myśli Posejdoniusza, dokładnie mówiąc odpowiada ona jego opisowi północnych ludów – Scytów i Celtów, który Tacyt przenosi na opis Germanów.”
  • Teuffel natomiast w „Teuffels Geschichte der römischen Literatur in 3 Bänden” zarzuca autorowi „Germanii”, że „Nic nie wskazuje na wiedzę wynikajacą z własnych obserwacji”. Tacyt miał przecież możliwość zasięgnięcia informacji od Germanów, którzy licznie, jako niewolnicy, przebywali w Rzymie. Tego jednak nie zrobił, a używane w tekście pojęcia prawne, potwierdzają, że jego wiedza pochodziła z książek, a nie z opowieści ludów, które opisuje. Teuffel krytykuje też autora „Germanii” pisząc, że „Przedstawia fakty w świetle odpowiadającym jego intencjom”, co dzisiaj nazwano by „falszowaniem historii”. Wymienia np. boga Merkurego mimo, że Germanie takiego boga nie mieli.
  • K. Brand w „Tacitus Historien und Annalen Band 2” twierdzi, że „Tacyt podaje … nazwy rzymskich bogów …. ponieważ nie zna germańskich.”

Kammeier zwraca też uwagę, że nigdzie nie ma wzmianek o tym „wyjątkowym” dziele, tak ważnej osobistości jaką miał być senator Tacyt. W podsumowaniu pisze, że „Cała książka nie zawiera prawie żadnego fragmentu, który nie byłby w innym miejscu poddany wątpliwościom, zmodyfikowany czy wręcz zaprzeczony”.

Wiemy zatem, że Pseudo-Tacyt, mimo możliwości zaczerpnięcia informacji od przebywających w Rzymie Germanów, nie skorzystał z tej sposobności, a swoją pracę oparł głównie na materiałach pisanych. Takim źródłem dla Tacyta mogła być „Bella Germaniae” Pliniusza Starszego, wspominana jedynie w liście Pliniusza Młodszego do Beabiusa Macera, która jednak nie dotrwała do naszych czasów. Możliwe, że z tej pracy korzystał Pseudo-Tacyt, choć nie mamy pewności, czy w w XV wieku była ona jeszcze dostępna, ani czy faktycznie istniała.

Warto zapoznać się też z pracami innych badaczy autentyczności „Germanii” Tacyta, do których należą:

  • Voltaire – „Leksykon filozoficzny”
  • John Wilson Ross – „Tacitus and Bracciolini”[6]
  • Polydore Hochart – „De l‘Authenticite des Annales et des Histoires de Tacite” (1890)[7]
  • Leo Wiener, pierwszy profesor Katedry Slawistyki na Uniwersytecie Harvard, poliglota znający 20 języków, pochodzenia m.in. polskiego – „Tacitus‘ Germania and other forgeries”
  • Christopher B. Krebs – „Die „Germania“ des Tacitus und die Erfindung der Deutschen”[8]

Leo Wiener podaje, że jednym z przekonujących dowodów na nieautentyczność „Germanii” jest to, że nie została ona wymieniona w żadnych źródłach.

Bardzo krytycznie na temat pracy Pseudo-Tacyta wypowiadał się także Polyodore Hochart, wybitny romanista i łacinnik, który badał „Germanię” i wydał na jej temat dwie książki. W pierwszej, częściowo za Johnem Rossem, dowodził, że „Germania” jest fałszerstwem, a w drugiej zamieścił polemikę z jego adwersarzami. Mimo tego, że nie udało się obalić jego argumentów, „dzieło” Tacyta stało się jednym z podstawowych źródeł do rekonstrukcji dziejów starożytnych tej części Europy, zwłaszcza dotyczących ludów germańskich, które dziś z marszu uznaje się niesłusznie za niemieckie.

Ciekawą analizę autentyczności dzieł Tacyta przedstawił niedawno polski obrońca Ewangelii Jan Lewandowski[9], który na tym przykładzie starał się podważyć argumenty racjonalistów nie wątpiących przecież w istnienie mało poświadczonego autora „Germanii”, a podważających podobnie skąpo potwierdzone ewangelie. W artykule tego autora czytamy, że „Gdybyśmy bowiem takie same rozumowanie, jakie racjonaliści stosują do Ewangelii, zastosowali do Tacyta i jego dzieł, to okazałoby się, że jego dzieła nie powstały w tym czasie, na który tradycyjnie się je datuje, tylko ponad sto lat później. Okazałoby się też, że nie możemy uważać, że autorem tych dzieł jest Tacyt. A przecież dzisiaj nikt poważny nie neguje tego, że Tacyt napisał to, co napisał.”

Dalej autor zaczyna podawać przykłady i argumentację o dość wątpliwych poświadczeniach dzieł Tacyta, jak i jego samego jako rzymskiego historyka. „Z pisarzy współczesnych Tacytowi wspomina go tylko Pliniusz. Nie powołuje się on jednak na dzieła Tacyta, stąd Pliniusz nie może być dowodem na to, że Tacyt napisał konkretnie to, co mu się dziś przypisuje. W połowie II wieku pisze Ptolemeusz, u którego znajdujemy pewną pomyłkę w opisie miast znajdujących się na północy dzisiejszych Niemiec. Źródła tej pomyłki uczeni dopatrują się u Tacyta”.[10]

Nastepnie czytamy: „Kolejnym autorem, który mógł (choć nie musiał) korzystać z Tacyta, jest Dion Kasjusz, który pisał o zbiegu Usipi i o Gnaeuszu Juliuszu Agrykoli, dowodzącym, że Brytania jest wyspą. Te ostatnie wzmianki są znane tylko Tacytowi, dlatego przyjmuje się, że Kasjusz w tym miejscu korzystał z Tacyta. Jednak Ptolemeusz i Kasjusz nie odwołują się imiennie do Tacyta i (….) możemy powiedzieć, że Ptolemeusz i Kasjusz opierają się tu jedynie na jakiejś ustnej, obiegowej opinii, która była źródłem także dla Tacyta, lub że opierają się oni na źródłach, od których był zależny także Tacyt, lecz które się do dziś nie dochowały (wspomniana informacja zawarta u Kasjusza jest znana tylko Tacytowi). Zatem po okresie 80 lat od proponowanej wyżej datacji dzieł Tacyta (Roczniki) wciąż nie mamy zewnętrznego historycznego potwierdzenia, że w ogóle napisał on te dzieła.”

Mamy jeszcze takie przykłady: „Następnym autorem starożytnym, który czyni aluzję do dzieła Tacyta, jest Tertulian, który pisze 100 lat po dacie, jaką dziś uważa się za rok powstania Roczników. Tertulian odwołuje[11] się dwukrotnie do IV księgi Roczników Tacyta, w której opowiada on o wojnie żydowskiej. Jest to pierwsze wyraźne odwołanie się do dzieła Tacyta w historii.

Laktancjusz również jest czasem posądzany o znajomość Tacyta, ale przypuszczenie to opiera się na bardzo słabych podobieństwach jego dzieła do prac Tacyta.[12] Podobne reminiscencje dostrzega się w dziele Panegyricus ad Constantinum (IX) Eumeniusza z Autun, który powielał za Tacytem przesąd, że noce są zawsze krótkie. Obaj ci autorzy nie powołują się jednak bezpośrednio na samego Tacyta.

W IV wieku na Tacyta powołują się Wopiskus, Liwiusz, Salust i Trogus. Amianus Marcelinus w tym okresie publikuje swoją historię, która zaczyna się w miejscu, w którym Tacyt kończy swe Roczniki, co wskazuje, że przynajmniej znał on jego pracę i być może uważał się za kontynuatora jego dzieła. Mniej więcej w tym okresie pisze również Sulpicjusz Sewerus, który w swym Chronicorum libri (II, 28, 2; II, 29, 2) powołuje się wyraźnie na Roczniki (XV, 37 i 44) Tacyta. Również Hieronim w swym komentarzu do Księgi Zachariasza 14,1-2 powołuje się na Tacyta. W tym okresie pisma Tacyta mogli znać również tacy historycy jak Klaudian i Serwiusz (ten ostatni na pewno znał pewne fragmenty z dzieł Tacyta). Hegezyp (ten sam okres) sporządził łacińską wersję Wojny żydowskiej Flawiusza, którą uzupełniał o różne dodatki, w tym dodatki pochodzące, jak się wydaje, z Roczników Tacyta (IV, 8; por. Roczniki Tacyta, V, 6). W V wieku do znajomości Tacyta przyznawali się tacy pisarze jak Orozjusz i Sydoniusz[13]. Orozjusz cytuje[14] Tacyta i jego relacje porównuje z takimi historykami, jak Pompejusz Trogus, Flawiusz i Swetoniusz.

W VI wieku ślady znajomości Tacyta odnajdujemy u takich pisarzy jak Kasjodor i u piszącego niecałe 100 lat po nim Jordanesa. Kasjodor wydaje się słabo znać Tacyta, ponieważ mówi o nim jako o „pewnym Korneliuszu”.[15]

Jak wiemy „Historia Gotów” Kasjodora, którą streszcza w swojej „Getice” Jordanes, także zaginęła. We wstępie do swojego dzieła Jordanes informował, że streszczenie Kasjodora wykonał na prośbę swojego przyjaciela Kastaliusza, zaś oryginał miał do wglądu jedynie przez trzy dni, w związku z czym nie oddaje dokładnie słów księgi, lecz raczej jej sens.[16] E. Zwolski pisze, że w 533 roku  „Historia Gotów” Kasjodora była publicznie znana, dlatego może dziwić fakt, że Jordanes publikujący swoją „Getikę” po 18 latach od tej daty, w 551 r., miał do niej tak ograniczony dostęp. Wygląda na to, że ktoś mu podsunął książkę Kasjodora, by zmotywować go do napisania własnej kroniki „O pochodzeniu i czynach Gotów”, ale po co, skoro księga Kasjodora o podobnej tematyce już istniała. Jordanes dokonuje streszczenia owej „publicznie znanej” kroniki o dziejach Gotów, jakby wiedział, że ma ona wkrótce bezpowrotnie zaginąć. Jordanes ma być zatem lepszym autorem od Kasjodora w tym temacie prawdopodobnie ze względu na zawartość „Historii Gotów”, której nie poznamy.

W każdym bądź razie, mamy kilka historycznych odwołań do prac Tacyta, głównie „Roczników”, ale bez podania samego Tacyta z imienia. Jan Lewandowski w swym artykule wyjaśnia, iż „Przyjmuje się najczęściej, że Tacyt napisał swe Roczniki około roku 116 n.e. Tacyt nie podaje się jednak za autora tego dzieła.” Jeśli się nie podpisał, to znaczy, że ktoś uznał, nie wiadomo na jakiej podstawie, iż to jego dzieło. Jest to jedynie potwierdzenie istnienia „Roczników”, ale nie Tacyta-historyka.

Zauważmy też, że to właśnie zespół Poggio Braccioliniego „odnalazł” prace Ammianusa Marcellinusa, uznawanego za kontynuatora „Dziejów” Tacyta, co niestety może świadczyć, że i jego „dzieło” jest zgrabnym falsyfikatem.

Podsumowując, istnieje mnóstwo przesłanek, że „Germania” Tacyta jest falsyfikatem, a co więcej samo istnienie Tacyta, jako rzymskiego historyka budzi szereg wątpliwości. Najczęstsze dawne odwołania dotyczą, co prawda „Roczników”, ale nie są one podpisane i tylko umownie Tacyta uznaje się za ich autora, najprawdopodobniej po to, by uwiarygodnić także samą „Germanię”. Niestety podważenie autentyczności „Germanii” uruchamia domino podejrzeń wobec innych „dzieł” ze stajni Poggio Braccioliniego, w tym m.in. Cicero, Tacitusa, Quintiliana, Vegetiusa, Marcusa Maniliusa, Ammianusa Marcellinusa, Vitruva, Statiusa, Lucretiusa, Petroniusa, Probusa, Flaviusa Capera, Eutychesa.

 

Tomasz Kosiński

12.10.2019

 

[1] Hochart Polydore, De l’autenticité des annales et des histoires de Tacite, Paris 1890

[2] Tacyt, Germania, przeł. Adam Naruszewicz, wyd. T. Mostowski, Warszawa 1804, edycja komputerowa www.zrodlahistoryczne.prv.pl, s. 19.

[3] Dumézil Georges, Bogowie germanów. Szkice o kształtowaniu się religii skandynawskiej, przeł. Anna Gronowska, Oficyna Naukowa, Warszawa 2006; Kempiński Andrzej M., Słownik mitologii ludów indoeuropejskich, SAWW, Warszawa 1993; Piekarczyk Stanisław, Mitologia Germańska, wyd. Artystyczne i Filmowe, Warszawa 1979; Słupecki Leszek Paweł, Mitologia skandynawska w epoce wikingów, Wyd. NOMOS, Kraków 2003; Szrejter Artur, Mitologia Germańska (wyd. II), L&L, Gdańsk 2006

[4] Tacyt, Dzieła, t. I-II, przekład i opracowanie S. Hammer, Czytelnik, Warszawa 1957

[5] Obecnie kwestionuje się to pokrewieństwo, za: Słownik cesarzy rzymskich, red. nauk. Jan Prostko-Prostyński, Poznań: Wyd. Poznańskie, 2001, s. 187

[6] http://manybooks.net/titles/rossjohnetext058tcbr10.html

[7] http://www.ilya.it/chrono/pages/hocharttacitusdt.htm

[8] https://bilder.buecher.de/zusatz/34/34503/34503761_lese_1.pdf

[9] Lewandowski Jan, Racjonalistyczna datacja Ewangelii, 2005, na: https://opoka.org.pl/biblioteka/T/TF/jl_datacja2005.html

[10] Tacyt, Roczniki, IV, 72, 73

[11] Tertulian, Do pogan, 11

[12] Laktancjusz, Div. inst., I, 18, 8

[13] Sydoniusz, Ep., IV, 22, 2; IV, 14, 1

[14] Orozjusz, Adversus paganos, I, 5, 1; I, 10, 1; cytaty za: Tacyt, Roczniki, V, 3. 7

[15] Lewandowski Jan, Racjonalistyczna datacja Ewangelii, 2005, na: https://opoka.org.pl/biblioteka/T/TF/jl_datacja2005.html

[16] Zwolski Edward, Kasjodor i Jordanes. Historia gocka czyli scytyjska Europa. Lublin 1984

Co przed Bieszkiem, czyli co środowiska narodowe sądzą o Wielkiej Lechii

Kempa odpowiada widzom Mediów Narodowych

Wojciech Kempa, redaktor naczelny Magna Polonia (gdzie udziela się m.in. znany katolicko-narodowy publicysta Stanisław Michałkiewicz, ten od „ubeckich żygowin”), autor książki „Co przed Mieszkiem”, w wywiadzie dla telewizji MN (Media Narodowe), odnosi się do pytań widzów o Wielką Lechię.

Jednym z tematów jest 270 map z Lechią zakazanych przez Watykan. Redaktor prowadzący przyznaje, że kojarzy tylko jedną fałszywą znana jako Lechina Empire. Kempa stwierdza, że ta mapa nie jest starożytna (choć mało kto to sugeruje), i tak jak inne tego typu źródła podawane przez wyznawców Wielkiej Lechii, jest fałszywką.  Czyli prosta socjotechnika zarówno ze strony redaktora jak i jego rozmówcy. Bierzemy jedną mapę (którą Szydłowski przerobił w Paincie, do czego się sam przyznaje, aby pokazać obszar Wielkiej Lechi, na bazie oryginalnej mapy angielskiej) i twierdzimy, że wszystkie źródła o Wielkiej Lechii są tego samego rodzaju. Czyli wynika z tego, że taki Bieszk napisał 4 książki na temat jednej mapy. A propos, ten autor planuje niebawem wydać właśnie atlas z historycznymi mapami dotyczącymi Lechii, więc poczekajmy czy tam będą kartograficzne dokumenty przerobione w Paincie czy coś innego.

Kempa uważa też, że wspomniany przez widza dokument z 1601 roku nie jest żadnym źródłem historycznym na temat czasów starożytnych. Twierdzi, że nie można się opierać na publikacjach powstałych 1000 lat po wydarzeniach, jakich dotyczą. Ale nie dostrzega sprzeczności w tym, że widzowie mają wierzyć jemu, choć komentuje sprawy, które miały miejsce 1500 lat wcześniej. Czyli kolejny zabieg. Wszystkie opracowania, książki, dokumenty z czasów późniejszych niż same opisują, nie są traktowane za źródła, ale współcześni historycy mimo upływu jeszcze więcej lat, mają rację. Ciekawe założenie metodologiczne. Pytanie, czy pan historyk Kempa stosuje je tylko do tematu Lechii, czy w całej swojej pracy dziennikarsko-naukowej. Zgodnie z takim podejściem, po co zatem pisać kolejne książki takie jak jego ostatnia „Co przed Mieszkiem”.

Jeden z widzów zwrócił uwagę, że sam Feliks Konieczny pisał o tym, iż Cesarz Bizantyjski zakazał podawać nazw ludów napadających na Bizancjum. Kempa sam wpada we własne sidła, gdyż twierdzi, że spotyka się przecież relacje z VI wieku z nazwami Słowian, więc takowego zakazu miało nie być. Ale przy tym wyjaśnia, że w tym czasie mało kto umiał pisać, nie był to czas publikacji, a te które powstawały pisane były na zlecenie władcy i zgodnie z jego wytycznymi. Zatem nieświadomie ujawnia przyczynę, dlaczego nie ma zbyt wielu źródeł rzymskich czy bizantyjskich o Lechii, która z tymże Cesarstwem wojowała.  Słowa F. Konecznego (jakby zapomniał kim jest ta postać dla środowisk narodowych, które sam reprezentuje) kwituje stwierdzeniem, że tak może twierdzić tylko osoba, która nie ma pojęcia o czym mówi. Już słyszę ten jęk narodowców, wpatrzonych w swojego filozofa, którego jakiś tam Kempa sprowadza do parteru.

Redaktor odnosi się do treści strony Tajne Archiwum Watykańskie, gdzie można znaleźć artykuły i słowa kluczowe dotyczące nie tylko Wielkiej Lechii, ale także szczepień, medycyny alternatywnej, czy cywilizacji pozaziemskich. Kempa po raz kolejny mówi, że nie ma czego komentować, ale jednak komentuje, sugerując, iż autor tego bloga kreuje swoje materiały jako wykradzione z Watykanu tajne informacje, co jest według niego niedorzecznością. Nie zauważa, że bloger ten nigdzie tak nie twierdzi, a może to tylko sugerować nazwa jego strony. Jednak każdy, kto czyta o doktorze Ziębie czy Czerniaku, których wymienił redaktor jako kluczowe tematy strony, chyba nie sądzi, że autor sugeruje, że czerpie informacje na ich temat z Watykanu. Mamy więc tutaj robienie z widzów naiwnych tępaków, którzy mieliby wszyscy myśleć tak jak nasz komentator, że nazwa strony mówi wszystko.

Nagle Kempa zaskakuje i stwierdza, że nie neguje faktu, iż Lechici istnieli. Dodaje jednak, że ich pierwotna nazwa to nie Lechici a Lędzianie. Tłumaczy też, że Lechici, Polacy, Polanie, to nie są nazwy synonimiczne. Lędzianie-Lechici mieli być wspólnotą ponadplemienną i jednym z tych pomniejszych plemion byli właśnie Polanie. Czyli przyznaje, że istniał ponadplemienny organizm społeczny pod nazwą Lędzian-Lechitów w VII-VIII wieku (którą Bieszk nazywa Lechią właśnie). Mówi, że nie da się rozstrzygnąć czy informacje podane przez Gala Anonima w XII wieku są prawdziwe czy nie, co w ustach historyka brzmi dziwacznie, gdyż najczęściej twierdzą oni, że krytyka źródeł i porównywanie ich z innymi danymi daje możliwości weryfikacji faktów historycznych.

Dalej Kempa próbuje zdyskredytować Kadłubka, argumentując tym, że podaje on informacje, których u Gala Anonima nie było, sugerując, że je zmyślił, gdyż musieli oni korzystać z tych samych źródeł. Czyli znów robimy z ludzi przygłupów, jakby nikt nie pomyślał, że Kadłubek mógł jednak mieć dostęp do innych źródeł niż jego poprzednik, co przecież w historii jest normą. Wiemy przecież, że Długosz nie znał kroniki Thietmara, a jednak mógł napisać o słowiańskich bogach korzystając z innych źródeł i własnej wiedzy w tym temacie. Poza tym także dawniej odkrywane były coraz to nowe źródła pisane, więc podejrzenia naszego historyka zakrawają na kolejną manipulację.

Czerwona lampka zapala mu się wobec informacji Kadłubka o walkach Leszka I z Aleksandrem Wielkim i Leszka III z Juliuszem Cezarem, gdyż oba wydarzenia dzieli ok. 300 lat, czyli za mało by rządziło w tym okresie 3 władców: Leszek I, II i III. Między śmiercią Juliusza Cezara a chrztem Mieszka I mija 1000 lat, a Kadłubek podaje tylko 5 władców, którzy musieliby żyć po 200 lat. Czyli tutaj robi z kolei idiotę z Mistrza Wincentego, który, według niego, nie potrafił liczyć. Pan historyk nie bierze tu nawet pod uwagę, że Mistrz Kadłubek idiotą jednak nie był, a jako biskup krakowski i scholastyk w krakowskiej szkole katedralnej miał dostęp do różnych źródeł, nieznanych innym. Dobrze też wiedział, że w omawianym przez niego okresie rządziła także rada 12 wojewodów, o czym każdy historyk powinien słyszeć, w tym także pan Kempa. Kadłubek zatem nie zakładał, że jego czytelnicy są ciemniakami, dlatego podawał nazwy władców, które są mu znane i może coś o nich powiedzieć. Nie wymyślał więc władców na życzenie, którzy pasowaliby mu do właściwej chronologii.

Historyk odwołuje się też do źródeł opisujących walki Aleksandra i Cezara, w których nic nie ma o bojach z Lechitami, zapominając swoje wcześniejsze stwierdzenie, że władcy mieli swoich kronikarzy, którzy pisali na ich zamówienie. Dlatego trudno doszukiwać się tam przegranych wojen.

Kolejnym argumentem Kempy ma być fakt, że w okresie rzekomych walk z Aleksandrem Macedońskim na ziemiach polskich mamy okres zapaści związanej z upadkiem kultury łużyckiej.  Obarcza on za regres kulturowy jedynie Celtów, którzy mieli najeżdżać nasze ziemie. Nie przyjmuje jednak, że ta zapaść mogła być też wywołana właśnie wojnami z Macedończykami.

Jakoś krytyk nie zauważa, że Kadłubek w sprawie walk z Aleksandrem Wielkim powołuje się na jego listy do Arystotelesa, do których odwoływali się także inni kronikarze, jak np. Adam z Bremy. Czy ich wszystkich też należy odrzucić? Z tego co wiem, Adam z Bremy jest często przytaczany przez historyków, mimo jak widać odwoływania się do podobnych źródeł, nie znanych obecnym historykom, czy pisania bajek o psiogłowych dzieciach Amazonek. Czyli dobieramy i oceniamy sobie dowolnie źródła pod tezę.

Jak wiemy „Historia Gotów” Kasjodora, którą streszcza w swojej „Getice” Jordanes, także zaginęła. Jakoś jednak wszyscy dają wiarę Jordanesowi w to, co pisze na podstawie tego zaginionego źródła. E. Zwolski pisze, że w 533 roku  „Historia Gotów” Kasjodora była publicznie znana, dlatego może dziwić fakt, że Jordanes publikujący swoją „Getikę” po 18 latach od tej daty, w 551 r., miał do niej tak ograniczony dostęp, a tak “powszechne” źródło zaginęło.

Kempa kompletnie gubi się w argumentacji, jeśli chodzi o panowanie Lecha I od 550 roku, jak podają XVI wieczni kronikarze. Tłumaczy to tym, że źródła archeologiczne mówią nam, że Słowianie pojawili się na naszych ziemiach dopiero w VI wieku n.e., zatem dopasowano panowanie Lecha I do tego okresu. Tutaj redaktor Magna Polonia sam okazuje się idiotą, gdyż XVI wieczni kronikarze, nie mogli znać wyników badań archeologicznych, ani teorii allochtonicznej Kosinny powstałej w okresie międzywojennym, czyli na początku XX wieku o przybyciu Słowian na nasze ziemie nie wcześniej niż w VI wieku. Do tego czasu praktycznie większość historyków i kronikarzy była święcie przekonana o zasiedzeniu Słowian na ziemiach polskich i ich obecności tutaj w czasach starożytnych, co było dla każdego oczywiste. Spory toczyły się jedynie o to, jaki obszar oni zajmowali i jakie jest ich pochodzenie (biblijne, sarmackie, scytyjskie, czy wandalskie itp.). Gdyby Kempa odniósł się tu tylko do źródeł pisanych, np. Jordanesa, piszącego w VI wieku o Sklawenach, Wenedach i Antach, uznając ich wszystkich za ludy słowiańskie, to można by jeszcze mu wybaczyć. Ale sugerowanie znajomości XVI-XIX wiecznym historykom odkryć archeologicznych i teorii powstałych na zamówienie nazistów, świadczy o jakimś umysłowym zaćmieniu autora takich bzdur.

Dowiadujemy się też o tym, że niemiecki autor z 1869 roku umieścił poczet władców lechickich datując panowanie Lecha I na lata 550-655, co oznacza, że miał rządzić 105 lat. Czyli niemieccy historycy to już kompletnie nie umieją liczyć.

Cała lista władców lechickich przed Mieszkiem I jest według Kempy na 99% procent zmyślona. Argumentuje to tym, że skoro Kadłubek zmyślił wojny Lechitów z Aleksandrem Wielkim i Juliuszem Cezarem, to z pewnością też zmyślił też cały lechicki poczet. Dlatego całą kronikę Kadłubka należy odrzucić. Ciekawe, czy takie samo zdanie ma o Adamie z Bremy, szanowanemu przez większość historyków, który pisał o psiogłowych dzieciach Amazonek, co miał potwierdzać swoją powagą jeden z biskupów przekazujący mu tę informację.

Jeden z widzów zapytuje, czy to prawda, że Polacy mieli w 455 roku zniszczyć Rzym i właśnie dlatego mieli być okrzyknięci Wandalami. Panu redaktorowi kojarzy się to z humorem z zeszytów szkolnych, co ma sugerować, że to totalna bzdura. Kempa przyznaje jednak, że to fakt historyczny, iż Wandalowie złupili Rzym w 455 roku. Przyznaje też, że wywodzili się oni z ziem polskich, które opuścili w 406 r. przekraczając Ren i pustosząc zachodnią Europę docierając aż do północnej Afryki, skąd zaatakowali Rzym. Przyznaje też, że Wandalowie znani są setki lat wcześniej i tu słusznie tłumaczy, że określenie ”wandal” jest późniejsze, a powstało od nazwy tego awanturniczego plemienia a nie odwrotnie. Osobiście nie spotkałem się z taką tezą, o jakiej wspomniał widz, ale może mniej świadomi historycznie ludzie mogli umieścić tego typu głupotę, którą on podchwycił.

Redaktor porusza też sprawę poczetu (pisownia oryginalna z wypowiedzi) łysogórskiego królów polskich na Jasnej Górze, który obejmuje kilkunastu władców przed Mieszkiem I. Kempa wyjaśnia, że jego autor przyjął widocznie, że lista władców Kadłubka jest prawdziwa i na niej oparł swoje dzieło. Nie dodaje jednak, że może to świadczyć, iż nawet w środowiskach kościelnych do XX wieku uznawano ten poczet za prawdziwy. Większość kronikarzy była duchownymi i to oni spisywali naszą historię.

Kolejny temat od widza, to sprawa walk Bułgarów z Bizancjum, dobrze opisanych w źródłach, co ma sugerować, że Lechii nie było, bo o niej nie pisano. Widz nie ma świadomości, że jeżeli nie ma w czegoś w źródłach, to nie znaczy, że tego nie było. Kempa jednak to prostuje, przywołując słowa Porfinogenety, który podawał, że Bizancjum najeżdżali Serbowie i Chorwaci pochodzący z Białej Chorwacji, znajdującej się na północy, czyli na obecnych ziemiach polskich. Uważa, że to nieprawda, że w okresie, gdy pisano o Bułgarach to nie pisano o ludach z naszych ziem, ale ktoś potraktował znanych w Bizancjum Chorwatów i Serbów jako Lechitów. Wtedy to mieli istnieć obok nich także Lechici-Lędzianie, ale nazywanie Chorwatów Lechitami jest według Kempy nieuzasadnione. Jak widać, historyk ten traktuje tutaj nazwę Lechici, jako nazwę etnosu, a nie nazwę szerszą, ponadplemienną, o której sam wcześniej wspominał mówiąc o Lędzianach-Lechitach, która miała obejmować Polan, a zatem mogła i Chorwatów. Widzimy tu, że operuje on definicjami, w zależności od sytuacji, tak by pasowało do oceny faktów, zgodnie z jego przekonaniami. To, że jest niekonsekwentny i sam sobie często zaprzecza widocznie nie ma tu znaczenia. Może nikt nie zauważy.

Mówi o chaosie informacyjnym, który jak widać, przez swoje niezdecydowanie i manipulowanie faktami, sam tworzy.

Kempa potwierdza, że dla niego w temacie początków Polski najważniejsze są źródła arabskie i perskie, bo tam znajdujemy sporo informacji na ten temat.  Ciekawe jak ocenia opisy Al.-Masudiego ze „Złotych Łąk” bogactwa pogańskich świątyń z obecnych ziem polskich, a z innych źródeł arabskich potwierdzenia, że kraj Mieszka jest największy z wszystkich krajów słowiańskich oraz, że Słowianie mogliby rządzić światem, gdyby się tak nie kłócili?

Nagle okazuje się też, że to Scytowie przyczynili się do upadku kultury łużyckiej (czyli ktoś jeszcze poza Celtami). Nic jednak nie mówi więcej o Scytach, wspominając tylko, że podbili oni nasze ziemie ok. VII wieku p.n.e. Kempa stwierdza jednak, że to Germanie byli na naszych ziemiach przed Słowianami, podkreślając, że co do tego nie ma żadnych wątpliwości. Czyli, że Germanie musieli przegonić Scytów, ale jakoś i o tym nic nie ma w źródłach, więc skąd ta hipoteza. Ano z badań archeologicznych Kokowskiego i innych. Na ich podstawie zakłada, że Goci i Wandalowie to plemiona germańskie. Zatem, jak nie ma źródeł pisanych to można sięgnąć po inne, byle nie etnogentyczne.

Krytykuje poglądy Kostrzewskiego, piszącego o słowiańskim Biskupinie, uznając go za historyka piszącego zgodnie z wytycznymi władz komunistycznych, którym miało zależeć na uzasadnieniu praw Polaków do ziem Odrowiśla. Choć potwierdza, że kultura łużycka nie była germańska, ale nie musiała być od razu słowiańska. Powołuje się tu na Godłowskiego (absurdalna i podważona przez naukę jego teoria pustki osadniczej) i Parczewskiego (ucznia Godłowskiego), którzy byli zwolennikami teorii allochtonicznej, opracowanej przez ideologa nazistów G. Kosinnę. Nauka według niego opowiada, się za tą właśnie teorią. Śmieje się z przytoczonych przez widza badań etnogenetycznych mówiących co innego.

Sugerujemy by Kempa następną książkę zatytułował „Co przed Bieszkiem” i by zapoznał się bliżej z książkami tego autora, bo nie tylko Kadłubek pisał o Lechii i Lechitach. A także, by poważniej potraktował postęp naukowy w innych dziedzinach, jak etnogenetyka, co powoduje, że niebawem będziemy pisać na nowo podręczniki historii, a książki takie jak pana Kempy będą traktowane jako historia historiografii.

Tomasz Kosiński

05.10.2019

Se czytam, se wyzywam – opinia T. Kosińskiego o blogu Pawła Miłosza

Seczytam, czyli Paweł Miłosz nazywa turbolechitów "osłoszczękowcami"

Aktywny na portalach społecznościowych, piszący też opinie na stronach księgarskich i gdzie tylko się da w necie, bloger Paweł Miłosz od Seczytam, nie przebiera w słowach i za metodę zaistnienia w publicznej świadomości przyjął m.in. hejting turbosłowiaństwa, oparty na wyzywaniu autorów i ich zwolenników. Miejscami używa faktów i zasłyszanych od innych argumentów, ale żongluje nimi w dość chamski i często niedorzeczny sposób.

Tu moja poprzednia z nim polemika https://wedukacja.pl/pawel-m-i-jego-turbogermanski-hejt-na-temat-pismiennosci-slowian

Wali równo ze swojej wiatrówki, a ślepakami dostaje się Bieszkowi, Szydłowskiemu, Kowalskiemu, ale obrywa też Erich von Däniken, Davida Icke (m.in. “Ludzka raso powstań z kolan”), Aleksander Chiniewicz – inglizm i Santi Wedy i polscy chanellingowcy, jak Mikołaj Rozbicki („Nowy porządek świata”), czy Barbara Marciniak.

Nie zgadzam się z wieloma poglądami wyżej wymienionych autorów, a nawet wielokrotnie pisałem o wątpliwości, co do niektórych tez Bieszka, Białczyńskiego, czy Kossakowskiego. Dyskutowałem też z Szydłowskim, co skończyło się tym, że mnie zablokował na Fejsie (podobnie zresztą jak sam Paweł M. na swoim blogu Seczytam).

Równie przewrażliwionym na swoim punkcie okazał się też niejaki Kamil Wandal, aktywny dyskutant głównie na poczytnej fejsowej grupie Starożytna Polska, który, podobnie jak Seczytam, nie przebiera w słowach i nie słucha argumentów oraz nie umie czytać ze zrozumieniem, więc panowie pasują do siebie jak ulał. Niestety mnie Kamil Wandal też zablokował, gdy po serii wyzwisk, pouczeń i niewyszukanych komentarzy wobec mojej osoby stwierdziłem, żeby przynajmniej przeczytał moją książkę, na temat której się tak krytycznie wypowiada, nie znając jej treści. Najbardziej nie spodobała mu się moja teza, że teonim Wandalów sam wskazuje nam, że mógł być to sojusz Wendów i Alanów (Wend+Al). Według Kamila Wandalowie to Polacy, jak twierdzi też Szydłowski, a kto tak nie myśli ten wróg.

Jak widać środowisko turbosłowian też jest podzielone, czego nie zdają się zauważać niektórzy turbogermanie, wrzucając wszystkich do jednego worka z napisem „turbosłowianin – oszołom”.

Miło jednak znaleźć się w tak zacnym gronie jak Icke czy Däniken: „Podobne brednie głoszą inni szurowie turbowscy, choć niektórzy z pewną dozą ostrożności. Taki Kosiński np. w swoim bublu wydanym przez niesławną Bellonę z widoczną życzliwością prezentuje kosmiczne dyrdymały, ale jednak nie podpisuje się pod nimi. Za to jak najbardziej podpisuje się np. autor bloga „Tajne Archiwum Watykańskie”… Albo – niby lewicowy – Biuletyn RACJA SŁOWIAŃSKA (wyjątkowe szury nurtu promoskiewskiego). Ktoś jeszcze ma wątpliwości co do zdrowia psychicznego turbosków?”.

Tu muszę Seczytam pochwalić, bo jako jeden z nielicznych zauważył, że w swojej książce „Rodowód Słowian” opisując różne koncepcje powstania życia na Ziemi nie podpisuję się pod żadną z nich, co jest prawdą, W przeciwieństwie do nieczystych zabiegów Żuchowicza, czy Wójcika i im podobnych, którzy wyrywali z kontekstu jakieś zdanie o reptilianach, twierdząc, że to moje teorie, co jest celowym zakłamywaniem faktów i manipulacją w celu ośmieszenia mojej osoby. Jednak to nie ja jestem na głównym celowniku, ale Janusz Bieszk. Nawet niektórzy używają już prześmiewcza określenia „era przed Bieszkiem” i „era po Bieszku”.

Bieszk, wróg numer jeden

Gdy Janusz Bieszk wydał swoją książkę „Słowiańscy królowie Lechii” (2015), nie miał pewności czy wzbudzi ona jakiekolwiek zainteresowanie wśród czytelników. Okazała się jednak hitem i wydawnictwo Bellona, które odważyło się zaprezentować poglądy autora na temat naszych władców, sięgając do zapisów w zapomnianych lub lekceważonych przez historyków kronikach. Jego sukces przyczynił się do zainteresowania ludzi historią i naszymi dziejami oraz popularności nurtu zwanego pogardliwie przez jego przeciwników – turbosłowiaństwem. Gdy Bieszk zaczął zgłębiać temat i wydawać kolejne książki, stał się wrogiem akademików, którzy poprzez młodzieńcze bojówki samozwańczych historyków, zaczęli obrzucać autora błotem, nie przebierając w słowach, co skończyło się tym, że po początkowych próbach dyskusji, Bieszk przestał komentować ataki na swoją osobę.

Przyjrzyjmy się, co P. Miłosz pisze o Janusz Bieszku:

„Znany bredniopisarz Bieszk opublikował nowy wyrób książkopodobny, kontynuację poprzedniego gniota, pt. Chrześcijańscy królowie Lechii. Tak na marginesie, zastanawiam się na ile to „dzieło” samego Bieszka, bo ogranicza się chyba tylko do powtarzania tez brednioyoutubera Szydłowskiego.” W innym miejscu P. Miłosz pisze, że Bieszk jest „debilem”, a Szydłowski „matołkiem”.

Komentując tezę J. Bieszka, że Chrobry mógł być cesarzem, Secztam naskrzybał:

„Co do cesarza, to Otton III nawet gdyby chciał, nie mógł w Gnieźnie przeprowadzić koronacji cesarskiej Chrobrego. Z dwóch powodów – koronację cesarską przeprowadzał albo patriarcha Rzymu (papież), albo patriarcha Konstantynopola. Miejscem takowej koronacji był Rzym, albo Konstantynopol. Dlatego władcy Niemiec przeprowadzali trzy koronacje: w Akwizgranie na króla Niemiec, w Mediolanie na króla Włoch i w Rzymie na cesarza. Dopóki władca nie dotarł do Rzymu i nie został ukoronowany przez papieża, używał tytułu „król rzymski”, a nie cesarz!

Nawet w Wikipedii możemy jednak przeczytać: „Zgodnie z węgierską tradycją historyczną papież Sylwester II, za zgodą cesarza Ottona III posłał Stefanowi wspaniałą złotą koronę zwieńczoną krzyżem apostolskim, a wraz z nią list, w którym oficjalnie uznawał władcę Madziarów za katolickiego króla Węgier. Ten czyn następcy św. Piotra był potem interpretowany jako jego zgoda na uwolnienie Węgier spod zależności Niemiec. Koronacja królewska Stefana I odbyła się 25 grudnia 1000 r. lub 1 stycznia 1001 r.”

Zatem w tamtych latach to cesarz decydował o koronie, a nie papież, którego mógł jedynie delegować do wysłania korony jakiemuś nominowanemu przez cesarza władcy. Wśród historyków krążę zresztą spekulacje, że pierwszy król Węgier Stefan otrzymał koronę przeznaczoną dla Mieszka I, który zmarł pod koniec 999 roku. Czyli to nie sam papież koronował Stefana, a jedynie wysłał mu koronę, która czekała w Rzymie na Mieszka. O walce o dominację między papieżem a cesarzem można przeczytać tomy. Jeśli cesarz samodzielnie zakłada jakiemuś władcy koronę na głowę, to w tamtych latach oznaczało koronację, której nie musi potwierdzać papież. Oczywiście opozycja antyottonowska próbowała ten fakt podważać, uznając, że to papież powinien koronować władcę, a nie cesarz i dlatego nie można uznać Chrobrego za króla. Po otruciu Ottona III i ówczesnego papieża, nowy papież jednak nie przekazał korony cesarskiej królowi Niemiec przez długie lata. Dlaczego? O tym więcej można przeczytać w moim artykule https://wedukacja.pl/boleslaw-wielki-cesarzem

Seczytam podaje też bibliografię dla Bieszka i Szydłowskiego „przeczytajcie zanim znowu z siebie kretynów zrobicie”. Cóż, niech P. Miłosz przekonująco odpowie tylko na jedno pytanie: Dlaczego w latach 1001 -1014 nie było cesarza? Tu szybkie źródło dla leniwych, jakim Seczytam jest (sam to przyznał w innym miejscu, że nie chce mu się czytać Kroniki Długosza):

https://pl.wikipedia.org/wiki/Cesarz_rzymski_(%C5%9Awi%C4%99te_Cesarstwo_Rzymskie)

W innym miejscu pisze o Bieszku: „To, że pan nie wiesz o istnieniu czegoś, nie oznacza, że tego nie ma. Oznacza tylko, że jesteś pan ignorant.” W odniesieniu do głównego argumentu przeciwko istnieniu Lechii ma być brak wzmianek o niej w źródłach starożytnych. Można tu łatwo sparafrazować powyższe zdanie P. Miłosza: „Panie Seczytam, to, że nie ma źródeł starożytnych o Lechii, nie znaczy, że ona nie istniała”.

Zarzuca Bieszkowi, że opiera się na późniejszych dokumentach, twierdząc, że „rocznik Awentyna pochodzi z początków wieku XVI, czyli od opisywanych wydarzeń oddalony jest o ponad 600 lat.”.

Tymczasem w innym miejscu naśmiewa się z Lechitów, że: „Nie ogarniają, że np. za Naruszewicza (XVIII wiek) historiografia polska dopiero raczkowała. Może łatwiej turbolechici zrozumieliby, co to jest „postęp badań naukowych”, gdyby próbowali zęby wyleczyć metodami XVIII-wiecznymi… Brak znieczulenia, kowal, obcęgi i tym podobne rozkosze. Także dla nauk humanistycznych dwieście czy sto lat, to przepaść.”

Jego logika zatem jest bardzo elastyczna, raz dawne źródła mają być podstawą dowodzenia, innym razem to niewiarygodne starocie i należy czerpać wiedzę z opracowań współczesnych historyków, którzy wiedzą lepiej, niż jakiś tam Aventinus, jak to wtedy było.

Stara się też wchodzić czasem w bardziej szczegółowe rozważania:Pytanie, dlaczego Bieszka nie zastanowiło, że Awentyn wymienia Wrocisława polańskiego, a pomija rzeczywiście będącego na zjeździe Bracława panońskiego? To już pytanie do samego Bieszka, choć mam wrażenie, że jego w ogóle mało co zastanawia…”

Ja odpowiem, bo póki co, bawią mnie te wszystkie wyzwiska rzucane przez turbogermanów, którzy się tylko tym pogrążają jeszcze bardziej. Bieszk uznał, że nie ma sensu z takimi ludźmi dyskutować, bo to najczęściej nie jest rozmowa o tym, o czym on pisze w książkach, tylko o nim samym. Też tego doświadczyłem i rozumiem. Akademicy mają podobny problem. Większość z nich stara się lekceważyć temat turbosłowiaństwa, ale tacy ludzie jak Artur Wójcik czy Roman Żuchowicz uważają, że to błąd i należy się temu przeciwstawiać, bo jak to ujął Żuchowicz w swojej książce – zaraz tymi teoriami zajmą się algorytmy portali społecznościowych i zaczną ludziom podawać podobne tematy np. o nie szczepieniu dzieci, które mogą przez to umrzeć. Dlatego uznaje on, że opór wobec teorii Wielkiej Lechii to walka o życie niewinnych dzieci. Jak widać, do stworzenia turbogermańskiej sekty mamy tu już tylko krok, a nowi samozwańczy kapłani straszący ludzi, póki co zbijają kasę na książkach nie o swoich badaniach naukowych, ale o krytyce idei Wielkiej Lechii, czyli piszą o dokonaniach innych. To obraz naszych młodych naukowców – internetowych celebrytów nieudolnie odgrywających misjonarzy i demaskatorów kłamstw.

Ale wracając, do Wrocisława i Bracława. Gdyby leń Seczytam przeczytał dokładnie Bieszka, toby dowiedział się, że według tego autora Wrocisław i Bracław, to…to samo imię (jak i ja uważam), a być może jedna i ta sama osoba. Choć ja niekoniecznie bym przyjmował, że każda wzmianka o Wrocisławie i Bracławie mówi o jednej osobie, bo Lechów, Kraków czy Bolesławów też było wielu.

 

44 władców lechickich na Kolumnie Zygmunta, których miało nie być

O wspominanym przez Bieszka zapisie na Kolumnie Zygmunta III, dzięki podpowiedzi uczynnego Sattivasa, nasz bloger-prześmiewca przywołuje kronikę Bielskiego, gdzie zapisano, że Zygmunt III Waza był czterdziestym szóstym władcą: „Otóż poczet „czterdzistoczterowładcowy” znany jest także z dwóch dzieł znanego miedziorytnika Tomasza Tretera (1547-1610). Pierwsze z nich to słynny Orzeł Treterowski, czyli rycina Reges Poloniae z 1588 roku. Czasami można też spotkać nazwę: Poczet królów polskich w 44 medalionach. Nazwa stąd, że na sylwetce orła umieszczono czterdzieści cztery medaliony z wyobrażeniami naszych władców.”

Seczytam wymienia też inne źródła, które podają 44 władców lechickich, choć poczty te różnią się niektórymi postaciami, gdyż autorzy dowolnie operowali doborem władców. Sam  P. Miłosz pisze, że taki „Wolski zaczął, jak wówczas z zasady zaczynano, czyli od Lecha I. Potem idą Wyszomir, Krak itd. – ówczesny standard [44, przyp. TK]. Mniejszą ilość władców legendarnych, niż Bielski, Wolski uzyskał przez proste wywalenie części z nich – wyrzucił Kraka II i jednego z Leszków.”

O Bieszku, który także stworzył swoją autorską listę władców, mniej lub bardziej dyskusyjną, nie omieszkał jak na turbogermańskiego hejtera przystało, napisać: „pan osiołek bredzi na potęgę… Nawet nie ma pojęcia o jakich królów chodziło na owej liście czterdziestu czterech.” P. Miłosz oczywiście wie, o jakich królów chodziło, choć sam podaje, że w różnych źródłach podawano rozbieżne wykazy.

Zatem problemem nie jest to, że nie było 44 lechickich władców, ani też sugestie, iż tenże napis na kolumnie ma być listą szwedzkich, a nie polskich królów, jak starają się tłumaczyć inni turbogermanie, ale to, że Bieszk nie wie, o jakich królów chodziło osobie, która ten napis wyryła. Tym samym potwierdza, że Bieszk odgrzebał fakt, z którym trudno polemizować, ale i tak mu się za to dostaje, bo nie jego lista 44 lechickich władców, z pewnością jest inna niż ta, o jakiej jest mowa na kolumnie Zygmunta.

 

Nazwa Lechii w Biblii

Nasz zabawny komentator naśmiewa się też, dość często przytaczanemu w internetowych dyskusjach, zapisu nazwy Lechii w Biblii, gdzie w Księdze Sędziów (15.9-15.19) podano:

„Wypowiedziawszy te słowa, odrzucił oślą szczękę, a miejsce owo nazwano Ramat-Lechi. [po walce Samsonowi chciało się pić] I rozwarł Bóg szczelinę, która się znajdowała w skale w Lechi, i wypłynęła z niej woda. Kiedy Samson ugasił pragnienie, ożywił się i nabrał nowych sił. Dlatego nazywa się to źródło: En-Hakkore [źródło Powołującego]. Bije ono do dnia dzisiejszego w Lechi.”

„Dalej, Żydzi związanego Samsona ciągnęli tysiące kilometrów do Lechi. Tak przynajmniej wychodzi z bełkotu turbowców. Żeby było zabawniej, by pokonać owe tysiące kilometrów wystarczyło… zejść ze skały (Związali go więc dwoma nowymi powrozami i sprowadzili ze skały. Gdy tak znalazł się w Lechi, Filistyni krzycząc w triumfie wyszli naprzeciw niego).

A to nie jedyna wprawa Filistynów i Żydów do Lechii. Biblia wspomina jeszcze jedną (2 Księga Samuela 23.11-23.12):

Po nim jest Szamma, syn Agego z Hararu. Pewnego razu zebrali się Filistyni w Lechi. Była tam działka pola pełna soczewicy. Kiedy wojsko uciekało przed Filistynami, on pozostał na środku działki, oswobodził ją i pobił Filistynów. Pan sprawił wtedy wielkie zwycięstwo.

Jacy głupi ci Filistyni i Żydzi, gnali przez pół znanego im świata, żeby stoczyć walkę – bo po co na miejscu, przecież piesze rajdy są fajne… I o cóż walczyli tysiące kilometrów od swoich siedzib? O pole soczewicy. Śmiejecie się teraz? No właśnie.”

A całe zamieszanie o to tylko, że ktoś zasugerował, że skoro w Biblii jest mowa o Lechii, która jest wiązana z Filistynami, to może mieć ona biblijny źródłosłów. Może on pochodzić od szczęki, choć seczytam nie podaje naukowej etymologii tylko powołuje interpretuje po swojemu przetłumaczony na polski zapis oryginalnego tekstu tej biblijnej księgi.

Powołuje się tu na zapis biblijny „miejsce owo nazwano Ramat-Lechi.”, gdzie w oryginale miano użyć hebrajskiego słowa םלחיי, co zapewne Seczytam w tymże, nie znanym nikomu oryginale sprawdził. A jeżeli nie to ufa, że zrobili to tłumacze Biblii Tysiąclecia, którzy Ramat-Lechi tłumaczą na Wzgórze Szczęki.

Nie wie też, że leh, lehem po hebrajsku znaczy chleb, co ma swój wyraz chociażby w zapisie Betlehem, Ale dla niego Lechia to szczęka i tyle.

Moim zdaniem, dla Filistynów, jako jednego z Ludów Morza, pokonanie dwóch czy 3 tysięcy kilometrów nie stanowiło problemu. Nawet w Wikipedii można przeczytać, że „Pochodzenie etniczne Filistynów nie zostało definitywnie ustalone”. Jednym z głównych bogów czczonych przez Filistynów był Dagon, a u Połabian czczono bóstwo o imieniu Podaga. Nazwa ta wydaje się pochodna, i powstała zgodnie z prosta zasadą, jak Lech i Polech (Polach = Polak). A wiemy też, że Filistyni opanowali wschodnie wybrzeże Morza Śródziemnego, gdzie mogli mieć kontakt z Wenetami, którzy nazwę Lech/Lechia zanieśli nad Bałtyk. Żydzi nie znosili Filistynów, gdyż według Biblii, obok Fenicjan, handlowali oni żydowskimi niewolnikami sprzedając ich Grekom. O podobieństwie pisma, Filistynów (starohebrajskiego), Fenicjan i pisma Weneckiego można napisać oddzielną rozprawę.

O związkach Wenedów i Słowian można przeczytać w artykule Adriana Leszczyńskiego tutaj: https://bialczynski.pl/2017/01/25/adrian-leszczynski-rocznikpolskiego-towarzystwa-historycznego-dawne-zrodla-historyczne-laczace-wenedow-wandalow-i-slowian-oddzial-w-gorzowie-wielkopolskim/

Jako ciekawostkę warto też przeczytać artykuł, w którym jest też sporo o Filistynach i ich podobieństwach ze Słowianami https://rudaweb.pl/index.php/2016/11/08/slowianie-uczyli-zydow-pisac-kuc-zelazo-oraz-budowac-domy-i-lodzie/

 

Turbogermańskie szambo

Jako dno „turbolechickiego szamba” nasz znafca opisuje doktryny małżeństwa Melników i grupy Antrovis, fanów ufologii i ezoteryki, którzy po prawdzie z lechicyzmem nie mieli zbyt wiele wspólnego, poza kilkoma kontrowersyjnymi poglądami o Polanach, co się nie mieszali z Hebrajczykami „Hebrajczycy z kolei wylądowali na Mazowszu, a stamtąd zmanipulowali plemię Wiślan. Okłamali Słowian, że centrum energetyczne Wszechświata przesunęło się ze Ślęży do Gór Świętokrzyskich. Zmanipulowani Słowianie zaczęli się modlić w niewłaściwym miejscu, przez co oddawali energię Hebrajczykom, a skutkiem tego było powstanie hebrajskiego boga o imieniu Gotlieb.”

Tu kolejny raz pojawia się problem traktowania wszystkich teorii związanych ze Słowianami, czy Polanami, jako turbosłowianizm. Niepokorni naukowcy, jak Piotr Makuch[1] i Mariusz Kowalski[2], stoją tutaj w jednym szeregu z Edwardem Mielnikiem i Robertem Brzozą. Co prawda, R. Żuchowicz stara się w swojej książce o Wielkiej Lechi trochę to porządkować, ale niezbyt udolnie, gdyż sam nie rozumie do końca, o co tu chodzi i kto jest kim. Zebrał na szybcika materiał do książki licząc na zarobek (co sam potwierdza w wywiadzie z Sigillum Authenticum), możliwy ze względu na – jak prognozuje – krótkotrwałą modę na zainteresowanie Lechią. Ale trend okazuje się trwalszy, na czym skorzystał kolejny bloger i hejter Wielkiej Lechii znany nam dobrze Artur Wójcik (Sigillum Authenticum), który pozazdrościł Bieszkowi i swojemu koledze Żuchowiczowi, zarabiającym na tej idei i sam też przygotował o niej książkę, mającą się ukazać w listopadzie 2019. Może i Paweł M. też się niedługo załapie, choć jeszcze nie wspominał czy skrobnie coś więcej niż internetowe wypociny na swoim blogu.

Do błędu związanego z lekceważeniem turbosłowiaństwa przyznał się w swej ostatniej książce, także znany hiperkrytyk Słowiańszczyzny D. A. Sikorski, który w „Religiach dawnych Słowian” (2018) tłumaczył „jeszcze niedawno sądziłem, że turboslawizm można ignorować,. Dziś zmieniłem zdanie, ponieważ zdobywa coraz większą rzeszę zwolenników, a nawet wkroczył w dyskurs akademicki.[3]” 

Przygotowano też pseudodebatę na UJK na ten temat, ale nie zaproszono nikogo z wykpiwanych tam autorów, ograniczając się jedynie do wygłoszenia referatów i drwin. Wbrew zamierzeniom, lechickie teorie stały się dzięki temu jeszcze bardziej popularne, gdyż każdy zobaczył, jaki jest obraz polskiej nauki i kto ją reprezentuje oraz – co najgorsze – w jakim stylu prowadzona jest dyskusja na temat naszej przeszłości.

R. Żuchowicz w artykułach dla mainstreamowych pism i w swojej książce zachęca, by nie być biernym i walczyć o prawdę. Zebrał nawet kilka wypowiedzi uczonych, którzy komentują „lechickie rewelacje”.

No to teraz pójdzie lawina. Skoro profesory otwarcie już zabierają głos w sprawie Wielkiej Lechii, piszą i wygłaszają referaty i wydają pośpiesznie książki hiperkrytycznie traktujące dziedzictwo Słowiańszczyzny, aby reagować na niekontrolowany wzrost popularności szukania naszych korzeni. Możemy się zatem spodziewać dalszych histerycznych reakcji mediów, świata nauki i usłużnych blogerów związanych z uczelniami programowo propagującymi niższość kulturową Słowian. Niech się dzieje.

Mam nadzieję, że również płodni Lechici nie spoczną na laurach i doczekamy się kolejnych opracowań. Z tego co mi wiadomo Bieszk planuje wydać publikację z dziesiątkami map, ale szuka wydawcy, gdyż Bellona nie jest przekonana do tego pomysłu. 13 listopada ma natomiast ukazać się moja książka „Bogowie Słowian”, a na wiosnę 2020 związana z nią „Wiara Słowian”. Planuję też inne publikacje bezpośrednio lub pośrednio związane ze Słowiańszczyzną.

Oczekujemy też, że śladem P. Makucha i M. Kowalskiego pójdą inni naukowcy związani z uczelniami i dyskurs naukowy o naszej historii, dziedzictwie i pochodzeniu nabierze innych wymiarów.

Apeluję też do takich lechickich autorów, jak Adrian Leszczyński czy Paweł Szydłowski, by nieco zbastowali z niewybrednymi ad personam w dyskusjach o Lechii, bo nie sprzyja to skupieniu się na rzeczach bardziej istotnych, o których mówią lub piszą. Sam też czasem dałem się sprowokować i wyprowadzić z równowagi reagując na wyzwiska i ataki personalne tym samym. Ale zrozumiałem, że nie tędy droga i wielu dyskutantów pod pozorem rzeczowej krytyki próbuje tylko sprowokować rozmówcę, by mieć z niego bekę. Spece z grupki w stylu Raki pogaństwa właśnie w tym celują, dlatego od jakiegoś czasu zamiast wdawania się tam w personalne połajanki, podaję suche fakty, które drażnią towarzystwo.

Fajnie by było, gdyby druga strona też przyjęła inne ramy dyskusji, ale czy można tego oczekiwać od takich osób jak Paweł M. i jemu podobnych, którzy póki co są reprezentantami „turbogermańskiego szamba”[4] w najgorszym wydaniu?

 

Tomasz Kosiński

23.09.2019

 

[1] Makuch Piotr, Od Ariów do Sarmatów. Nieznane 2500 lat historii Polaków, Księgarnia Akademicka, Kraków 2013

[2] Kowalski Mariusz, Ariowie, Słowianie, Polacy. Pradawne dziedzictwo Międzymorza, Biblioteka Wolności, Warszawa, 2017

[3] Ubolewa tu nad wydaną przez Piotra Makucha jego pracą doktorską „Od Ariów do Sarmatów. Nieznane 2500 lat historii Polaków” (Kraków 2013)

[4] Paweł M. niestety rozumie tylko język, którym sam się posługuje, stąd w moim artykule tego typu parafrazy.

Paweł M. i jego turbogermański hejt na temat piśmienności Słowian

Seczytam, czyli 5 lat ordynarnego hejtu

Jednym z popularnych turbogermańskich blogów jest https://seczytam.blogspot.com. Prowadzi go Paweł Miłosz, ordynarny i wulgarny hejter, samozwańczy guru turbogermanów, misjonarz i obrońca jedynie słusznej wersji historii, pogromca mitów i wymyślacz kitów, który wielokrotnie zastrzegał, że nie będzie więcej pisał o turbosłowianach, ale jak to sam ujął „musi, bo się udusi”.

Tu inna moja polemika z tym typkiem https://wedukacja.pl/se-czytam-se-wyzywam-opinia-t-kosinskiego-o-blogu-p-milosza

Na co dzień zajmujący się strzyżeniem psów i grami komputerowymi oraz hejtingiem turbosłowian, Paweł Miłosz polecany jest przez innych hejterów, jak Artur Wójcik, czy Roman Żuchowicz, jako “rzetelne źródło wiedzy”. Ręka rękę myje.

Seczytam widocznie nie zdaje sobie sprawy z tego, że im więcej pisze o turbosłowiaństwie, tym bardziej przyczynia się do jego popularności. Nie rozumie też, dlaczego tak się dzieje. Ano dlatego, że wszystkich turbosłowian wrzuca on do jednego worka jak leci, uznając ich za „szurów”. Obrywa się Bieszkowi, Szydłowskiemu, Białczyńskiemu, Kossakowskiemu, mnie i wielu innym mniej lub bardziej „szurniętym turboskom”. A Paweł M. zna się przecież na wszystkim, zatem swobodnie wypowiada się na tematy związane z historią, językoznawstwem, archeologią, genetyką, runiką itd. Za „szurów” uznaje też czytelników książek lechickich i zwolenników poglądów ich autorów. A ludzie czytając agresywne komentarze omamionego antysłowiańską fobią hejtera bez żadnego dorobku, jeszcze bardziej nabierają przekonania, że może tu chodzić o próbę zakrzyczenia działań zmierzających do odkrywania prawdy.

Na swoim blogu nasz „duszący się” bloger nadmienia, iż miałem z nim kiedyś okazję dyskutować, co jest prawdą, podsumowując to słowami, że

Oszołomskie wydawnictwo Bellona rozpędza się coraz bardziej. Kolejny osłoszczękowiec zapowiada, że wyda tam swoje działo (bo przecież nie dzieło). Tenże Kosiński próbował kiedyś ze mną polemizować. Wykazał się tylko: 1) analfabetyzmem funkcjonalnym (nie rozumie co się do niego pisze), 2) zerową logiką.” (na: https://seczytam.blogspot.com/2017/07/turbolechickie-zidiocenie-czyli-dojenie.html)

Niejaki Sattivasa pod tymże artykulikiem napisał w komentarzu „Wydaje mi się, że pan Tomasz Józef Kosiński nie jest pospolitym szurem. Twierdzi, że napisał już trzy “książki historyczne”, a od kilku miesięcy buduje osiedle szczęścia dla Polaków na filipińskiej plaży. Ma rozmach! I zna się na reklamie, więc może być dla całej Szurlandii cenniejszym nabytkiem, niż Bieszk i Kudliński razem wzięci.” Bój się bój, bo trzeba będzie się bardziej wysilić, niż tylko rzucanie wyzwisk i wyśmiewanie, bo ludzie już tego nie kupują. Oczekują konkretów. Bieszk im pokazuje zapomniane kroniki i źródła, abstrahując od tego jak je interpretuje, ale każdy może do nich sięgnąć i znaleźć tam zapisy o Lechii, albo przekonać się, że nawet nazwy tychże kronik zostały celowo zmienione, by usunąć z nich nazwę Lechia. I tak sobie myślą, po co ktoś to robił? I wnioskują, chciano coś ukryć. Zatem nas okłamują i należy poznać prawdę. I szukają i pytają i dziękują Bieszkowi, który zainteresował ludzi historią i naszymi korzeniami, w dobie, gdy książki historyczne wydaje się w nakładzie 200-300 egz. a ludziom w mediach i szkole podaje się nudne dogmaty spisane na zamówienie polityków. Ostatnia dyskusja o zawartości podręczników do historii i naciski rządu na wprowadzenie do nich ich „jedynie słusznej wersji” tylko to może potwierdzać.

Natomiast Artur Wójcik, ukrywający się pod pseudonimem Sigillum Authenticum, napisał pod tymże artykułem „Jeszcze jedna mała uwaga. Zauważalne jest, że zwolennicy fantazmatu wielkiej lechii wymiękli do tego stopnia, że już nie udzielają się na takich blogach jak Pawła czy mój. Swego czasu mocno wojowali w komentarzach, ale widocznie przerastają ich argumenty i wartość merytoryczna takich wpisów jak ten. Turbosi zawsze mają tyle do powiedzenia, a tu od jakiegoś czasu cisza… 😉”. Maciej Zdanowski mu wtóruje: Poczekajmy tydzień, a może jakiś „turbosek” znowu się trafi! ;)”

Jakoś obaj żądni gównoburzy komentatorzy nie zauważyli, że ich kolega Seczytam po prostu usuwa komentarze swoich oponentów i ich konta na swoim blogu, gdy się okaże, że te jego „argumenty” to zwykły hejt, a nie rzeczowo krytyka, jak mu się wydaje. Pod tymże artykułem prowadziłem polemikę z bredniami Miłosza zawartymi w jego tekście, ale można zauważyć, że wykasował wszystkie moje komenty zostawiając tylko kilka swoich mających na celu wyśmianie mnie jako turbosłowiańskiego autora i komentatora. Śmierdzi tam gebelszczyzną, że aż na Filipinach czuć.

Jedynie ów Sattivasa dostrzegł: „Kosę wyrzucasz. Może by chociaż Damiana Prędotę przytulić? On taki rozkoszny jest.”

Niestety nie możemy sprawdzić jak wyglądała ta dyskusja, gdyż bloger zapędzony w ślepy kąt usunął wszystkie moje komentarze ze swojego „niezależnego” i słynącego ze swobodnych wypowiedzi bloga. Po czym odbębnił zwycięstwo nad „turboskiem”, który „Wykazał się tylko: 1) analfabetyzmem funkcjonalnym (nie rozumie co się do niego pisze), 2) zerową logiką.” A wszyscy muszą mu uwierzyć na słowo, bo wykasował moje komentarze, które rzekomo miałyby uprawniać autora do takiej opinii.

Jak się okazuje jego blog to nie miejsce na dyskusje, ale turbogermańska tuba hejterów, którzy podniecają się w pisaniu wyzwisk i pseudorecenzji o turbosłowiaństwie, nie przebierając w słowach. Tacy blogerzy jak Roman Żuchowicz (piroman.org) czy Artur Wójcik (Sigillum Authenticum) polecają blog seczytam jako „stojący na wysokim poziomie merytorycznym”.

Kiedyś napisałem polemikę do artykułów P. Miłosza, który można przeczytać tutaj: https://wedukacja.pl/turbogermanskie-zidiocenie-czyli-pseudonaukowa-histeria

W jednym z komentarzy Seczytam zarzucał mi, że używam niezdefiniowanego pojęcia „oficjalny obieg”. „Co to w ogóle jest „oficjalny obieg”? To nie PRL”. Ale widocznie to PRL BIS, skoro na polską Wikipedię nie można wstawić hasła Arkaim, choć jest takie w wersji angielskiej i innych wersjach językowych, Nie ma biogramów autorów, którzy pisali i piszą o dziedzictwie Lechii, choć setki tysięcy ludzi zna ich prace właśnie z „nieoficjalnego obiegu”. Co prawda, duże wydawnictwo jak Bellona, odważyło się wydawać tytuły autorów mających coś do powiedzenia na temat alternatywnej wersji historii i chwała mu za to. To jednak błotem jakim obrzucono to wydawnictwo za tenże fakt otwartości na różne poglądy świadczy tylko, że wyłamało się ono z zaklętego kręgu, jakiegoś pisanego czy niepisanego zakazu dopuszczania do głosu w mainstreamie ludzi, którzy myślą inaczej i co gorsza piszą o tym książki, artykuły i komentarze.

P. Miłosz udaje głupszego niż może jest naprawdę i jakoś nie chce zauważyć, iż osoby mające coś do powiedzenia nie są zapraszane do rozmowy czy dyskusji w ‘wiodących” mediach (czym chwali się chociażby R. Żuchowicz) na temat Wielkiej Lechii, a jedynie takim przywilejem obdarzani są krytycy tej idei. Tzw. Lechici mogą prezentować swoje poglądy jedynie w niezależnych mediach, jak „Nasz czas”, Niezależna TV (NTV), PorozmawiajmyTV i internecie. Na UJK zrobiono, co prawda, dyskusję o turbosłowiaństwie, ale zaproszeni akademicy wygłosili parę referatów kpiąc z lechickich autorów, którym nie dano możliwości uczestnictwa w tej pseudodyskusji. To już Seczytam i inni zrozumieli, co to znaczy „oficjalny obieg”, czy mam tłumaczyć dalej?

Ale czegoż można wymagać od Miłosza-naukowca, który zamiast rzeczowej krytyki woli napisać „Gdybyś miał ciemnoto minimalne pojęcie o 1) metodologii badań historycznych, 2) historii, to byś nie smarał takich debilizmów”. To jest właśnie styl prowadzenia dyskusji z młodymi wilkami udającymi naukowców. Cała Wielka Trójka turbogermańskich hejterów, Wójcik, Żuchowicz i Miłosz nazywa to „wysokim poziomem merytorycznym”. Najbardziej agresywny z nich jest Seczytam, który widocznie pozazdrościł obu kolegom wydania książek z krytyką idei Wielkiej Lechii, a on biedaczysko za darmo tyle czasu spędził na krytyce „ośloszczękowców” i nawet żaden profesor nie poklepał go po ramieniu ani tym bardziej nie zaprosił do wygłoszenia referatu na uczelni. Zostaje mu tylko blog i grupki w stylu Raki pogaństwa na Fejsie, gdzie może rzucać błotem w Lechitów, nie przebierając w słowach. Dziękujemy ci S.C. Johnson. Takich pożytecznych idiotów turbosłowianizm potrzebuje więcej.

Wszędzie ci niemieccy fałszerze historii, czyli słowiańskie runy to nie ściema

Znający się na runach słowiańskich, wybitny runolog P. Miłosz po wydaniu mojej książki na temat idoli prilwickich napisał o mnie „Tomasz Kosiński – nowy pisarczyk Bellony, zupełnie nieprzygotowany merytorycznie, a do tego bez predyspozycji intelektualnych do zajmowania się sprawami ciut bardziej skomplikowanymi niż budowa szpadla. Mówiąc krótko: facet słabo klei cokolwiek”.

Całą swoją argumentację w paszkwilu na temat słowiańskich run, który można przeczytać tutaj: https://seczytam.blogspot.com/2017/09/o-rzekomym-sowianskim-pismie-1-idole-z.html oparł na jednej książce znanego krytyka Małeckiego, który nawet idoli nie widział na własne oczy i odrzucił propozycję K. Szulca do udziału w komisji do zbadania kamieni mikorzyńskich. On wiedział przecież, co ma napisać na ten temat nie ruszając się niepotrzebnie z domu, skoro można tworzyć propagandowe bzdury na zamówienie siedząc sobie w kapciach w swoim domu.

Jednym z chybionych argumentów, jakimi posługują się krytycy istnienia słowiańskich run jest to, że miały one służyć podniesieniu prestiżu Słowian, którzy jako jedyni byli niepiśmienni w czasach przedchrześcijańskich. Dlatego Polacy i inni Słowianie na siłę szukali słowiańskich run mających potwierdzić, że jednak umieli pisać przed misją Cyryla i Metodego. To miała być wizerunkowe profity z tego fałszerstwa, gdyż – jak wiadomo – nikt się na nim nie dorobił finansowo, a przecież, jak w przypadku wszelkich mistyfikacji z zasady trzeba znaleźć potencjalne korzyści, by udowodnić sens ich tworzenia. Zatem znaleziono, tylko, że bzdurę na resorach. Jak jest to bezpodstawny argument niech tylko świadczy kilka faktów. Otóż, idole prilwickie odkrył niemiecki pastor, inny Niemiec Masch opublikował o nich rozprawę, a niemiecki książę Meklemburgii wystawiał je na swoim zamku, jako dziedzictwo regionu, którym władał (władcy Meklemburgii pochodzą, co prawda od słowiańskiego rodu Przybysława, ale to inna bajka). Zatem to Niemcom zależało na propagowaniu słowiańskich run, a nie Polakom czy Słowianom.

A tu obrazek, kolejny z koronnych argumentów o podrobieniu idoli, gdyż jeden z nich jest podobny (opleciony wężem) do znanego z mitologii greckiej kapłana Laokoona
walczącego z wężem morskim. Zgodnie z taką argumentacją, jaką prezentuje Małecki, a za nim Seczytam i inni wąskomyślący krytykanci to wszystkie wyobrażenia postaci oplecionych wężem moglibyśmy uznać za fałszerstwa, bo są podobne do Laokaona. Mądre nie? I takie naukowe.

Jeden z idoli prilwickich ze zbioru opisanego przez J. Potockiego

Rys. Jeden z idoli prilwickich ze zbioru opisanego przez J. Potockiego – po lewej, po prawej – fragment rysunku Williama Blake (z 1816-1819 r.) ukazującego słynną grecką rzeźbę znaną jako Grupa Laokoona

Następnym z bezdyskusyjnych argumentów ma być teza Małeckiego, że „Sponholtz zaczął idole produkować po 1757 roku. A właśnie tym roku wyszło dzieło Clüvera, w którym zaprezentowano runy skandynawskie – jak wykazał Antonii Małecki, to właśnie był wzór dla napisów z najstarszych idoli prillwitzkich. Natomiast te, które okazano hrabiemu Potockiemu zostały wyprodukowane na podstawie znanej nam już z książki Andreasa Gottlieba Mascha z 1771 roku.”

Czyli jeśli mamy jakieś książki na dany temat, to każdy, kto z nich skorzysta, może być uznany za fałszerza. A może te książki powstały na podstawie tychże artefaktów lub im podobnych, które dawni autorzy znali i dzięki temu napisali swoje książki na ten temat, jak Arnkiel czy Kluver podając alfabety run wendyjskich.

Argument o kopiowaniu napisów do kolekcji idoli prilwickich J. Potockiego z wydanej książki Mascha, w której opisano …idole prilwickie z tej samej kolekcji księcia Meklemburgii i mające być podrobiono przez tego samego fałszerza Sponholza, jest tak idiotyczny, że zdaje się potwierdzać zaćmienie umysłowe Małeckiego i zwolenników jego krytyki. Jeżeli Sponholz sfałszował obie kolekcje, Małeckiego i Potockiego, o co niektórzy hiperkrytycy jak Małecki i za nim hejter Seczytam, go oskarżają, to nie musiał do robienia kolejnych idoli korzystać z książki, kogoś kto o jego dziełach napisał. Jak ktoś tego nie rozumie i przyznaje dalej rację takim urągającym logice argumentom Małeckiego, to powinien założyć nową antysłowiańską religię, a nie zajmować się krytyką naukową.

O dyskusji na temat autentyczności idoli prilwickich, kamieni mikorzyńskich i kamieni Hagenowa można przeczytać więcej w moich książkach „Słowiańskie skarby. Tajemnice zabytków runicznych z Retry” (2018) i „Runy słowiańskie” (2019). Przedstawiam tam kontrargumenty wobec krytyki Małeckiego i Estreichera oraz innych wnioskując, że idole z kolekcji Mascha należy uznać za oryginalne, a wśród przedmiotów ze zbioru J. Potockiego mogą się znajdować podróbki sporządzone przez Sponholza lub jego uczniów dla zarobku lub celowego podstawienia ewidentnych fałszywek, aby zdeprecjonować całe znalezisko. Warto dodać, że oprócz figurek, kolekcja prilwicka obejmuje także szereg innych przedmiotów o charakterze sakralnym jak ofiarne noże, misy, fragmenty lasek kapłańskich, rzezaki, itp.. Wielu krytyków uznało je za oryginalne, a jedynie podważali autentyczność figurek z runami. Czyli ich motywem było nie zdeprecjonowanie samych archetypów, ale nie uznawanie istnienia run wendyjskich lub posługiwania się pismem runicznym przez Wendów (Słowian).

Jak do tej pory tematem run słowiańskich zajmowali się m.in. następujący autorzy zagraniczni: Arnkiel (1691)[1], Klűver (1728, 1757)[2], Westphal, Masch (1771)[3], Hagenow (1826)[4], Levezow (1835)[5], Szafarzyk (1838)[6], Kollar[7], Lisch (1854)[8], Jagić  (1911)[9] i niedawno Grinievicz (1993)[10], Platov (2001)[11], Trehlebow (2004)[12], Gromow i Byczkow (2005)[13], Ryš (2005)[14] oraz polscy, jak Potocki (1795)[15], Surowiecki (1822)[16], Wolański (1843)[17], Lelewel (1857)[18], Cybulski (1860)[19], Małecki (1860)[20], Przezdziecki (1872)[21], Szulc (1876)[22], Leciejewski (1906)[23], a także w ostatnich latach Gruszka (2009)[24] i Kossakowski (2011)[25].

Alfabet runiczny Słowian próbowali rekonstruować m.in. Arnkiel, Klűver, Jagić, Ryš, Byczkow, a także Lelewel, Cybulski, Wolański, Surowiecki, Leciejewski i ostatnio Gruszka oraz Kossakowski.

Do najważniejszych prac zagranicznych autorów piszących o runach Wendów (Słowian) należą publikacje:

  • Arnkiel M.T., Cimbrische Heyden-Religion, T. 1, Hamburg 1691
  • Klűver H. H., Beschreibung des Herzogthums Mecklenburg und dazu gehöriger Länder und Oerter: in sich haltend ein Verzeichnis nach dem Alphabet der Städte und merckwürdigen Oerter, wyd. I – 1728, wyd. II – 1757
  • Masch A. G., Woge D., Die gottesdienstlichen Alterthümer die Obotriten aus dem Tempel zu Rhetra am Tollenzer See, Berlin 1771
  • Kollar J., Die Götter von Rhetra oder mythologische Alterthümer der Slaven, besonders im westlichen und nördlichen Europa (rękopis)
  • Jagić I. V., Vapros o runach u Slavjan, Encyklopedia slavjanskoi filologii, 1911
  • Grinievicz G. S., Prasljavianskaja pismiennost, t.1, Moskwa, 1993
  • Platov A. V., Slavjanskije runy, Moskwa 2001
  • Trehlebov A. V., Koszczuny finista jasnovo sokola Rossiji, 2004
  • Gromov D. W., Byczkov A. A., Slavjanskaja runicznaja pismiennost – fakty i domysly, Moskwa 2005
  • Ryš K., Runy vostočnych Slavjan, Niewograd 2005.

Polscy autorzy, poza artykułami i wykładami, wydali tylko kilka publikacji o bezpośrednio lub pośrednio związanych z tematyką run słowiańskich, do których należą:

  • Potocki Jan, Voyage dans quelques parties de la Basse-Saxe pour la reserche des antiquites Slaves ou Vendes, Hamburg 1795
  • Surowiecki Wawrzyniec, O charakterach pisma runicznego u dawnych Barbarzyńców Europejskich z domniemaniem o stanie ich oświecenia (1822), [w:] Rocznik Królewsko-Warszawskiego Tow. Przyjaciół Nauk, t. XV, Wrocław 1964
  • Wolański Tadeusz, Odkrycie najdawniejszych pomników narodu polskiego, Z. 1, Poznań 1843
  • Cybulski Wojciech, Obecny stan nauki o runach słowiańskich, Poznań 1860, reprint Wyd. Armoryka 2010
  • Leciejewski Jan, Runy i runiczne pomniki słowiańskie, Lwów-Warszawa 1906
  • Gruszka Feliks, Runy słowiańskie, 2009 (rękopis)
  • Kossakowski Winicjusz, Polskie runy przemówiły, Białystok 2011 (wydanie elektroniczne); wyd. Slovianskie Slovo 2013 (wydanie drukowane).

Podsumowując, z zagranicznych autorów potwierdzających istnienie run słowiańskich i/lub występujących w obronie ‘prilwickich pomników’ możemy wymienić m.in. takie nazwiska, jak: C. Shurtsfleysh (1670)[26], T. M. Arnkiel (1691)[27], H. H. Klűver (1728, 1757)[28], E. J. Westphal (1739)[29], Pistorius (1768), A. F. Ch. Hempel (1768)[30], G. B. Genzmer (1768)[31], H. F. Tadell (1769)[32], A. G. Masch (1771, 1774), J. Thunmann (1772)[33], F. Hagenow (1826)[34], W. Grimm (1828)[35], J. Grimm (1836)[36], T. Bulgarin (1839)[37], L. Giesebrecht (1839)[38], Fin Magnussen (1842), D. Szepping (1849)[39], I. Ball (1850)[40], J. Kollar (1851-52)[41], A. Petruszewicz (1866)[42], G. S. Grinievicz (1993)[43], A. V. Platov (2001)[44], A. V. Trehlebow (2004)[45], D. W. Gromow (2005)[46], A. A. Byczkow (2005)[47], K. Ryš (2005)[48], A. Asov (2000)[49], W. A. Czudinow (2006)[50].

Krytycznie lub sceptycznie do tego tematu odnosili się natomiast: Ch. F. Sense (1768)[51], S. Buchholz (1773)[52], Rűhs (1805)[53], J. Dobrovsky (1815)[54], K. Levezow (1835)[55], L. von Ledebur (1841)[56], G. M. C. Masch (1842)[57], P. J. Šafarik (1844)[58], G. C. F. Lisch (1851)[59], F. Boll (1854)[60], J. Hanusz (1855)[61], A. H. Kirkor (1872)[62], V. Jagić (1911)[63], Schloeser, Hilferding, K. Sklenař (1977)[64], R. Voss (2005)[65].

Do grona polskich autorów przekonanych o autentyczności przynajmniej części retrańskich artefaktów i/lub istnieniu run słowiańskich należeli m.in. J. Potocki (1795)[66], W. Surowiecki (1822)[67], T. Wolański (1843, 1845)[68], A. Kucharski (1850)[69], J. Łepkowski (1851)[70], J. Lelewel (1857)[71], W. Cybulski (1860)[72], I. J. Kraszewski (1860)[73], J. Szujski (1862)[74], A. Przezdziecki (1872)[75], K. Szulc (1876)[76], F. Piekosiński (1896)[77], Leciejewski (1906)[78], J. Kostrzewski (1949)[79], F. Gruszka (2009)[80], W. Kossakowski (2011)[81], Cz. Białczyński (2011)[82], T. Kosiński (2018, 2019)[83].

Swoje wątpliwości i krytykę w tej kwestii wyrażali natomiast: F. Bentkowski (1829)[84], A. Małecki (1860)[85], K. Estreicher (1872)[86], R. Zawiliński (1883)[87], A. Brűckner (1906)[88], Z. Gloger, S. Nosek (1934)[89], A. Abramowicz (1967)[90], J. Gąsowski (1970)[91], W. Swoboda (1997)[92], J. Strzelczyk (2007)[93], P. Boroń (2012)[94], M. Mętrak (2013)[95], A. Waśko (2013)[96], A. Szczerba (2014) [97].

Jak pisałem w swojej książce: „Generalnie, w celu ostatecznego wyjaśnienia sprawy należałoby zamiast snuć domysły i rzucać oskarżenia, po prostu powołać międzynarodowy zespół naukowców, którzy nowoczesnymi metodami poddaliby badaniom laboratoryjnym wszystkie przedmioty oraz ustalili ich czas powstania, a także inne szczegóły związane z ich wyrobem i pochodzeniem. Jeżeli ich obecni właściciele, czyli niemieccy muzealnicy, są tak bardzo przekonani o ich nieautentyczności, to tym bardziej nie powinni oni mieć obaw przed wykonaniem na nich testów. Należy zatem – według mnie – zaangażować różne środowiska naukowe i społeczne, by do tego doprowadzić.”

 

Polskie runy i palenie słowiańskich ksiąg

Dostaje się zresztą nie tylko mnie, ale i W. Kossakowskiemu, który zwrócił uwagę na istnienie polskich run: „Zabrałem się ostatnio za czytanie wybitnej bzdury – chyba głupszej jeszcze niż wypociny Bieszka – czyli niejakiego Winicjusza Kossakowskiego, Polskie runy przemówiły. Jak ochłonę po lekturze tych debilizmów, coś skrobnę. Ale rzeczony Kossakowski przypomniał mi o jednym ze sztandarowych „argumentów” turbolechitów. Ma to być argument zarówno na istnienie rzekomego Imperium Lechickiego, jak i na istnienie równie rzekomego słowiańskiego pisma.”

Akurat nie zgadzam się z teorią tego badacza-amatora o powstaniu run jako odrysów narządów mowy i uważam, że kreowanie się tego człowieka na „odkrywcę polskich run” jest nieuprawnione, gdyż przed nim wielu autorów pisało o runach Wendów czyli Słowian, o czym dalej będzie mowa. Twierdzę, także, że w jego alfabecie runicznym jest wiele błędów (co szerzej uzasadniam w swoich książkach o idolach z Prillwitz i runach słowiańskich), przez co wychodzą mu bzdurne odczyty jak Radżawolit zamiast historycznie poświadczonego Radegast, czy Mżćda – odczytane przez niego z napisu runicznego imienia Prowe na jednym z idoli prilwickich i kamieniu mikorzyńskimst, który to teonim jest potwierdzony przez Helmolda w takiej formie w kilku miejscach (wbrew temu co twierdzi Estraicher zakładający, że zecerom „Kroniki Słowian” błędnie wyszło Prowe zamiast Prone).

Jednak P. Miłosz, abstrahując od typowego dla niego, chamskiego stylu oceny teorii tego pasjonata run, sam nie ma zielonego pojęcia o temacie jaki podejmuje, o czym napisem powyżej. Dlatego, nie mogąc się odnieść do spraw runicznych, szuka do czego się by tu można przyczepić i oczywiście znajduje, bo nie ma ludzi doskonałych. Ups, przepraszam, jedynie P. Miłosz wszystko wie i ma niezbite argumenty na każdy temat.

Seczytam przyczepił się więc do stwierdzeniu Kossakowskiego o tym, że Długosz pisał, iż Chrobry nakazał palenie słowiańskich ksiąg: „Oczywiście oszołomy nie podają żadnych danych pozwalających zweryfikować tę informację – czyli, w którym konkretnie miejscu u Długosza tego szukać (np. pod którym rokiem)…Od początku. Oszołomy, którym nawet do Długosza zajrzeć się nie chciało, nie mają zielonego pojęcia o wartości jego kroniki. Otóż wartość ta dla wieku XI i czasów wcześniejszych jest równa zero….Więc nawet gdyby Długosz napisał o paleniu ksiąg przez Chrobrego to i tak byłaby to informacja całkowicie bezwartościowa. Problem jednak jest jeszcze większy – przejrzałem Długosza opis panowania Chrobrego i nie znalazłem wzmianki, na którą powołują się oszołomy. Zapewne więc jest to turbowski wymysł – jeden sobie wymyślił i reszta baranów za nim powtarza, bo przecież do książki (przetłumaczonej na polski) nie sięgną, po co…Oczywiście, Długosz mógł o tym wspomnieć w dowolnym miejscu swojego dzieła, ale nie będę teraz tysięcy stron czytał – skoro turbowcy się na tę wzmiankę powołują, to ich obowiązkiem powinno być podanie źródła (np. pod którym rokiem Długosz to umieścił). Tym bardziej nie będę szukał, że – jak jeszcze raz podkreślę – taka wzmianka i tak byłaby bezwartościowa.”

Tu akurat P. Miłosz ma po części rację, gdyż Kossakowski się pomylił i zapisz „Prawdy ruskiej” podał, jako pochodzący z Długosza. O problemie palenia ksiąg słowiańskich pisał m.in. Jan Fularz na:

http://www.poselska.nazwa.pl/wieczorna2/ksiazki/o-paleniu-ksiag-poganskich-w-okresie-od-992-do-1025-r, gdzie podaje cytat z opracowania J. B. Rakowieckiego „Prawda Ruska” (1820) http://lachy.c0.pl/judeochrzescijanstwo/chrystianizacja_polski/) brzmiący:

„Do takowych podżegań, mogły jeszcze za życia Bolesława Chrobrego należyć pisma pogańskich Kapłanów, przymioty ich bogów i prawa religijne w sobie zawierające, albowiem X. Jabłonowski powiada, iż ten Monarcha wszystkie starożytne rękopisma popalić kazał, aby Polacy szabli raczej, a niżeli pióra pilnowali.”

Historię palenia słowiańskich ksiąg Fularza zebrał tutaj: http://www.poselska.nazwa.pl/wieczorna2/historia-nowozytna/historia-palenia-ksiag-w-polsce-xi-wiecznej

Komentując zapis z „Żywot Mojżesza Węgrzyna”, cyt,: „Bolesław ze swej strony (…) wzniecił prześladowanie wielkie na mnichów i wszystkich z kraju swego wypędził.”, P. Miłosz stara się tłumaczyćWzmianka ta może dotyczyć jedynie mnichów prawosławnych, którzy do Polski dostali się w trakcie wojen z Rusią. O księgach, jak widać, ani słowa.” To już wtedy przebywali w Polsce mnisi prawosławni, bo mi się zdaje, że przed 1054 r. takowych w ogóle nie było. Kiedyż to powstało prawosławie panie historyku? Ja wiem, że kształtowanie się prawosławia to długi proces, ale jednak oficjalnie przyjmuje się, że powstało ono w wyniku Wielkiej Schizmy, a Seczytam, jako wyznawca oficjalnej wersji historii, powinien to uszanować. Oczywiście może to być tylko taki skrót myślowy, ale czyż nie o takie skróty właśnie gościu ten się wielokrotnie czepia innych?

Gdy napisałem kiedyś na szybko w jednym z komentarzy w dyskusji o źródłach historycznych dawnych i współczesnych, że „Thietmar i Kadłubek pisali mniej więcej w tym samym czasie”, mając na myśli oczywiście porównanie tych średniowiecznych autorów do współczesnych historyków, którzy twierdzą, że wiedzą lepiej od nich, to nazwał mnie nieukiem, który nie wie, że tych autorów dzieli 200 lat. Wiem o tym, ale przecież chodzi, o to, żeby odwrócić uwagę od istoty w dyskusji, w której brakło Seczytam argumentów.

Dalej w dyskusji o paleniu słowiańskich ksiąg uznaje, że „Opowieść o piśmiennictwie słowiańskim” to z kolei źródło bardzo późne. Stwierdza: „Dawniej uważano, że jest w nim jakiś zdrowy rdzeń, dziś raczej odmawia mu się wartości dla poznania dziejów X wieku.” Czyli mamy kolejne źródło, które nie pasuje do wyznawanej teorii o naszych dziejach. Cytuje je jednak i poddaje treść ocenie: „Potem gdy mnogo lat minęło, przyszedł Wojciech do Moraw i do Czech i do Lachii, zniszczył wiarę prawdziwą i słowiańskie pismo odrzucił i zaprowadził pismo łacińskie i obrządek łaciński, obrazy wiary prawdziwej popalił, a biskupów i księży jednych pozabijał, a innych rozegnał. I poszedł do ziemi pruskiej chcąc i tych na swoją wiarę nawrócić i tam zabity był Wojciech, biskup łaciński.”

Jego komentarz jest pełen mało śmiesznych ironii, ale za to zawiera bardzo zabawne niedorzeczności, świadczące, że wola dowalenia innym bierze nazbyt często górę nad rzeczowością argumentacji: „Jak widać, mamy tu turbowską „prawdę” rodem z Radia Erewań: nie Chrobry, lecz św. Wojciech, nie zniszczył, lecz odrzucił i nie księgi pogańskie, lecz katolickie-słowiańskie (spisane w głagolicy – alfabecie wymyślonym przez świętych Cyryla i Metodego).”

Zatem prawdą według Seczytam jest to, że katolicki św. Wojciech niszczył „katolicko-słowiańskie księgi”. Odkąd to księgi spisane głagolicą uznawano za katolickie? Czy ktoś poza P. Miłoszem kiedykolwiek twierdził, że Cyryl i Metody nauczali katolicyzmu? Co na to inni znafcy? Czy to jest właśnie ten wysoki poziom merytoryczny bloga Seczytam, według panów A. Wójcika (Sigillum Authenticum) i R. Żuchowicza (piroman.org)?

 

Tomasz Kosiński

27.09.2019

 

[1] Arnkiel M.T., Cimbrische Heyden-Religion, T. 1, Hamburg 1691

[2] Klűver H. H., Beschreibung des Herzogthums Mecklenburg und dazu gehöriger Länder und Oerter: in sich haltend ein Verzeichnis nach dem Alphabet der Städte und merckwürdigen Oerter, 1728, wyd. II, 1757

[3] Masch Andreas Gottlieb, Die gottesdienstlichen Alterthümer die Obotriten aus dem Tempel zu Rhetra am Tollenzer See, Berlin 1771

[4] Hagenow Friedrich, Beschreibung der auf der Grossherzoglichen Bibliothek zu Neustrelitz befindlichen Runensteine… Loitz; Greifswald 1826

[5] Levezow K., Ueber die Echtcheit der sogenannten Obotritischen Runen-denkmaler zu Neustrelitz, Berlin 1835

[6] Szafarzyk, O Czarnobogu bamberskim, [w:] Czasopisie czeskiego muzeum, z. I, Praga 1838

[7] Kollar J., Die Götter von Rhetra oder mythologische Alterthümer der Slaven, besonders im westlichen und nördlichen Europa (rękopis)

[8] Lisch F., Jahrbücher des Vereins für mecklenburgische Geschichte und Alterthumskunde, 1836 i 1854

[9] Jagić I. V., Vapros o runach u Slavjan, Encyklopedia slavjanskoi filologii, 1911

[10] Grinievicz G. S., Prasljavianskaja pismiennost, t.1, Moskwa, 1993

[11] Platov A. V., Slavjanskije runy, Moskwa 2001

[12] Trehlebov Alieksiej Vasilievicz, Koszczuny finista jasnovo sokola Rossiji, 2004

[13] Gromow D. W., Byczkow A. A., Slavjanskaja runicznaja pismiennost – fakty i domysly, Moskwa 2005

[14] Ryš Krieslav, Runy vostočnych Slavjan, Niewograd 2005

[15] Potocki Jan, Voyage dans quelques parties de la Basse-Saxe pour la reserche des antiquites Slaves ou Vendes, Hamburg 1795

[16] Surowiecki Wawrzyniec, O charakterach pisma runicznego u dawnych Barbarzyńców Europejskich z domniemaniem o stanie ich oświecenia (1822), [w:] Rocznik Królewsko-Warszawskiego Tow. Przyjaciół Nauk, t. XV, Wrocław 1964

[17] Wolański Tadeusz, Odkrycie najdawniejszych pomników narodu polskiego, Z. 1, Poznań 1843

[18] Lelewel Joachim, Cześć Bałwochwalcza Sławian i Polski, Poznań 1857

[19] Cybulski Wojciech, Obecny stan nauki o runach słowiańskich, Poznań 1860, reprint Wyd. Armoryka 2010

[20] Małecki А., Co rozumieć o runach słowiańskich i o autentyczności napisów na Mikorzyńskich kamieniach, [w:] Roczniki Towarzystwa Przyjaciół Nauk Poznańskiego, T. 7, Poznań 1860

[21] Przezdziecki A., O kamieniach Mikorzyńskich, Kraków 1872

[22] Szulc Kazimierz, Autentyczność kamieni mikorzyńskich zbadana na miejscu, Roczniki Towarzystwa Przyjaciół Nauk Poznańskiego. T. IX, Poznań 1876

[23] Leciejewski Jan, Runy i runiczne pomniki słowiańskie, Lwów-Warszawa 1906

[24] Gruszka Feliks, Runy słowiańskie, [w:] czasopiśmie „Tylko Polska” nr 42 (467) 2009

[25] Kossakowski Winicjusz, Polskie runy przemówiły, Białystok 2011 (wydanie elektroniczne); wyd. Slovianskie Slovo 2013

[26] Klűver H. H., Beschreibung des Herzogthums Mecklenburg und dazu gehöriger Länder und Oerter: in sich haltend ein Verzeichnis nach dem Alphabet der Städte und merckwürdigen Oerter, 1728, wyd. II, 1757

[27] Arnkiel Troilus M., Cimbrische Heyden-Religion, T. 1, Hamburg 1691

[28] Klűver H. H., Beschreibung des Herzogthums Mecklenburg und dazu gehöriger Länder und Oerter: in sich haltend ein Verzeichnis nach dem Alphabet der Städte und merckwürdigen Oerter, 1728, wyd. II, 1757

[29] Westphal E. J., Monumenta inedita rerum Germanicarum praecipue Cimbrica rum  et Megapolensium.  Vier  Foliobände,  Leipzig  1739–1745

[30] Hempel August Friedrich Christian, Kurzbericht über die Prillwitzer Idole, [w:] Wöchentliche gelehrte Nachrichten zum Hamburg. unpartheyischen Correspondenten 26, 1768

[31] Genzmer Gottlob Burchard, Bericht über die Prillwitzer Idole: Nachtrag, [w:] Altonaischer Mercurius 1768

[32] Taddel Heinrich Friedrich, Ehrenrettung der … Alterthümer wider die in dem 21. 22. u. 23. Stücke der Strel. Nützl. Beiträge vom vorigen Jahre eingewandten Zweifel, [w:] Gemeinnützige Aufsätze 16/23, Rostock 1769

[33] Thunmann Johann, Untersuchungen ueber die alte Geschichte einiger nordisehen Völker, Berlin 1772

[34] Hagenow Friedrich, Beschreibung der auf der Grossherzoglichen Bibliothek zu Neustrelitz befindlichen Runensteine… Loitz; Greifswald 1826

[35] Grimm Wilhelm, Ueber slavische runensteine (O Słowiańskich kamieniach runicznych), [w:] Wiener Jahrbücher, tom 43 trz. 1-31, 1828

[36] Grimm Jacob, Kopitar ,,Glagolita Clozianusi”, [w:] „Göttingsche gelehrte Anzeigen“, tom I, 1836

[37] Bulgarin T., Russland in hist. stat. geogr. und liter. Beziehung, Riga und Leipzig 1839

[38] Giesebrecht Ludwig, Wendische Runen, [w:] Baltische Studien, T. 6,1, 1839

[39] Szepping D., Mity slovianskoga jazyczestwa, Moskwa 1849

[40] Ball I., „Wocheublatt für Meklemburg Strelitz” Nr. 41-44, 1850

[41] Kollár Ján, Über die Prillwitzer Götzenbilder. Vortrag von G. C. F. Lisch in Wien, Juni 1851, [w:] Rostocker Zeitung (178) i Mecklenburgische Zeitung (172), 1851; Kollár Ján, Die Prillwitzer Idole oder die Neu-Strelitzer Götzenbilder und die slavisch-indische Mythologie, Neustrelitz, ok. 1851; Kollar J., Die Götter von Rhetra oder mythologische Alterthümer der Slaven, besonders im westlichen und nördlichen Europa (rękopis), 1852

[42] Petruszewicz A., O mikorinskich nadhrobnych kamnjach s runyczesko-słowen- skymy nadpisjami, [w:] „Zbornik naukowy na rok 1866”, z. I i II

[43] Grinievicz G. S., Prasljavianskaja pismiennost, t.1, Moskwa, 1993

[44] Platov A. V., Slavjanskije runy, Moskwa 2001

[45] Trehlebov Alieksiej Vasilievicz, Koszczuny finista jasnovo sokola Rossiji, 2004

[46] Gromow D. W., Byczkow A. A., Slavjanskaja runicznaja pismiennost – fakty i domysly, Moskwa 2005

[47] Gromow D. W., Byczkow A. A., Slavjanskaja runicznaja pismiennost – fakty i domysly, Moskwa 2005

[48] Ryš Krieslav, Runy vostočnych Slavjan, Niewograd 2005

[49] Asov A., Slavjanskije runy i Bojan gimn, Moskwa 2000

[50] Czudinow W. A., Prawda o sokroviszczach Retry, 2006

[51] Sense Christian Friedrich, Einige bescheidene Zweifel gegen das neulich entdeckte und bekanntgemachte angebliche Pantheon der alten Redarier und Wenden in Mecklenburg, [w:] Nützliche Beyträge zu den strelitzischen Anzeigen, 1768

[52] Buchholz Samuel, Rhetra und dessen Götzen: Schreiben eines Märkers an einen Mecklenburger, über die zu Prilwitz gefundenen Wendischen Alterthümer, Bützow -Wismar 1773

[53] Rühs, „Neuen Teutschen Merkur“, 1805

[54] Dobrovsky Josef, ,,Słowianka“ II, 1815

[55] Levezow K., Ueber die Echtcheit der sogenannten Obotritischen Runen-denkmaler zu Neustrelitz, Berlin 1835

[56] Ledebur von L., Berlin. Zeit. vom 20 Oct. 1841 Nr. 245

[57] Masch Gottlieb Matthaeus Carl, Die Großherzogliche Alterthümer- und Münz-Sammlung in Neustrelitz: Leitfaden für den Besucher derselben, 1842

[58] Šafarik Pavel Josef, Slawische Alterthumer (Starożytności słowiańskie), Lipsk 1844 1837???

[59] Lisch Georg Christian Friedrich, Über die Prillwitzer Götzenbilder. Vortrag von G. C. F. Lisch in Wien, Juni 1851, [w:] Mecklenburgische Zeitung (154, 178) i Rostocker Zeitung (159, 184), 1851

[60] Boll Franz, Kritische Geschichte der sogenannten Prillwitzer Idole, [w:] Jahrbücher des Vereins für Mecklenburgische Geschichte und Altertumskunde, T. 19, 1854

[61] Hanusz J., Zur slavischen Runen-Frage, Praga 1855

[62] Kirkor A. H., „Na Dziś”, t. 3, 1872

[63] Jagić I. V., Vapros o runach u Slavjan, Encyklopedia slavjanskoi filologii, 1911

[64] Sklenař Karel, Slepé uličky archeologie, Praga 1977

[65] Voss Rolf, Die Schein-Heiligen von Prillwitz: Regionalmuseum Neubrandenburg zeigt spektakuläre Fälschungen aus dem 18. Jahrhundert, [w:] Das Museumsmagazin, 2005

[66] Potocki Jan, Voyage dans quelques parties de la Basse-Saxe pour la reserche des antiquites Slaves ou Vendes, Hamburg 1795

[67] Surowiecki Wawrzyniec, O charakterach pisma runicznego u dawnych Barbarzyńców Europejskich z domniemaniem o stanie ich oświecenia (1822), [w:] Rocznik Królewsko-Warszawskiego Tow. Przyjaciół Nauk, t. XV, Wrocław 1964

[68] Wolański Tadeusz, Listy o starożytnościach słowiańskich, Gniezno 1845; tenże, Odkrycie najdawniejszych pomników narodu polskiego, Z. 1, Poznań 1843

[69] Kucharski A., Najdawniejszy zabytek polszczyzny, [w:] „Biblioteka Warszawska” t. 2, Zeszyt CXII, 1850

[70] Łepkowski J., O czytaniu runów słowiańskich, [w:] „Biblioteka Warszawska”, T. 3 (ogólnego zbioru t. 43), 1851

[71] Lelewel Joachim, Cześć Bałwochwalcza Sławian i Polski, Poznań 1857

[72] Cybulski Wojciech, Obecny stan nauki o runach słowiańskich, Poznań 1860, reprint Wyd. Armoryka 2010

[73] Kraszewski I. J., Sztuka u Słowian, szczególnie w Polsce i Litwie przedchrześcijańskiej, Wilno 1860

[74] Szujski J., Dzieje Polski według ostatnich badań, vol. I, Lwów 1862

[75] Przeździecki A., O kamieniach Mikorzyńskich, Kraków 1872

[76] Szulc Kazimierz, Autentyczność kamieni mikorzyńskich zbadana na miejscu, Roczniki Towarzystwa Przyjaciół Nauk Poznańskiego. T. IX, Poznań 1876

[77] Piekosiński Franciszek, Kamienie mikorzyńskie, Kraków 1896

[78] Leciejewski Jan, Runy i runiczne pomniki słowiańskie, Lwów-Warszawa 1906

[79] Kostrzewski Józef, Dzieje polskich badań prehistorycznych, Poznań 1949

[80] Gruszka Feliks, Runy słowiańskie, [w:] czasopiśmie „Tylko Polska” nr 42 (467) 2009

[81] Kossakowski Winicjusz, Polskie runy przemówiły, Białystok 2011 (wydanie elektroniczne); wyd. Slovianskie Slovo 2013

[82] https://bialczynski.wordpress.com

[83] Kosiński T. Słowiańskie skarby. Tajemnice zabytków runicznych z Retry, Warszawa 2018; Kosiński T., Runy słowiańskie, Warszawa 2019

[84] Szczerba Adrianna, Z dziejów polskiej archeologii. Fałszywe zabytki runicznego pisma słowiańskiego, ANALECTA, R. XXIII, z. 1, Instytut Archeologii Uniwersytetu Łódzkiego, 2014

[85] Małecki А., Co rozumieć o runach słowiańskich i o autentyczności napisów na Mikorzyńskich kamieniach, [w:] Roczniki Towarzystwa Przyjaciół Nauk Poznańskiego, T. 7, Poznań 1860

[86] Estreicher K., Runy Sławiańskie, [w:] Józefa Ungra Kalendarz Ilustrowany na rok zwyczajny 1873, Warszawa 1872

[87] Zawiliński Roman, Kwestia run słowiańskich ze stanowiska lingwistycznego, Kraków 1883

[88] Brückner A., Recenzja z ‘Jan Leciejewski: Runy i runiczne pomniki słowiańskie’, [w:] Kwartalnik Historyczny 20, 1906

[89] Nosek Stefan, Czy istnieją pomniki runiczne słowiańskie? Bałwanki prilwickie – Kamienie mikorzyńskie, [w:] “Kuryer Literacko-Naukowy” nr 52, R. XI, dodatek do nru 356 „Ilustrowanego Kuryera Codziennego” z 24.XII.1934

[90] Abramowicz A., Wiek archeologii.  Problemy polskiej archeologii dziewiętnastowiecznej, Państwowe Wydawnictwo Naukowe, 1967

[91] Gąssowski J., Z dziejów polskiej archeologii, Warszawa 1970

[92] Swoboda W., Z najnowszych dziejów apokryfów dotyczących wczesnośredniowiecznej Słowiańszczyzny, [w:] „Homines et societas. Czasy Piastów i Jagiellonów”, red. T. Jasiński, T. Jurek, J. M. Piskorski, Poznań 1997

[93] Strzelczyk Jerzy, Mity, podania i wierzenia dawnych Słowian, Wydawnictwo Rebis, Poznań 2007

[94] Boroń P., Ku pradawnej Słowian wielkości. Fałszywe zabytki runicznego pisma słowiańskiego, [w:] Fałszerstwa i manipulacje w przeszłości i wobec przeszłości, red. J. Olko, Warszawa 2012

[95] Mętrak Maciej, Patrioci, hochsztaplerzy, neopoganie – długie życie słowiańskich fałszerstw archeologicznych, [w:] Mistyfikacja w kulturach, literaturach i językach krajów słowiańskich, red. Karolina Ćwiek-Rogalska, Ignacy Doliński, Koło Naukowe Slawistów UW, Warszawa 2013

[96] Waśko Anna, Slavic runes in the research of Polish scholars in the 19 th century, [w:] Studia Historyczne R. LVI, z. 3 (223), 2013

[97] Szczerba Adrianna, Z dziejów polskiej archeologii. Fałszywe zabytki runicznego pisma słowiańskiego, ANALECTA, R. XXIII, z. 1, Instytut Archeologii Uniwersytetu Łódzkiego, 2014

Początki ludów. Europejczycy czyli Słowianie – B. Dębek

Okładka "Początki ludów. Europejczycy czyli Słowianie"

Bogusław A. Dębek w najnowszej publikacji „Początki ludów: Europejczycy, Słowianie” rozwija wątki poruszone w książce „Słowiańskie dzieje”, cieszącej się sporym powodzeniem wśród czytelników. Praca jest oparta na najnowszych badaniach genetycznych, które w sposób rewolucyjny zmieniają dotychczasowe poglądy na genezę ludów europejskich, w tym Słowian.

Dzisiejsi Europejczycy wywodzą się od niewielkiej grupy ludzi, która opuściła Afrykę ok. 70 tysięcy lat temu. To z niej wyodrębniły się ludy, które przez Bliski Wschód dotarły do Europy, Azji i na wyspy Oceanii, dając początek Indoeuropejczykom. Około czwartego tysiąclecia przed naszą erą część ludności określanej jako indoeuropejska ruszyła z powrotem na wschód, w głąb Azji, dokonując licznych podbojów. Ludy te są znane jako Ariowie i, jak dowodzą badania DNA, są najbliżej spokrewnione ze Słowianami.

Autor opisuje najstarsze kultury protosłowiańskiei słowiańskie w Europie. Czytelnik dowie się m.in., czym były lendzielskie rondele i jakie znaczenie ma waza wykopana w 1976 roku w Bronocicach (województwo świętokrzyskie). Książka zawiera liczne mapy i ilustracje.tor:

 

Początki ludów. Europejczycy czyli Słowianie

Autor: Bogusław Dębek

Data wydania: 14 marca 2019

ISBN: 978831115621

“Słowiańskie dzieje” – B. Dębek

Okładka "Słowiańskie dzieje"

Słowiańskie dzieje to kompendium wiedzy o dawnych dziejach Słowiańszczyzny oraz ludów z nią spokrewnionych z nią ludów. Opowieść zaczyna się wiele tysięcy lat temu, gdy na obszarach azjatyckich wyodrębniły się pierwociny ludów indoeuropejskich. Ludność tę nazwano Ariami. Niektóre ludy indoaryjskie, np. Scytowie i Sarmaci, skierowały się później na zachód, dokonując podbojów na terenie Europy. Z nich wyłonili się Prasłowianie. Stało się to co najmniej 7,5 tys. lat temu nad Dunajem, w dorzeczach Dniepru, Wisły, Odry i Łaby.

W efekcie rozwoju tych ludów w średniowieczu powstały słowiańskie narody i państwa, w tym naród i państwo polskie. Autor odtwarza ten proces, korzystając także z najnowszych osiągnięć genetyki. Ukazuje też władców, wydarzenia polityczne i wojny, organizację społeczną oraz bogaty świat wierzeń religijnych poszczególnych grup Słowian.

Słowiańskie dzieje to książka, która wprowadzając w skomplikowaną i fascynującą historię naszych przodków, wywołuje również refleksję nad naszym pochodzeniem.

 

Słowiańskie dzieje

 

Autor: Bogusław Andrzej Dębek

Kategorie: Książki / historia / historia Polski

Typ okładki: okładka miękka

Wydawca: Bellona

Wymiary: 14.5×20.5

EAN: 9788311153240

Ilość stron: 336

Data wydania: 2018-04-19

Starożytne Królestwo Lehii. Kolejne dowody – J. Bieszk

Okładka "Starożytne Królestwo Lehii. Kolejne dowody"

Niniejsza publikacja kończy Czteroksiąg Lehicki napisany przez Janusza Bieszka w latach 2014-2018. Zawiera on 490 cytatów – dowodów źródłowych ze 165 kronik, roczników, dzieł lehickich, polskich i zagranicznych w siedmiu językach obcych, potwierdzających funkcjonowanie Lehii w starożytności i średniowieczu.

Autor prezentuje pełny, poprawiony i uzupełniony poczet 166 władców Lehii, panujących od 2078 roku p.n.e. do 1370 roku n.e., opracowany m.in. według najstarszych kronik z IV-VIII-X-XI wieku oraz zastosowanego w nich przez kronikarzy innego przelicznika Roku Świata.

Jednocześnie przedstawia funkcjonowanie Starożytnego Królestwa Lehii wraz z panowaniem jego lehickich królów oraz opisuje organizację Imperium Lehitów i Imperium Sarmatów-Wenedów, jak również sojusze z innymi sławiańskimi królestwami.

Ponadto po raz pierwszy w Polsce autor prezentuje i omawia:

– Księgę I (Liber I.) kroniki Prokosza z X wieku (edycja łacińska z 1827 roku i jej porównanie z edycją polską z 1825 roku).

– Kronikę O pochodzeniu Toporczyków, ich orężu i czynach Zolawa Lamberta z XI wieku.

– Księgę II O starożytnych rodach w Polanii, znakach rycerskich zwanych w ojczystym języku herbami Kagnimira z XI wieku.

– Listy panujących pierwszych i drugich 12 wojewodów.

– 25 pocztów starożytnych królów różnych plemion Ariów-Sławian Indoscytów oraz Prabałtów zaczerpniętych z najstarszych kronik.

– 10 kolejnych nieznanych pocztów wczesnośredniowiecznych królów Lehii ze źródeł polskich i zagranicznych.

– Historię Sarmacji… wojewodów Żelizów z VII-XI wieku.

– Zrekonstruowane kroniki Miorsza z XI wieku i Mateusza Cholewy z XII wieku.

– Starożytne przykazania oraz szlachetne zasady i zwyczaje sarmackie Ariów-Sławian.

Autor podkreśla, iż zgodnie z wyżej wymienionymi dowodami państwowość Lehii, czyli Polski, liczy ponad 4000 lat i jest najstarsza w Europie oraz jedna z najstarszych na świecie.

 

Starożytne Królestwo Lehii. Kolejne dowody

 

Autor:Janusz Bieszk

Kategorie:Książki / historia / historia Polski

Typ okładki:okładka miękka

Wydawca:Bellona

Wymiary:14×20.5

EAN:9788311155770

Ilość stron:488

Data wydania:2019-04-03